Wielonarodowy Szekspir
Jak dobrze w tym świecie pełnym wciąż zagęszczającej się szowinistycznej nienawiści obejrzeć coś po prostu pięknego, co jest stopem różnych kultur, ale ze wspólnym mianownikiem. Taka jest nowa premiera Burzy w choreografii Krzysztofa Pastora i wykonaniu Polskiego Baletu Narodowego.
Polski choreograf działający w Amsterdamie, para fascynujących artystów wideo – amerykańskich uchodźców z Iranu (Shirin Neshat i Shoja Azari), brytyjski dyrygent (Matthew Rowe) i autorka kostiumów (Tatyana van Walsum), holenderski dramaturg (Willem Bruls) i konsultant muzyczny (Jan Pieter Koch) stanęli razem w służbie dziełu Szekspira. Premiera miała miejsce w czerwcu 2014 r. w Amsterdamie i będąc tam parę dni wcześniej widziałam nawet plakat. No i rzeczywiście zgodnie z tym, co pisałam pod tym zdjęciem, „to jest coś”. Polska wersja spektaklu została nieco zmodyfikowana; dodane zostały recytacje fragmentów wypowiedzi Prospera w wykonaniu Jana Frycza na początek i zakończenie poszczególnych scen.
Ta międzynarodowość wybitnie do Burzy pasuje. Jest to przecież opowieść, w której pojawia się problem emigracji, imigracji i kolonizacji. Zespoły baletowe również są międzynarodowe, warszawski nie jest wyjątkiem. Główne role tańczyli: Japonka Yuko Ebihara (Miranda), Rosjanin Vladimir Yaroshenko (Prospero), Białorusini Maksim Woitiul (Ferdinand) i Paweł Koncewoj (Caliban) oraz Polak Patryk Walczak (Ariel) – i jest to czołówka naszego zespołu, a zawiera on przedstawicieli jeszcze innych narodowości. Jest barwnie i pięknie.
Niezwykle poetycki to spektakl. Począwszy od wizji stworzonych przez irańskich artystów poprzez oryginalne pomysły choreograficzne (np. zbiorowe odgrywanie falującego morza) po wspaniale skomponowaną warstwę muzyczną. A składa się ona z dzieł z epoki: Purcella (ale wbrew pozorom z The Tempest tylko uwertura, a poza tym inne utwory), Thomasa Tallisa (odtworzone na początku nagranie Spem in alium w wykonaniu Tallis Scholars), Roberta Johnsona i Matthew Locka, inkrustowanych muzyką współczesną: fragmentami dzieł wybitnego twórcy holenderskiego Michela van der Aa, który zgodził się też na przetworzenie po swojemu specjalnie do spektaklu jednej z dwóch pieśni Johnsona (obie wiążą się z postacią Prospera). Śpiewa te pieśni Kacper Szelążek, który niestety rozczarowuje – chyba był niedysponowany tego wieczoru. Natomiast wielkim zaskoczeniem jest orkiestra Opery Narodowej, która pod kierownictwem Matthew Rowe’a gra absolutnie fachowo, jakby na co dzień wykonywała muzykę baroku w konwencji historycznej. Niewiarygodne! Dlaczego jej częściej nie grywają?
Ale jest jeszcze jeden, niezwykle ważny i fascynujący element, także muzyczny, tego spektaklu. To kolejny Irańczyk (także uchodźca – mieszka w Paryżu) Abbas Bakhtiari, który gra na dwóch bębnach daf i z pomocą perkusjonisty Krzysztofa Szmańdy tworzą niesamowitą aurę dźwiękową, ilustrując kolejne burze. Bakhtiari jednak nie jest tu tylko instrumentalistą: jest obecny na scenie jako postać starego Prospera, nie tańczy, ale porusza się, co jakiś czas na ekranie pojawia się jego wyrazista twarz, a pod koniec staje się bohaterem spektaklu. Tym, któremu wszystko zostaje odebrane.
Komentarze
Rzeczywiście znakomity, wielowarstwowy i wielobarwny spektakl. Największe wrażenie robiły chyba właśnie 4 burze, czyli 4 fale w różnych kolorach tańczone przez zespół – niezwykle piękne i tanecznie, i plastycznie.
Off topic, ale aktualne.
Orkiestra Filharmonii Narodowej wystąpiła gościnnie w katowickiej sali NOSPR w niedzielę, 10 IV 2016 r. Program jak ten z piątku: 4 Ostatnie Pieśni Straussa i I Symfonia Mahlera.
Camilla Nylund śpiewała ładnie, jasnym, nośnym sopranem w górze, ale w piano i w dole skali była nieco mniej słyszalna. Okazała się b. dobrą śpiewaczka i kompetentnie wykonała swoją partię.
Orkiestra była zmęczona i wydawała się dość opornie reagować na wskazówki dyrygenta. Zwłaszcza część 1. symfonii nie kleiła się; reszta (zwłaszcza cześć druga) wypadła znacznie lepiej i gdzieniegdzie usłyszeć można było dobre pomysły. Nad interpretacją Jacka Kaspszyka można dyskutować; gusta są różne. Trudno jednak słuchać spokojnie, jeśli w drugim, lirycznym, przypominającym Czajkowskiego temacie 4. części, akompaniament – najpierw rogów, a potem puzonów – jest nierówny i niepewny intonacyjnie. Instrumenty dęte, od wspomnianej blachy (w tym trąbek), poprzez flety, aż do perkusji, to słaba strona FN. Nie najlepszą dyspozycję sekcji dętej dało się niestety zauważyć prawie w każdym z fragmentów występu, w którym instrumenty te brały odpowiedzialność za efekt dźwiękowy: od niepewnej solówki rogu w „September”, poprzez liczne błędy i niepewne wejścia w całej symfonii, aż do jej finału. Także i smyczki grały bez zaangażowania, a ich dźwiękowi brakowało nasycenia, nie mówiąc już o cieple, niezbędnym u Straussa.
Z punktu widzenia Filharmoników nie był to z pewnością reprezentacyjny występ w Suntory Hall czy Barbicanie, ale przecież status instytucji „narodowej” zobowiązuje. Niemniej, publiczności występ się bardzo podobał. Po wybrzmieniu ostatnich, efektownych dźwięków finału symfonii słuchacze zerwali się do owacji na stojąco, a wcześniej, każdą z pieśni i części symfonii z osobna nagradzali oklaskami. Maestro Kaspszyk wspaniałomyślnie wyróżnił – przez wywołanie – wybijające się grupy instrumentów: waltornie, puzony, flety itd., a publiczność nagrodził moniuszkopodobnym, zadzierzystym mazurem, który po wyrafinowanych dźwiękach Straussa, i nasyconej dekadencją muzyce Mahlera zabrzmiał „ni z gruszki, ni z pietruszki”, choć wyszedł orkiestrze FN całkiem efektownie, zagrany na luzie po trudnym i wyczerpującym programie. Na estradzie zabrakło zespołu pieśni i tańca. W mazurowym roztańczeniu wszyscy zapomnieli, że był 10 kwietnia.
Dzięki za relację. Do mnie z kolei znajoma bardzo skrytykowała piątkowy koncert w Warszawie, przede wszystkim Mahlera. Nie jestem w stanie nic powiedzieć, bo nie słyszałam, ale nad sekcjami dętymi rzeczywiście w tej orkiestrze trzeba popracować.
Jak już mówimy o pewnym „zmęczeniu materiału”, to w piątek dotyczyło ono jednak również sopranu, niestety.
Wrocilismy. Pobutka 12 kwietnia. Przeszlo kilka waznych (i tych mniej wazych tez – yours respectfully 😉 ) urodzin, ale na jutro:
H. Hancock 76 https://www.youtube.com/watch?v=XrgP1u5YWEg&nohtml5=False
J. Dodds 124 https://www.youtube.com/watch?v=sn2flnBEm4s&nohtml5=False
Hancock zawsze, a Cantaloupe poprawia humor 🙂
@ścichapęk z komentarza w „Znawcach Lema”
Ja na pewno byłem na Mahlerze z Bertinim w FN, ale to była piąta symfonia, nie pierwsza.
Czy Bertini grał w Warszawie Mahlera kilka razy?
Piąta była na pewno.
http://www.polskieradio.pl/8/537/Artykul/262237,Hiolski-na-85lecie
Ta piąta to był jeden z lepszych koncertów w wykonaniu OFN, na jakim byłem. Rzadko się zdarzające momenty wzlotu i odlotu.
Ale coś mi się wydaje, że Bertini był w Warszawie parę razy.
Wspaniały dyrygent.
Kierowniczko, Gostku, jeśli u Mahlera pomyliłbym Pierwszą z Piątą (choćby i 30 lat temu), to …”co ja robię tu, co ty tutaj robisz?”. 🙂
Pamiętam też – bo jak mógłbym nie pamiętać – że Bertini poszerzył wtedy ową Jedynkę o Blumine. O tak, to była wielkość – na szczęście zostawił po sobie na płytach m.in. właśnie fantastyczny Mahlerowski komplet.
No ja rozumię, ale wiecie jak to jest. Zaciera się to i owo w pomroce dziejów.
Może nie tyle I i V, co Bertini i ktoś jeszcze??? 😛
Hmm, OWO czasem mi się może zaciera we wspomnianej pomroczności dziejowej 😉 , przyznaję, ale TO nigdy! Gary Bertini na 106 procent!
Dzis 19.00 czasu polskiego transmisja drugiego urodzinowego koncertu Mehty. Poprzedni opis byl niepelny –
Itzchak Perlman zagra koncert Brucha.
Przedtem uwertura do Nietoperza Straussa a potem pierwsza symfonia Mahlera (z Blumina).
http://ipolive.folyou.com/en/maestro80
Mozna takze tu
http://www.iba.org.il/program.aspx?scode=2067932
Ech – musiałam być całkiem gdzie indziej…
Dzień dobry 🙂
no nie da się ukryć – piękne przedstawienie, zupełnie, jak to drzewo na rozstajach, które wszystko wie… Dla mnie największe z Pastorowych, zaraz po „I przejdą deszcze”. A finałowa, orbitująca myśl wokół Prospera – przeszywająca i wzruszająca i zmuszająca do myślenia każdego z nas w każdym z czasów.
„Czemu mi smutno? Bo nierad bym smucić / Ani przed sobą kłamstwa rzucać cień / By skryć, jak czego nie można odrzucić / By uczcić, czego wyciąć trudno w pień” . Jeśli kogoś lubię „sobie pomylić” z Szekspirem to chyba tylko tę wielkość. Królewskim językiem władał, naturę ludzką znał też. pa pa m