Inna mowa, inne głosy

Ósma edycja lubelskiego Festiwalu Tradycji i Awangardy Muzycznej Kody poświęcona jest, jak piszą organizatorzy w słowie wstępnym, narodzinom śpiewu z ducha mowy, „a w efekcie do narodzin teatru – po nietzscheańsku – z ducha muzyki”. Zobaczymy, co z tego założenia wyniknie.

Dziś, na rozpoczęcie, tradycja – w kościele dominikanów piękny koncert Olgi Pasiecznik z Ensemble Tourbillon, składającym się z dwóch wiol da gamba – Petra Wagnera i Justyny Rekść-Raubo – i Marcina Świątkiewicza. Na czwórkę więc wykonawców dwoje byli laureatami Paszportów „Polityki”. Poziom zatem był gwarantowany. Liderem był jednak zdecydowanie czeski gość, który grał bardzo teatralnie, retorycznie. Utwory instrumentalne, które zapełniły większość programu, to barokowa muzyka francuska, która właśnie takiej retoryczności wymaga. A więc: Antoine Forqueray i Marin Marais. Wśród nich – kilka arii włoskich: Antonia Caldary, Attila Ariostiego i Pietra Baldassariego. Olga Pasiecznik śpiewała po prostu anielsko. A pośrodku małe zaskoczenie: krótka improwizacja Marcina Świątkiewicza na strunach klawesynu, małe przypomnienie o współczesności. Klawesynista ten studiował również kompozycję i muzyka współczesna również go interesuje, ale ma na nią niewiele czasu, bo jest rozrywany.

Potem, w Centrum Kultury, skrajnie inny świat. Jagoda Szmytka pociągnęła dalej (i zamierza nadal ciągnąć) temat fascynacji popkulturą, która w niektórych środowiskach może być wręcz utożsamiana z całym prowadzonym przez nie życiem. Po warszawskojesiennym Lost, zbyt może rozbuchanej i przeraźliwie wręcz smutnej parodii (nie wiem zresztą, czy to dobre słowo) telewizyjnego talent show, dzisiejsza – Reve rave – miała charakter łagodniejszy, bardziej abstrakcyjny (co wzmacniała oprawa wizualna Bogny Kowalczyk i Małgorzaty Andrus) i muzycznie lżejszy, ponieważ uczestniczył w niej Wojtek Mazolewski Quintet, który grał po prostu po swojemu, świetnie. Ale były też fragmenty stworzone przez Szmytkę w całości, elektroniczne lub przekształcające głos. Jako „konferansjerzy” wystąpili kompozytorka (która nawet parodiowała piosenkarskie śpiewanie, przebrana groteskowo) i lider kwintetu. Poznali się całkiem niedawno, dzięki reżyserce spektaklu Halinie Przebindzie, i bardzo byli zadowoleni ze współpracy.

To dzieło oczywiście żadną operą nie jest, ma podtytuł „międzygatunkowy performance w trzech narracjach”, ale jest na pewno jednym z przykładów na to, co dzieje się dziś z dziełem scenicznym. I z „inną mową” (tę inność zapewnia też czasem elektronika). Mówi o tym, do jakiego stopnia jesteśmy zanurzeni w świecie banału, absurdalnych klisz. Nie każdy może to zanurzenie w różnym stopniu odczuwa, ale na pewno każdy z niego korzysta.