Dźwiękowa podróż po Europie

Drugim, obok wzrastania, głównym tematem tegorocznego festiwalu Musica Electronica Nova były dźwiękowe portrety miast. Dziś wyprawiliśmy się aż do czterech, i to jakich…

Wcześniej, w czwartek i piątek, przedstawiono kilka miast polskich (Wrocław, Kraków, Warszawę) oraz Wilno i Tallin – podobno było bardzo ciekawie. Różnie były skomponowane te portrety: z dzieł różnych kompozytorów lub jednego, z dźwięków naturalnych i przetwarzanych.

Berlin został przedstawiony przez pięcioro twórców, z których, co ciekawe, żaden nie jest Niemcem. Kurator (każdy portret miał swojego), a zarazem autor jednej z wizji, Suk-Jun Kim to Koreańczyk, Jef Chippewa – Kanadyjczyk, Karen Power jest Irlandką, Israel Martinez urodził się w Barcelonie, a Horacio Vaggione to Argentyńczyk z paryskiego IRCAM. Piękne multikulti, a łączy ich oczywiście fakt, że byli stypendystami DAAD. Każdy sportretował gościnny Berlin po swojemu. Po krótkim obrazku ulicznym zwieńczonym groteskowym marszem (Chippewa) zabrzmiało najdłuższe dzieło, nagrywane przez Karen Power w bunkrze pod stacją Gesundbrunnen – niesamowite było wrażenie, jakby siedziało się w brzuchu żelaznego potwora. Albo pod wielkim mostem. Jeszcze trochę ulicy, głosów ludzkich i na koniec gra przedmiotami z domu Folkmara Heina, postaci zasłużonej w dziedzinie muzyki elektronicznej (jedyny Niemiec w tym gronie, ale dźwięki zmontował Vaggione). W sumie więc Berlin zdominowała wizja mroczna i ciężka.

Inaczej zupełnie Paryż. Stworzona przez Desa Coulama „tapeta dźwiękowa” ma w sobie dużo lekkości i jasności, choć są tu i burze z piorunami. Ale słychać też beztroskie rozmowy i brzęk łyżeczek w kawiarni, naukę tańca, próbę chóru, ale jakiegoś dobrego (Miserere Allegriego nie każdy zaśpiewa), uliczną katarynkę, wchodzenie po schodach… są i akcenty poważniejsze, a całość poświęcona została „ofiarom zamachów terrorystycznych w Paryżu 23 listopada 2015 r. i wszystkim tym, którzy nazywają Paryż domem”. Pośrednio więc poczułam się adresatką, ponieważ mimo że Paryż nie jest moim domem, to jest mi bardzo bliski i swojski.

Barcelonę pokazał jeden długi obraz dźwiękowy (choć nagrywany przez kilkanaście osób w kilku miejscach) dzielnicy El Raval. Zdarzyło mi się parę lat temu mieszkać tam przez kilka dni. To dzielnica szczególna, biedna, zagęszczona, robotnicza i imigrancka, no i bardzo hałaśliwa. Męczące dźwięki, ale co poniektórym udało się przysnąć (półleżało się na wygodnych pufach)… Tutaj 14 pierwszych zdjęć właśnie z El Raval, a tutaj sześć ostatnich.

Wreszcie Oslo – tu w miarę trwania koncertu odchodziliśmy od naturalnych dźwięków miasta. Wychodząc od nich w pierwszym z trzech, zagranych bezpośrednio po sobie utworach Natashy Barret (Brytyjki mieszkającej w Norwegii), przechodząc poprzez różne znane miejsca miasta i słuchając mew, samochodów, ludzi, docieramy w końcu w obszary dźwiękowej metafory, odrealnienia. Ostatni z utworów miał w sobie coś z poetyki dzieł Arnego Nordheima. I tak poetycko pożegnaliśmy się z festiwalem.

Nie tylko z kronikarskiego obowiązku należy dodać, że pomiędzy tymi portretami został jeszcze wciśnięty występ dwóch Estończyków: flecisty Tarmo Johannesa i obsługującego elektronikę Tammo Sumery. Trzy świetne kompozycje – Ricercare una melodia Jonathana Harveya, Glacial Music Ryszarda Osady i Little i Marca Stroppy – zostały poprzedzone małym happeningiem: za pomocą specjalnego programu można było smartfonami generować określone dźwięki, które były tłem dla fletowej improwizacji. I ty zostaniesz kompozytorem.