Koncert wielkiego pedagoga

Dziś, jak przypomniał schwarzerpeter, urodziny Ignacego Jana Paderewskiego, z czym związany był wczorajszy koncert w FN. Ale główną atrakcją było pierwsze w Polsce wykonanie utworu jego pedagoga, Teodora Leszetyckiego.

To była niesłychanie barwna postać. Urodził się w Łańcucie, gdzie jego ojciec, a wcześniej dziadek, uczyli muzyki małych Potockich. Jako cudowne dziecko debiutował we Lwowie pod batutą Franza Xaviera Mozarta. Przez większość życia mieszkał w Wiedniu. Występować nie lubił, powołanie znalazł w pedagogice. Nazwiska jego uczniów, ilość znakomitości, które wykształcił, może zapierać dech. Jego metody nauczania (on sam twierdził, że nie ma żadnej metody, ale chodzi też choćby o styl pracy) zostały udokumentowane w książkach napisanych przez uczniów. Jego cztery kolejne żony także uczyły się u niego, niektóre pozostawiły po sobie również wspomnienia pisane. A do tego wszystkiego jeszcze komponował – wiele z jego utworów nie zostało zresztą wykonanych ani wydanych. Dotyczy to nawet dwóch oper, a także wykonanego wczoraj Koncertu c-moll. Kiedy on miał na to wszystko czas? Zdumiewające.

A Koncert c-moll jest dziełem może nie genialnym ani wybitnym, ale interesującym. Można go posłuchać tutaj i tutaj. Powstał prawdopodobnie w czasach młodości – w programie podana jest data 1852, ale ze znakiem zapytania. To spóźniony wykwit stylu brillant; szczególna jest atmosfera koncertu, bliska marszowi żałobnemu (zwłaszcza nietuzinkowe jest podprowadzenie pod wejście solowego fortepianu). Zaskakujące są też pojawiania się solówek instrumentów dętych drewnianych, wchodzących z solistą w dialog.

Promotorem pokazania tego koncertu w Warszawie był Hubert Rutkowski, który po ukończeniu tutejszej akademii studiował w Hamburgu u Korolova, pozostał tam i obecnie jest jednym z najmłodszych profesorów tej uczelni, a teraz nawet kierownikiem katedry fortepianu. Jedną z jego pasji jest wykonawstwo na fortepianach historycznych, inną – wygrzebywanie dzieł zapomnianych. Pisałam tu o jego dwóch płytach: z dziełami uczniów Chopina oraz utworami młodego Debussy’ego. Koncert Leszetyckiego wykonał na fortepianie marki Bösendorfer, instrumencie historycznym z dwóch powodów: pierwszy to oczywiście czas zbudowania (1882 r.), drugi – ponieważ należał do Leszetyckiego, a grywał na nim m.in. Paderewski (po utworze Leszetyckiego Rutkowski wykonał jeszcze Fantazję polską Paderewskiego). Został wypożyczony specjalnie na ten koncert z kolekcji Clavier-Salon w Getyndze.

I tu błąd zasadniczy. Towarzyszyła Polska Orkiestra Radiowa pod batutą Michała Klauzy. Nie ta epoka, nie ten kaliber, nie to brzmienie. Ten dziewiętnastowieczny przecież jeszcze instrument, o brzmieniu bardziej nikłym od współczesnego, chwilami bywał po prostu przez orkiestrę zagłuszany. Potrzebny tu byłby raczej zespół w rodzaju Orkiestry Wieku Oświecenia – wciąż mam w pamięci piękne wykonanie Brahmsa na Chopiejach. A instrument, na którym wówczas grał Lubimov, jest starszy od tego tylko o 7 lat.

O drugiej części koncertu, poświęconej Mozartowi, nie będę się wypowiadać – nie wypadła niestety najlepiej.