Duża dawka Shortera

Co łączy Wayne’a Shortera z Henrykiem Mikołajem Góreckim? To, że jego najnowszy utwór The Unfolding, podobnie jak IV Symfonię Góreckiego, zamówiły aż cztery instytucje.

Były to: Monterrey Jazz Festival, The Kennedy Center, wrocławski NFM dla festiwalu Jazztopad oraz Opening Nights Performing Arts at Florida State University. Nie dziwi więc, że dzisiejszy koncert w NFM był określany jako premiera, choć de facto było to już trzecie wykonanie. We Wrocławiu kanonicznemu kwartetowi Shortera (pianista Danilo Perez, kontrabasista John Patitucci i perkusista Brian Blade) towarzyszyli muzycy z miejscowego kwintetu dętego LutosAir plus jeszcze pięcioro dęciaków.

20-minutowy utwór jest wyrafinowany, jak cała muzyka Shortera z ostatnich lat. Harmonie modalne, zręczne łączenie chóru instrumentów dętych z grą kwartetu, trochę przeplatanek, a trochę wspólnej gry. Shorter grał w tym utworze na saksofonie sopranowym, choć przez większość koncertu używał tenorowego.

Bo The Unfolding było zagrane na zakończenie i tu trzeba podziwiać kondycję muzyków, zwłaszcza że Shorter ma już 83 lata i na scenę wchodzi z trudem. Ale kiedy siada i gra, żadnych trudności nie widać. Przed tą premierą kwartet grał sam. Zabrzmiały dwa utwory, każdy trwał koło pół godziny (pierwszy nawet więcej). Muzycy mieli nuty, więc jest to forma gotowa, ale całość sprawiała wrażenie ciągu opowieści, zaskakujących i surrealistycznych, niosących przy tym swoistą muzyczną mądrość – to cecha, jaka najbardziej mi się z Shorterem kojarzy. Co jeszcze jest charakterystyczne, to zwroty stylistyczne i bliskość klasyki współczesności: kiedy słuchałam początku pierwszego z utworów, przypomniały mi się różne wskrzeszane w ostatnich latach dzieła entartete Musik. Harmonie, bywało, kojarzyły mi się z Messiaenem. Jednak prawdziwym zaskoczeniem był dowcipny początek drugiego z utworów: pianista grający z przytrzymywaniem młoteczków, basista – z zabawnymi glissandami, perkusista i saksofonista z wchodzącymi pojedynczymi przekornymi nutami, a co chwila jakiś szatański chichocik – siedziałam tym razem dalej, bo na balkonie, więc nie zidentyfikowałam, czy to sam Shorter się śmiał? Ale wygląda na to, że on. Później nastroje już były zupełnie inne, zmienne, ale ta aura wróciła też pod koniec utworu.

Pięknie było.

PS. Sympatyczny, choć trochę przegadany tekst na Jazzarium.