Pierwsza opera SF

Opowieści Hoffmanna Offenbacha taką właśnie operą są, opartą na opowiadaniach fantastycznych E.T.A. Hoffmanna. Michał Znaniecki w Operze Krakowskiej uwypuklił i uwspółcześnił wątek SF.

Elementem SF jest na pewno bohaterka pierwszej z trzech opowieści, Olimpia – mechaniczna lalka. Z tym, że u Hoffmanna/Offenbacha była nakręcana, w tym spektaklu zaś jest robotem, do którego uruchamiania jej „ojciec”, czyli twórca, Spalanzani (Vasyl Grokholskiy), nawiasem mówiąc poruszający się po scenie na elektrycznej deskorolce, używa pilota. W drugiej z opowieści Antonia i jej ojciec (Wołodymyr Pańkiw) są przewodnikami po nowoczesnym interaktywnym muzeum złożonym przede wszystkim z ekranów (wzorowanym na warszawskim Muzeum Chopina), a umieszczony centralnie klawesyn ze stojącym za nim manekinem przedstawiającym zmarłą matkę Antonii, wielką śpiewaczkę, to po prostu jeden z prawdziwych eksponatów. W akcie Giulietty demoniczny Dapertutto pojawia się z walizeczką zawierającą laptopa, a znikając zostawia go na stoliku i natychmiast staje się oczywiste, że to strzelba, która w finale wypali – i faktycznie, otwiera go Hoffmann i zabiera się do roboty: przestał przeżywać romanse, zaczął je pisać.

Nie to jednak jest w tym spektaklu jest najciekawsze, choć ogólnie można powiedzieć, że wizja jest tu spójna i przekonująca. Szczególnie interesujące jest, że została tu wykorzystana wersja z wydania Schotta, poszerzona o istotne elementy. Jest tu na przykład wyraźnie pokazane, że Muza i Nicklausse to ta sama osoba, w tym spektaklu nawet przebiera się na scenie, żeby już nikt nie miał wątpliwości, a w finale z powrotem wskakuje w sukienkę. Znakomita w tej roli jest Monika Korybalska – jedna z najlepszych w tym spektaklu.

Równie ewidentne jest tu, że tą samą osobą są Olimpia, Antonia, Giulietta i wreszcie primadonna Stella, która w tej wersji ma kilka zdań do zaśpiewania. Tego karkołomnego zadania podjęła się Katarzyna Oleś-Blacha, najefektowniejsza koloratura Opery Krakowskiej, ale z czasem widać już niestety było zmęczenie, zwłaszcza w arii Giulietty, której w zwykle granych wersjach nie ma, a trudnością dorównuje arii Olimpii. Również trudne, choć może nie aż tak, zadanie miał Mariusz Godlewski grający cztery demoniczne role: Lindorfa (w prologu i epilogu), Coppeliusa, Doktora Miracle i Dapertutto. W mniejszym jeszcze zakresie, bo w rolach charakterystycznych, ale też w każdym z aktów pokazał się Janusz Ratajczak: jako monosylabiczny służący Andres w prologu, Cochenille w I akcie (również jako robot), Frantz w II akcie (gdzie w jedynej arii kradnie show) i Piticchinaccio w III akcie. No i oczywiście Hoffmann – Tomasz Kuk dźwiga sprawnie rolę, którą naprawdę trudno udźwignąć. W finale wszyscy spotykają się w patetycznej apoteozie sztuki – też zwykle niewykonywanej. Kompletowanie Opowieści Hoffmanna nie ma końca – wciąż coś nowego się znajduje. Michał Znaniecki i Tomasz Tokarczyk w wywiadzie zamieszczonym w programie wyznają, że mieli nawet przez chwilę ochotę wystawić wszystkie wersje naraz. Jednak to nie byłoby realne. Zresztą spektakl i tak trwa prawie cztery godziny, które jednak mijają szybko.

Druga obsada również jest podobno bardzo ciekawa. Niestety muszę wracać do Warszawy – na premierę Korngolda.