Opera na planie

Barbara Wysocka inteligentnie wymyśliła, jak sobie poradzić z wędrówką przez epoki w operze Eros i Psyche Ludomira Różyckiego.

W oryginale – dramacie Jerzego Żuławskiego – bohaterka, Psyche spojrzawszy w twarz Erosa traci go, ale za to zyskuje nieśmiertelność i musi za karę błąkać się po świecie, aż zasłuży na powrót do ukochanego. Z czasów więc antyku przechodzi do starożytnego Rzymu, średniowiecznego klasztoru, na renesansowy dwór (ten obraz w libretcie został pominięty), w czasy rewolucji francuskiej i wreszcie w czasy współczesne autorowi.

W realizacji Barbary Wysockiej pierwsze spotkanie kochanków odbywa się podczas przygotowań do wyjścia na plan. Potem przenosimy się kolejno na plany trzech filmów: Rzym, Pod Krzyżem i Przez Krew. Ostatni obraz reżyserka zatytułowała Wrap Party. Ci sami śpiewacy grają różne postaci, całość ma więc coś z Opowieści Hoffmanna: najbardziej się to odzwierciedla w postaci Blaksa (Mikołaj Zalasiński), który zaczyna od postaci leniwego służącego, później staje się prefektem rzymskim, opatem, rzeźnikiem-rewolucjonistą, wreszcie bankierem. Eros (Tadeusz Szlenkier) również gra we wszystkich scenach nie dając się poznać, nawet poprzez zakochanie w Psyche (de la Roche w obrazie rewolucyjnym, Stefan w ostatnim). Psyche (Joanna Freszel) też zmienia osobowość: jest wędrowną śpiewaczką, zakonnicą nowicjuszką, dziewczyną z ludu, wreszcie aktorką-kochanką bankiera. Dużo więc przed nimi zadań aktorskich.

Zadań muzycznych też niemało. Odnoszę wrażenie, że partia głównej bohaterki jest napisana bardzo niewygodnie: w średnicy, ale wysokiej, i wciąż w tym samym rejestrze. Choć więc Joanna Freszel jest świetna, jej partia wydaje się monotonna. Znakomicie partneruje jej Anna Bernacka (również w kilku rolach), miło mnie też zaskoczyło parę wcześniej niesłyszanych śpiewaczek: Wanda Franek i Aleksandra Orłowska-Jabłońska. Z panów znów nie byłam zachwycona Szlenkierem śpiewającym wciąż na jednym tonie – czyściej niż poprzednim razem, ale też były momenty gorsze. Zalasiński ciekawie zróżnicował swoją postać na scenie. Udane też postaci poboczne w wykonaniu Wojtka Gierlacha, Adama Kruszewskiego, Grzegorza Szostaka, Mateusza Zajdla.

A sama muzyka? Eklektyczna, trochę skręcająca w stronę impresjonizmu, trochę ekspresjonizmu, raz Richard Strauss, raz Johann Strauss (w ostatnim obrazie). Mógłby to być polski Puccini (ciekawostka, że Puccini też zastanawiał się nad wykorzystaniem tego libretta, które zostało mu podsunięte) i chwilami nawet idzie w tę stronę, ale czegoś tam w końcu zawsze brak. W każdym razie nie jest to bardzo banalne i warto było to przypomnieć. W sam raz ambitne zadanie na inaugurację nowej dyrekcji muzycznej – Grzegorza Nowaka.