Martha zagrała z przyjaciółmi

Z przygodami (spóźnienie na samolot) Martha Argerich dotarła wczoraj do Warszawy i na koncercie w Muzeum Polin wzięła udział w wykonaniu trzech utworów.

Program koncertu był specjalnie skomponowany. Wariacje na temat Paganiniego Witolda Lutosławskiego zostały zaproponowane przez organizatorów z uzasadnieniem, że powstały i były wykonywane w okupowanej Warszawie, a Martha ucieszyła się z propozycji, bo, jak wiemy, grywała ten utwór dość często z upodobaniem, z różnymi muzycznymi partnerami, i trudno uwierzyć, że jeszcze nie zagrała go w Polsce. Najlepiej to jej wychodziło z Nelsonem Freire i nawet wspólnie mieli wykonać ten utwór pięć lat temu, ale w ostatniej chwili program koncertu został zmieniony. Tym razem niestety była tylko do dyspozycji zaprzyjaźniona z Marthą Akane Sakai – niestety, mówię, bo jej partia nie wypadła najlepiej.

Japońska pianistka pozostała na scenie, by zagrać wybór mazurków Karola Szymanowskiego – z akcentami wykazującymi, że nauczyła się czegoś o mazurkach, ale jednak niezbyt pewnie; wrażenie potęgował fakt, że grała z nut. Potem dołączyła wiolonczelistka Jing Zhao, ale przed wykonaniem Sonaty Szymona Laksa wyszła jeszcze na scenę Annie Dutoit (to chyba jedyna z trzech córek Marthy, która jeszcze nie była w Warszawie) i przeczytała z uczuciem fragment wstrząsających wspomnień kompozytora z czasów Auschwitz. Sama Sonata jest jednak utworem przedwojennym, bardzo zgrabnym, trochę neoklasycznym, ale trochę podszytym Ravelem. Ciekawa jest zwłaszcza ostatnia część (wszystkie są na YouTube). Potem Zhao została, a zamiast Akane przyszła Martha i zagrały Introdukcję i Polonez Chopina – bardzo brillant.

Po przerwie pojawił się Michael Guttman, by zagrać z Akane pierwszą i trzecią część cyklu Baal Shem Ernesta Blocha (wyrazowo ładnie, ale skrzypek miewa niestety problemy z intonacją) – i na koniec II Trio e-moll Szostakowicza: Guttman, Zhao i Martha. Jak to jest, że ktoś zagra jedną czy dwie nuty i one są nieporównywalne? To tajemnica Marthy. Niesamowite były zwłaszcza ciężkie, dysonansowe akordy rozpoczynające posępną passacaglię w trzeciej części, która przypomina marsz żałobny – utwór jest poświęcony pamięci Iwana Sollertyńskiego, zmarłego wówczas przyjaciela kompozytora. Czwarta zaś część, ów smutno-tragiczny taniec chasydzkich duchów (jeden z tematów Szostakowicz włączył później do swojego słynnego „autobiograficznego” VIII Kwartetu smyczkowego), mówi o tym, że Sollertyński był jednym z licznych żydowskich przyjaciół twórcy. Na bis kompletna zmiana nastroju: ciepła, łagodna muzyka drugiej części I Tria d-moll Mendelssohna. Wszystko to skończyło się o północy, więc chyba wybaczycie, że po powrocie do domu padłam i piszę dopiero teraz.

Ale to nie wszystko – jeszcze wcześniej były dwa występy. Jeden – Hashtag Ensemble, który grał utwory młodych kompozytorów izraelskich. Jedna z nich, Aviya Kopelman, była obecna na sali; później miała jeszcze wykonanie swojego Tria (Guttman, Zhao i Kathleen Tagg) i ono podobało mi się bardziej; kompozytorka korzysta z elementów stylistyki poprzednich epok, trochę ją przełamując, ale łagodnie. Bardziej dynamiczne i dysonansowe były dwa kolejne utwory; zabawny był Fast Medium Swing Matthew Shlomowitza, składający się z urywanych dźwięków i motywów, w których równouprawnione były wydobywane z samplera dźwięki typu szczekanie psa czy krzyk dziecka. W ostatnim utworze, The Jewish Pope Judda Greensteina, dołączył David Krakauer, bo była tam rola dla klezmera (nie wiedzieć zresztą czemu koegzystująca ze skalą gamelanową). Krakauer z Kathleen Tagg (pianistką z Południowej Afryki) dali później osobny występ pod hasłem Breath and Hammer – czyli klarnet i fortepian; w tym ostatnim zresztą obok młoteczków miało swój udział granie na strunach i w ogóle preparacja instrumentu. Krakauer sam zagrał – rewelacyjnie – New York Counterpoint Steve’a Reicha (zaczynał od klasyki, awangardy i jazzu), a z pianistką – parę utworów będących wynikiem jego muzycznych eksploracji. November 22 syryjskiego kompozytora Kinona Azmeh nawiązuje do muzyki jego ojczyzny i mówi o tęsknocie za nią w Nowym Jorku (data w tytule to święto Dziękczynienia, na które był zaproszony do znajomych). Potem były jeszcze dwa anioły z księgi Johna Zorna (Ebuhel, Parzial), wariacja na temat melodii usłyszanej w Mołdawii i kolejna wersja Heyser Bulgar.

W sumie bardzo dużo wrażeń jak na jeden wieczór. Dziś już tylko tango.