Warszawska Opera Rara

Słuchając koncertu Kammerorchester Basel pod batutą Rene Jacobsa w Filharmonii Narodowej można było przypomnieć sobie dawną Operę Rarę. Nawet paru solistów już znamy z Krakowa (także z Misteriów Paschaliów).

Nie wiem, czy Armida Haydna była kiedyś w Polsce wykonywana, jeśli nawet tak, to na pewno nie często – więc rzeczywiście rara. Wykonanie było semisceniczne, tj. soliści poruszali się po scenie, chodzili po niej, a jeden z głównych bohaterów nawet przewędrował poprzez widownię. Takie koncerty-spektakle pojawiają się coraz częściej i to dobrze, bo bez sztucznych wysiłków inscenizatorów można lepiej orientować się w akcji. Mimo że nie było napisów – ale właściwie wszystko było jasne.

Orkiestra była odsunięta w głąb sceny, ale chyba nie tylko po to, by dać większe pole solistom na przemieszczanie się po scenie – w każdym razie na brzmienie zrobiło jej to świetnie. A brzmienie było ciepłe, miękkie i plastyczne. Jacobs dawał znakomite, żywe tempa. Jak to u Haydna, dzieło jest dość konwencjonalne i niezbyt skomplikowane, choć obok całych ciągów banalnych recytatywów pojawiają się też piękne fragmenty. Dużo więc znaczy tu wykonanie. Trzeba powiedzieć, że komplet solistów był znakomity i wyrównany. Potrzebne są tu dwa soprany, aż trzy tenory i baryton. W tytułową bohaterkę-czarodziejkę wcieliła się Norweżka Birgitte Christensen, uwodząca brzmieniem i sugestywnością; druga z pań, Amerykanka Robin Johannsen (Zelmira) to typ sopranu bardziej subretkowego, o dzwoneczkowym głosie. Z trzech tenorów trudno powiedzieć, który był lepszy; najwięcej pola do popisu miał Thomas Walker jako Rinaldo, choć też mógł trochę rozbawić swoim ciągłym wzdychaniem i rozdarciem. Dwóch pozostałych, również znakomitych, znamy z występów w Krakowie: Anizio Zorzi Giustiniani (Ubaldo) i Magnus Staveland (Clotarco); ten ostatni pojawił się też kiedyś w Gdańsku. I jeszcze baryton Riccardo Novaro w roli króla Idreno, podkreślonej błyszczącym czerwonym wdziankiem. Z muzyków grających wyróżniał się szczególnie fortepianista Sebastian Wienand, który realizując akompaniament do recytatywów wplatał czasem fragmenty innych utworów.

Szkoda, że FN zaordynowała tak wysokie ceny biletów (plus brak zniżki dla seniorów) – w efekcie słuchała tego koncertu dużo mniejsza publiczność niżby mogła.