Tomasz Stańko lubił być stary…

Szybko poszło, ledwie kilka miesięcy. Ostatni raz zagrał publicznie chyba w marcu na gali z okazji stulecia ZAiKS-u (tutaj, początek 1:09:41). Zaraz potem okazało się, że jest chory.

Ja z kolei słyszałam go ostatni raz w listopadzie, tradycyjnie na wielkim finale bielskiej Jazzowej Jesieni – był to wspaniały koncert i nic nie zapowiadało, że to ostatni taki Wielki Finał. Jak można w moim wpisie przeczytać, Tomek powiedział wtedy, że chciałby w końcu przestać grać Komedę. No i się sprawdziło, ale kto by pomyślał, że niestety w taki sposób…

Znaliśmy się z Tomaszem od lat 80., od czasów, gdy zdarzało mu się improwizować z moimi przyjaciółmi kompozytorami albo gdy współpracował z również działającym w tym kręgu Tadeuszem Sudnikiem (czasy Witkacego i Freelectronic). Bardzo dobre czasy muzycznie, gorsze pod innymi względami… Trudno więc mówić, że w tych czasach naprawdę się znaliśmy – raczej bardzo luźno. O różnych niemiłych sprawach, które robił samemu sobie, opowiedział w szczerym do bólu wywiadzie-rzece, który przeprowadził z nim Rafał Księżyk. Ja spotkałam po latach już zupełnie innego Tomka – „czystego”, maksymalnie zdyscyplinowanego, prowadzącego zdrowy tryb życia i wiedzącego, co i jak z tą muzyką. Od dekady też, na specjalne jego życzenie, co roku jeździłam na jego festiwal do Bielska. Ileż przeżyć mu zawdzięczam – nie tylko jemu bezpośrednio, ale też wspaniałym muzykom przez niego zapraszanym. Ale zawsze miał swój wielki dzień – najczęściej finał, choć zdarzało się też inaczej. Niemal każdego listopada na tym blogu, od 2009 r. (z jedną bodaj przerwą), można przeczytać relacje z tych koncertów.

To był wspaniały, ogromnie twórczy jego czas. Od czasu powrotu do ECM szedł już tylko w górę. Po składzie polskim skład nowojorski, mógł brać, wybierać. Część roku spędzał w Nowym Jorku, gdzie zakupił mieszkanie i gdzie lubił przebywać. Parę lat temu na żal wyrażony przez fana, że szkoda, że nie ma DVD z jego koncertów, powiedział kokieteryjnie, że co tu oglądać, przecież on jest stary. Ale dobrze wiedział, że i oglądać jest co, bo był bardzo stylowy – także jeśli chodzi o wygląd – i tę stylowość: kapelusze i czapki, draczne koszulki do marynarek, pielęgnował. No i mawiał, że lubi być stary. Bo już najważniejsze się wie i po prostu wystarczy grać.

Takie też wrażenie sprawiała jego gra w ostatnich latach: spełnienia, muzycznej mądrości, wiedzy splecionej z intuicją, kiedy jaką nutę postawić. Ma to wielu starych wybitnych jazzmanów, których i on lubił tu zapraszać. Wydawałoby się, ledwie wchodzi taki na estradę, ale jak zaczyna grać… to wie wszystko. Tomasz nie doczekał takiego etapu jeśli chodzi o poruszanie się, ale jeśli chodzi o mądrość – tak. Był artystą spełnionym, wielkim autorytetem dla młodych. Był otwarty i tolerancyjny w muzyce, a jednocześnie zawsze był sobą, jego tematy są absolutnie rozpoznawalne. Był wielki – nie waham się użyć tego słowa. To nie jest strata, to jest wyrwa w naszej kulturze – niezłych, a nawet dobrych jazzmanów mamy wielu, Tomasz Stańko był tylko jeden.