Etap prawdy

W I etapie Konkursu Chopinowskiego na Instrumentach Historycznych uczestnicy mogli pokazać swoją ogólną muzykalność i obycie z instrumentem historycznym, a repertuar obejmował nie tylko Chopina. Teraz trzeba pokazać to coś, co można określić tytułem serii płyt NIFC-u The Real Chopin.

Chopin dojrzały, kontynuator i nowator, komponujący na określone instrumenty, o czym już chyba dawno zapomnieliśmy. Jak się w jego czasach grało, jak myślało? Czy to, co słyszymy na tzw. dużych Konkursach Chopinowskich, ma z tym cokolwiek wspólnego? Coraz bardziej widzimy, że niewiele. Ten konkurs nam przewartościowuje wiele rzeczy.

Teraz widać wszystko jak na dłoni: kto te instrumenty rozumie i kto rozumie tę muzykę, a kto po prostu sobie gra tak, jakby grał na współczesnym fortepianie. O ile – jak już wspomniałam – amatorów do drugiego etapu przeszło więcej niż fachowców, to myślę, że z przejściem do finału może być odwrotnie. Bo teraz trochę inne kryteria się liczą.

Dziś więc znów dla mnie bezapelacyjnie najlepszy był Ablogin. To jest po pierwsze wielki muzyk, po drugie zna ten instrument, a po trzecie – wie, po co gra na tym instrumencie. Cały recital wykonał na pleyelu i byłam po prostu w szoku słysząc, ile barw siedzi w tym fortepianie, o ile więcej niż we współczesnym. Zwłaszcza niezwykła, aksamitna wręcz miękkość pian, i to w różnych odcieniach, ale także forte, nie krzyczące, lecz mówiące. Poza tym ogromna swoboda, lekkość, a przede wszystkim zrozumienie każdej frazy, np. tego, że powtarzający się zwrot na początku Poloneza es-moll trzeba zagrać za każdym razem trochę inaczej, a wszystkie powtórzenia mają prowadzić do kulminacji. I tak dalej. Koronkowe, ale chwilami bardzo taneczne mazurki. Oczywiście preludiowania, raz lepsze, raz gorsze – on ewidentnie improwizuje, nie napisał sobie tego z góry. Potem Sonata b-moll, która mogła nieprzyzwyczajonych trochę razić manierycznością, można było się nie zgadzać np. z tym, że Marsz żałobny jest taki szybki, ale „ogadywanie” poprzez nagłe przejście do totalnej szarości – po tych wszystkich kolorach, które słyszeliśmy najpierw – było wstrząsające. Owację sali pianista skwitował rozbrajającym uśmiechem i pokazaniem na instrument – że to jego zasługa. Zbytek skromności, bo jeszcze trzeba wiedzieć, co z nim zrobić, żeby przemówił i śpiewał.

Na instrumenty, ale trzy, pokazał też po swoim występie Kawaguchi. O ile bardzo mi się podobał w I etapie, to teraz miałam wątpliwości. Polonezów (na erardzie) chyba nie rozumiał, mazurki (na broadwoodzie – jedyny w tym etapie, który wykorzystał ten instrument) też średnio, trochę cudował i wydziwiał. „Inny kod kulturowy” – pomyślałam. (Co do Ablogina nie było wątpliwości, że ten kod jest mu bliższy.) I po tym „jajcarstwie”, jak to nieładnie nazwałam po jego występie, zabrzmiała świetna Sonata b-moll, chyba lepsza od tej Ablogina, zagrana ze zrozumieniem i znakomitym rozplanowaniem napięć. Zaskoczenie. I co z nim teraz zrobić?

Fachowczynią jest też Visovan, która, jak Rosjanin, wykonała cały program na pleyelu. Grała pierwsza i jej walory trochę później zbladły, bo choć jest w stanie wydobyć z tego instrumentu piękne brzmienia, to nie aż tyle rodzajów. Ale ciekawa była koncepcja Sonaty h-moll – pierwszej części, rozpoczynanej zwykle z mocą, u niej spokojnej i refleksyjnej, by przełożyć ciężar na finał. Mnie to bardzo przekonało. Mazurki były ładne, a efektowny Polonez As-dur zwieńczył dzieło, pod koniec tylko miało się już wrażenie zmęczenia. Ale ogólnie odbieram ten występ pozytywnie.

Tak więc dziś 3:2 dla fachowców. Amatorzy – Eric Clark i Antoine de Grolée (choć ten drugi zdaje się nagrał jakiegoś Haydna na erardzie, ale gra tak, jak mógłby na czymkolwiek innym) – niespecjalnie zaciekawili. Zobaczymy, co będzie dalej. To naprawdę pasjonująca rywalizacja.