„Życie” po śmierci
Tytuł trochę w duchu Halloween, ale chodzi mi tu o opis znakomitego, przejmującego nowego albumu Igora Levita, świeżego laureata Gilmore Award (co, uważam, w pełni mu się należało).
Wspominałam tu o tym pianiście parę razy, raz przy okazji usłyszenia go na żywo w Bad Kissingen, drugi – po ukazaniu się jego albumu z trzema cyklami wariacyjnymi. I dokładnie dwa lata po opisaniu poprzedniego albumu (acz z opóźnieniem, bo ukazał się jeszcze w 2015 r.) zapoznałam się z kolejnym. I właśnie: nazywa się Life, ale punktem wyjścia do niego była żałoba. Po śmierci serdecznego przyjaciela, utalentowanego artysty wizualnego o literacko-muzycznym nazwisku Hannes Malte Mahler (jego twórczość można obejrzeć na wciąż jeszcze wiszącej w sieci stronie). To była śmierć nagła – zginął w wypadku drogowym jadąc na rowerze. Był dla pianisty jak brat, do którego zawsze mógł zadzwonić i – jak mówi w poetyckim lamencie w książeczce towarzyszącej płytom – pytać go o tysiąc rzeczy, o to, co porabia, opowiedzieć, jakich utworów właśnie się uczy, w której kobiecie się zakochał i rozmawiać o wielu, wielu innych sprawach. A tu cięcie – i koniec. To stało się w lipcu 2016 r., dokładnie w dniu, kiedy go słyszałam na żywo…
Długo, jak twierdzi, nie mógł się pozbierać emocjonalnie po tej śmierci. Wreszcie zebrał się w sobie, by uczcić przyjaciela dwupłytowym albumem. Bardzo szczególnym. Tytuł jest jakby przekornym zaprzeczeniem śmierci, ale dobór utworów, bardzo wyrafinowany, ilustruje właśnie szczególną, pełną refleksji i kontemplacji próbę poradzenia sobie z żałobą.
Jednym z kompozytorów, który ma tu szczególną rolę, jest Ferruccio Busoni i jego Fantazja na temat Bacha otwiera pierwszą z płyt. W odróżnieniu od jego transkrypcji, tu mamy wkład kompozytorski włoskiego twórcy, jest więc to dzieło zawierające parę płaszczyzn, bo i motywy bachowskie są słyszalne. Bach brzmi zaraz po tym – słynna skrzypcowa Ciacona, ale w transkrypcji Brahmsa na lewą rękę – pianista tłumaczy, że jest ona bardziej czysta, skromna. Od głębokich emocji przechodzimy do specyficznych, zamrożonych w Geistervariationen Schumanna, przedziwnym dziele pogrążającego się w obłędzie kompozytora, który znalazł tu moment uspokojenia wśród demonów, ale uspokojenia bliskiego martwocie. Kończący tę płytę niedługi, nastrojowy utwór Frederica Rzewskiego (zaprzyjaźnionego z pianistą, Hannes Malte Mahler również miał okazję go poznać) pt. A Mensch poświęcony jest zmarłemu przyjacielowi kompozytora.
Skoro transkrypcje, to na drugiej płycie pojawia się Liszt, zapełniający niemal cały krążek – niektórych z tych transkrypcji jak dotąd nie słyszałam. A więc niesamowity, jakby zamglony Marsz na wejście Graala z Parsifala, Fantazja, fuga i chorał na temat „Ad nos, ad salutarem undam” Meyerbeera oraz drugi utwór zięcia – Miłosna śmierć Izoldy. Po ukołysaniu Izoldy w wieczny sen Levit sięga jeszcze znów do Busoniego po krótką, piękną i mroczną Berceuse No. 7, a na koniec jeszcze coś zdumiewającego i niespodziewanego: Peace Piece Billa Evansa, utwór, z którego później wyrosły Flamenco Sketches z Kind of Blue (które osobiście zawsze odbierałam jako muzykę łagodnego i dyskretnego pożegnania). Cóż oznacza ten utwór w tym miejscu? Pogodzenie się z losem, przyjęcie do wiadomości, że życie toczy się dalej. Takie Dona nobis pacem.
Tutaj jest trailer albumu.
Komentarze
https://youtu.be/flVqgvKAaVI
Dziękuję…
W połowie listopada jadę na Jazzową Jesień. Pierwszy raz bez Tomasza. I Trio Marcina Wasilewskiego też będzie grać…
To jeszcze jak jesteśmy przy tych, którzy odeszli w tym roku:
https://www.youtube.com/watch?v=oB0OkVg1CJQ
I jeszcze…
https://www.youtube.com/watch?v=tQIQ9a-8o08
https://youtu.be/STKkWj2WpWM
Powspominaliśmy pięknych ludzi.
A jutro skoro świt wsiadam do samolotu do Londynu. Na szczęście strajk się skończył 🙂
Co do Levita, to, na ile mogę oceniać, pianistą stał się znakomitym i nie o tym chcę pisać. Nie ma tu żadnych wątpliwości. Natomiast po okresie dużego zainteresowania jego osobą, w miarę regularnego śledzenia wpisów na twitterze, poczułam się nieco znużona. Choć ideologiczne zgodna z moimi przekonaniami, zmęczyła mnie jego hiperaktywność polityczna i hiperaktywność w ogóle. Wiem, że jeszcze niedawno pisałam tu że to pianista na dzisiejsze czasy, właśnie dlatego, że się określa. Jednak wydaje mi się, że przekroczył pewną granicę. Muzyka, zeszła na drugi plan. Przestała być istotna, gdy nie jest ilustracją określonej treści pozamuzycznej.
To oczywiście przyciąga ludzi, bo ułatwia percepcję, gdy ktoś dodaje do wykonań swoje interpretacja, czy to ideologiczne czy, jak w tym przypadku, osobiste. Muzyka sama w sobie niesie ze sobą jednak tyle treści, że to niepotrzebne.
Wierzę, że, w zamiarze artysty, przekaz tej płyty jest szczery i na pewno bolesny. Jednak właśnie dlatego, że Levit angażuje się na tylu polach i stał się przez to modny, co też mi odrobinę przeszkadza, ten osobisty przekaz jest nieco osłabiony.
W innym temacie, raczej się nie wybiorę, ale jest już program Bożonarodzeniowej edycji Actus Humanus:
http://www.actushumanus.com
Na finał Kryśka, która, ku mojemu zdziwieniu, nagrała, po latach promowania repertuary lekkiego, piękną płytę -„Himmelmusik” różnych XVII-wiecznych kompozytorów niemieckich. I Żaruś znów pięknie. Kto się zatem do tej pory zniechęcił do L’Arpeggiaty, jak ja, może wracać do słuchania. W Gdańsku jednak tematem przewodnim Orfeusz i repertuar włoski, i bez Żarusia.
A propos zniechecania sie i powrotow, wybieram sie w tym miesiacu na wystep Andreasa Scholla.
Przyjezdza tez Nehring, bedzie gral z IPO koncert E-moll Chopina, plus jeden koncert w zestawie kameralnym.
A propos, trochę się boję, żeby chłopak się nie przemęczył. Ale dobrze:
https://www.ipo.co.il/en/events/nehring-plays-chopin-9/?fbclid=IwAR0hWAS2Z9OCzrBivSeD8NBDMvGTwrFzTH5xJEW0buVyFD2TTwdRH0DRS94#sec_3
Dzień dobry, pozdrawiam ze słonecznego i chłodnego Londynu 🙂
Ja nie śledzę aktywności społeczno-politycznej Levita i pewnie to lepiej…
Dziś wieczorem idę do Barbican. Opowiem.
No to może w ten zaduszkowy wieczór jeszcze fragmencik mego ulubionego Nicklausse’a (a i Hoffmanna przy okazji):
https://www.youtube.com/watch?v=YFV4PJXXvGo
Wspaniała Huguette Tourangeau opuściła nas w kwietniu.
Dobrze, że Igor Levit (jeśli nawet na razie wciąż się jakoś nie przekonałem do jego sztuki pianistycznej) wybrał Brahmsowską wersję Chaconne, bo nie ma ona wielu nagrań.
Wersja KZ na trzypłytowym winylowym albumie DG nigdy nie doczekała się kompaktowej reedycji – może się po prostu nie zmieściła na dwóch krążkach CD, a w tej sytuacji trzeci byłby zbyt krótki… Tak czy inaczej, po cichu liczyłem, że w komplecie bachowskich nagrań (z rozmaitymi przyległościami) BACH 333 znajdzie się wreszcie owo dawniejsze wykonanie Zimermana. A jednak wybrano Anatola Ugorskiego. Czy KZ znowu się nie zgodził, czy też może najzwyczajniej uznano rejestrację Rosjanina za ciekawszą (albo przynajmniej lepiej nagraną)?
Ścichapęku, dobrze Cię czytać, bo Twoja nieobecność wczoraj na koncercie, na którym VIvaBiancaLuna, Angélique M., nieco mnie zaniepokoiła. Wydawało mi się, że lubisz te Panie równie jak ja. Cóż, muszę napisać „żałuj”, wydawało się, że będzie może podobnie jak w realizacjach z poprzednich lat i częściowo było, a jednak z jednego powodu nie było, i to największe „żałuj”…. Hana Blažíková, średniowieczy anioł, piękna i wymowna w swojej sztuce.
Dla tych którzy nie wiedzą o czym piszę, to był to jeden z koncertów z cyklu „Po prostu filharmonia” w FN, koncertów w zamyśle promujących, przeważnie dawny, repertuar mniej znany i w zamyśle chyba do młodzieży adresowanych, bo w cenie bardzo przystępnej. Wczoraj jednak młodzieży nie aż tak wiele widziałam, za to wielu stałych bywalców.
Co ciekawe do tej pory nie wiem, czego słuchaliśmy. Ani na stronie FN, ani w mini programach nie było repertuaru, poza informacją, że będzie to późne średniowiecze i wczesny renesans. Muszę się wczytać w stronę artystów. Nie zdziwiło mnie to, bo te koncerty rządzą się swoimi prawami. Czasem akcent położony jest na zrozumienie konkretnych nurtów w określonym obszarze geograficznych, a czasem, jak wczoraj, zamysłu muzycznego epoki. Myślałam nawet, że VivaBiancaLuna Biffi będzie zapowiadała jak kiedyś, ale nie, konwencja się zdecydowanie zmieniła. Istnieje ścisły podział ról VivaBiancaLuna na fidelu, Angélique Mauillon na harfie, a Catalina Vicens na pozytywie. No i boska Hana…, czyli część składu Servir Antico (https://www.ensembleservirantico.com). Patrząc na datę, kiedy została utworzona strona, wygląda na to, że artyści, dobrze nam znani, postanowili uformować ten zespół w zeszłym roku. Do tej pory występowali w różnych konfiguracjach.
A sama muzyka, bardzo duchowa, refleksyjna, wyciszająca. Na pewno muzyka dworska, zastanawiałam się tylko, w których momentach życia społecznego mogła być wykorzystywana, bo nie była ani liturgiczna ani biesiadna. Myśle, że były to takie chansons związane z tematem „Miłości dworskiej”. A w poniedziałek, w ramach tego samego projektu, Al Ayre Español, którzy jednak będą grali Purcella. Nie wybieram się, ale chętnie poczytam, gdyby ktoś był.
@Frajde
Catalina jednak wczoraj nie na pozytywie, lecz niezmiennie na portatywie. Program zaś bardzo szczegółowo podany jest w tradycyjnej płachetce.
Aj, aj, dziękuję za poprawkę:-) A płachetkę to mam, owszem, ale wówczas okrojoną, bo w mojej jest tylko tytuł „Dwie strony serca”. Gdyby był Pan uprzejmy wymienić choć, którzy kompozytorzy, wdzięczna bym była.
Frajdo, najsilniejszym wokalnym magnesem tego (czy raczej podobnego) zestawu bywa dla mnie niezmiennie brat Angélique – Marc; tym razem jednak nie przyjechał 🙁
Ano proszę, widać nie znam zatem aż tak dobrze Twoich muzycznych preferencji jak mi się wydawało. Szkoda, liczyłam na krótką pogawędkę w przerwie. Następnym razem:-)
Swoją drogą, Frajdo, po Twych stanowczych deklaracjach dotyczących pewnego (niezbyt dawnego) recitalu klawesynowego nie bardzo spodziewałbym się spotkać akurat Ciebie na wczorajszym koncercie. A tu siurpryza! 🙂
Ów następny raz będzie zapewne 2 grudnia; liczę przy tym i na zwyczajowe sześć bisów, i na to, że przy którymś z nich żyrandol nie spadnie nam jednak na głowę…
Mało tego, że na portatywie. Nikt też nie grał na Fidelu, za to na fideli tak. 🙂
Ta fidel – gorzej nie można było spolszczyć, ale stało się i nie da się odkręcić. Viella się już nie przyjmie, choć w samej rzeczy ten instrument z koncertu to jest viella, nic innego.
Ścichapęku, próbowałam nawet posłużyć się wyszukiwarką, żeby przypomnieć sobie, do czego możesz nawiązywać, ale bezskutecznie. Nie pamiętam…:-) Nie jestem przeciwnikiem klawesynu, przeciwnie, wszelkie „kłapaki” i oryginalnie stare jak klawesyn budzą ostatnio raczej moje wzrastające zainteresowanie. Choć może być tak, że jakiś konkretny recital mi się nie podobał, ale to chyba nie raczej ze względu na instrument… A na podobnych temu wyżej koncertach dawnych przecież, nie raz chyba, udało nam się spotkać.
2 grudnia, raczej na pewno. Natomiast, skoro już mowa o zbliżających się koncertach, jest jeszcze jeden, uważam wielce atrakcyjny, do którego się przymierzam, a nie taki oczywisty, w kontekście miejsca:
http://www.chopin.edu.pl/pl/?m=20181121&cat=5
To jest ciekawe, że fidel-r.m, odmienia się jak fidel(a)-r.ż. To zamieszanie chyba stąd, żu używamy terminu germańskiego (die Fidel), który przyjęliśmy zamiast romańskiego. Więcej w kompetencje językoznawców nie wchodzę, bo zaraz mi się znów za coś dostanie po głowie od licznie tu obecnych:-)
A teraz zagwostka, którą przeczytałam kiedyś na Twitterze Isserlisa. Kolega zadał mu pytanie, nie odnoszące się chyba bezpośrednio do SI, ale do namysłu: Czy wegetarianin może grać na strunowych instrumentach dawnych…? Isserlis skomentował: „Tricky question”.
Frajdo, chodziło mi o (przepiękny) recital Władysława Kłosiewicza z Frobergerem, bo z klawesynowych bodaj tylko on stał się w tym roku przedmiotem naszej wymiany uwag.
Językowo ‚fidel’ wykazuje wyraźne cechy obojnacze, bo może być także ‚fidelą’ 🙂 W radiu częściej wprawdzie słyszy się odmianę żeńską, ale już np. WSO podaje wyłącznie męski paradygmat deklinacyjny. Moim zdaniem to zbyt restrykcyjne podejście, skoro można i tak, i tak. Czyli mówmy, jak nam w duszy gra…
Choć piszemy jednak tylko „zagwozdka”, bo ta pochodzi od rosyjskiego gwoździa, ćwieka (którego po naszemu można komuś zabić) 😀
@Frajde
Do usług : I. część „Pożegnanie miłości” składała się z 3 modułów – Oszustwo i pogarda -Strata – Wspomnienie. Tu wykonano m.in. utwory Ockeghema, Binchoisa, Busnoisa, Roberta Mortona i Machauta. Część II „Bóg miłości” to 4 rozdziały : Zachwyt – Idealizacja – Determinacja – Ubóstwienie. I tu zabrzmiał znowu Machaut, Hayne van Ghizeghem, Nicolas Grenon, Baude Cordier oraz po raz pierwszy, za to w kilku utworach, Dufay. Było też trochę pomniejszych (w moim osobistym rankingu) oraz parę anonimów. Rozpiętość chronologiczna c. połowa XIV- II poł. XV wieku. Ukłony.
Ścichapęku to „wbiłeś mi gwóźdź w serce”:-))), że tak pozwolę sobie podmienić podmiot. Żartuję. Wiedziałam, że lingwistycznie można na Ciebie liczyć. Nie wiedziałam, że mamy w języku terminy wykazujące cechy obojnacze.
I znalazłam naszą dyskusję, która, przepraszam, umknęła mi, ale to dlatego, że toczyła się w okolicznościach koncertu PA, więc sam rozumiesz… I napisałam tam: „(…) p. Kłosiewicz nie byłby moim pierwszym wyborem”. Nie było nic o klawesynie jako przyczynie mojej nieobecności na tymże koncercie:-) Nie, żebym jakoś nie lubiła p. Kłosiewicza, ale nie jestem z nim aż tak muzycznie zaznajomiona.
Zos, bardzo dziękuję za tak obszerny opis programu koncertu! Żałuję zatem, że nie miałam go przed oczami. Może uda mi się teraz połączyć z opisami programów na stronie artystów.
Jeśli rzeczywiście fidel w słowniku jest męskiego rodzaju (nie mam słownika), to jeszcze raz gratuluję językoznawcom ich nadzwyczajnego wyczucia językowego i kontaktu z masami języka używającymi. Wszyscy znani mi użytkownicy tego wyrazu nie mają wątpliwości, że jest rodzaju żeńskiego. 40 lat temu pan Olędzki za radą językoznawcy proponował nieśmiało rodzaj nijaki, nie trafił w ducha języka, ale na dowolnych bogów, o męskim nie słyszałem. To znaczy męski jest już w języku zarezerwowany, wiadomo dla kogo i nawet językoznawca powinien sobie z tego zdawać sprawę, że nikt nie chce nazywać instrumentu tak samo, jak ową kreaturę.
Frajdo,
Viva pewnie zapowiadałaby poszczególne „numery”, a pewnie nawet śpiewała niektóre z nich, ale niestety przeziębiła się dosłownie dzień przed koncertem 🙁 Podobno, co nie dziwne, wymusiło to pewne zmiany w programie, więc nie wiem też, na ile aktualne jest to, co przedstawił @zos. Ale przecież nie ma to większego znaczenia, było fantastycznie, a Hana świetnie Vivę głosowo zastąpiła. Zastanawia mnie tylko, czy włoskie teksty odczytywane przez Catalinę nie miały być przypadkiem w oryginale śpiewane właśnie przez Vivę… Pozdrowienia!
Frajdo, jeśli wolisz mniej pikantnie, za to bardziej asekuracyjnie, zawsze możesz nazywać te rzeczowniki dwurodzajowymi 🙂
Tłumacz Sachsa (mam pierwsze wydanie z 1975 roku, nie podejrzewałbym wszakże redaktorskiej nadaktywności 😉 w następnym) stara się w ogóle nie odmieniać ‚fidel’ (co czasem, przyznajmy, wygląda dziwnie); przymuszony używa jednak konsekwentnie formy żeńskiej – również w podpisach rysunków (fidel kaukaska, fidel turecka). A polska Wikipedia idzie tym tropem – co w sumie można zrozumieć.
Ze względów praktycznych najlepiej pewnie byłoby używać w mianowniku formy ‚fidela’ (odnotowanej przynajmniej w niektórych słownikach) zamiast ‚fidel’. A wtedy odmiana stałaby się oczywista.
Filharmaniaku, dziękuję za informację zza kulis. Rzeczywiście było pięknie. I Viva, po przemianie, mimo przeziębienia, niezmiennie piękna. Pozdrawiam również!
Ścichapęku, zdecydowanie wolę obojnacze:-)
Na to liczyłem 😀
Wg czasopisma Pismo Folkowe, wydawanego przez Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie:
„Fidel był ogólnym terminem oznaczającym każdy chordofon pocierany. Oprócz tak szerokiego znaczenia w średniowieczu i renesansie nazwę fidel stosowano na określenie jednego konkretnego typu instrumentu przedstawianego w różnych wariantach znanego obecnie jako fidel średniowieczny. Na określenie tego typu instrumentów Curt Sachs (1989) stosuje także pojęcie „a bow lute”, tj. lutnia smyczkowa. Zdaniem Lwa Raabena (1963), w krajach germańskich używano pojęcia fidel, zaś w romańskich – viela.
Dla rozwoju europejskich instrumentów smyczkowych istotne znaczenie miała fidel bizantyjska. W języku polskim nie ma zgodności co do używania terminu „fidel”. W tradycji nazewnictwa średniowiecznego instrumentu poprzedzającego współczesne instrumentarium smyczkowe – używa się rodzaju męskiego: „fidel średniowieczny”. Z kolei w tradycji nazewnictwa instrumentu bizantyjskiego oraz ludowego używa się rodzaju żeńskiego: „fidel bizantyjska”, „fidel płocka”). Zadomowiona w Europie uległa dość istotnym przeobrażeniom. Między innymi powiększony korpus zastąpiono płaskim, trzyczęściowym z wcięciami bocznymi. Viela (fidel) stała się prototypem dwóch podstawowych rodzajów europejskich instrumentów smyczkowych: wioli i skrzypiec. ”
Powazny problem genderowy 🙂
Wrażemu dżenderowi na pohybel 😛
No to tym bardziej: niech sobie średniowieczny fidel pozostanie zmaskulinizowany, a z bizantyjskiej, płockiej itp. zróbmy, jako się rzekło, fidelę – i po kłopocie.
Drobna tylko uwaga do redaktorów Pisma Folkowego: słynna monografia Curta Sachsa ukazała się pół wieku wcześniej – około 1940 roku (zwłaszcza że cytuje się przecież oryginał). Podany rok 1989 jest zaś datą drugiego polskiego wydania.
Marudzisz, jakbyś nigdy nie robił bibliografii.
Na szczęście rzadko trafia się upierdliwiec, który:
a) widział tekst źródłowy na oczy,
b) przeczytał i coś zapamiętał.
Inaczej nasze życie uniwersyteckie zmieniłoby się w piekło. 😛
Rzecz jasna założywszy optymistycznie, że teraz jest w niebiesiech…
Ale ten „każdy chordofon pocierany” brzmi nawet zabawnie (przynajmniej na moje muzykologicznie nieuzbrojone ucho) 🙂
Właśnie zwrócono mi słuszną uwagę, że mamy w naszym pięknym języku np. kądziel, topiel czy gardziel, które są jak najbardziej rodzaju żeńskiego i nikomu to nie przeszkadza 🙂
Czy nie powinna to byc w takim razie fidziel…? 🙂
😆
Może i coś w tym jest, bo np. szpadel jest rodzaju męskiego (o kundlu nie mówiąc)… Ale fidel, podobnie jak szpadel, też jest zapożyczeniem.
A po kaszubsku szpadel to ridel, więc prawie fidel:-)
To je ridel, to je tëcz, to są chojnë, widłë gnojné.
Ale skrzypce jednak nazywają się inaczej:
To są basë, to są skrzëpczi, to òznôczô Kaszëba.
Ale ten kaszebski ridel jest chyba rodzaju meskiego?
Frajde, znasz kaszubski?
(Rydel jest i po polsku)
Tak ridel jest chyba męski, a polskiego rydla nie znam. Nie, nie znam Lisku kaszubskiego, choć Kaszuby mi bliskie. Te słowa piosenki wkleiłam z Wiki. Jestem z Trójmiasta i niektórzy tam znają i się. chlubią. Od jakiś dwudziestu, trzydziestu lat prawdziwy renesans. Poza tym akcent słyszy się czasem i często „Jo” jako „Tak”. A Ty znasz?
Tu jest rydel (pamietam bawienie sie rydelkiem w piasku..)
https://sjp.pwn.pl/sjp/rydel;2518348.html
Kaszubskiego nie znam; mialam jedna lekcje i kupilam kaszubski elementarz, z sympatii dla rejonu.
Chyba jednak lepszą od gardzieli itp. analogią do fidela/fideli jest ‚przerębel’, który może być przecież zarówno tym przeręblem, jak i tą przeręblą – o ile tylko w mianowniku występuje ‚przerębla’; co zresztą dodatkowo potwierdza zasadność mego postulatu wprowadzenia terminu ‚ta fidela’ zamiast ‚ta fidel’ (przynajmniej wobec pewnych jej odmian) 🙂
Lisku, dzielimy zatem sympatię do regionu, choć u mnie przejawia się ona raczej w obrusikach z kaszubskimi wzorami.
Ridel jest męski, na pewno. Wychowałem się wśród Kaszubów i trochę ich językiem władam. 😎
Rydel po polsku też.
Polska język trudna język 😛
A z rodzajami w ogóle bywa śmiesznie. Po francusku np. bywa całkiem odwrotnie niż po polsku: un orchestre, la flûte, le violoncelle… To dlatego w balecie Aleksandra Tansmana pt. Sextuor Pan Wiolonczela kocha się w Pani Flet, ale jej wybrankiem zostaje Pan Skrzypce (le violon).
Tfu…
I to ma być Nasze Narodowe Dobro? Jak żyć? 👿