NOSPR z obrazkami

Jest dla mnie zagadką, co przyciągnęło tak wiele publiczności w tym wieczorze. Bo rzeczywiście sala Opery Narodowej była pełna. I co by nie mówić, projekt miał pewne wartości edukacyjne.

Choćby sam fakt, że ta publiczność miała możliwość posłuchać polskiej muzyki współczesnej w znakomitym wykonaniu Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, sprawnie poprowadzonej przez Alexandra Humalę, który co prawda nie jest już dyrygentem-asystentem NOSPR, ale jest wciąż z orkiestrą zaprzyjaźniony i niezawodny w podobnych okazjach. Ponadto wystąpiło trzech atrakcyjnych solistów: Radovan Vlatković w Koncercie na róg i orkiestrę „Winterreise” Krzysztofa Pendereckiego, Gabor Boldoczki w jego Concertino na trąbkę i orkiestrę oraz Piotr Orzechowski – Pianohooligan w Koncercie klawesynowym (fortepianowym) Henryka Mikołaja Góreckiego. Ten ostatni wypadł zresztą stosunkowo najbardziej blado, grał bowiem na pianinie Rhodesa o dźwięku dość defensywnym, chowającym się za orkiestrą – pamiętamy przecież (jeśli ktoś zna ten koncert), jak dominuje nad nią brzmienie wzmocnionego klawesynu, ile ma energii, a to jest utwór, który na energii polega. (Pianista na dodatek wstawił między obie części długą kadencję, która muzycznie dużo nie wnosiła, była jakby rozwinięciem tego, co było najpierw, ale nie jestem pewna, czy kompozytor nie wrzasnąłby w tym momencie w proteście – charakterek miał niełatwy.)

Czymś, co jednak wyróżniało ten koncert, była jego warstwa wizualna. Otóż jej autor, fotograf Witek Orski, przygotował ją jako instalację stworzoną ze swoich zdjęć natury, które poddawał odkształceniom, ruchowi i różnym komputerowym szykanom. Jeden wielki ekran znajdował się w głębi sceny, drugim „ekranem” był plafon, którego rzeźba, owe kratery i słońca, wchodziła z obrazem fotograficznym w dialog.

Kiedy zapowiadano mi ten projekt, niespecjalnie mnie pomysł przekonał, ale postanowiłam rzecz obejrzeć po prostu z ciekawości (już nie mówiąc o znakomitej stronie muzycznej). Okazało się to lepsze niż myślałam – nie przesadnie kiczowate, czarno-białe, dość dyskretne. Mnie to jest w ogóle do szczęścia niepotrzebne, ale rozumiem, że ludziom może się coś takiego spodobać i łatwiej jest sprzedać w takim opakowaniu nawet utwory trudniejsze, jak np. Mi-parti Witolda Lutosławskiego, w otoczeniu dzieł bardziej przystępnych. Program skomponowała bardzo inteligentnie jeszcze Joanna Wnuk-Nazarowa. Orski wymyślił, że z każdym utworem skojarzy inną materię, i to też był w sumie niezły pomysł. Przy Koncercie waltorniowym Pendereckiego były więc suche szczapy, wyschnięty las i paprocie, co w sumie pasowało, bo przywoływało konotacje związane z polowaniem. Lutosławskiemu towarzyszyły chmury i figury geometryczne, Koncertowi Góreckiego – wyschnięte błotniste drogi z koleinami, Kołysance Andrzeja Panufnika – źdźbła trawy, Concertino Pendereckiego – woda (na nieruchome zdjęcie nakładał się ruchomy film) i wreszcie Trzem tańcom Góreckiego towarzyszyły hałdy węgla i kamienie. Przy tym ostatnim utworze nastąpiła mała niespodzianka – ukazały się paski zadań, górny i boczny, oraz kursor w postaci kółka. Podejrzewam, że większość pomyślała tak jak ja, że nastąpiła jakaś awaria – potem usłyszałam, że to było celowe, bo autor tej oprawy chciał pokazać warsztat.

Jak myślicie, czy takie kombinacje są potrzebne? Czy są przydatne? Krzysztof Penderecki był na koncercie – jemu to nie przeszkadza. Akurat w jego przypadku się nie dziwię, skoro pozwolił, żeby np. jego świąteczne kołatki z Jutrzni stały się akompaniamentem w filmie grozy, czyli Lśnieniu Kubricka…