Tam, gdzie urodził się Wajnberg
Kolejny weekend, więc dalszy ciąg WarszeMuzik. Dziś koncert poprzedzony był krótkim spacerem po okolicy.
Przewodniczką była Aleksandra Stefaniak, która jest autorką strony facebookowej Historia Warszawy cegłą pisana; jej opisy kamienic, w których odbywają się koncerty festiwalowe, można przeczytać najeżdżając na poszczególne zdjęcia zamieszczone tutaj. Pozostałości po przedwojennej Warszawie jest tu niewiele, zresztą coraz mniej. Także oczywiście dlatego, że był to teren getta. Przed wojną były tu nie tylko eleganckie kamienice, lecz wiele rozmaitych zakładów – nie wiedziałam na przykład, że przy Żelaznej było aż ok. 60 browarów. Dziś część z pozostałych kamienic jest zabita deskami i skazana na niszczenie, mimo iż są w ewidencji zabytków, a niektóre nawet w rejestrze.
Do rejestru została wpisana w zeszłym roku opuszczona od dawna kamienica przy ul. Żelaznej 66. Tu właśnie urodził się Wajnberg, choć nie wiadomo dokładnie, w którym lokalu mieszkał. Ponoć jakiś remont jednak tę kamienicę czeka; na pewno rzecz została przesunięta choćby z powodów epidemicznych (i braku kasy), ale prędzej czy później powinna się tam pojawić odnośna tabliczka – są o to starania. Kamienica nie była może luksusowa, ale całkiem ładna. Byli śmiałkowie, którzy wchodzili do środka i dokumentowali zdewastowane wnętrze i dyskretne ślady dawnej świetności.
Dobrze za to zachowana jest elegancka kamienica na Chłodnej 20, tzw. kamienica pod zegarem (mieszkał tu prezes Judenratu Adam Czerniaków, który popełnił samobójstwo, gdy hitlerowcy zarządzili wywózki mieszkańców do Treblinki). Na jej podwórku (jednym z dwóch) odbył się dzisiejszy koncert. Tym razem bardzo kameralny – flet i fortepian, a właściwie pianino. Wystąpili oboje kuratorzy festiwalu: Ania Karpowicz i Marek Bracha. Dokonali ciekawego zestawienia – muzyki Schuberta i Wajnberga. Miało to uzasadnienie takie, że Wajnberg podobno uwielbiał Schuberta i lubił go grać, a ponadto Schubert pisał muzykę dla synagogi wiedeńskiej i ponoć z tego powodu był zakazany w III Rzeszy (tego akurat nie wiedziałam). A więc najpierw Sonata „Arpeggione”, a potem cykl miniatur Wajnberga z op. 29 (1945). Kiedyś napisałam tu o tych utworach, że to muzyka słodko-gorzka. Coś w tym jest, ale w łagodnym świetle letniego popołudnia, przenikającym do szarego podwórka-studni, więcej odczuwało się słodyczy niż goryczy. Pomiędzy tymi punktami programu Marek Bracha zagrał Mazurek Władysława Szpilmana – ten utworek stał się jednym z hymnów WarszeMuzik, powracając na każdym festiwalu. Ja jednak muszę dodać, że jest to część większej całości pt. Jej pierwszy bal – wariacji na temat walca z Casanovy Ludomira Różyckiego (temat Różyckiego pojawia się od 0:48), wielkiego przeboju Szpilmana i Wiery Gran, o którym pisałam tutaj (mazurek jest wariacją ostatnią). Co również łączy się z postacią Władysława Szlengla, autora tekstu, od którego miejsca zamieszkania – Waliców 14 – rozpoczęliśmy dzisiejszy popołudniowy spacer.
Jutro na Umschlagplatz Maria Sławek i Mischa Kozłowski. W programie oczywiście m.in. Wajnberg.
Komentarze
Bardzo ciekawie ułożony był program tego koncertu na Umschlagplatz. Na początek zgrabny Nigun i Taniec Artura Gelbruna, skrzypka urodzonego w 1913 r. w Warszawie, który wyjechał jeszcze przed wojną – najpierw na studia do Włoch, potem do Szwajcarii, wreszcie do Izraela. Potem Mischa Kozłowski zagrał drugi z mazurków Jana Radzyńskiego, ten trudniejszy, za to mniej „bliskowschodni” (tutaj można posłuchać obu). Wątek muzyki polskiej w interpretacji kompozytorów żydowskich został pociągnięty w Suicie polskiej Szymona Laksa. A na koniec dość zaskakujące połączenie: trzy młodzieńcze utwory Wajnberga (napisał je mając zaledwie 15 lat, nie studiując jeszcze kompozycji! Są przy tym w zupełnie innym stylu niż jego późniejsza muzyka, trochę tu dekadenckiego kabaretu, trochę ekspresjonizmu, takie nastroje przedwojenne…), po których bezpośrednio – pierwsza część z IV Sonaty Bacha, której temat przypomina Erbarme dich. Zestawienie ryzykowne, ale jakoś się broniło.
Streamingi tygodnia: https://www.musicalamerica.com/news/newsstory.cfm?storyid=45750&categoryid=1&archived=0
To pięknie się w Warszawie muzycznie dzieje. W Trójmieście, poza organowymi koncertami w katedrze w Oliwie, nie ma chyba takich muzycznych atrakcji, bo Mozartiana dopiero w drugiej połowie sierpnia. W Gdańsku przy okazji jarmarku są jakieś koncerty też. Życie toczy się na plażach. W Sopocie bardzo dużo ludzi, ale dzisiaj wyjątkowo przyjemnie, bo z falami i bryzą.
Nie zaryzykowałam w tym roku przejażdżki do Sopotu. Podobno recital Villazona (1 sierpnia) się udał – mówiła mi pewna znajoma pani, która specjalnie tam pojechała. Ja na razie nie ruszam się z Warszawy.
Z koncertów gdańskich jeszcze są te carillonowe 🙂 których można nawet posłuchać na fb…
A no proszę o carillonowych nie wiedziałam, ale to w Gdańsku. Tam jarmark, jak co roku, i tłumy, jakby nigdy nic. Byłam jednego dnia, więcej tam się pchać nie chcę. Nie znam nikogo, kto był na Sopot Classic, cieszę się, że się udało. W Sopocie, gdy zna się dobrze miasto, udaje się poruszać trasami alternatywnymi, mimo turystów.
To prawda, też już się tego nauczyłam. Ale trochę morza też chce się liznąć 🙂 Ja lubiłam przychodzić do Przystani po koncercie na kolację (mieszkałam zaraz obok).
W Przystani to się dopiero dzieje, czasem kolejka aż do alejki. Moje tereny rodzinne. Wychowałam się niedaleko. Pamiętam, jak tworzyła się Przystań, gdy na początku była budynkiem po toalecie publicznej. A właściciel nieustannie, od lat, za barem. Choć podejrzewam, że ryby mrożone, jak wszędzie.
Morza sobie nie odmawiam. Dziś kąpałem się dwa razy:-)