Oniryczny Geniušas, aktorski Goerne

Dawno nie słyszałam Geniušasa i ciekawiło mnie, jak się chłopak rozwija. Muszę powiedzieć, że trochę mnie zaskoczył.

W kwestiach technicznych nigdy nie miał problemów, ale też jeśli ma się tylu muzyków w rodzinie, a Wierę Gornostajewą za babcię, to trudno byłoby inaczej. To są sprawy, o których on w ogóle nie musi myśleć. Pamiętam jednak, że czegoś mi w jego grze brakowało, jakiejś głębi, wydawał mi się nijaki mimo tych wszystkich nutek na swoim miejscu.

Teraz, po 10 latach od II nagrody na naszym Konkursie Chopinowskim, a pięciu od srebrnego medalu na Konkursie im. Czajkowskiego, pokazuje, że jednak osobowość ma, choć specyficzną, Gra, jakby śnił. Niesamowicie piękne ma piana i potrafi wprowadzać w nastrój. Trochę tylko przeszkadza, że nader często jego frazy są na tym samym poziomie, bez różnic między dźwiękami – widzę tę cechę u wielu młodych pianistów. Może moda taka? W każdym razie szczególnie ta jego oniryczność ujawniła się w części Schubertowskiej, od Allegretta c-moll D915 (bardzo dobry utwór na początek) poprzez wszystkie impromptus z D945. W części poświęconej Chopinowi bardzo adekwatnie dla tej swojej wizji wybrał Berceuse, a w Sonacie h-moll oczywiście najpiękniej zagrał część wolną, bardzo „księżycowo”. A pozostałe części – też raczej spokojne, nie zapędzone, raczej zamyślone. Nawet finał, co już zupełnie nietypowe. Nietypowy był także bis, w którym wrócił do Schuberta – nic specjalnego, nic wirtuozowskiego, prosty i powolny smutny Walc h-moll D145 (nr 6). Kolejny sen.

Można to granie polubić. Może też znużyć. Ale można przy nim zapewne spokojnie zasnąć.

Nie dałoby się spać na wieczornym koncercie, na którym Matthias Goerne, z Janem Lisieckim przy fortepianie, śpiewał pieśni Beethovena. Ja nie jestem ich entuzjastką (mają i one swoich wielbicieli), moim zdaniem to nie było emploi tego kompozytora. (W programie została zacytowana jego wypowiedź „Niechętnie piszę pieśni”, której nie znałam, ale wcale mnie nie zdziwiła.) Jednak pewien urok mają, a już kiedy śpiewa je tak wyrazisty artysta, nabierają kolorów. Goerne znakomicie wie, jak podawać głos, jak używać naturalnych rezonatorów ciała, no i – jak interpretować. Co on też wyrabiał na tej scenie, kręcił się, kiwał, gestykulował, chwilami niemal tańczył. A z wyraźną frajdą towarzyszył mu Lisiecki, który dawno w niczym tak mnie nie przekonał. Może powinien właśnie to robić? A już w wykonanej na drugi bis Pieśni o pchle wspaniale się obaj bawili.

Nawiasem mówiąc Goerne wypróbowywał już wielu pianistów, także solistów, w tym Piotra Anderszewskiego, z którym pięć lat temu na Chopiejach dali wspaniały koncert pieśni Schumanna, ale ponoć nie współpracowało im się aż tak dobrze, jak na to wyglądało. Różne osobowości zapewne. Pieśni Beethovena będzie nam jeszcze na tym festiwalu śpiewał Christoph Prégardien. A ja teraz robię sobie dzień przerwy.