Między trzema festiwalami

W tym tygodniu udało mi się to, co nie udało w zeszłym – odwiedziłam jednego dnia trzy festiwale.

A właściwie cztery, ponieważ jeszcze po południu byłam na odczycie mojej siostry w ramach Festiwalu Singera, także z muzycznym tematem, bo o fascynacji wielu pisarzy jidyszowych postacią Beethovena – właśnie postacią przede wszystkim, choć jego muzyką także. Ale to osobny rozdział i dłuższa historia.

Pozostając przy tematyce żydowskiej, zaczęłam serię koncertów finałem WarszeMuzik, który odbył się w Polin. Grał Hashtag Ensemble w kilkuosobowym składzie. Na początku zabrzmiał uroczy utwór Pawła Szymańskiego Recalling a Serenade na kwartet smyczkowy z klarnetem (napisany ze 20 lat temu na zamówienie wspaniałego festiwalu muzyki kameralnej w fińskim Kuhmo) i można by się zdziwić, co on właściwie w tym programie robił. Okazuje się, że na tym koncercie miał być zupełnie inny jego utwór, napisany dla Kapeli Sejneńskiej, która miała przyjechać – niestety pandemia i ten projekt zniweczyła, czy też może odsunęła w czasie. Po tym więc dziele usłyszeliśmy jeszcze parę przeskoków stylistycznych. W utworze Phantom Shakedown Annie Gosfield, kompozytorki z kręgu znanego amerykańskiego zespołu Bang on a Can, industrialne brzmienia z taśmy zostały zestawione z całkiem tradycyjnie brzmiącymi akordami na fortepianie (Marek Bracha). Potem skok daleko do wczesnego baroku – Salamone Rossi (grany przez trio smyczkowe na barokowy sposób) i wreszcie prawykonanie zamówione specjalnie na tę okazję: No: vorrei e non młodego kompozytora izraelskiego Yaira Klartaga, trochę w duchu spektralizmu.

Potem pobiegłam na Rynek Starego Miasta na ostatni z koncertów Jazzu na Starówce (spóźniwszy się trochę oczywiście). Głównym bohaterem wieczoru był Leszek Możdżer, a jego gośćmi – druga pianistka, Gloria Campanas z Wenecji, która grała również na tzw. śpiewających kamieniach, a także Magdalena Kordylasińska i Miłosz Pękala, czyli Hob-Beats Duo, czyli połowa Kwadrofonika. Program składał się z własnych wersji przystępnej klasyki: Clair de lune Debussy’ego czy finał Księżycowej, ale także Wariacje na temat Paganiniego Lutosławskiego. Tłumy były potworne i nic nie dało się zobaczyć (nie widziałam więc tych „kamieni”), a i usłyszeć z trudem, ale doceniam misję krzewienia muzyki „wysokiej”.

No i wreszcie Chopieje – Ensemble Dialoghi, tym razem w formie tria: klarnet, wiolonczela, fortepian. To kolejny zespół-rezydent festiwalu: gra tu trzeci rok z rzędu, ale zawsze to jest urocze – Lorenzo Coppola znów opowiadał, że Trio op. 11 Beethovena czy druga i czwarta część Tria Chopina to opera buffa. Pomiędzy nimi było parę pieśni Schuberta (w transkrypcji oczywiście), Utwory fantastyczne Schumanna (pięknie wyśpiewane na klarnecie), a ponadto pianistka Cristina Esclapez zagrała jeszcze (na buchholtzu) tę niesamowitą wolną część z przedostatniej Sonaty A-dur Schuberta. Trio Chopina w wersji z klarnetem historycznym jest jeszcze bardziej przekonujące – dzięki śpiewności tego instrumentu. A ponadto właśnie gra na sposób teatralny nader pasuje do tej muzyki. a Coppola przypomniał, i słusznie, o operowych zainteresowaniach Chopina i o tanecznej proweniencji finału. A na bis jeszcze jedna transkrypcja – Preludium e-moll.