Geniusz i marzyciel

Powstawał przez parę lat i w końcu jest. Każdy może go za darmo obejrzeć na VOD – tutaj. Film o Józefie Hofmannie autorstwa dokumentalisty Pawła Kloca.

Nie miejcie pretensji, że odsyłam was na VOD tej stacji, bo w gruncie rzeczy telewizja publiczna służy do realizowania misji, a to jest akurat jej wzorcowy przykład. Rzadko już, bo rzadko, ale czasem to się jeszcze zdarza, więc ten dorobek zostanie, choć TVP prędzej czy później musi się zmienić.

Film jest bardzo ciekawy i zawiera wypowiedzi tylu osobistości świata muzycznego, zarówno pozyskane dla potrzeb tego filmu, jak archiwalne, że już samo ich wysłuchanie jest interesujące. A i historia życia Hofmanna wciąga. Nie wszystkie jej wątki zresztą zostały poruszone, np. nic nie ma na temat jego kompozycji. Zabrakło też komentarzy do paru istotnych pokazanych rzeczy. Jest też trochę błędów w tłumaczeniu. Tu pozwolę sobie zacytować znanego wam z m.in. „Tygodnika Powszechnego” i Radia Chopin (a niektórym także z realu) Jakuba Puchalskiego, który był konsultantem tego filmu.

„Obok rozmów z takimi pianistami, jak Garrick Ohlsson czy Marc-André Hamelin, znajdą tu Państwo wypowiedzi m.in. Glenna Goulda, Witolda Lutosławskiego albo samego Hofmanna. Jak zawsze frapujące opinie przedstawia Charles Rosen (w rozmowie zarejestrowanej pewnego poranka przed 20 laty przez Gregora Benko, w filmie prowadzącego też główny wątek narracyjny). Ekipa filmu miała także wyjątkowe szczęście spotkać się z Eleanor Sokoloff, gdy w sierpniu 2019 przygotowywała się ona do kolejnego roku akademickiego w Curtis Institute of Music – a do uczelni tej trafiła, najpierw jako studentka, potem pracownica, jeszcze w czasach dyrektury Hofmanna. Pani Sokoloff zmarła w ubiegłym roku w wieku 106 lat”.

O najbardziej rażącym błędzie w tłumaczeniu: „… rzecz dotyczy nie tylko „trzech kolejek”, czyli raczej potrójnie złożonej kolejki po bilety, ale też np. anegdoty z dzieciństwa: gdy tragarze przyszli po meble, mały Józio zwrócił się nie do nich, ale do swojego ojca: lepiej, żebyś nie pozbywał się fortepianu, bo będziesz tego żałował do końca życia”. (Ojciec Hofmanna, Kazimierz, również był pianistą i kompozytorem.)

Co do działalności wynalazczej Hofmanna: „Zasadniczo jednak Hofmann był pianistą, a wynalazcą tylko hobbystycznie, i to w czasach, gdy było to hobby warsztatowe – na przełomie wieków. Z powodzeniem usprawniał różne urządzenia (np. krzesło do fortepianu, które skonstruował – to, które jest pokazywane na początku filmu: nie chodziło w nim o to, że regulowane, co się mu powszechnie przypisuje – bo regulowane już były – ale że składane. To krzesło składało się w formę walizki, z uchwytem, i można je było ze sobą wozić. Poza tym miało pochyłe siedzisko. Spodobało się też paru innym pianistom, o ile dobrze pamiętam np. Schnablowi, a ponieważ wg planów Hofmanna wykonała je fabryka Steinwaya, to i oni się w nie zaopatrzyli).

Najważniejsze [z jego ulepszeń] były resory hydrauliczne. Dumny był też ze wskaźnika drogowego (czyli rodzaj nawigacji, przewijający założoną na rolce mapę wybranej trasy, i mówiący, gdzie skręcić – to też było ulepszenie istniejącego pomysłu) i z metody odzyskiwania płyt elektrodowych we wczesnych akumulatorach (bardzo wczesny wynalazek, na dodatek z chemii i fizyki – ale nie pamiętam dokładnie).

Ciekawa jest historia poprawienia mechaniki fortepianu, to był jeden z jego wielkich planów. W 1933 r. Steinway wprowadził mechanizm nazwany (nazwany przez Hofmanna, bo z lubością wymyślał dla Steinwaya slogany!) „Accelerated Action”. Chodziło – zgodnie z nazwą – o przyspieszenie i o większą wrażliwość klawiatury. Postęp był znaczący, ale choć Hofmann bardzo go chwalił, jednak mu to nie wystarczało. Opracował nowy mechanizm, skuteczniejszy i szybszy, choć też bardziej skomplikowany. Uzyskał na niego patent, który odsprzedał Steinwayowi, wmontowywano tę mechanikę w używane przez niego fortepiany. To właśnie o niej wspominał Horowitz, że gdy raz zagrał (w magazynach przy 57. ulicy), to cała jego rezerwa do „usprawnienia” Steinwaya minęła – mechanizm był nadzwyczajny. Hofmann był umówiony na wprowadzenie go do produkcji, ale wybuchła wojna, co w ogóle wstrzymało budowę fortepianów (Steinway montował szybowce). Zmarł też Theodore Steinway, a jego synowie stwierdzili, że fortepian osiągnął swoją szczytową postać i nic nie będzie już zmieniane. Tym bardziej nie pojawi się nic, co by komplikowało produkcję. Projekt Hofmanna poszedł do szuflady, a on sam – nie wyjeżdżający z LA i przeważnie pijany – nie miał już siły, by o niego walczyć.
Ciekawe, że chociaż dbał bardzo o pieniądze (w latach 20. naliczył, że ma do utrzymania ponad 20 osób) i patentował te wynalazki, to w minimalnym stopniu próbował je komercjalizować. Właściwie udało się tylko z tymi „resorami” (głównie dzięki szwajcarskiemu biznesmenowi-inżynierowi, któremu to powierzył), do tego liczył na rejestrator dynamiki i na mechanikę fortepianu”. (Dla porządku dodam, że jednak w późniejszych czasach w mechanizmach steinwayów niemało jeszcze było zmieniane – o amerykańskiej części firmy mniej wiem, ale na pewno w niemieckiej).

To tytułem uzupełnienia, a poza tym jeszcze kalendarium życia Hofmanna, również opracowane przez Jakuba.

I miłego oglądania.