Od Fughetty do Misterium

W związku z Pawłem Szymańskim: o jednej płycie, która wyszła w zeszłym roku, i o wydawnictwie, które ukazało się niedawno.

O płycie znakomitego gitarzysty Michała Nagy pod tym samym tytułem, co zadedykowany mu utwór Szymańskiego, którą otrzymałam już jakiś czas temu, nie pisałam wówczas, bo nie wyglądało na to, że ma sensowną dystrybucję. Teraz można jej słuchać w całości nawet na YouTube, więc polecam – jest piękna i pięknie skomponowana. Fughetta jest punktem wyjścia, po niej jest Suita in modo polonico Aleksandra Tansmana – stylizacje tańców polskich (z ulubioną piosenką Umarł Maciek, umarł jako kujawiakiem), efektowne i barwne, ale o nostalgicznym rysie. Centrum programu stanowi pieśń Come, heavy sleap Johna Dowlanda, do której zaśpiewania gitarzysta zaprosił absolutnie bezpretensjonalną Ariannę Savall. Zastępuje ona temat wariacji Benjamina Brittena – utwór Nocturnal after John Dowland jest właśnie formą wariacyjną, ale w stylu brittenowskim, czyli składającą się nie z regularnych wariacji, lecz raczej z szeregu impresji wobec wybranych motywów. Temat Dowlanda dopiero je wieńczy, zacytowany niemal w całości, choć urwany. I na koniec jeszcze króciutka, łagodna Serenada Sofii Gubajduliny. Bardzo warto więc posłuchać wszystkiego.

A jak się pisze fughettę na gitarę? Zadanie niełatwe, ale też nie jest to regularna forma fugi, choć temat (pokazuje się w dwóch wersjach na początku) wyłania się co jakiś czas na różne sposoby ze zwrotów-splotów. Można powiedzieć, że to połączenie polifonii z repetitive music, w której powtarzające się, ale zmienne elementy są jak szkiełka w kalejdoskopie albo płaszczyzny w wieloznacznych obrazach Mauritsa Eschera – że nawiążę do tytułu innego utworu Szymańskiego, Kaleidoscope for M.C.E. na wiolonczelę, który jest jednak trochę innym, bardziej jednostajnym utworem, ale też swoistą repetitive music. Fughetta, może dzięki polifonii, jest bardziej opowieścią, co jest bliższe naturze muzyki gitarowej.

Teraz o drugim wydawnictwie, które jest pokłosiem wydarzenia z 2019 r. To jest wydawnictwo typu kolekcjonerskiego, książeczka w twardej oprawie z załączoną płytą oraz tekstami, wydana przez Fundację Pogranicze. Od 2015 r. w Krasnogrudzie 22 sierpnia odbywa się Misterium Mostu, do którego współtworzenia zapraszani są artyści światowi (trzy lata temu – David Krakauer z Kathleen Tagg), a także miejscowi (Orkiestra Klezmerska Teatru Sejneńskiego oraz chór żeński Kaimynai – Sąsiedzi). Paweł Szymański, który odwiedza te strony każdego lata, towarzyszył tym misteriom od początku, aż dwa lata temu sam stworzył oprawę muzyczną. Początek i fragmenty, tego, co działo się wówczas w Krasnogrudzie, można obejrzeć tutaj, natomiast na płycie znajduje się nagranie materiału, które zostało dokonane jesienią tego samego roku w Białej Synagodze w Sejnach. Kompozytor przygotował warstwy dźwiękowe (stały wysoki dźwięk, to nasilający się, to zanikający, efekty specjalne – spadające krople, odgłos pociągu oraz cały odcinek końcowy), orkiestra i chór – ten sam.

Poruszający jest tekst autorstwa kompozytora – przypowieść, której odczytywanie stanowi dużą część utworu. W tle brzmi wciąż owa wysoka nuta oraz powtarzające się jak refren grupy sześciu uderzeń kotłów. I nic więcej nie trzeba, bo tekst skupia uwagę. O drodze w nieznane przez most, o przeprawie przez wielką Rzekę i kimś, za kim idzie narrator. „- Co jest po drugiej stronie? – zapytałem. – Przeciwieństwo tego, co zostało z tyłu – odpowiedział”. Opowieść ta urywa się z nagłym odgłosem jadącego pociągu; później recytowane są szeptem imiona żydowskie wypisane na ścianach sejneńskiej synagogi – to imiona dawnych mieszkańców miasteczka. Dalsza część zaskakuje – to pierwsze chyba w twórczości Szymańskiego tak obszerne i dosłowne nawiązanie do chóralnej twórczości renesansu (ale grane na instrumentach dętych). Z czasem włącza się chór żeński ze swoim prostym, proszalnym Miserere, przeciętym znów odgłosem pociągu – i na koniec zostaje już tylko elektronika, wciąż z tym coraz bardziej drażniącym dźwiękiem, którego momentami już nie zauważaliśmy, i kotłami. Całość narasta jak koszmar senny, aż… (budzimy się)

Pod wieloma względami ten utwór zaskakuje, ale trzeba wziąć parę rzeczy pod uwagę: jest to muzyka do plenerowego widowiska, a fragmenty instrumentalne i wokalne zostały napisane z myślą o wykonawcach-amatorach. W sumie najbardziej jednak w tym wszystkim zaskoczył mnie tekst. W takiej roli kompozytor wcześniej się nie ujawnił.