Zestaw eksperymentalny
Nie da się ukryć, że jedyne, co na dzisiejszym koncercie w NFM łączyło dwa zespoły – bohaterów wieczoru, to zbliżona liczba muzyków.
Pierwszą część wypełniły dwa znane dzieła XX w.: Clapping Music Steve’a Reicha i Ionisation Edgarda Varèse’a w wykonaniu zespołu perkusyjnego pod kierownictwem Miłosza Rutkowskiego: dwanaścioro perkusistów, pianistka i prowadzący. Taki skład jest potrzebny do tego drugiego utworu (choć słynny zespół Les Percussions de Strasbourg potrafił go wykonać w szóstkę).
Ta część miała dla mnie walor sentymentalny: obu dzieł słuchałam po raz pierwszy na żywo na Warszawskiej Jesieni w latach 70. i byłam ciekawa, jak je po latach odbiorę (chociaż czasem zdarzało mi się słuchać innych wykonań, mam też je na płytach, ale to coś innego). Rzeczywiście było miło sobie je przypomnieć jako szacowną klasykę.
Druga natomiast część koncertu to było istne cudo: włoski Ensemble Zefiro, jak sama nazwa wskazuje – zespół instrumentów dętych, ale historycznych (plus jeden smyczkowy – kontrabas). Jego członkowie grywają w różnych zespołach muzyki dawnej; prowadzi go oboista Alfredo Bernardini, a jako pierwszy klarnet bryluje dobrze nam znany i lubiany Lorenzo Coppola. W programie mieli tylko jeden utwór: Serenada „Gran Partita” KV 361/370a i wykonali go w sposób absolutnie uroczy. Można obejrzeć na YouTube poszczególne części tego utworu; jest to co prawda wykonanie sprzed dziewięciu lat, muzycy są młodsi, paru jest innych, np. kontrabasista czy druga klarnecistka, jedyna kobieta w dzisiejszym składzie, ale daje to pewien obraz. Dużo było humoru i żartów, choć cudowne Adagio, przy którym zawsze coś mnie ściska za gardło, bo to przepiękna kwintesencja „mozartowości”, było po prostu momentem najczystszej poezji.
Na bis artyści pozostali przy Mozarcie i przy żartach, grając dwie transkrypcje arii operowych: Non più andrai oraz Là ci darem la mano, przy czym w tym drugim wypadku za Don Giovanniego robił fagot, a za Zerlinkę – obój; nawet przyklękanie było. Włosi to jednak ludzie teatru.
By wrócić do muzyki późniejszej, warto byłoby zostać na jutrzejszy koncert NOSPR pod Lawrence’em Fosterem z bardzo ciekawym programem od Debussy’ego do Ligetiego. Niestety nie mogę, bo powinność recenzencka wzywa mnie tym razem do Krakowa.
PS. Przypadkiem miałam dziś jeszcze jedno przeżycie muzyczne: okazało się, że orkiestra NFM próbowała nowy utwór Pawła Szymańskiego, którego prawykonania dokona pojutrze na inauguracji festiwalu Muzyka na szczytach w Zakopanem. Nie będę recenzować utworu, który jeszcze nie miał prawykonania, ale dokonam małego spojlerka: tytuł co prawda brzmi Simple Music na wiolonczelę i orkiestrę (solistka to Magdalena Bojanowicz, dyryguje Marzena Diakun, podziw dla obu!), jednak jest to pewna złośliwość, bo dla orkiestry rzecz jest piekielnie trudna: każdy co jakiś czas gra po jednej nutce i wszystko razem jak w kalejdoskopie tworzy całość, tylko solistka gra cały czas. Szymańskiego będzie na tym festiwalu więcej – tutaj program.