Dzień Muzyki z Anderszewskim

To nie była chyba częsta sytuacja, że Piotr Anderszewski zagrał podczas jednego wieczoru dwa koncerty. W tym V Koncert Beethovena po raz pierwszy w Polsce.

A wrocławskie wykonanie było jego trzecim w ogóle, po koncertach w Odessie i Palermo w ostatniej dekadzie września.

To, że z koncertów Beethovena grywał wcześniej właściwie tylko pierwszy, łączyło go, jak dotąd, z Marthą Argerich; ona jeszcze miała w repertuarze drugi. Ale piąty (którego nie chcę nazywać „cesarskim”, bo to przecież nie jest nazwa Beethovena)? Jakoś sobie nie wyobrażałam: utwór przywołujący militarne nastroje wymaga – jak się wydaje – pianistyki masywnej, zupełnie innego typu niż ta, która się z naszym pianistą kojarzy. No i oczywiście było inaczej.

W sposób widoczny solista próbował dostosować ten utwór do swojego charakteru (muzycznego). Kiedy już koniecznie trzeba było „przyłożyć” – i owszem, były mocne brzmienia, jak np. kulminacja przetworzenia I części, kiedy to gamy grane oktawami krążą od tonacji do tonacji. Ale kiedy tylko można było, przechodził na delikatny dźwięk, trochę jakby tę „militarność” rozbrajając.

To było na koniec koncertu (plus oczywiście dwa bisy: Bagatela op. 126 nr 1 – i taki, późny Beethoven naprawdę mu leży – oraz Preludium f-moll Bacha z II tomu WK). A na początek – Koncert D-dur Haydna, dobrze już ograny, w skrajnych częściach figlarny, w środkowej liryczny, grany pięknym, miękkim brzmieniem (podobnie zresztą jak środkowa część koncertu Beethovena), z rozbudowanymi własnymi kadencjami we wszystkich częściach.

Giancarlo Guerrero, choć ma funkcję dyrektora artystycznego orkiestry NFM, przyjeżdża i pracuje z zespołem rzadko – a szkoda – ale inaugurację sezonu zaplanował ciekawie, pośrodku między te dwa koncerty fortepianowe wstawiając Symfonie instrumentów dętych Strawińskiego, co dało mu okazję (i świetnie) do popracowania właśnie z tą grupą. Piękny ten utwór, poświęcony pamięci Debussy’ego (znali się i cenili nawzajem), nie ma jednak nic wspólnego z estetyką wielkiego impresjonisty, jest własny i szczery, bardzo rosyjski. Dobrze, że początek nie był zbyt szybki, jak to się czasem zdarza – ma być w pewien sposób uroczysty. I taki był.