Trochę koncert, trochę happening

Można powiedzieć, że pomysł na inaugurację Konkursu Chopinowskiego był populistyczny – hasło „pięcioro zwycięzców na estradzie” robi wrażenie.

Dokładnie rzecz biorąc zwycięzców, czyli laureatów I nagrody było troje: Dang Thai Son, Yulianna Avdeeva i Seong-Jin Cho. Kevin Kenner był laureatem II nagrody (pierwszej wówczas nie przyznano); w podobnej sytuacji był Philippe Giusiano, który na dodatek został nagrodzony ex aequo z nieżyjącym już dziś Alexeiem Sultanovem. O co zresztą ten ostatni się obraził, czemu się nie dziwiłam, choć fakt, sama też żadnego z nich bym I nagrodą nie nagrodziła – ale dlatego, że w tym konkursie wziął przecież udział Nelson Goerner, któremu ówczesne jury dało tylko wyróżnienie…

Mniejsza jednak o historię, wróćmy do dnia dzisiejszego. Najpierw więc Kwintet Schumanna z Avdeevą i Belcea Quartet. Mamy za sobą na dość świeżo piękne wykonanie z Chopiejów, ale to było zupełnie inne. Z jednej strony bardzo emocjonalne, bo tacy są ci wykonawcy, ale z drugiej podziwiałam pianistkę, która – poza oczywistymi momentami – uważała, żeby zbytnio się nie wybijać, pilnowała dźwięku. Myślę, że dużo jej tu dało granie swego czasu na instrumentach historycznych, bo wie, jakie proporcje miały brzmienia tych instrumentów w tamtych czasach. A ponadto jest to już w ogóle wytrawna kameralistka, co dało się zauważyć na jej wspólnych z Kremerem wykonaniach Wajnberga.

Koncert na cztery klawesyny Bacha (a właściwie Vivaldiego) – to dopiero był happening. Cztery fortepiany współczesne plus dwa kwartety smyczkowe i kontrabas. Brzmiało to dość zabawnie (przypomniałam sobie, jak kiedyś Elżbieta Chojnacka mówiła o „tłustym” dźwięku fortepianu), ale miało swój wdzięk. Była to w sumie raczej zabawa, która służyła po prostu do spotkania tych muzyków w tym samym miejscu i czasie.

A po przerwie już zwyczajnie: orkiestra FN pod Andrzejem Boreyką i zwycięzca ostatniego konkursu, Seong-Jin Cho. Cóż, wykonanie w porządku, ale nie powalające. Czepiać się nie ma co, już nie rąbie tak strasznie, jak parę lat temu, albo nawet i w zeszłym roku. Jednak nie byłam pod wrażeniem. Było poprawnie, a to trochę mało; także w bisach (Einsame Blumen z Waldszenen Schumanna oraz Walc Es-dur Chopina). Ale dla Deutsche Grammophon był to zwycięzca wymarzony: z Dalekiego Wschodu, który to rynek pragnęli podbić (i udało się: po zwycięstwie Cho sprzedaż płyt z muzyką klasyczną wzrosła o 400 proc.!). Jednak jak postawić obok niego Kate Liu, która jest po prostu genialna, czy pięknie muzykalnego Charlesa Richard-Hamelina, to smutno się robi. Kanadyjczyk nagrywa dla swojej rodzimej firmy Analekta, a Kate poza NIFC nie nagrała bodaj żadnej płyty, nie ma kontraktu z żadną wytwórnią. To są takie niesprawiedliwości, które wydarzają się od lat, np. Avdeeva jako zwyciężczyni, i to pierwsza kobieta od czasów Marthy (będącej przecież gwiazdą DG), została przez tę wytwórnię zignorowana, za to rzucili się na Ingolfa Wundera, z którego zresztą niedługo później zrezygnowali. Pianistka pojawiła się na płycie „żółtej etykietki” (a także ECM) dopiero z Gidonem Kremerem.

No dobra. Teraz spać, bo od rana do roboty…