Trzy światy

Mimo że Andrzej Boreyko wiele u mnie stracił z powodu skandalu z Kaczmarkiem (mam nadzieję, że już rozumie, że był to jego najgorszy pomysł ever), nadal cenię jego umiejętności w odkrywaniu dzieł mało znanych.

Wspomniałam tydzień temu, że to on zaproponował Julianowi Rachlinowi wykonanie Pór roku Głazunowa, które nigdy tu nie były grane. Z programu tego koncertu, już pod batutą samego Boreyki, dwa utwory zabrzmiały tu po raz pierwszy: poemat symfoniczny Amazonas Heitora Villi-Lobosa i Koncert potrójny na skrzypce, wiolonczelę, bajan (rosyjską wersję akordeonu) i orkiestrę Sofii Gubajduliny (2 grudnia ci sami soliści – Piotr Pławner, Ivan Monighetti i Klaudiusz Baran – zagrali go w NOSPR z tamtejszą orkiestrą pod batutą Domingo Hindoyana).

Utwory dzieli równo sto lat. Amazonas to dzieło względnie jeszcze młodego, bo 30-letniego kompozytora i zupełnie nie przypomina hitów w typie Bachianas brasileiras. To muzyka mocna i gęsta, trochę dzika, w stylistyce – bo ja wiem, gdzieś pomiędzy Debussym a młodym Prokofiewem, z niezwykłymi brzmieniami, mroczna i egzotyczna. Doprawdy nie wiem, skąd autor omówienia w programie wziął podobieństwo do Wagnera i Richarda Straussa – ani przez chwilę nie miałam takich skojarzeń. Z przodu siedziało dwoje muzyków grających na nietuzinkowych instrumentach: sopranowej violi da gamba (raczej niespotykanej w XX-wiecznej orkiestrze) i skrzypcach Stroha; dyrygent poprosił ich, by te instrumenty na wstępie pokazali i powiedzieli o nich parę słów.

Koncert potrójny został napisany przez 86-letnią kompozytorkę, co już samo w sobie jest czymś niezwykłym, ale też niezwykła to osoba i siła jej muzyki – bardzo intensywnej, wyrazistej. Instrumenty solowe rzadko występują tu jako trio, jak np. w koncercie Beethovena, lecz często skrzypce z wiolonczelą w duecie, grające czasem razem, a kiedy indziej podejmujące od siebie wzajemnie wątek, przeciwstawiane są akordeonowi. Każda z tych „stron” współpracuje z innymi grupami instrumentów. Wszystko razem robi duże wrażenie. Ucieszyła mnie dobra forma Monighettiego (bo bywało już różnie), no i Pławnera, do którego koncertów jakoś ostatnio nie miałam szczęścia – zawsze mi się na coś tam nakładały.

Myślałam nawet, żeby urwać się z drugiej części, bo po Gubajdulinie niespecjalnie już chciało mi się słuchać Berlioza, ale jednak zostałam. Było nienajgorzej, ale bynajmniej nie idealnie. Już nie mówiąc, że odkąd znam wykonania „historyczne” tego utworu, to wolę je od wykonań przez współczesną orkiestrę. To są całkiem inne brzmienia. Ale i tak mogłam sobie przypomnieć te wszystkie dziwności, za które lubię ten utwór; choć część Wśród pól nie była zagrana najciekawiej (powinna tam być wręcz elektryczna atmosfera napięcia, inaczej nie da się tego słuchać), to znalazłam sobie zajęcie: wychwytywanie nawiązań (a jest ich tam trochę) do Beethovena – Pastoralnej i nie tylko.

Sobota to pierwszy dzień festiwalu Łańcuch XIX, który w tym roku w całości odbędzie się w Studiu im. Lutosławskiego; wszystkie koncerty będą też na antenie radiowej Dwójki, niektóre w transmisji bezpośredniej, jak inauguracja, inne odtworzone później. Na początek więc NOSPR pod batutą Clelii Cafiero, a poza Grami weneckimi Lutosławskiego i Sonetami Bolesława Szabelskiego będzie można usłyszeć Pianophonie Kazimierza Serockiego (w opracowaniu Cezarego Duchnowskiego), tym razem w wykonaniu świetnej krakowskiej pianistki Martyny Zakrzewskiej.

Jak już przy pianistach i przy Polskim Radiu jesteśmy, to właśnie premierę ma wydana przez PR SA płyta Piotra Sałajczyka z pierwszymi trzema sonatami Wajnberga. Płyta jest dostępna w sklepie, tutaj zapowiedź, a tu mała próbka. Mam nadzieję, że i druga część, z pozostałymi trzema sonatami, też będzie.