Przekładany koncert

Podobno planowany był od trzech lat i parę razy zmieniany był jego termin. Ale w końcu się odbył, a było warto.

Już sami wykonawcy – Kwartet Śląski (plus w jednym z utworów altowiolistka Elżbieta Mrożek-Loska) i Piotr Sałajczyk – gwarantowali poziom. A na dodatek program był bardzo ciekawy i nietypowy.

Ślązacy rozpoczęli XVII Kwartetem Wajnberga – ostatnim, jaki napisał; znajduje się on na najnowszej płycie zespołu z jego utworami. Powstał w późnym okresie twórczości, w 1986 r., z przeznaczeniem dla wspaniałego Kwartetu im. Borodina na jego 40 urodziny, jednak tak się stało, że to nie rosyjscy muzycy dokonali jego prawykonania, lecz – kilkanaście lat po śmierci kompozytora – Quatour Danel, który jako pierwszy zarejestrował wszystkie kwartety Wajnberga. Dziwny to utwór: zaczyna się niby pogodnym D-dur, można by rzeczywiście pomyśleć o nastroju urodzinowym, ale z czasem coraz bardziej osuwa się w szarość i mrok i nawet powrót do początkowych motywów na końcu nie przynosi poprawy nastroju – czuje się jakiś fałsz.

IV Koncert fortepianowy Beethovena zabrzmiał w anonimowym opracowaniu z epoki, dokonanym na dwoje skrzypiec, dwie altówki, wiolonczelę i fortepian. Czyli wersja salonowa, by tak rzec. W takim układzie koncert właściwie przestaje być koncertem, a staje się po prostu sekstetem, zwłaszcza kiedy pianista znajduje się z tyłu, za „orkiestrą”, która dominuje (choć ma obcięte spektrum, bo brak niskiego basu kontrabasowego) – oczywiście z wyjątkiem kadencji, a także drugiej części, gdzie jest dialog między solistą a zespołem. No i w finale też udaje się pianiście przebić. Jednak wyczuwało się i u samego pianisty, że gra bardziej jak kameralista niż jak solista.

Na koniec rzecz ciekawa a nieznana, zasugerowana przez FN: Suita na dwoje skrzypiec, wiolonczelę i fortepian (na lewą rękę) Ericha Wolfganga Korngolda. Utwór został napisany dla Paula Wittgensteina, tego samego, dla którego powstało wiele innych dzieł, m.in. Koncert D-dur Ravela, IV Koncert Prokofiewa (którego nie grał) czy Koncert fortepianowy na lewą rękę Tansmana (którego również nie zagrał). W sumie z wielu napisanych dla siebie dzieł zrezygnował, ale akurat suitę Korngolda wykonał (jak również jego Koncert). Muzyki tej słucha się bardzo przyjemnie, zaczyna się dość patetyczną kadencją fortepianu; potem wyczuwa się atmosferę wiedeńskiej dekadencji, zwłaszcza w parafrazie walca. Jest i zjadliwe scherzo (neoklasyczne z ducha), a potem łagodna, powolna część oparta na jednej z pieśni kompozytora (którą też zespół – bardzo oklaskiwany – zabisował) i efektowny finał. Można tego utworu posłuchać tutaj z udziałem nieodżałowanego Leona Fleishera, który również, jak Wittgenstein, przez pewien czas był skazany na grę wyłącznie lewą ręką.

Piotr Sałajczyk na szczęście nie jest na to skazany. Przesłuchałam już jego nową płytę z sonatami Wajnberga – jest piękna, podzielę się wrażeniami w którymś z kolejnych wpisów.