Nadal Ukraina

Przyjechałam na Wratislavię prosto na kolejny koncert ukraiński – występ chóru Dumka, najlepszego chyba w tym rozśpiewanym kraju. Tytuł – „Ukraińska dusza”.

Przede wszystkim należy podziwiać kondycję zespołu – śpiewał dokładnie dwie godzin bez przerwy! Program ułożony był zręcznie, by co jakiś czas dać odpocząć jakiejś grupie śpiewaków, a i dyrygent, legendarny Jewhen Sawczuk, który prowadzi ten chór już od niemal 40 lat, dał się parę razy zastąpić przez młodszych kolegów, a zarazem chórzystów. Z drugiej strony, emisja tego zespołu jest szczególna – lekka, przejrzysta, brzmienie niemal aksamitne, zwłaszcza w przepięknych pianach, a wszystko wciąż wsparte przez wspaniałe basowe brzmienia. To jest śpiewanie, które nie męczy. A w słuchaniu fascynuje – z tymi głosami wzlatuje się w jakąś niesamowitą przestrzeń.

Już na początku ogłoszono, że artyści postanowili poszerzyć program, w związku z tym nie wszystkie tłumaczenia tekstów będą wyświetlone. Wieczór składał się zarówno z dzieł religijnych, jak opracowań pieśni ludowych, co też było dobrą demonstracją, że obie te strony składają się na tytułową „ukraińską duszę”. Bo i w ludowych zaśpiewach wiele jest wręcz mistycznych nastrojów. A w muzyce sakralnej – różne odcienie. Z klasyków był oczywiście Bortniański, ale ucieszyłam się, że dodano też wcześniejszego Mykołę Dyleckiego, który miał kontakty z Polską i w swoim traktacie cytował Marcina Mielczewskiego – jego muzyka brzmi podobnie do polskiego renesansu. Ucieszyło mnie też dodanie drugiego utworu Mykoły Leontowicza (tego od słynnego Szczedryka), pięknego Wieruju. A także utwory Jewhena Stankowycza, którego dziełami instrumentalnymi (zupełnie innymi stylistycznie) zachwycałam się kiedyś na lwowskich Kontrastach.

Były i polskie akcenty. Ciekawe, co powiedziałby Penderecki na – można tak chyba powiedzieć – happening, jaki artyści zrobili z jego Agnus Dei z Polskiego Requiem – po kulminacji, kiedy to wznoszące się głosy nagle się urywają, w tej pauzie nagle zabrzmiał karabin maszynowy i dopiero potem ciche, smutne zakończenie. (Na zewnątrz kolegiaty św. Krzyża także słychać było burzę.) Trochę to może przesada, ale można zrozumieć. Za to zaśpiewali to jak nikt inny – nie słyszałam tak wzruszającego wykonania. Podobnie z Amen Góreckiego.

Na koniec oczywiście Melodia Skoryka (jako wokaliza bez slów), a po niej jeszcze Testament Hordija Hładkiego do słynnego wiersza Szewczenki – zabrzmiało to bardzo wymownie. Artyści zostawili nas w podniosłym nastroju, wykonując oba hymny: nasz i ich. A burza tymczasem się skończyła.

PS. Drugi ukraiński akcent festiwalu będzie na zakończenie – 18 września odbędzie się prawykonanie misterium sakralnego Wyraj wspomnianego w poprzednim wpisie Ołeksandra Szymki. Ja jednak go nie wysłucham, bo będę już w tym czasie na Warszawskiej Jesieni. A dzisiejszy koncert był nagrywany i pewnie zostanie kiedyś odtworzony w Dwójce.