Tolomeo na początek

Pełna sala NOSPR, a potem tasiemcowa kolejka po autografy do Jakuba Józefa Orlińskiego – tak rozpoczął się tegoroczny festiwal Kultura Natura.

Zainteresowanie tym koncertem było takie, że sprzedano też miejsca pod organami, za sceną. Nie jest to wymarzone miejsce do słuchania śpiewaków, bo przecież emitują dźwięk dokładnie w drugą stronę – nawet po bokach niezbyt dobrze się śpiewu słucha, czego kiedyś doświadczyłam. Co więcej, nie widać tam tłumaczenia tekstu, które ukazuje się nad sceną. Za to muzycy kłaniali się również im – ładnie z ich strony.

Il Pomo d’Oro wystąpił tym razem pod dyrekcją swojego pierwszego gościnnego dyrygenta, a zarazem klawesynisty, Francesca Cortiego, który dawał tempa chwilami zawrotne, ale śpiewacy się wyrabiali, a całość brzmiała bardzo energetycznie.

Historia opowiedziana w operze Haendla jest daleka od tego, co zdarzyło się naprawdę. W eseju zamieszczonym w NOSPR-owskiej gazetce (tu również nie drukuje się już programów) Dorota Kozińska przypomniała prawdziwe dzieje Ptolemeusza IX i jego rodziny. Coś potwornego: morderstwa i kazirodztwa na każdym kroku. Wystarczy wspomnieć, że obie jego żony były zarazem jego siostrami. Rzeczywiście, jak w operze, wygnała go matka, Kleopatra, by osadzić na tronie młodszego syna, Ptolemeusza X (u Haendla nosi on imię Alessandro), ale dalej los potoczył się inaczej: młodszy syn kazał ją zabić, a starszy wrócił i przegonił brata. Nawiasem mówiąc, wszyscy ci Ptolemeusze i Kleopatry mogą się człowiekowi pomylić.

U Haendla jest za to wzniosła komedia pomyłek – główni bohaterowie, Tolomeo i jego żona Seleuce, niezależnie od siebie uciekają na Cypr i udają inne osoby, nie wiedząc o sobie nawzajem, że żyją. Tolomeo staje się pasterzem Osminem, Seleuce – Delią. To oczywiście rodzi nieporozumienia. Król Cypru Araspe zakochuje się w „Delii”, a jego siostra Elisa – w „Osminie”. Z kolei w Elisie zakochuje się Alessandro, który również zostaje wyrzucony na wyspę. Kiedy bohaterowie wyznają, kim są, jest jeszcze gorzej (najwięcej śmiechu budzi stwierdzenie Elisy, że coś tak czuła, że to nie byle kto, bo czyż zakochałaby się w prostym pasterzu?). Elisa chce darować życie ukochanemu, gdy porzuci on Seleuce i zwiąże się z nią; w przeciwnym wypadku oboje małżonkowie mają zginąć. On jednak na to się nie godzi i w dramatycznej arii żegna się ze światem, wpijając fiolkę z trucizną. Jednak okazuje się ostatecznie, że wiedziona litością Elisa dała mu w tej fiolce środek nasenny – i mamy happy end.

Wykonanie było co prawda estradowe, ale z ruchem na scenie (a w przypadku Orlińskiego także poza sceną). Oczywiście nasz kontratenor był tu głównym bohaterem, wykonując swoją partię bardzo dramatycznie i po aktorsku. Zupełnie inny gatunek głosu kontratenorowego reprezentuje Paul-Antoine Bénos-Djian – miękki i liryczny, zresztą taką miał też partię. Podobnie kontrastowały głosy żeńskie: ruchliwy mezzosopran Giuseppiny Bridelli w roli intrygantki Elisy i liryczny, z pięknymi pianami sopran Mélissy Petit (Seleuce). Odcinał się na minus bas Andrea Mastroni (Araspe), sztywny i o niezbyt ładnej barwie. Jednak plusów był zdecydowanie więcej, a oklaski na stojąco trwały bardzo długo. A JJO nie odmówił sobie na ukłonach… wejścia z fikołkiem.