Pięć triów smyczkowych

Oficjalnie sezon 2022/23 w FN zakończył się, ale dziś jeszcze odbył się koncert kameralny – z cyklu Scena Muzyki Polskiej. Grało znakomite Tansman Trio.

Trzy instrumentalistki, jego członkinie, są doświadczonymi solistkami i kameralistkami. Roksana Kwaśnikowska jest też prymariuszką Kwartetu im. Lutosławskiego, Agnieszka Podłucka grała już w NOSPR, obecnie gra w FN, ale też w zespołach kameralnych; Zuzanna Sosnowska także uczestniczy w różnych zespołach. Wszystkie są laureatkami licznych konkursów w Polsce i za granicą. Znają się jeszcze z warszawskiego Liceum im. Zenona Brzewskiego, czyli tzw. Szkoły Talentów; studiowały też na tutejszej uczelni (wiolonczelistka także w Weimarze i Madrycie).

W triu grają muzykę różnych epok, ale, zgodnie ze swoją nazwą, nacisk kładą na muzykę XX w. Dzisiejszy program składał się głównie z dzieł powstałych w pierwszych kilku latach po II wojnie światowej, z wyjątkiem finałowego Tria smyczkowego Krzysztofa Pendereckiego z 1991 r.

Nie dziwię się, że artystki przyjęły nazwę Tansman Trio, ponieważ to właśnie utwór patrona, wykonany na początku, był chyba najmocniejszym punktem. Absolutny profesjonalizm, intensywny pęd, transowe rytmy – wszystko to powinno byłoby czynić z II Tria napisanego w 1946r., zaraz po powrocie do Europy, przebój. Ale, jak pisze Janusz Cegiełła, biograf Tansmana, „Niestety owe Trio gdzieś się zapodziało, i to tak skutecznie, że odnaleziono je dopiero po śmierci kompozytora” i wydano w 1990 r. Artystki je nagrały i można słuchać tej świetnej muzyki tutaj, tutaj, tutaj i tutaj.

Jak widać, po wojnie Tansman podjął beztroską neoklasyczną stylistykę lat międzywojennej, jakby chcąc powiedzieć: wreszcie znowu może być normalnie. Trochę inna jest Matinata, krótki trzyczęściowy utwór Romana Maciejewskiego napisany dwa lata później, w którym jest trochę więcej poezji: w pierwszej nokturnowej części odzywa się nocny ptak, druga jest budzeniem się do życia, trzecia, Codzienny pośpiech, to efektowna toccata. Tego utworu też możemy posłuchać tutaj w tym samym wykonaniu. Wreszcie na koniec pierwszej części koncertu – Trio smyczkowe a-moll Mieczysława Wajnberga z 1950 r. To jeszcze taki „Szostakowicz, ale inaczej”, choć nie jest trudno Wajnberga rozpoznać. Ten utwór jest w różnych wykonaniach na tubie, ale nie w tym dzisiejszym.

I Trio smyczkowe Romana Palestra z 1947 r. jest w zupełnie innym stylu – to już nie pogodny neoklasycyzm, lecz raczej posępny w nastroju styl bliski dodekafonii. No, a Trio Pendereckiego – to ewidentne pokłosie Ubu Króla. Bis był niepolski: I część Serenady Ernsta von Dohnányi.

Artystki jeżdżą teraz z tym programem po Polsce – i bardzo dobrze. To bardzo wdzięczna muzyka, której słucha się z przyjemnoscią.