Nowe w Starym

W secesyjnych wnętrzach krakowskiego Starego Teatru odbyły się wydarzenia, jakich projektanci tych wnętrz by sobie nie wyobrazili.

Dzisiejszy wieczór przypominał tegoroczną inaugurację Warszawskiej Jesieni – nawet niektórzy wykonawcy byli ci sami: Michał Górczyński ze swoimi robotami czy Kuba Krzewiński, który dziś uprawiał nie tylko ASMR, ale nawet BDSM. A pomiędzy nimi Chór Polskiego Radia, tym razem pod batutą Szymona Bywalca.

Również wędrowaliśmy po budynku, ale kolejność wydarzeń była ustalona i przechodziło się od jednego do drugiego. Przywitał nas już w szatni chór, najpierw ograniczony do pięciu głosów żeńskich (wymieszanych z publicznością) w krótkim, medytacyjnym Five Johna Cage’a, potem, już na schodach, chór żeński w repetycyjnych, ascetycznych Oscillations Dominykasa Digimasa, młodego kompozytora litewskiego, w których słyszę odległy, ale jednak związek z dawnymi pieśniami litewskimi również opartymi na powtórzeniach (jak sutartines) i również śpiewanymi przez kobiety.

Na piętrze, w foyer, rozstawił się Michał Górczyński ze swoimi robotami; była to dość podobna, ale trochę inna zabawa jak na Warszawskiej Jesieni. Po czym przeszliśmy do sąsiedniej Sali im. Heleny Modrzejewskiej, gdzie najpierw wystąpił Kuba Krzewiński w utworze Niny Fukuoki on_the_other_side – scene for a violinist. To właśnie było owo BDSM: skrzypce wisiały na długim sznurze spuszczonym z sufitu, Krzewiński (który jest również skrzypkiem) próbował na nich grać Medytację z Thaïs Masseneta, poddając je „torturom”, które zmieniały brzmienie: opakowaniu w folię aluminiową, uwięzieniu w łańcuchy czy nawet przytroczeniu kolców, w wyniku czego już w ogóle nie mógł na nich grać (a Massenet rozbrzmiał z syntezatora). Utwór odnosił się do specyficznego związku muzyka ze swoim instrumentem. Po sadyzmie miłość: Krzewiński wyszedł z Michałem Pepolem, który, choć jest wiolonczelistą, miał tym razem skrzypce; ich instrumenty były połączone długą struną, a muzycy chodzili wkoło i wydobywali ze swoich instrumentów dźwięki. To była Love Song znanego awangardzisty z lat 60. Alvina Luciera (zmarł dwa lata temu w wieku 90 lat).

Stamtąd przeszliśmy na dużą salę, gdzie chór żeński wykonał długie, ale ciekawe i ambitne wokalnie Colors Juliusa Eastmana (muzyka tej niezwykłej postaci co jakoś czas powraca na Sacrum Profanum). Po czym wróciliśmy do foyer, gdzie Michał Górczyński improwizował na swoim basklarnecie tym razem już nie z robotami, lecz z grającym na syntezatorach modularnych Wojtkiem Kiwerem, a towarzyszył temu taniec Dominiki Wiak, trochę nawet przypominający robotyczne ruchy.

Przeszliśmy jeszcze na dół, do małej sali, gdzie Kuba Krzewiński i Michał Pepol kontynuowali program „o miłości”. Wspólnie wykonali Contre No. 1 pierwszego z nich, w którym najpierw „rozmawiali” dźwiękami, pieszcząc swoje nagłośnione instrumenty, a później zwrócili się do siebie, by na zakończenie jeden dotknął instrumentu drugiego, wywołując delikatne glissando. Zwieńczeniem tego programu był solowy utwór Pepola Planety w Kadyksie z jego płyty poświęconej Korze. Ja akurat nie jestem wielbicielką tych przeróbek, ale wiem, że mogą się podobać. Pieśń o miłości zakończyła też wieczór: w szatni pożegnał nas znów chór, tym razem w wersji mieszanej, wykonując świetne for love is strong Davida Langa (tekst z Pieśni nad pieśniami).

Takie wieczory są dobre, bo stanowią same w sobie wyjątkowe wydarzenie, a dzięki temu odbiór jest nawet lepszy, mimo że w masie. I chyba nawet lepiej, kiedy wszystko idzie jednym ciągiem – słuchacze nie mają poczucia, że mogli coś stracić.