Bach i Glass
Mogło komuś umknąć, bo mało widziałam dziś znajomych w FN (wyjątkowo koncert kameralny w sali koncertowej), ale odbyło się właśnie polskie prawykonanie utworu Glassa z udziałem Marcina Świątkiewicza.
Dopiero co prowadził Arte dei Suonatori w Gdańsku w utworach Heinichena i Hassego (i Szymańskiego!), a teraz zagrał w Warszawie z Orkiestrą Kameralną Filharmonii Narodowej koncerty Bacha i Glassa właśnie. Bach był grany na instrumentach współczesnych, więc obawiałam się, czy klawesyn będzie w ogóle słychać, ale jak najbardziej było, i całe szczęście, bo było to wykonanie – jak to u Świątkiewicza – nietuzinkowe. Był to Koncert D-dur, funkcjonujący też jako skrzypcowy Koncert E-dur. Świetna energia i polot, w pierwszej części długa kadencja improwizowana – widać było, że zespół nie wiedział, kiedy solista skończy, bo raz już się zbierał do wejścia, a tu niespodzianka – solo trwa dalej. Na niejednym występie tego solisty podobne sceny widziałam.
Jak nie przepadam za Glassem i wydaje mi się dość prymitywny i nudny, to akurat Koncert na klawesyn i orkiestrę z 2002 r., choć też mu nie brak pustych przebiegów, jest na szczęście niedługi i momentami nawet zabawny, zwłaszcza w III części, a jeszcze solista przydał mu atrakcji. Publiczność była w widoczny sposób zadowolona z tej muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej. Na bis zabrzmiało coś, co mi znów wyglądało na improwizację, ale taką pasującą do kontekstu (nawet miałam pójść w przerwie do niego i się upewnić, ale mnie zagadano).
Przy muzyce lekkiej, łatwej i przyjemnej orkiestra, już sama, pozostała po przerwie. Miły neoklasycyzm Serenady Daga Wiréna i neobarok popularnej suity Z czasów Holberga Griega zwieńczył ten koncert; można było trochę się rozczarować przy finałowym Rigaudonie, gdzie chwilami gra się w pojedynczej obsadzie i to jest moment prawdy, jeśli chodzi o intonację… Ale na bis był Taniec Anitry i wszyscy byli zadowoleni.
Komentarze
Przyjemnie czytać czego mogą Państwo słuchać w Polsce w te jesienno-zimowe wieczory. Zwykle po przeczytaniu relacji PK oraz często Państwa komentarzy, słucham utworów o których Państwo piszą. I tak właśnie przesłuchałam sobie Serenadę D. Wiréna – dla mnie też bardzo przyjemny utwór z pogodnym wejściem i pizzicato, które jest raczej długie i dla mnie – bardzo piękne. “Z czasów Holberga” słyszałam bardzo dawno temu, więc odświeżę sobie jutro. Wiadomo, inne wykonania niż u Państwa i jednak nie na żywo, ale zawsze staram się czegoś bacznie słuchać – każdego dnia.
Pozdrawiam serdecznie.
Glass trochę jak Vivaldi… 😉
Jak dla mnie, jego twórczość zamyka się w operze Akhnaten / Echnaton i w muzyce do Koyaanisqatsi + ewentualnie jako ciekawostki dla wytrwałych wczesne stuku-puku, które, jeśli wierzyć opisom, komponował bębniąc palcami po desce rozdzielczej taksówki kiedy czekał na klientów…
No tak, w sumie dla mnie podobnie.
Czy pani która jest muzykiem to muzyczka? Ja nie rozgryzłam jeszcze przyczyny, dla której wprowadza się (formalnie lub mniej formalnie) te feminatywy. Pani muzyk nie jest muzykiem mniej niż gdy jest (zakładając tymczasowo bo nie wiem jak jest) muzyczką.
Czy już o tym konkretnym przypadku rozmawialiśmy? Nie pamiętam. Te same zmiany są wprowadzane lub omawiane też w rosyjskim, w obecnych czasach.
Jako, że polski jest jaki jest, to polsku przymiotnik “non-binary” to “niebinarny” lub “niebinarna”, w zależności od płci osobnika.
I dlatego właśnie staram się rozgryźć przyczyny tych proponowanych zmian. Bo zanim się zorientujemy, to księżycowi się dostanie za bycie rodzajem męskim (są na to bardzo proste wyjaśnienia niezwiązane z hegemonią, patriarchatem ani niczym podobnym).
Pozdrawiam muzycznie.
Niedawno zobaczyłem w tekście psychiatrkę. Wolałbym nie mierzyć się z wymówieniem tego po spożyciu…
„Wokalistka, m u z y c z k a, performerka, doktorka nauk humanistycznych. Znawczyni folkloru Europy Wschodniej. Śpiewa muzykę tradycyjną, nowoczesną i autorską, gra na tubie. Układa piosenki, tworzy i wykonuje muzykę do filmów i przedstawień teatralnych.”
Tak o sobie pisze Pani Maniucha Bikont, beneficjenta programu w ramach KPO (775/KPO. STYPENDIA 2024. Maria Bikont, Rozwój umiejętności artystycznych i cyfrowych Maniuchy Bikont – stypendium 30.000 zł).
Niestety, zaczynamy żyć nie tylko w bańkach poglądów, bańkach medialnych, ale także bańkach językowych.
Pozdrowienia dla PANI Berkeley special.
Dlaczego nie beneficjentKa?
Tu nie chodzi o bańki językowe, tylko o fundamentalne zmiany semantyczne, do których nie jest łatwo się przyzwyczaić, bo odnoszę wrażenie, że są wprowadzane niejako na siłę, a nie w naturalnym procesie ewolucji języka.
A może to tylko wrażenie, bo jakakolwiek informacja powstała w danej chwili jest dostępna natychmiast na całej planecie, jednocześnie. Mózg nie ma czasu na oswojenie się z jedną informacją, a w kolejce już czeka dwieście następnych… 🙁
Absolutnie nie zgadzam się z Państwem. (Ale też pozdrawiam!)
Dla mnie feminatywy są naturalne i zawsze były, przeciwnie, jeśli kobieta używa określenia swojego zawodu w formie męskiej, to to jest właśnie nienaturalna łamigłówka językowa. Pamiętam, że kiedyś, już dawno temu, zacytowałam w artykule koleżankę i napisałam „muzykolożka”, to ona się skrzywiła na to, dlaczego nie „muzykolog”. A ja ją wtedy zapytałam: a co, jesteś facetem?
Wszystko jest kwestią przyzwyczajenia. Gostku, trudno niby mówić „psychiatrka”, a jak się mówi np. „zawołaj Piotrka”, to już nie jest trudno? A przecież to dokładnie taka sama zbitka spółgłosek.
Nawiasem mówiąc, bardzo się cieszę, że Maniuszka, którą znam od pieluch, dostała stypendium. Świetna dziewczyna.
Pani Maniucha Bikont pięknie śpiewa – gratulacje!
W dyskusji o feminatywach jestem team Pani Redaktor, choć jak piszę czy tłumaczę, zawsze (jeśli jest taka możliwość) pytam zainteresowaną, która forma jej bardziej pasuje. Sama używam feminatywów i też wydają mi się one naturalne, a niektóre piękne, np. odsądzana od czci i wiary „gościni”.
A próba odpowiedzi na pytanie p. Berkeley o przyczynę zaistnienia feminatywów w polszczyźnie (czy też powrotu do nich) akurat teraz mogłaby być na przykład taka: po pierwsze (przepraszam za oczywistość), język inkluzywny jest teraz wprowadzany wszędzie i wszędzie budzi kontrowersje – np. niektórzy z moich niemieckich znajomych (niezależnie od wieku) sarkają na formę liczby mnogiej „MusikerInnen”. Ale w Polsce ten kontekst spotyka się z jeszcze innym. Mogę mówić tylko o swoim doświadczeniu, ale w ciągu niemal całego mojego życia kobiety były w Polsce obywatelkami drugiej kategorii i protestowała przeciwko temu garstka, często wyśmiewana i traktowana szarmanckimi epitetami. W ostatnich latach to się zmieniło: prawo jeszcze nie nadąża(!), ale w kwestii myślenia o prawach kobiet zaszła nieodwracalna (mam nadzieję) zmiana. Myślę, że nie przypadkiem feminatywy zyskały na popularności w tym samym czasie, gdy protesty kobiet stały się masowe.
OK, niektóre feminatywy są z nami od zawsze albo brzmią naturalnie (lekarka, nauczycielka, policjantka, skrzypaczka) – trudno nawet mówić, że dotyczą jedynie sfeminizowanych zawodów. Ale lekarka specjalizująca się w psychologii zawsze była „panią psycholog”.
Niestety, jak w języku mamy trzy rodzaje, to siłą rzeczy każdy rzeczownik musi wpaść do którejś kategorii.
Geodeta, kierowca są rodzaju żeńskiego… 😛
No nie, nie wszystko, co kończy się na a, jest rodzaju żeńskiego. A mężczyzna? 😆
Psycholożka to też słowo, które mnie nie razi. Brzmi naturalnie.
Ból czterech liter osób pokroju JanaPS jest fantastyczną dodatkową motywacją, żeby feminatywów się dalej douczać i je jeszcze szerzej stosować. W każdym razie ja będę się jeszcze bardziej starał. Dziękuję.
Bardzo Państwu dziękuję za wszystkie komentarze. Żeby nie rozciągać tego nie-muzycznego wątku za długo, chcę zastrzec, że nic nie mam do tego jak kto się sam chce określać albo jak chce określać zawody innych używając feminatywów lub rzeczowników męskich. Co kto lubi. Chociaż w momencie, kiedy do używania form męskich zamiast feminatywów przykleja się znaczenie braku szacunku, to wtedy mamy problem. Nie za bardzo rozumiałam czy rozumiem sugestię na feminatywy tu i teraz czyli koniec pierwszej ćwiartki XXI wieku. P. Amma podaje sugestię, że chodzi o język inkluzywny. Ta potrzeba raczej się w Polsce nie narodziła, długo zostawiała w spokoju panie: doktor, lekarz, geograf, magister itd. Ten język inkluzywny tu gdzie mieszkam jest doprowadzany do absurdu. W sklepie jest tabliczka ogłaszająca, że w tym miejscu nie używane są zaimki rodzajnikowe, natomiast zamiast “on, ona” prosi się o używanie “they”. Tak, tak! W polskim ten numer nie przeszedłby, a w angielskim przechodził i widziałam/słyszałam jak lemingi go używają! Na pewno ten język inkluzywny trafił pod polskie strzechy skądś tam. Pomijając to, że w każdym języku naturalnym występuje asymetria i luki leksykalne (jaka jest liczba pojedyncza “drzwi”? Feminatyw od “sędzia”? Luki i asymetria są i zawsze będą. Tu zgadzam się z p. Gostek Przelotem, że niektóre feminatywy brzmią lepiej niż inne. A tak poważnie, to czy mówiąc o kobiecie “doktor Kowalska” w jakikolwiek sposób jej uwłaczamy? Czy to jest warte wprowadzania nowych zasad mowy/nowomowy? Swoją drogą, w Polsce jest całkiem nieźle, jeżeli forma zawodu pań jest omawiana. A ponieważ sprawy języka inkluzywnego są międzynarodowe, to może najróżniejsze organizacje międzynarodowe, warte swojej misji powinny przedyskutować ostatnie doniesienia z Afganistanu o tym, że kobiety nie mogą uczyć się pielęgniarstwa ani położnictw. Doniesienia z 4 grudnia obecnego roku. Wiem, że Polska to nie Afganistan, ale jako, że język inkluzywny to sprawa międzynarodowa, jakoś na szali ważnych i ważniejszych spraw te feminatywy mi bledną.
https://www.npr.org/sections/goats-and-soda/2024/12/04/g-s1-36765/afghanistan-taliban-women-nurses-midwives
Jeszcze dodam, że chociaż „muzyczka” brzmi trochę zabawnie, nic mi to nie przeszkadza. Brzmi słowiańsko i całkiem
…naturalnie. Nie przekonam się jednak sama do używania tej formy. I wolałabym, żeby nie przypisano do mojego wyboru jakiegokolwiek umniejszana godności tej pani, jej umiejętności i talentu, jeśli nazwę ją staroświecko…muzykiem.
W moim własnym zawodzie preferuję tradycyjną formę męską.
Pozdrawiam Państwa serdecznie i jeszcze raz dziękuję.
Bardzo przepraszam, ale jako „osoba pokroju” pozwolę sobie odpowiedzieć. „Ból czterech liter” był mało elegancki, ale powinienem się chyba cieszyć, że nie zostałem obdarzony czasownikiem w trybie rozkazującym na w*. Ponieważ widziałem już w życiu różne rodzaje rewolucyjnego wzmożenia, czuję dziwny dystans do takiej postawy. Oczywiście użycie feminatywów jest kwestią potrzeb, ale z drugiej strony, niestety, polityki – wystarczy porównać, jak te kwestie traktowane są przez różne redakcje, w zależności od barw ideologicznych. Czy wszystkie się przyjmą? Może „muzyczka” się przyjmie, ale wątpię, czy przyjmie się „chirurżka”, albo „fachowczyni” (raczej z tego powodu, że kobiety rzadko zajmują się tego typu działalnością). Trudno też feminizować takie słowa jak „wróg” lub „szpieg”. W kwestii douczania, Pan G. może zacząć od Pana Bralczyka
https://www.pap.pl/aktualnosci/prof-bralczyk-dajmy-jezykowi-sie-rozwijac-ale-nie-glosmy-chwaly-feminatywow-wywiad-0.
PS Swoją drogą, jak głęboko tkwią pewne przyzwyczajenia, skoro Pani Amma pisze „Pani Redaktor”. Zresztą formy Pan, Pani też są uznawane za nieinkluzywne. Ale ten etap „rewolucji” dopiero przed nami.
Bralczyk nie jest już autorytetem. Czasy się zmieniają. A zdanie „Może „muzyczka” się przyjmie, ale wątpię, czy przyjmie się „chirurżka”, albo „fachowczyni” (raczej z tego powodu, że kobiety rzadko zajmują się tego typu działalnością)” jest po prostu nieprawdziwe. Owszem, istnieją na świecie chirurżki, które są doskonałymi fachowczyniami w swojej specjalności.
Łączenie gramatyki z ideologią jest dla mnie, przepraszam, ale objawem dziaderstwa. A feminatywy to kwestia przede wszystkim gramatyki. Jeśli słyszę coś o kimś, czyj zawód określa się w rodzaju męskim, podświadomie spodziewam się w tej osobie mężczyzny, a tak po prostu nie powinno być, jeśli chodzi o kobietę.
Oczywiście w każdym języku jest inaczej, np. angielski opiera się na innych zasadach niż polski, więc mogę trochę zrozumieć zastrzeżenia Berkeley special (z tym, że używanie określenia „lemingi” czy nazywanie uzasadnionych zmian języka „nowomową” nie podoba mi się), bo po angielsku nie zawsze po prostu da się utworzyć feminatyw. Najprościej jest po niemiecku, trochę im zazdroszczę. Ale w języku polskim feminatywy były zawsze, tyle że za czasów komuny zostały zaniechane. Tych czasów wolę nie wspominać, żyłam w nich wystarczająco długo, żeby być zdegustowaną na samo wspomnienie. Jestem za nazywaniem rzeczy takimi, jakie są.
Szanowna Pani Redaktor! Chylę czoła przed rewolucyjnym zapałem. Czy zdanie o „chirurżce” jest prawdziwe, pozwolę sobie nie zgodzić się, bo generalnie dotyczy moich wątpliwości, czyli sfery subiektywnej. Podobnie jest z Panem Bralczykiem: Pani sąd „Bralczyk nie jest już autorytetem” oznacza jedynie, że dla Pani, grupy, do której chce Pani przynależeć, może autorytetów, które Pani uznaje, nie jest autorytetem. Czy obiektywnie nie jest? Nie wiem, bo nie lubię tak stanowczych sądów. Ciekawa jest też Pani opinia o komunie, która „zaniechała” feminatywów. Zdaje się, wcześniej nie były powszechnie używane. Jak rozumiem, to feministyczne „zaniechanie” komuny nie jest głównym powodem zdegustowania tym słusznie minionym systemem. Wydaje mi się też, że entuzjazm Pani Redaktor do feminatywów nie jest bardzo starej daty. W swojej książce z 2007 r. „Czas Warszawskich Jesieni” – której zresztą gratuluję – pisała Pani o „kompozytorach” czy „muzykologach” czyli w rodzaju – przepraszam za to słowo – „męskoosobowym”, mimo że w ich gronie były także kompozytorki czy muzykolożki. Pisała też Pani na przykład, że G. Bacewicz była „członkiem” władz ZKP, a Pani Długosz „pedagogiem”. Pozdrawiam.
Bo taka forma wówczas obowiązywała. Mnie samą to raziło. Mój nie „zapał rewolucyjny”, lecz szacunek dla polskiej gramatyki nie jest bynajmniej świeżej daty. Też pozdrawiam.
Wyjaśnię tylko, że „lemingi” i „nowomowa” odniosłam do lokalnej prośby o nieużywanie „on” czy „ona” na terenie lokalu. Zamiast tego należało używać „oni/one” w liczbie mnogiej (po angielsku „they” nie określa płci) w odniesieniu do JEDNEJ OSOBY. Widząc to, pomyślałam, że jestem w centrum jakiegoś zabawnego/dziwnego eksperymentu. Kiedy jednak usłyszałam jak klienci starają się dotrzymać temu wymogowi, zupełnie poważnie, nie kwestionując tego co robią. Nie wiem czy do końca jest zgodna z prawdą sytuacja w której lemingi masowo idą jeden za drugim, pakując się razem w całkiem niebezpieczne sytuacje, bez analizowania tego co się dzieje. Czy naprawdę aby uniknąć określenia kogoś jako „on” czy „ona”, określenie tej osoby liczbą mnogą to jest jakiekolwiek rozwiązanie jakiegokolwiek problemu? Dla mnie to absurd. Absurd może być zabawny do momentu, kiedy łączy się z nim prawo i pozywanie ludzi do sądu za użycie nieodpowiedniego zaimka. To już mamy. Zatem wracając do feminatywów: moim zdaniem niektóre z nich znajdą sobie od razu miejsce w języku bardzo naturalnie. Innym może być ciężej. I pozostaje pytanie czy będzie się imputować intencje umniejszania godności pani doktor (rektor, technik) kiedy ktoś określi ją nie doktorką czy rektorką czy techniczką, a właśnie doktorem czy rektorem czy technikiem. Polska znajoma specjalistka od zębów (lat ok. 48) twierdzi, że jest i będzie lekarzem dentystą. A z tutejszego podwórka, zauważmy, że nazywanie właścicielki bloga panią kierowniczką brzmi bardzo naturalnie, jednocześnie niosąc posmak jakby minionej ery (chyba lat słusznie minionych), czy tak? I to dla mnie brzmi dobrze, nie rażąco, nie sztucznie.
Pozdrawiam Panie, Panów i wszystkich innych niezmiennie serdecznie.
Ja tam zawsze chadzałam do dentystki, nawet w szkole, a było to bardzo dawno 😉
Panią Kierowniczkę wymyślili blogowicze, a właściwie jeden – foma (już tu dawno nie pisze zresztą). Może to i pachnie poprzednią epoką, ale panem kierownikiem raczej nie można mnie nazwać 😆
Ha ha ha, na tę dentystkę PK mogą być dwie perspektywy: jedna to potoczna nazwa (dentystka), a druga to co owa dentystka wpisywała w formularzach PRL – u w rubryce “zawód”: lekarz dentysta czy lekarka dentystka czy lekarz dentysta. Jaka była jej preferencja na nazywanie swojego zawodu w odniesieniu do siebie samej.
Pisząc “PK” i widząc to na forum to zawsze uśmiecham się. PK to taka osoba, która zawsze wszystko dobrze zorganizuje i nie boi się odpowiedzialności za swoją organizację (wie co czyni).
pozdrawiam piątkowo!
Każda osoba z funkcjonującą resztką mózgu widzi, że osoby pokroju JanaPS szczególnie uaktywniają się na tym forum w bardzo konkretnych, nieprzypadkowych momentach:
kiedy miałyby one wykonać dodatkowy wysiłek dla innych,
względnie, kiedy miałyby znosić jakąś niewygodę czy zrezygnować z dotychczasowego przywileju, aby inni mogli dochodzić swoich praw czy wolności.
Wyłącznie o to chodzi.
Dorabianie uzasadnień z każdej strony do tego egoizmu, art innego dziadzia, że z tą emancypacją dla niego to za szybko idzie, „kultura” dyskusji, pseudotroska, że „coś się nie przyjmie”, a właściwie i tak nic to przecież nie zmieni, tu coś jest „kontrowersyjne”, tu „nie politykujmy”, tu może w ogóle bóg, tu nie wolno robić rewolucji, bo nie wolno, tradycja, o, tradycja to jest to, a tu dbałość o zabytki, o niezakłócony powrót do domu po pracy szarego człowieka i reszta tych banialuk, pitu pitu, o niczym.
Wymiotować się chce, jak się patrzy na tę hipokryzję.
Ale właśnie ta żałosna kultura obnoszenia się ze swoim zapatrzeniem we własne wygody, robienie z uzasadniania swojego braku samodyscypliny w kwestiach ważnych dla innych sztuki, pisanie tych elaboratów, zamiast załatwić sprawę na terapii, powoduje, że prawie nikt nie tylko poniżej 30-tki, ale i 40-tki już tu od dawna się nie udziela.
Jeżeli ktoś nie zrozumiał: nie zapraszam do dyskusji.
Ojej… 😳
Odchrząknąłbym, ale się boję.
Niesamowite. Od lat się tu silisz po nocach na te swoje kąśliwiutkie, lakoniczne, niby autoprześmiewcze, komicznie asekuracyjne komentarze z dystansu, żeby sobie podmuchać ego. Tylko czekasz przed tym monitorkiem na swój moment. No i pach: nie mogłeś się oprzeć, żeby nie przypomnieć o sobie i dziś. Już się bałem, ale nie zawiodłeś. To musi być silniejsze od Ciebie. Fascynujący przypadek.
Gruszko, po co to wszystko? Żeby inbę wywołać? Bardzo proszę o powstrzymanie się od jadowitości. Nie po to tu jesteśmy. Rozumiem intencje, swoje wykładam dość jasno, ale w miarę możliwości staram się nie obrażać i nie oceniać.
Inba z kim i o co. Pisałem do młodszych, co tu jeszcze zaglądają:
nie, nie macie nic ze wzrokiem.
Gorąco wierząca mieszkanka najbardziej liberalnego stanu w USA i starzejący się facet o mentalności pt. Gniezno za czasów świetności „dyskutują” o strategiach emancypacyjnych kobiet w Polsce.
Owszem, to jest komedia.
Fasadowe dyskusje trzęsących się nad swoimi wygodami. To był odcinek 2136.
Wychodzi Pani z założenia, że my czujemy potrzebę takich ludzi do czegokolwiek przekonywać. Błąd. Nie czujemy. Ryzyka kłótni nie ma.
Chciałem wyłącznie, żeby dla odmiany ktoś poza, (jak to się z jakichś przyczyn miło mówi), „konserwatystami” poczuł się tu komfortowo, ale ok.
No chyba, że o WW chodzi. Liczyłem, że dziś to ja porobię za jego, o zgrozo, za jego masturbator, co za niekulturalne słowo. No.
Emotki, „niewymuszone” prztyczki z oddali, tak żeby rzecz jasna nikt na koniec nie wiedział, co właściwie on sam sądzi, (bo jeszcze by się dało to skrytykować), poza oczywiście tym, że to, co sądzą inni, jest takie śmieszne i naiwne.
A tak co, ja kasuję konto, (które, co zabawne, założyłem, żeby napisać o seksizmie w czasie Hamamatsu), Pani ten wpis za brak kultury i jadowitość, a on będzie musiał czekać na kolejną osobę, której na czymś zależy, żeby sobie tanim kosztem dogodzić.
Serio to po prostu to, co się tu odbywa, boję się, że może nie zachęcać nowych osób do regularnego udzielania się. Okazyjnie na pewno tak. Ale o nowych bywalców może być trudno. To tyle z mojej strony.
Nie wiem, kto to jest „my”, ale ja czuję potrzebę przekonywania i tłumaczenia – a nuż się uda. I z doświadczenia wiem, że agresja odpycha, jest przeciwskuteczna. Może jestem trochę Donną Kichotką, bo przecież nie Don Kichotem, ale zawsze mam nadzieję, że odnosząc się kulturalnie mogę kogoś przekonać – a jak nie, to trudno, każdy ma prawo do swojego zdania i nie można pluć na kogoś, bo ma inne.
A poza tym jak się przychodzi do kogoś, to nie można pluć na domowników. Spierać się – i owszem, wiele razy się tu spieraliśmy, nawet ostro. Ale przyjmuję, że każdy, kto tu pisze, jest zaproszony, staje się swego rodzaju domownikiem i nie mogę go obrażać. Tyle. I wzajemnie poproszę.
Bardzo proszę mi tego nie poczytać za coś tam, chciałem tylko powiedzieć, że nie czuję się urażony. A dlaczego się nie czuję? Tego powiedzieć nie mogę, dość, że się nie czuję.
No i ok.