Ax i Borowicz w formie
Koncert w FN (można było go dziś oglądać także w sieci) był i ciekawy, i dobrze wykonany.
Łukasz Borowicz dawno nie dyrygował naszą filharmoniczną orkiestrą. I wygląda na to, że zrobił naprawdę kawał dobrej roboty. A program, zwłaszcza pierwszej części, nie był łatwy. Można powiedzieć, że oba utwory były pewnym naśladownictwem, wynikającym z młodzieńczości.
Franz Schreker nie jest w ogóle w Polsce znany, nawet się nie pamięta, że był bardzo cenionym pedagogiem, u którego uczyli się Alois Hába czy Ernst Křenek, ale też Władysław Szpilman czy Artur Rodziński. Jego twórczość była popularna w czasach Republiki Weimarskiej; początki hitlerowskich miazmatów zakończyły jego karierę, a zawał zakończył jego życie i twórczość wpadła w czarną dziurę na wiele lat. Kiedy w 1902 r. pisał Schwanensang na chór i orkiestrę (użyta jest tu dawna forma dzisiejszego Schwanengesang), jeszcze daleko było do tego – miał 24 lata i z tej muzyki słychać, że był wówczas pod przemożnym wpływem Brahmsa – podobny styl, podobny nastrój łagodnej żałoby (przeżywał rzeczywiście żałobę po członkach swojej rodziny), ale też podobna moc krzepiąca. Chór jak zwykle świetnie przygotowany przez Bartosza Michałowskiego. Dzieło zabrzmiało dziś po raz pierwszy w Warszawie.
II Symfonia Szymanowskiego powstała 8 lat później, a jej kompozytor miał wówczas lat 28. Czyli nie był już taki bardzo młody, ale na chwilę przed zwrotem w strony egzotyczno-impresjonistyczne. W tym momencie jeszcze był neoromantyczny pełną gębą, między Richardem Straussem a Maxem Regerem. Co prawda to o wcześniejszej swojej I Symfonii wyraził się jako o „potworze kontrapunktowo-harmoniczno-orkiestrowym”, ale i do tej to określenie pasuje, a jeśli nie ma się sposobu na jej wykonanie, mamy wtedy trochę bezkształtną magmę, zagmatwany twór. Tymczasem dziś było zupełnie inaczej: pod batutą Borowicza dzieło (w wersji z 1936 r., czyli z częściową instrumentacją Grzegorza Fitelberga) stało się przejrzyste i logiczne, a brzmiało świetnie i nawet żadnych kiksów nie było. Po obu utworach, Schrekera i Szymanowskiego, były wielkie brawa, a dyrygent za każdym razem podnosił partyturę pokazując: to zasługa kompozytora.
W drugiej części już nie było tak oryginalnie – po prostu V Koncert fortepianowy Beethovena, za to w wykonaniu Emanuela Axa. Jakiś czas go tu nie było, ale cieszy, że wciąż jest w znakomitej formie. W jego interpretacji była równowaga – kiedy trzeba, było potężnie, a kiedy trzeba – subtelnie. To było granie trochę w typie Rubinsteinowskim – wszystko na swoim miejscu. Naprawdę sprawiało to dużą przyjemność. Na bis była jeszcze Serenada Schuberta, a potem pianista wziął koncertmistrzynię pod rękę i poprowadził orkiestrę za kulisy.
PS. W życiorysie zamieszczonym w programie napisano: „Artysta polskiego pochodzenia, urodzony we Lwowie. Jako chłopiec wyemigrował z rodziną do Winnipeg w Kanadzie”. Ani słowa o tym, że przez dwa lata mieszkał w Warszawie i chodził do szkoły na Miodową. W Kanadzie zresztą był tyle samo – po dwóch latach rodzina przeniosła się do Nowego Jorku, a on poszedł do Juilliard, gdzie sam potem nauczał. Nie ma też w tym życiorysie wzmianki, że dostał pierwsze wyróżnienie na Konkursie Chopinowskim w 1970 r. W domu w rodzinie mówili po polsku; tego języka także używał ze swoim profesorem w Nowym Jorku, Mieczysławem Munzem.
Komentarze
Zakir Hussain +
Szkoda chłopa 🙁
Miłośników RSQ zawiadamiam, jeśli nie wiedzą, że przełożona 20. Kwartesencja odbędzie się we środę i w piątek: https://www.studianagran.com.pl/repertuar
I przypominam, że wstęp jest wolny.
Oj, no to klops 🙁 Nie dam rady niestety. Ale dobrze, że tuż przed świętami jeszcze tyle się dzieje.
W piątek na bis był nokturn op. 27 nr 1, a po koncercie, jak rzadko, prawie natychmiastowy stojak całej sali.
W sobotę stojak też był.
Ja na Kwartesencję zajrzę – dla mnie tym lepiej, bo w poprzednich terminach zupełnie nie mogłam.
(Trochę) a propos Op. 27/1, będąc w drogerii kilka dni temu zobaczyłem na półce z zapachami dla mężczyzn flakoniki wody toaletowej „Chopin”.
OK, do tego już się przyzwyczailiśmy, że nasz największy, najsławniejszy jest wszędzie, ale były trzy odmiany tej wody, noszące odpowiednio nazwy: „Op. 9”, „Op. 25” i „Op. 28”.
O ile jakoś jestem w stanie sobie wyobrazić namiętności i pasje nocy w tej pierwszej, i od biedy formę wstępu do ww. pasji w tej ostatniej, to środkowej nie ogarniam. Może p.t. Frędzelkostwo ma pomysły?
W ramach parytetu, dla kobiet też są trzy odmiany – „Constance”, „George Sand” i „Marie” 🙂
https://chopinperfumes.com/
Jak zwykle, ktos „zapomnial” o zydowskim pochodzeniu Axa. Dopiero na konkursie A. Rubinsteina w Tel Avivie dostal I nagrode i ta przyspieszyla Jego kariere. Jak sam wspomina : 6 nagroda w Warszawie nic mu nie dala. Swietny pianista. Jego ostatnie nagrania Beethovena z starym przyjacielem Yo Yo Ma i Leonidem Kavakosem sa swietne – jest wybitnym pianista kameralnym.
W Warszawie nie dostał VI nagrody, bo takową dostał Janusz Olejniczak. To był w ogóle konkurs z wyjątkowo silną ekipą amerykańską, co nie miało miejsca ani przedtem, ani potem. Ohlsson był bezapelacyjnym zwycięzcą, to się wiedziało od pierwszej nuty. Indjić dostał IV miejsce. Jeszcze bardziej niż Axa skrzywdzono Swanna, który miał rewelacyjną technikę, a nie dostał nawet wyróżnienia. Były jeszcze fajne dziewczyny i też nie dostały nic.
Gostek Przelotem: Te zapachy widziałam w przerwach na Konkursie. Wtedy mnie to trochę zadziwiło, ale już mi minęło. Produkcja Miraculum S.A. Przynajmniej oni to sprzedają – przez drogerie. Są też zapachy dla pań. Oczywiście.
Ja sama odkryłam, że jest róża “Chopin” stworzona dosyć późno, bo chyba w 1980 roku (w Polsce!). Krzyżówka herbaciana, zapach średnio-mocny. Kremowa przechodząca w biały. Niewiele kolców. Chciałabym taką różę mieć.
Pozdrawiam.
@Gostek: jak sobie klikniesz w op. 25, jest tam wyjaśnienie. Lakoniczne, ale zawsze. Pewnie było konsultowane z działem promocji NIFC, poznaję stylówę. 😛
@Gostek @Berkeley @WW
Perfumę opusowaną też widziałam, choć nie wąchałam. Przypomniało mi się natomiast, że kiedy powstawał NIFC, to jednym z jego zadań miało być przeciwdziałanie komercyjnemu wykorzystywaniu nazwiska Chopina – głównym kamieniem obrazy była wtedy wódka Chopin z „efektem tonącego Frycka” na butelce. Po latach okazuje się, że komercjalizacja FCh w wykonaniu NIFC jest jak najbardziej ok, tylko innym od tego wara (vide spór sądowy z panem organizującym koncerty chopinowskie w dawnej kawiarni Nowy Świat). Obrzydliwe to wszystko i w sumie smutne…