Wieść smutna, choć spodziewana
Polska Opera Królewska na swoich mediach społecznościowych podała, że zmarł Andrzej Klimczak, poprzedni dyrektor Polskiej Opery Królewskiej.
Choroba powaliła go już jakiś czas temu, i to bardzo szybko; w zeszłym roku odszedł ze stanowiska, które zajmował od 2019 r. (jego kadencja zakończyła się w sierpniu; odbył się konkurs, który wygrała jego zastępczyni). Wcześniej, w latach 2017-2019, był zastępcą Ryszarda Peryta, ale to on był motorem ratowania części dawnego zespołu Warszawskiej Opery Kameralnej z czasów Stefana Sutkowskiego. Był koncyliacyjny i potrafił z każdym rozmawiać; z ówczesnym ministrem Glińskim był nawet na ty (a jednak nikt nie miał o to pretensji). I udało się uratować zespół i stworzyć instytucję.
Był w pewnym sensie kustoszem dawnego teatru Sutkowskiego, w którym wcześniej spędził całe swoje dorosłe życie artystyczne, od dyplomu w 1987 r. Muzycy przyjęli jego naturalne przywództwo z pełną aprobatą, tym bardziej, że był jednym z nich. Wychodził więc z zupełnie innej pozycji niż dawny dyrektor, który, choć bardzo serdeczny dla pracowników, zawsze był ponad zespołem, taki pater familias (nawet nazywano go Tatą). A Andrzej Klimczak to był „…dla wielu z nas przede wszystkim przyjaciel, kolega i mentor” – jak pisze POK na swoim Fb.
Był typem śpiewaka-aktora, o osobowości scenicznej bardzo barwnej i wyrazistej. Świetny w rolach zimnych drani – taki był np. jego Don Giovanni, ale z kolei Leporello, którego też śpiewał, był chłodnym cynikiem. Role z oper Rossiniego także bardzo mu leżały – miał ogromne poczucie humoru i potrafił w razie potrzeby włączyć swoją vis comica, co jest w tej muzyce równie ważne jak głos, a może nawet ważniejsze. Parę lat temu, na chwilę przed pandemią, zadebiutował też jako reżyser – z konieczności, ale ostatecznie udatnie, zwłaszcza że spektakl powstał w cztery tygodnie. Fachowiec w tej dziedzinie zapewne by nie chciał do tego stopnia ryzykować… A on tę odwagę miał, bo po prostu chciał ratować tę Rodelindę. I uratował.
Smutno. „Będziemy bardzo tęsknić, Panie Dyrektorze” – pisze POK. Publiczność zapewne też.
PS. W ogóle smutny ten przełom 2024 i 2025 – w sylwestra zmarł mój redakcyjny kolega Piotrek Pytlakowski, z którym znaliśmy się ze trzydzieści lat, jeszcze od czasów „Wyborczej”. Dobrze, że zdążyliśmy zrobić mu benefis (wokół jego ostatniej książki Strefa niepamięci), który okazał się pożegnaniem – a było to, nawiasem mówiąc, w dzień pogrzebu Stanisława Tyma. Przychodzimy, odchodzimy…
Komentarze
Zastanawiam się czy zmarły nie pisywał kiedyś na blogu pod nickiem „quasthoff” ale może to błędny trop.
ps. Uświadomiłem sobie po czasie że to nie o bloga chodziło a bardziej o forum muzyki klasycznej na forach Gazety Wyborczej, lata temu. Fajne to było miejsce, podejrzewam że kilka osób pisało i tu i tam.
Tutaj go raczej nie było.
Bardzo mi smutno. Przez wiele lat byłam widzem i słuchaczem spektakli Opery Kameralnej jeszcze za dyr. Sutkowskiego i pamietam kreacje pana Klimczaka. Miał bardzo ładny niski, dźwieczny glos, włoską urodę, wiec i pasował do kreowanych przez siebie postaci. Ostatni raz widziałam Go w Teatrze w Oranzerii na spektaklu Festiwalu oper barokowych. Tym razem był jedynie widzem