Łańcuch XXII się rozpoczął

I jak zwykle z ciekawym, nietypowym programem. NOSPR pod batutą Yaroslava Shemeta wykonał dziś utwory Vagna Holmboe, Jana Krenza, Romana Palestra – i oczywiście Lutosławskiego.

Tradycyjnie za koncepcję programu odpowiada muzykolog Marcin Krajewski. To naturalne nawiązanie do dawnych Festiwali Muzycznych Polskiego Radia zainicjowanych w latach 90. przez Elżbietę Markowską, Grzegorza Michalskiego i prof. Michała Bristigera, który był konsultantem programowym. Można było wówczas w tym samym Studiu im. Witolda Lutosławskiego słuchać – pośród innych – utworów zupełnie w Polsce nieznanych, a bez wątpienia wartościowych.

Jak przejrzeć tegoroczny program Łańcucha, widać, że tym razem dużo jest w nim muzyki z lat 40. i 50. Trochę późniejszy, bo z 1960 r., był mocny akcent początkowy: Monolith op. 76 Vagna Holmboe. Myślę, że większość z nas na sali nie miało dotąd pojęcia o istnieniu tego interesującego i płodnego kompozytora. Mam trochę pretensji do twórców książki programowej, że nie zamieszczają choćby skrótowych życiorysów kompozytorów – musiałam dopiero w sieci sprawdzić, że był Duńczykiem. Monolith to coś na kształt uwertury, energicznej, atonalnej, z dużą rolą perkusji. Stylistycznie trochę przypomina mi Hindemitha. Można go posłuchać na Spotify. Natomiast na YouTube można znaleźć I Symfonię Krenza powstałą w latach 1947-49, poświęconą matce, która zginęła w powstaniu warszawskim. Od refleksyjnego, żałobnego wstępu przez żywą środkową część przynoszącą wspomnienia działań wojennych po powrót żałobnych nastrojów – słychać, że to dzieło zostało napisane jeszcze przed wprowadzeniem doktryny socrealizmu. Dyrygent-kompozytor zmieniał jeszcze parę razy w życiu styl, ale osobowość jest do rozpoznania. Taki był zresztą los większości twórców w tych czasach.

Także Romana Palestra, którego Passacaglii na orkiestrę z 1953 r. wysłuchaliśmy w drugiej części. Powstała już na emigracji, kiedy kompozytor został w Monachium kierownikiem działu kulturalnego Radia Wolna Europa. Mógł więc pisać bez ideologicznego skrępowania. Zafascynował się wówczas serializmem i to był jego pierwszy utwór w tej technice. Ja mam z jego muzyką problem, nie łapię z nią niestety kontaktu, ale ciekawe było zestawienie stylów wszystkich tych utworów, powstałych w niezbyt wielkiej odległości czasowej od siebie (i znakomicie wykonanych).

Na koniec patron festiwalu, który jak zwykle wszystkich bił o głowę. Koncert wiolonczelowy grała Maria Leszczyńska, laureatka II nagrody na Konkursie im. Lutosławskiego. Bardzo przemyślana koncepcja, szkoda tylko, że solistka ma instrument dość cichy, więc często była zagłuszana przez orkiestrę – przynajmniej tak to słyszałam z mojego VIII rzędu. Ładny gest wykonała na bis: zagrała solowy utwór Jerzego Bauera, łódzkiego kompozytora, który zmarł dwa tygodnie temu. Były to Wariacje w poszukiwaniu tematu z 1996 r., wymagające zarówno wirtuozerii, jak muzykalności; można ich posłuchać na stronie kompozytora. Myślę, że profesor mógł pisać to dziełko z myślą o synu Andrzeju, u którego nawiasem mówiąc solistka studiowała na warszawskiej uczelni (teraz studiuje w Düsseldorfie u Pietera Wispelweya).

Kolejne ogniwo Łańcucha XXII za tydzień.