Ars longa, vita brevis
De arte, de homine – nowy utwór Zygmunta Krauzego dla Filharmonii Łódzkiej z okazji jej 110-lecia, poświęcony jest Władysławowi Strzemińskiemu – ważnej postaci dla Łodzi i dla kompozytora.
Dziś odbyło się jego prawykonanie na uroczystym koncercie z tej okazji. Orkiestrą dyrygował jej szef artystyczny Paweł Przytocki.
Jak sam tytuł wskazuje, utwór opowiada o sztuce i o człowieku. Pierwsza jego część nawiązuje do idei unizmu, którą kompozytor przejął od malarza. Chodziło o jednorodność materiału i ekspresji, „maksymalne ograniczenie, wybranie jednego elementu i drążenie go” – jak tłumaczył w naszym niedawnym wywiadzie w „P”. To więc, co słyszymy na początku, bardzo przypomina młodzieńcze utwory Krauzego: Piece for Orchestra No. 1 i Piece for Orchestra No. 2, pisane na początku lat 70., transowe, o gęstej tkance. Różnica jest taka, że ta część napisana jest wyłącznie na orkiestrę smyczkową, i zapewne dlatego brzmi to jeszcze bardziej arkadyjsko niż tamte dzieła. Sztuka oderwana od życia. Nie patrzyłam, ile to trwało, ale odnosiło się wrażenie, że długo.
Między pierwszą a drugą częścią oglądaliśmy na ekranie wizualizacje autorstwa Piotra Bosackiego – to był wkład Muzeum Sztuki w Łodzi, które było partnerem koncertu. Nic skomplikowanego: po prostu pojawiające się linie, które zawijają się w zakrętasy i znikają. Nie przypominało to zresztą Strzemińskiego. Druga część utworu przyniosła ostry kontrast i inaczej być nie mogło, skoro miała opowiadać o Strzemińskim-człowieku. Życie miał straszne, zresztą sam też był nader trudny (a nawet przemocowy, zwłaszcza w stosunku do własnej rodziny niestety), więc tu już nic arkadyjskiego nie mogło się zdarzyć, choć pojawia się w środku jakby cytat z części pierwszej, a jakby refrenem jest tu wybrzmiewająca w kolejnych instrumentach pieśń białoruska, z rodzinnych stron malarza. W sumie jednak można dopatrzeć się w tej części czegoś na kształt formy sonatowej: pierwszym tematem są brutalne, antyestetyczne, perkusyjne brzmienia, drugim – niespokojne, typowe dla Krauzego (znane choćby z jego oper) urywane motywy w smyczkach. Ta więc część, w przeciwieństwie do poprzedniej, przebiega niemal błyskawicznie. Jak w znanym powiedzeniu przypisywanym Hipokratesowi: ars longa, vita brevis. Całość naprawdę robi wrażenie.
Przedtem jeszcze słuchaliśmy Mozarta – Koncertu fortepianowego Es-dur KV 271; trochę obciach, że nazwanego tu jeszcze „Jeunehomme”, choć już przecież potwierdzone jest, że powstał dla pianistki Victoire Jenamy, córki baletmistrza Jeana-Georgesa Noverre’a (dla którego rok później napisał z kolei urocze fragmenty baletowe Les petits riens). Tak czy owak, piękny ten i głęboki utwór został bardzo przyzwoicie wykonany przez Szymona Nehringa; pianista zagrał też bis, jeden, ale za to długi: Rondo a la Mazur Chopina, z wdziękiem i pogodą.
Komentarze
Chopin Szymona Nehringa taki trochę mało chopinowski. I nie jest to wcale zarzut, wręcz przeciwnie! Nietypowy bis zagrany zajmująco, daleko od sztampy i stereotypu.
Pianista wydobył się już chyba z szufladki, do której trafił po Konkursie 2015. I bardzo dobrze, wydaje mi się, że czuje się on lepiej w innym repertuarze. Słyszałem go ostatnio dziewięć (!) lat temu – nie wzbudzał zachwytu. Teraz dojrzał (a za dziesięć lat powinien być jeszcze lepszy!); wczorajszy koncert – a szczególnie bis – jest tego dowodem.
Poza tym koncert niezły: orkiestra przygotowana solidnie; wielkie gratulacje dla Zygmunta Krauzego i podziw dla jego kondycji (niemal truchcikiem na estradę!).
A rysowane fasolki raczej budziły uśmiech, niż kojarzyły się z twórczością Władysława Strzemińskiego.
POZDRAWIAM SERDECZNIE
O, pozdrawiam wzajemnie! Raz nie w operze 🙂
Powiem tak – z wrażeń muzycznych mijającego weekendu zdecydowanie wygrywa Łódź…
Prawda. O czym w kolejnym wpisie 😉