Żegnaj, Marianie

Jeszcze w listopadzie przychodził na zebrania redakcyjne i chodził na koncerty festiwalu Eufonie. Muzyka zawsze była dla niego ważna.

Dwa słowa ode mnie o takiej stronie życia Mariana Turskiego, o której raczej inni nie będą pisać.

Nie uczył się nigdy muzyki, ale ją kochał i bardzo chętnie uczęszczał na koncerty i premiery operowe. I był świetnie osłuchany. Ciekawił się też muzyką współczesną: z ostatnich Eufonii wybrał sobie Pasję Pawła Mykietyna (na której jeszcze się spotkaliśmy) i koncert monograficzny Pawła Szymańskiego, na który już nie dotarł i wysłał swoją córkę, a naszą koleżankę z liceum i ze studiów – Joasię, znakomitą flecistkę, która przez wiele lat działała w Chicago. Rozchorował się i już nie miał siły, ale w 80. rocznicę wyzwolenia Auschwitz koniecznie chciał tam pojechać i przemówić ostatni raz, więc pojechał z Joasią. Przemówił, co było dla niego ogromnym wysiłkiem, ale jak zwykle mówił bardzo ważne rzeczy. Poza pięknym, tragicznym cytatem z wiersza żydowsko-polskiej poetki Henryki Łazowertówny zacytował jeszcze znane zdanie Nachmana z Bracławia o tym, że świat jest jak wąski most, ale nie trzeba się go bać. A skoro mówimy tu o muzyce, to przypomnijmy, że do tego zdania napisał muzykę rabin Baruch Chait i powstała popularna piosenka (o której Marian wspomniał uspokajając z właściwym sobie humorem, że nie będzie jej śpiewał) – tutaj w wykonaniu nieodżałowanej Ofry Hazy.

Ale wracając do muzycznych zainteresowań Mariana, chodził, jak wspomniałam, na bardzo różne koncerty, zawsze można go było spotkać na Festiwalu Beethovenowskim czy na Chopinie i Jego Europie (czasami w redakcji dopytywał się mnie: Dorka, na co mi radzisz pójść?). Jednak tu przypomnę piękną rzecz z czasu, gdy obchodził 90. urodziny. Nasza redakcja zorganizowała wówczas wspaniałą uroczystość w Muzeum Polin, na której m.in. obejrzeliśmy film ze spełnienia jego specjalnego życzenia. Zamarzył sobie mianowicie, żeby zadyrygować orkiestrą. Był pewien problem: nie tylko nigdy tego nie robił, ale nawet nie czytał nut. Jednak okazało się wówczas, że nie tylko kochał muzykę, ale też sam był bardzo muzykalny. Jedyną orkiestrą na tyle otwartą, że mogła zgodzić się na taki eksperyment, była Sinfonia Varsovia, a utworem, który zapragnął poprowadzić, była ni mniej ni więcej tylko uwertura Egmont Beethovena, wcale niełatwa do dyrygowania. Jak mu się udało, można zobaczyć tutaj.

Żegnaj, Marianie. Bardzo smutno bez Ciebie.