W cieniu Boticellego
To kolejne w Polskiej Operze Królewskiej nawiązanie do tradycji Warszawskiej Opery Kameralnej Stefana Sutkowskiego: wystawienie maski Venus and Adonis Johna Blowa.
Tamten spektakl stworzył w październiku 1993 r. (w ramach I Festiwalu Oper Barokowych) pamiętny duet Ryszard Peryt/Andrzej Sadowski; inscenizacja była bardzo tradycyjna i bardzo kameralna, w barokowych strojach, z dziewięcioosobowym zespołem Musicae Antique Collegium Varsoviense grającym na scenie. Kierownikiem muzycznym był lutnista Jerzy Żak; tytułowe role śpiewali Marzanna Rudnicka i Sławomir Jurczak (ten ostatni w obecnym przedstawieniu jest asystentem reżysera), a płochego Kupidyna – Amerykanka Amy Wheeler, która przez pewien czas była związana z WOK. Później Kupidynem bywała też Olga Pasiecznik, która dziś na premierze zaśpiewała pięknie rolę Venus, po czym wsiadła w samolot do Paryża. Jutro jej zmienniczką będzie Anna Radziejewska – ciekawy eksperyment, bo zupełnie inny typ głosu.
John Blow, o którym wiadomo niezbyt wiele (nieznana jest np. jego data i miejsce urodzenia, tylko data chrztu – 23 lutego 1649 r.; zmarł w 1708 r.), organista w Opactwie Westminsterskim, chórmistrz w londyńskiej Katedrze św. Pawła, pierwszy kompozytor kaplicy królewskiej (Chapel Royal), napisał tylko to jedno dzieło sceniczne. Na pewno dla króla; zapewne do prywatnego wykonania, o którym też niewiele wiadomo. Uczniem Blowa był Henry Purcell, który najpewniej na dziele swojego mistrza wzorował Dydonę i Eneasza. Uczeń mistrza przerósł, ale kilka lat później przedwcześnie zmarł i nie rozwinął już dalej brytyjskiej opery. Blow pożegnał swojego genialnego wychowanka poświęconą mu odą.
Venus and Adonis to co prawda dzieło trzyaktowe, ale gra się je jednym ciągiem i w sumie trwa nie dłużej niż godzinę. Historia jest prosta: bogini żegna się ze swoim ziemskim kochankiem wysyłając go na polowanie, podczas jego nieobecności rozmawia o miłości ze swoim synem Kupidynem, a na koniec zraniony Adonis zostaje wniesiony, by umrzeć w ramionach boskiej ukochanej. Bardzo zwięzła, przejrzysta forma; muzyka, choć nie dorównuje Purcellowi, ma wiele wdzięku i urody.
Reżyserka Pia Partum, która po raz pierwszy współpracowała z tym teatrem, stworzyła ze współpracownikami inscenizację ascetyczną, oszczędną, opartą w dużej mierze na projekcjach (m.in. twarzy Wenus ze znanego obrazu Boticellego). Stroje współczesne; może dziwić, że amorki noszą zielone sukienki, a myśliwi, łącznie z Adonisem, wybierają się na polowanie w szarych garniturach. Reżyserka tłumaczy w programie, że nie ma tu pasterek ani amorków, tylko „ironiczni, wyrafinowani znawcy tej gorzkiej historii”. Niech będzie; wszystko jest na tyle abstrakcyjne (w tym poruszające się po scenie czarne bryły-obeliski), że właściwie nie ma co się nad tym specjalnie zastanawiać.
Ciekawa jest koncepcja przedstawienia głównych postaci. W tamtym dawnym spektaklu Wenus i Adonis sprawiali wrażenie równych sobie; tutaj Wenus w złotej sukni jest, że tak powiem, MILF-em, a Adonis – zauroczonym młodzieńcem; tak jest też w drugiej obsadzie. I Olga Pasiecznik, i najpewniej Anna Radziejewska dominują na scenie, każą myśleć: królowa jest tylko jedna. Adonis ma rolę niewielką, ale też może się w niej pokazać: w dzisiejszym spektaklu wystąpił po raz pierwszy Adam Dobek i był bardzo obiecujący. Po raz pierwszy też rolę Kupidyna śpiewał kontratenor: dziś świetny Jan Jakub Monowid, w drugiej obsadzie będzie Jakub Foltak. Capella Regia Polona, prowadzona przez Krzysztofa Garstkę od klawesynu, oraz Zespół Wokalny Polskiej Opery Królewskiej (z czasów Sutkowskiego uchował się w nim Marek Wawrzyniak) dopełniają walorów spektaklu.
Komentarze
Trochę żal mi było, że rezyserka zmusza starszych wykonawców do leżenia, potem wstawania, a to zwłaszcza paniom w butach na obcasach sprawialo trudność.
Nie to, że jestem przeciwna uwspołcześnianiu.
Pamiętam Les Paladins w Le Chatalet w Paryżu. Cudowne przedstawienie, bardzo nowoczesne, 20 lat temu. Bardzo byłabym szczęśliwa, gdyby coś podobnego zdarzyło się w POK.
@Eastnews
Też widziałem tych genialnych „Paladynów”. W POK to by się po prostu nie zmieściło, bo ten teatrzyk nie ma przestrzeni ani żadnych możliwości technicznych. Trudno też byłoby znaleźć takich tancerzy, jakich miał do dyspozycji Montalvo. Zresztą w Polsce spektakl tego typu zostałby uznany za tzw. „udziwnianie na siłę” i totalnie skrytykowany.
Nie byłam na tym w Théâtre du Châtelet, widziałam tylko na ekranie, ale rzeczywiście to było fantastyczne. Nie wiem, czy to zostałoby uznane za udziwnione na siłę, bo robiło wrażenie na każdym, kto to widział.
Przecież u nas prawie każdy spektakl operowy przedstawiony w sposób niekanoniczny jest krytykowany. Nie podobał się krytykom ostatni „Simon Boccanegra” (bo postapokaliptyczny), drażnił genialny „Straszny dwór” Pountneya (bo zbyt mało polski) – by pozostać przy dwóch przykładach ze stołecznej sceny.
Ile razy rozmawiam z polskimi miłośnikami opery, mówią mi, że przeszkadza im unowocześnianie i nierespektowanie oryginalnych wskazówek twórców (czyli są w ogóle przeciw reżyserskiemu teatrowi operowemu). I pragnęliby, żeby operę pokazywać tak, jak ją wystawiano przed wiekami. Ciekawe, czy chcieliby oglądać w teatrze dramatycznym „Romea i Julię” Szekspira w rajtuzach i krynolinach?
Do Polski jeszcze w ogóle nie dotarł współczesny europejski teatr operowy, a eleganckie spektakle Trelińskiego uważane są za szczyt nowoczesności w operze, choć odpowiadają estetyce niemieckiego teatru operowego z lat 80. XX w.
Mnie nie podobał się Boccanegra nie dlatego, że apokaliptyczny, tylko dlatego, że bez sensu. Straszny dwór Poutneya nie był genialny, był jednym z gorszych spektakli tego reżysera, który ma na swoim koncie o wiele lepsze realizacje. Ale też pamiętam, że strona muzyczna tam nie pomogła. A polskości wcale tam nie było mało – czerwień i biel aż migała na scenie.
Ja bym bardzo chętnie zobaczył nowoczesne, piękne i spójne wystawienie opery w Polsce. Zupełnie nie oczekuję inscenizacji „po bożemu”. Zgadzam się z p. Kierowniczką, że w przypadku Simona z tego unowocześnienia nic nie wynikało, postaci papieża i archanioła Gabriela były bez sensu, a o katastrofie klimatycznej dowiedziałem z wywiadu, a nie z toku inscenizacji. Wystarczyło to neośredniowiecze, bez dodatkowego wysilania.
Najpiękniejsze spektakle operowe jakie widziałem w Polsce to Król Roger Trelińskiego we Wrocławiu i czarno biały, wyrafinowany plastycznie Juliusz Cezar w WOK Marka Weissa. Jeszcze dodam Cyrulika Sewilskiego w Łodzi. Spektakle współczesne, piękne plastycznie, z sensem i treścią.
A w TWON niestety ostatnio dużo brakuje nowym spektaklom do doskonałości: z tego co widziałem: skrócona Medea z wgranymi filmami, rozmowami przez telefon, finałem na stacji benzynowej, bez nerwu dramatycznego, do zapomnienia po wyjściu; Cosi fan tutte z ośmiornicą, scenografią a la wysypisko śmieci pod cmentarzem i z opadającymi spodniami, rozporkami itp. Na tym tle Moc przeznaczenia Trelińskiego to była naprawdę moc: spójność, dramatyzm, teatr i piękno plastyczne.
Prawda, że wrocławski Król Roger był udany – tu Treliński akurat znalazł klucz, w pewnych sprawach odbiegając od libretta, ale bardzo celnie i z uzasadnieniem. W Mocy przeznaczenia było już trochę sprzeczności, ale w sumie nie tak wiele jak na niego. Cyrulik w Łodzi był świetny, Natalia Babińska ma bardzo ciekawe pomysły i cieszę się, że w sobotę jadę (po długiej przerwie) do Opery Na Zamku w Szczecinie, gdzie pokaże swoją interpretację Czarodziejskiego fletu.
No właśnie…
Jeśli Państwo nie odnaleźli sensu w spektaklu „Boccanegry”, to wcale nie musi oznaczać, że go tam nie było (niektórzy odnaleźli ). Argument z ośmiornicą w „Cosi fan tutte” – niejasny, bo przecież ten świeży pomysł budował efekt autentycznego komizmu i groteski.
A wrocławski „Król Roger” faktycznie piękny, jak berlińskie spektakle Götza Friedricha z lat 80. XX w. Taka estetyka to już historia, teraz europejski progresywny teatr operowy jest zaangażowany w sprawy społeczne, polityczne, podejmuje kwestie postkolonialne, genderowe, rasowe i tożsamościowe. W zmieniającym się świecie reżyserzy operowi mówią o sprawach ważnych i chcą, by w operach odbijała się rzeczywistość naszych czasów. Ot, po prostu wreszcie realizuje się wielka reforma teatralna (ta od Brechta, Meyerholda i Appii sprzed stu lat) w teatrze operowym. W Niemczech ta zmiana dokonała się już ponad pół wieku temu, a w Polsce spektakle operowe wciąż mają być po prostu piękne, logiczne i eleganckie…
Co kto lubi 🙂
Jak dla mnie król jest nagi.
Wrocławski Król Roger nie uderzał swoją estetyką. Uderzał koncepcją, ustawieniem roli Rogera w zupełnie nowym, wstrząsającym kontekście – choć też wydawało się, że szpital był już wiele razy, ale tym razem wszystko pasowało. A ośmiornice, małpy, szczury i inne fajne pomysły (do których Brecht, Meyerhold czy Appia raczej by się nie przyznali) też już były dawno temu.
Pozostaniemy raczej przy swoich zdaniach.
Tak, raczej pozostaniemy.
Zauważę jeszcze nieśmiało, że reforma Appii i Craiga zajmowała się raczej kwestiami światła i przestrzennych dekoracji (Appia przy tym był muzykiem i u niego wszystko musiało zgadzać się z partyturą), Brecht eksperymentował posługując się własną twórczością, a Meyerhold – repertuarem „rewolucyjnym”. Dzisiejsi reżyserzy-grafomani nawet koło nich nie stali. Nie mówiąc o tym, że przede wszystkim posługują się dziełami cudzymi, bo dla własnych nie starczy im inwencji.
Takich reżyserów operowych, jak Konwitschny, Carsen, Guth, Pountney, McVicar czy Kratzer, raczej nie nazwałbym grafomanami. I z pewnością mógłbym postawić ich osiągnięcia obok dzieł twórców reformy teatralnej sprzed stulecia.
Carsen, McVicar, czasem Pountney – tak. I jeszcze można kilku wymienić. Reszta z wymienionych… no, nie ten poziom jednak.
Ale można tak dialogować w nieskończoność 🙂
Jeśli dyskutowanie nie jest dobrze widziane, to obiecuję, że już więcej nie będę.
Nie, no, oczywiście, że jest. Chyba troszkę przesadziłam z tym ostatnim zdaniem, sorry 😉
And now for something completely different…. Pytanie do PT Warszawiaków. Będę 9 marca w Warszawie, czy jest jakieś przedstawienie, koncert, etc., na które można pójść 🙂 Jest Cosi fan tutte, ale jakoś mnie zniechęciły zdjęcia ze spektakli… za dużo w życiu przeszedłem, ma być logicznie i pięknie 🙂 Eskapista jestem. Ale jak dobrze śpiewają to może…
W Studiu im. Lutosławskiego jest coś takiego:
https://www.studianagran.com.pl/artykul/3489349?title=Dziedzictwo%20i%20Innowacja%20Carl%20Philipp%20Emanuel%20Bach%20-%20Symfonie%20berli%C5%84skie
Ja też akurat 9 marca będę wracać do Warszawy z Wrocławia 🙂 7 i 8 będę tam na jubileuszu PWM. Dawno nie byłam we Wrocku.
Jak juz mowa o inscenizacjach – cca 10 lat temu Peter Sellars w COC umiescil Herculesa Handla w Afganistanie; Hercules byl generalem US Army itd.
A porady, opinie? Yuja Wang sie rozchorowala i w zamian dostalismy bilety na Goldbergowskie V. Olafssona – nikt nie przysnal, raczej domagano sie bisu (nie dal), oraz na recital Pierre-Laurent Aimard. Oczywiscie mozna przeczytac dziesiatki super recenzji, ale czy ktos z PT blogowiczow slyszal go na zywo; jesli tak, to jakie wrazenia? Nie wiem, jak bardzo jestem przygotowany na recital muzyki Bouleza, Schoenberga i Weberna, ale sprobowac trzeba. Oprocz wyzej wymienionych w programie sa wszystkie bagatele LvB. E. Ax laczyl LvB z Schoenbergiem, teraz P-L A. Zobaczymy. Uklony z odwilzowego Toronto.
U nas (San Francisco) kilka tygodni temu Yuja wystąpiła bardzo pięknie, razem z Esa Pekka-Salonen. Świetny koncert, bardzo dobra wspòłpraca muzyków. 3 bisy! Dwie różne kreacje, druga bardziej niezwykła. W tej drugiej wyglądała jakby siedziała gołą pupą na ławie do fortepianu. Raczej był to cielisty materiał, ale efekt wyszedł taki jaki był raczej zamierzony. Nie chcę już więcej o tym pisać, bo mnie najbardziej szokują jej wysokie obcasy i szczegółnie trudność używania butów na takich szpilkach. No, ale to jest jakby mniej istotne bo Yuja jest niezwykłą pianistką. Po prostu wielki spektakl. Słyszałam ją już w recitalu i z orkiestrą symfoniczną, więc jestem zadowolona, że miałam taką szansę. Niekoniecznie wybrałabym się znowu za rok czy dwa. Bardzo drogie bilety, ona chyba sobie może liczyć ile chce i sala się wypełni.
Pozdrawiam serdecznie.
Tymczasem NOSPR ogłosiła program majowego festiwalu Katowice-Kultura-Natura:
https://nospr.org.pl/pl/kalendarz/?miesiac=2025-05&cykle=festiwal-katowice-kultura-natura
@
Dorota Szwarcman
27 lutego 2025
23:18
Dziękuję. Arte dei Sunatori! Jak dawno ich nie słyszałem!
A we Wrocławiu faktycznie nie widać Kierownicy. Zapraszamy nieustannie. Będę w piatek na koncercie, a także na matinee kameralnym w sobotę. 🙂
O, super, to się spotkamy 🙂
Ech… liczyłam na Ravela od Cho, ale program i tak ma ładny. Może w sierpniu…?
Co do Józi, też zawsze zachodzę w głowę, jak to się da w butach na takich szpilach operować pedałami. Choć fortepian nie samochód. Zresztą można zobaczyć więcej pianistek na obcasach, choćby Avdeeva. A co do ubioru, są tacy (i takie), którzy mają zupełnie inne poczucie ciepła i np. potrafią chodzić zimą w krótkich spodniach albo bez skarpetek…
Aha, Aimarda na żywo słyszałam kiedyś na Warszawskiej Jesieni i było ok. On jest dobry we współczesnej, do dawniejszej moim zdaniem lepiej żeby się nie zbliżał, ale przecież mu zabraniać nie będę 😀
To było ogolne przekonanie, ze YW w Kanadzie – The Great White North – chodzac niemal na golasa, po prostu sie przeziebiła! 😉 Miała grac z V. Olafssonem na dwa fortepiany – stad, kiedy byla niedysponowana, Vikingur został sam na placu boju. A poniewaz bilety, jak pisze Berkeley special, były karczemnie drogie, organizatorzy posiadaczom biletow na otarcie łez dorzucili gratisowe bilety na Aimarda.
Buty Yuji, to takie szpilki, ale z noskiem (przodem) na takiej bardzo grubej podstawie. I to połączenie szpilowych obcasów i tego grubego przodu sprawia, że nie wiem, jak operuje pedałami. Na pewno wypracowała sobie metodę. Avdeeva to nosi po prostu szpilki bez tej grubej platformy z przodu. Acha, Yuji buty mają oczywiście czerwone podeszwy (kto wie, ten wie).
Pozwolę sobie załączyć link do zakupu/obejrzenia tych butów, jakoś z drugiej ręki (może używane?):
https://l1nq.com/TaqOh
Od razu cena biletów jest zrozumiała.
Jeszcze raz zaznaczam, że koncert był świetny i że “Józia” jest niesamowita.
Rozumiem, że już wróciła do zdrowia.
Pozdrawiam serdecznie.
Wspominany jest tutaj „Roger” we Wrocławiu.
Mnie się ostatnio podobał „Król Roger” w Szczecinie. Zupełnie mi wcześniej nieznany reżyser Rafał Matusz fakt niezbyt doświadczony w operze, nie wszystko były udane warsztatowo, ale ogólna koncepcja podejścia do opery Szymanowskiego poprzez „Ślub” Gombrowicza bardzo ciekawa. Dyrygował sprawca tego pierwszego w historii wystawienia w Szczecinie Jerzy Wołosiuk, którego niestety w Operze na Zamku pożegnano. Jak podano: za porozumieniem stron. Szkoda. Bardzo go ceniłem. Tym „Czarodziejskim fletem” też miał dyrygować, ale chyba miesiąc przed premierą kierownictwo muzyczne przejął Kuba Wnuk, który ostatnio sporo dyrygował w WOK.
Dostałam dziś album z nagraniem koncertu skrzypcowego Czajkowskiego w wykonaniu Christiana Li . Zjawiskowe wykonanie.
Kilka lat temu wygrywał w Genewie konkurs Menuhina jako 10-latek :
https://www.youtube.com/watch?v=zOoylFns-bI
Zadawałam sobie wtedy pyanie, czy będzie to tylko „cudowne dziecko” czy wyrośnie na wielkiego artystę.
Odpowiedzią na to pytanie jest nagrany pod koniec 2024 r album Czajkowskieg.
https://www.youtube.com/watch?v=fBhiUN6TfW8&list=OLAK5uy_n_WaVAP7vkbVSZO0Vt1xv7x7pJ8KZi2wk&index=3