Nieoczywistości i odkrycia
Cały dzień można było dziś spędzić we wrocławskim NFM słuchając muzyki polskiej. W programach koncertów, podobnie jak wczoraj, pojawiły się też rzeczy zupełnie nieznane.
8Prezentowały się też kolejne zespoły związane z NFM. Najpierw o 13. LutosAir Quintet i Lutosławski Quartet. Pierwszy z zespołów pokazał się w neoklasycznym Mini-Quintetto Józefa Świdra, ptasio rozśpiewanym Kwintecie wiosennym Aleksandra Lasonia, powstałym na początku lat 80. i lekkim zgodnie z tytułem Pezzo grazioso Marka Stachowskiego ze zbliżonego okresu (później, w foyer, został jeszcze wykonany Alias Hanny Kulenty sprzed paru lat, kręcący się obsesyjnie wokół określonych tematów). Po wiosennym utworze słuchaliśmy melancholijnego Kwartetu na jesień Zbigniewa Bujarskiego (2001), II Kwartetu smyczkowego Pawła Mykietyna (2006) z jego okresu mikrotonalnego, brzmiącego niemal boleśnie, emocjonalną Reminiscenzę Andrzeja Krzanowskiego (1983), a na koniec hit – IV Kwartet Grażyny Bacewicz (1951). I ten zespół pojawił się jeszcze później z Kwartetem F-dur Moniuszki – gdyby ktoś nie wiedział, nie domyśliłby się autora, styl jest, można powiedzieć, beethovenowski (to studenckie dzieło autora Halki).
Kilka razy w foyer pojawiły się zespoły chóralne NFM. Z ciekawostek usłyszeliśmy trochę ludowych pieśni z czasów socrealizmu autorstwa kompozytorów znanych później z zupełnie innej muzyki: Kazimierza Serockiego, Tadeusza Bairda, Witolda Szalonka, Romualda Twardowskiego, ale także do wierszy polskich poetów – w tym znalezisko: dwie pieśni 18-letniej Joanny Wnuk (wówczas oczywiście jeszcze nie Nazarowej), które przedstawiła na egzaminie wstępnym na kompozycję do krakowskiej Akademii Muzycznej i trudno się dziwić, że nie miała kłopotu z dostaniem się na uczelnię. Także piosenki dla dzieci Henryka Mikołaja Góreckiego i Witolda Lutosławskiego oraz nabożne pieśni Marcela Chyrzyńskiego, Macieja Zielińskiego, Wojciecha Widłaka i Pawła Łukaszewskiego.
I na koniec Leopoldinum, prowadzone przez Christiana Danowicza – w utworach z solistami od pulpitu dyrygenckiego, w orkiestrowych – od skrzypiec. Ten program też był bardzo zróżnicowany stylistycznie i nastrojowo: od wesołej, pastiszowej uwertury do opery Album rodzinny Jerzego Kornowicza poprzez łagodną, naprawdę ładną Sicilianę na flet i orkiestrę Wojciecha Kilara (nowo odkryte dziełko studenckie), dramatyczno-żałobny Tren pamięci Krzysztofa Pendereckiego Zygmunta Krauzego, z kompozytorem przy fortepianie i nastrojowy El Condor na dwie marimby i orkiestrę smyczkową Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil, aż do znów pogodnego akcentu – Trzech utworów w dawnym stylu Góreckiego.
Kilka odkryć przedstawionych na tym minifestiwalu każe się zastanawiać: czy warto odgrzebywać takie znaleziska? Ogólnie warto: choć czasem można by pomyśleć, że może lepiej byłoby, by dane dzieło pozostało w szufladzie, to bywa, że trafimy na zapomnianą perełkę. Podobne odkrycia czekają na nas już za tydzień, na katowickim Festiwalu Prawykonań, na który też się wybieram.
Komentarze
A dziś, już w Warszawie, zajrzałam na zaanonsowany przeze mnie wcześniej koncert Arte dei Suonatori pod kierownictwem dyrygującego od klawesynu Marcina Świątkiewicza. Cztery symfonie CPE Bacha, dużo radości z grania. I świetna wiadomość: muzycy właśnie zaczynają ten repertuar nagrywać.
Małe sprostowanie. „Reminiscenza” Andrzeja Krzanowskiego nie mogła powstać w 1993 r. ponieważ kompozytor zmarł 1 października 1990 r. Prezentowana na koncercie wersja B pochodzi z listopada 1984, natomiast wersja A na akordeon, klarnet, skrzypce i wiolonczelę ukończona została w lipcu 1983. Wersja B, podobnie jak w przypadki I kwartetu smyczkowego, jest bardziej popularna ( o ile w ogóle można mówić o popularności tej muzyki).
Z ukłonami,
Drodzy Państwo, dzięki miłemu czytelnikowi bloga Pani Doroty, miałam okazję być dzisiaj na recitalu Winony Wang w swoim mieście. Czytelnik po prostu poinformował mnie, że jest jej koncert w zastępstwie Fabio Bidiniego u mnie w okolicy (rzeczywiście, 10 minut drogi z domu). A Winona Wang uczy się u Roberta McDonalda w Nowym Jorku i ma przesłuchanie 21 marca na Van Cliburn Competition w Teksasie. Tak więc dzięki blogowi i miłym czytelnikom udało mi się usłyszeć znakomitą młodą artystkę. W bardzo kameralnej sali (max. 100 osób). Jeszcze o niej usłyszymy. Bardzo ciepła, sympatyczna młoda kobieta, bardzo zachodnia w obejściu, ale nie zapomina o swoich korzeniach. Jeden z utworów dzisiaj usłyszanych był młodego chińskiego kompozytora, utwór oparty na tradycyjnej chińskiej operze. A poza tym to:
Scarlatti – Sonata in D minor, K. 213
Scarlatti – Sonata in D Major, K. 29
Zhang Zhao Pi Huang (ta chińska opera)
Schubert – Wanderer Fantasy in C Major, D.760
Janacek – Sonata 1.X. 1905 (From the Street)
Schumann – Piano Sonata No.1 in F-Sharp Minor, Op.11
Liszt – Dante Sonata
Ta dantejska Sonata Liszta była niewiarygodna. Bardzo też zachwyciła mnie Fantazja Schuberta. Piękne wykonanie i dobry kontakt z publicznością w trakcie i po koncercie.
Dziękuję i pozdrawiam!
Oczywiście to Janáček!
Pozdrawiam.
@ Marcin Bortnowski – oczywiście, przejęzyczenie, dzięki za zwrócenie uwagi.
O Wynonie Wang (chińskie imię Yinuo) też ostatnio słyszałam. Ma już na koncie nagrody na paru istotnych konkursach.
Tymczasem cichcem ukazał się III tom korespondencji Chopina, w czterech częściach, na razie tylko w formie pdf. Ukłony 🙂
Dzięki za wiadomość 🙂 ukłony wzajemne, dawnośmy się nie widzieli.
A w NOSPR konkurs na stanowisko dyrektora. W drugim etapie znaleźli się: Adam Balas, Izabela Migocz, Andrzej Sułek, Andrzej Szadejko. Kto powinien wygrać?
Hm. Podejrzewam, że najwięcej szans ma Adam Balas. Andrzej Sułek bywał dyrektorem instytucji muzycznych, ale zbyt dużo było wokół tego kontrowersji. Andrzej Szadejko jest przede wszystkim dobrym organistą i byłoby szkoda. O pani Migocz pierwsze słyszę.
Doświadczenie przemawia za Panem Balasem i oby to on zwyciężył w konkursie, obawiam się jednak, że właśnie Pani Migocz ma spore szanse.
Dlaczego? Wyguglałam właśnie, że jest sopranistką i dyrektorką biblioteki i muzeum w Kędzierzynie-Koźlu. Jakie tu są awantaże? Chyba że jakiś nacisk, by znów była to kobieta. Ale wątpię. Pana Balasa chyba orkiestra chętnie by widziała, zwłaszcza że z pierwszego wykształcenia jest skrzypkiem, grał w Sinfonietcie Cracovii.
Sofia Gubaidulina +
Wielka postać, silna i niezależna osobowość.
Na stronie jej wydawcy, Boosey&Hawkes, napisano, że była „najważniejszą rosyjską kompozytorką”. Ale była z pochodzenia w połowie Tatarką, a od ponad 30 lat mieszkała w Niemczech i tam zmarła.
Stary problem: jak się mieszka w imperium, to z automatu dostaje się dominującą tożsamość. Igor Markiewicz – urodzony w Kijowie, potomek kozackiej szlachty – ale wszędzie figuruje jako „dyrygent rosyjski”. Z wieloma Ukraińcami tak się stało i odkręcanie tego będzie trwało. Gorzej, jak włączy się kolejny automat, bo wtedy Szymanowski zostanie kompozytorem ukraińskim – jak Oświęcim polskim KZ.
A do jakiego stopnia działa ta imperialna wsobność pokazuje chociażby to, że Beethoven napisał dla carycy – Poloneza. Niby „polacca”, ale – w Rosji.
Pärtowi to się natomiast udało – od dawna funkcjonuje jako estoński kompozytor, a nie rosyjski.
Ale jaki/czyj jest w takim razie Haendel/Handel?
Pärt zawsze podkreślał swoją odrębność i estońskość. Nazywa się zresztą całkiem nie po rosyjsku. Podobnie jak np. Łotysz Peteris Vasks czy Litwini Bronius Kutavičius i Osvaldas Balakauskas. Gubaidulina ma rosyjską końcówkę nazwiska, co może być dla zachodnich ludzi mylące. Ale jej dziadek był tatarskim mułłą 😉 co jej nie przeszkodziło zostać gorliwą chrześcijanką.
A Haendel/Handel? No cóż, był Niemcem jednak. Choć z zamieszkania przez wiele lat londyńczykiem.