Dzień wokalnych recitali
W południe na Zamku Izabela Matuła z Krzysztofem Książkiem, wieczorem w FN Tomasz Konieczny z Lechem Napierałą.
Na Zamek dotarła niewielka publiczność – może odstraszał marsz pisowców, który trochę zatkał Plac Zamkowy (ale nie tak strasznie – bez problemu przeszłam potem do ruchomych schodów). Kto nie przyszedł, może żałować. Zwłaszcza drugiej części recitalu, w której zabrzmiały Trzy fragmenty z poematów Jana Kasprowicza op. 9 Szymanowskiego. To była prawdziwa dramatyczna kreacja, zarówno ze strony śpiewaczki, jak pianisty, który okazał się wrażliwym współkreatorem tej muzyki.
W pierwszej części słuchaliśmy pieśni: po kilka Chopina, Karłowicza i Moniuszki. I tu miałabym drobne zastrzeżenia: Izabela Matuła obdarzona jest głosem o pięknej, ciepłej barwie i zarazem o wielkiej mocy. Nie do końca w tych pieśniach go okiełznała, choć trzeba przyznać, że z czasem zaczęła się dostosowywać. Ale ogólnie to jest głos na dużą salę, wspaniale zabrzmiałby w FN, nie mówiąc o tym, jak brzmi w TWON, o czym wielokrotnie się już przekonaliśmy. Pieśni Chopina czy Moniuszki to właściwie proste piosenki, więc operowa siła do nich niespecjalnie pasuje.
Podobny problem miał Tomasz Konieczny na swoim recitalu, który rozpoczął od pięciu pieśni Charlesa Ivesa. To również rzeczy raczej lekkie – a to o kowbojach, a to o cyrku, który przyjechał do miasteczka – i pełne humoru, który przy naciskaniu głosem zanika. Lepiej już czuł się artysta w bliższej sobie muzyce niemieckiej, ale też w pieśniach Richarda Straussa brakowało mi z jednej strony poezji, z drugiej – zróżnicowania. Może najlepiej wypadły Wesendonck-Lieder Wagnera, ale tu z kolei były kłopoty z górą. Na bis był Moniuszko – Kozak. Artyści wykonali cały ten obszerny program bez przerwy, co jest może imponujące, ale ryzykowne dla głosu.
Będzie jeszcze kilka pięknych głosów na tym festiwalu – m.in. Iwona Sobotka, Samuel Hasselhorn czy Ian Bostridge – ale ja niestety w przyszłym tygodniu wyjeżdżam. Jeszcze tylko jutro będę na obu koncertach.
Komentarze
Powiedział dziś pianofil, który siedział blisko, że Konieczny był wyraźnie przeziębiony. Ja siedziałam tym razem na balkonie, więc z tak daleka tego nie widziałam, ale jeśli tak, to jest to pewne usprawiedliwienie.
Od dawna, czyli od „Winterreise” w Salach Redutowych, nie chodzę słuchać recitali Koniecznego, bo jego maniera i brak zróżnicowania dynamiki nudzi i denerwuje jednocześnie.