Maraton misteryjno-paschaliowy
Długi był poniedziałek na krakowskim festiwalu – z ostatniego koncertu wróciłam trochę przed północą i padłam, więc piszę dopiero teraz.
Analogicznie do zeszłorocznych Dni Klawesynu, w tym roku w Pałacu Potockich królują instrumenty dęte. Wczoraj wpadłam tam właściwie tylko na koncert, więc nie obejrzałam dokładnie wystawy, z której zresztą artyści zdjęli do użytkowania część eksponatów. Jedno da się zauważyć: przyjechało kilku budowniczych instrumentów pokazać swoje piękne produkty. Można na nich pograć, jak kto potrafi, a nawet zakupić. Tanio oczywiście nie jest, więc nie wiem, czy zrobią tu jakiś biznes, ale kto wie.
Na minikoncercie wystąpiło czworo muzyków z zespołu, który przedwczoraj zainaugurował festiwal: portugalskiego Capella Sanctae Crucis. Nazwa pochodzi od klasztoru św. Krzyża w Coimbrze, którego zachowanym repertuarem – a był to od wieków klasztor bardzo rozmuzykowany – ci artyści się zajmują. Są to rzeczy nieznane, nigdy wcześniej nie opublikowane. Miałam więc małą próbkę z koncertu inauguracyjnego, ponieważ fragmenty z Requiem też były. O ile jednak na inauguracji Requiem było też śpiewane, to tym razem wszystko, z jednym wyjątkiem, zabrzmiało w wersji instrumentalnej, bo zarazem była to lekcja poglądowa brzmienia rodzin fletów prostych, dulcjanów i krumhormów, w różnych rozmiarach. Szef zespołu Tiago Simas Freire opatrywał te wykonania komentarzem. Bardzo to było ciekawe.
Wieczorem u Karmelitów – bretońska La Guilde des Mercenaires, kierowana przez Adriena Mabire, grającego na cynku (wczoraj zostały użyte dwa instrumenty); ponadto w zespole jeszcze teorba, fagot (ta sama Isaure Lavergne, która grała też z portugalskim zespołem) i klawesyn (znany nam z zeszłorocznego festiwalu Jean-Luc Ho). No i sopranistka, Violaine Le Chenadec- obdarzona pięknym głosem, ale raczej z tych delikatnych, więc choć wspaniale rzeźbiła brzmienia i wyśpiewywała ozdobniki (a było tego a było, bo w programie byli Monteverdi, Merula i im współcześni), miałam podejrzenia, że publiczność z tyłu nie słyszała wszystkiego. Ja na szczęście siedziałam z przodu i dla mnie wszystko brzmiało pięknie. Sam program skupiał się na prezentacji stylu weneckiego; wychodząc od dzieł religijnych artyści włączyli jednak również świeckie madrygały Monteverdiego z przypisami: „utwór nienależący do repertuaru sakralnego, jednak korespondujący ze spuścizną sakralną”. Trochę to naciągane (bo co to niby znaczy), ale za to jakie piękne, a solistka, zwłaszcza w ostatnim Quel sguardo sdegnosetto, ukazała trochę kokieterii. A jak na bis wykonali duet Pur ti miro, w którym solistka robiła za Poppeę, a kornecista za Nerona, to już się zrobiło całkiem świecko.
Akurat pozostało tyle czasu, żeby przemieścić się na koncert nocny do krużganków klasztoru Dominikanów, gdzie wystąpił legendarny czarodziej fletów i wszystkich fletopodobnych, Pierre Hamon, którego znamy jeszcze od czasów Ensemble Gilles Binchois, Alla Francesca czy zespołów Jordiego Savalla. Tym razem z córką Anandą Brandão (nosi ona nazwisko matki Brazylijki), perkusistką, która zresztą zaczynała od jazzu i dalej go gra, poprowadzili nas w egzotyczną podróż do dalekiej przeszłości, zarówno europejskiego średniowiecza (włoskie tańce, Guillaume de Machaut), jak Ameryki Południowej z czasów prekolumbijskich. Samo instrumentarium, rozłożone na dużym stole, już przed koncertem sprowokowało wielu do robienia zdjęć. Czegóż tam nie było – poza fletami prostymi i poprzecznymi różnych rodzajów np. „flet z kości sępa – kopia instrumentu sprzed 22 000 lat znalezionego w Isturitz w Kraju Basków”, „fletnia Pana wykonana z piór kondora”, „ceramiczne fletnie Pana kultury Nazca”, „gwiżdżące wazy kultury Vicus z Peru”. Brzmienia obłędne (zafascynował mnie zwłaszcza jeden z rodzajów okaryny chyba, który brzmi wielogłosowo), a wykonanie takoż.
Takiego maratonu już na tym festiwalu nie będzie – od dziś tylko po jednym koncercie.
Komentarze
No i dyrektorem NOSPR ma zostać Pan Balas, przynajmniej to jego rekomendowała komisja.
To akurat nie jest niespodzianką 🙂 Chcieli go też w NOSPR. Zobaczymy.
Dziś byłam w lodowatym jak zawsze kościele św. Katarzyny na koncercie Graindelavoix, który to zespół zaprezentował program oparty na lamentach Dawida za Jonatanem i Absalomem. Pomysł ciekawy o tyle, że przecież to były różnego rodzaju żałoby – za przyjacielem i za (zbuntowanym) synem, wynikające z innych rodzajów miłości, ale w muzyce niewiele się tu różnicuje, czy to u Josquina, czy u Gomberta, czy u renesansowych Anglików. Są po prostu pewne zwroty retoryczne, które z lamentem są związane, i tyle. W sumie więc kolejny program-medytacja nad rzeczami do siebie podobnymi, choć zróżnicowanymi. Trochę tylko było słychać, że program jest nowy, ale znając Schmelzera jeszcze zostanie mocno dopracowany.
Czy wiadomo Pani co z dyrektorem fn? Zdaję się, że ministra powinna wydac jakiś komunikat już, nawet jeżeli komisja nie zarekomendowała nikogo o ironio (nie wchodząc co lub kto za tym stal) to ministra może powołać kogo zechce wbrew głosom komisji. Najgorsze co może się stać to informacja o nierozstrzygnięciu i rozpisanie nowego konkursu…
Na Festiwalu Beethovenowskim katastrofa: tenor Ian Bostridge kompletnie stracił głos. Po dwóch kiksach w pierwszej pieśni ze „Schwanengesang” Schuberta przeszedł na wersję barytonową (pianistka była na to przygotowana i dyskretnie zamieniła nuty). Ale nadal forsował głos i walczył z materią. Byłem parę lat temu na jego recitalu w Hamburgu, wtedy mnie zachwycił. Wszystko się kończy. Teraz wyszedłem w przerwie, nie mogłem tego znieść.
Smutno.
@ masa – sytuacja jest dość trudna, wszystko może się zdarzyć. Ministra jest między młotem a kowadłem w tej sprawie. Zobaczymy.