Jeszcze o Dusznikach
W ten upalny dzień zamiast spacerów dosłuchiwałam sobie jeszcze tych recitali z Dusznik, które mnie interesowały.
Zacznę od pierwszej trójki z tegorocznego Konkursu im. Artura Rubinsteina w Tel Awiwie. Pamiętam, jak tu parę osób rozmawiało o nich w jego trakcie pod tym wpisem. Pewne rzeczy mi się zgodziły, pewne nie.
Nie dziwię się, że wygrał Kevin Chen, utalentowany 18-latek, który choć z tej trójki jest najmłodszy, gra w sposób najbardziej dojrzały i precyzyjny, a technikę ma wręcz olśniewającą. Część lisztowska poprzez kryształowość dźwięku, zwłaszcza w Bagatelle i Les jeux d’eau, pobrzmiewała już Debussym, ale też wpleciona Śmierć Izoldy (czyli zięć w opracowaniu teścia) zdradzała romantyczne usposobienie, które zresztą potwierdził w dwóch schumannowskich bisach. Druga, chopinowska część koncertu była wspaniała – takim Chopinem mógłby zakosić to i owo na naszym konkursie. Etiudy nieskazitelne – cały op. 10, a na trzeci bis jeszcze 25 nr 6, czyli Tercjowa. Naprawdę imponujący, a zarazem ujmujący występ.
Natomiast Giorgi Gigashvili, po tych wszystkich ochach i achach, nagrodach publiczności itp., bardzo mnie rozczarował. Przede wszystkim Chopinem – Sonata b-moll była po prostu jedną wielką porażką, nie dość, że z jakimiś wydziwianiami, to jeszcze bardzo nieprecyzyjnie. Lepiej zabrzmiał Brahms – tutaj jakichś wysilonych cudactw nie było. Sonata fis-moll Schumanna grana była jakimiś zrywami, forma się rozpadała, były ładne momenty, ale też puste przebiegi. W publiczności też nie wzbudził wielkiego zachwytu, bisował tylko raz – za to rzeczywiście bardzo ładnie, Scarlattim. Kolejny miniaturzysta chyba. Może rzeczywiście niech weźmie się raczej za piosenki – do tego zdecydowanie ma dryg…
A Yukine Kuroki – III miejsce? Bardzo porządne granie – właśnie porządne, i rzeczywiście ładny, kulturalny dźwięk. Repertuar w dużej mierze pieśniowy (Schubert-Liszt), co dało pole do częstych zmian nastrojów. Chopin zbojkotowany (może przez wspomnienie odrzucenia w eliminacjach do naszego konkursu?). W przypadku takich utworów, jak Ballada h-moll i Sonata h-moll Liszta, porządność to chyba jednak trochę za mało, ale technicznie nie ma się do czego przyczepić. Pazur wystawiła dopiero w dwóch bisach Kapustina – widać, że to ją naprawdę rajcuje.
Posłuchałam jeszcze ostatniego dnia festiwalu. Jakub Kuszlik – solidna firma (w Fantazji f-moll Chopina), ale i duże niespodzianki. Takimi były Metopy Szymanowskiego, zarazem zwiewne i dobrze osadzone w klawiaturze, no i przede wszystkim II Sonata Grażyny Bacewicz, zagrana z prawdziwym ogniem. W drugiej części znów III Sonata f-moll Brahmsa, którą słyszałam już w jego wykonaniu parę razy i za każdym razem była lepsza. Na bis oczywiście Krakowiak fantastyczny Paderewskiego i Mazurek cis-moll Chopina.
Wreszcie nasza ulubienica, czyli Kate Liu. To, co ona robi, jest w ogóle poza skalą. Pierwszą, chopinowską część zbudowała bardzo starannie, z przeplatającymi się małymi formami – mazurkami i walcami, okolonymi dwoma nokturnami z op. 27. Pierwszy z nich, cis-moll, był jak mroczny sen; drugi, Des-dur, też był snem, ale pogodniejszym. Pomiędzy nimi były momenty szybsze, np. walce, ale atmosfera snu była obecna cały czas. W drugiej części, którą wypełniły Etiudy symfoniczne Schumanna, już nie było tylu snów, ale i tu niektóre z wariacji/etiud odpływały w kontemplację. A bisy to był kolejny odlot: najpierw wyjątkowo wolno zagrana Bagatela G-dur op. 126 nr 5 Beethovena, a potem pierwsza z Gesange der Frühe Schumanna – to rzecz idealnie w jej typie. Po tym nie da się już nic. Trudno jest porównywać Kate z kimkolwiek, a atmosferę, którą tworzy, ze zwykłymi recitalami. Można byłoby to nazwać manierą, ale nią nie jest – to pianistka zawsze do głębi szczera. Zjawisko jedyne w swoim rodzaju.
Komentarze
Kevin Chen zagrał etiudy rewelacyjnie. Bardzo szybko, jednocześnie przejrzyście, nie gubiły się dźwięki i melodie.
A obejrzymy go już za parę dni na Chopieju. Komunikat NIFC sprzed chwili:
„Kevin Chen zastąpi Benjamina Grosvenora
Szanowni Państwo, uprzejmie informujemy, że w dniu 20 sierpnia o godz. 20.00 wystąpi na Festiwalu „Chopin i jego Europa” z recitalem Kevin Chen – tryumfator tegorocznego Międzynarodowego Konkursu Piano Master im. Artura Rubinsteina w Tel Awiwie. Zastąpi on Benjamina Grosvenora, który odwołał występ z uwagi na niedyspozycję zdrowotną.
Kevin Chen, sensacja światowej pianistyki, zaledwie osiemnastoletni wirtuoz chińskiego pochodzenia z Kanady, zachwyca fenomenalnymi umiejętnościami technicznymi i wyjątkową muzykalnością. Jest także zwycięzcą m.in. konkursu w Genewie (2022) oraz konkursu im. Ferenca Liszta w Budapeszcie (2021). Intensywną karierę koncertową łączy z działalnością twórczą, komponując. W Warszawie zagra m.in. Sonatę h-moll S. 178 Liszta i Etiudy op. 25 Fryderyka Chopina.”
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=ZSOLCJsXKWw
Bardzo dziękuję za ten wpis. Czekałam na niego (szczególnie na ostatnią część 🙂 ), bo to, co zrobiła w sobotę Kate, tak mnie zaskoczyło, że bardzo chciałam się przekonać, co myśli Pani i inni, dla których ta artystka też jest zjawiskiem.
Aż się waham, bo przecież tyle tu, na blogu, osób, które nie tylko znają utwory Chopina na wylot, ale też je grają. Ale słuchając chopinowskich interpretacji Kate, po raz pierwszy miałam wrażenie, że spotykam się z kompozytorem całkiem współczesnym – oczywiście nie w tym sensie, że Szopen Fryderyk wielkim kompozytorem był, a jego muzyka jest ponadczasowa. Ten Chopin opowiadał mi o świecie, w którym żyję – tym z trzeciej dekady XXI wieku – i bardzo dużo o tym świecie wiedział. Kontrasty w grze Kate – potężne forte, niepokój, ale też potrzeba ciszy (nawet w radiowej transmisji było słychać, jak artystka panuje nad salą pomiędzy utworami) – to dla mnie bardzo współczesny rys.
Słuchając tego Chopina, przypomniałam sobie inną wyjątkową kreację wspaniałych artystów. Nie pamiętam, czy Belcea Quartet kiedykolwiek grali w Warszawie op. 130 Beethovena „In Mysterious Company”, gdzie kolejne części kwartetu są przeplatane innymi utworami, również tymi z XX wieku. Tam dzieje się coś podobnego – Beethoven opowiada nam o świecie, który znamy dzisiaj, a „włączenie” do kwartetu utworów bardziej współczesnych jedynie wydobywa na pierwszy plan awangardowy charakter samego op. 130. (Wczoraj odświeżyłam sobie blogowe zapiski z występu BQ na CHiJE w 2018 roku i odkryłam, że tym właśnie przymiotnikiem Pani Redaktor określiła wtedy op. 130.)
Nie wiem, czy chcę przez to powiedzieć, że usłyszałam w wykonaniu Kate Chopina awangardowego, ale na pewno usłyszałam go całkiem inaczej niż dotąd.
O Schumannie to już nawet nie wspominam, bo to zupełnie inny świat – jej świat. A bis Schumannowski rzeczywiście jakby dla niej stworzony.
Trudno było po tym recitalu w ogóle znaleźć słowa (to niekomfortowe uczucie, ale w sumie przyjemne, bo popycha człowieka do sięgnięcia po nieco inne środki, a na pewno zmusza do szukania słów innych niż zwykle). Ostatnią rzeczą, którą by się chciało robić po takim przeżyciu, jest wpadanie z powrotem w publicystyczno-polemiczny ton. Dlatego nie napiszę nic o tym, na jakich aspektach występu Kate skupili się w przerwie transmisji w Dwójce dwaj panowie redaktorzy w dwóch zdaniach, które jej poświęcili (rozmowa miała charakter podsumowujący i dotyczyła całego festiwalu).
Ale o jednej kwestii muszę wspomnieć, bo nie daje mi ona spokoju już od dłuższego czasu. Nie dotyczy to oczywiście Pani Redaktor, której recenzje występów Kate odbieram jako trafione w sedno – ale co jest z tym nieustannym opisywaniem tej pianistki niemal wyłącznie jako „kruchej” i wrażliwej? Wrażliwość u artysty powinna być czymś oczywistym – choć akurat wrażliwość Kate faktycznie jest wyjątkowa. „Kruchość”? Owszem, to bardzo szczupła młoda kobieta o delikatnej budowie – ale jest też wysoka i ma dużą rękę. Zmierzam do tego, że dla mnie to siła jest podglebiem wrażliwości Kate, a nie na odwrót. O przedziwnej mocy, jaka płynie z jej grania; o jej wspaniałym forte była tu już mowa nie raz. Bez tego to, co w jej grze świetliste i delikatne, łatwo mogłoby się osunąć w egzaltację. Zresztą ta dwoistość – i to, i to – daje o sobie znać także poza estradą. Przypominam sobie zachwyt, jaki kilka lat temu wzbudziła we mnie odpowiedź Kate na pytanie red. Światczyńskiej, czy przygotowując jakiś utwór, ma zwyczaj pomagać sobie rysowaniem. Kate wypaliła na to: „No, I would probably suck at drawing!”
Uff, koniec rantu. Za nami kolejne przeżycie na lata – a przed nami występ Kate w Warszawie. Szkoda, że nie recital, ale i tak się cieszę.
Jak sęp rzuciłam się na pierwsze (?) bilety na Warszawską Jesień https://teatrstudio.pl/pl/teatr/wydarzenia/aspern/
O! Dobrze, że Chen będzie na Chopiejach.
Z drugiej strony, tego samego dnia w Teatrze Wielkim wystąpi Ukrainian Freedom Orchestra przed swoim drugim tournee: https://teatrwielki.pl/repertuar/kalendarium/2023-2024/ukrainian-freedom-orchestra/
Tak, odebrała to Pani bardzo podobnie do mnie. Tym razem słuchałem występów festiwalowych na żywo i jedyne co do powyższego podsumowania bym dodał, to, że Kuroki robiła naprawdę pozytywne wrażenie. Grała pięknym legato, a jej interpretacaja sonaty h-moll Liszta to była naprawdę absorbuja uwagę gra, zwłaszcze na tle poprzedniego wykonania tego utowru dzień wcześniej przez innego laureata.
Właściwie poza dwoma recitalami, każdy koncert był conajmniej dobry. Objawieniem był oczywiście Kevin Chen, który już w niedzielę wystąpi w Warzawie kontynuując cykl etiud (zagra op. 25) i zmieniając też część lisztowską (m.in. sonata h-moll). Dla mnie odkryciem była także Anna Geniushene – wspaniała osobowość, temperament i to wszystko wyrastające z rosyjskiej szkoły. Czegóż chcieć więcej? Przed festiwalem byłem bardzo ciekawy wykonania Hammerklavier Awdiejewej i wnioski mam podobne do Pani (dobrze oddana architektura tej sonaty, zawartość może mniej porywająca, zagoniony polonez). Okazało się też, że Hyuk Lee świetnie gra Rachmaninowa, niestety w Chopinie wrażenie pozostawił dla mnie niezbyt satysfakcjonujące. Zwróciłem też uwagę na Piotra Pawlaka, który świetnie sobie radzi z gęstą symfoniczną fakturą (Eroica – Lisz/Beethoven, La valse-Ravel) – to naprawdę jego żywioł. La valse słyszałem w wykonaniach pianistów z nazwiskami, ale nikt na mnie takiego wrażenia jak Piotr nie pozostawił. Jakub Kuszlik – klasa. A co do Kate Liu – oczywiście był to wspaniały recital, zupełnie odrębny od pozostałych, doskonale, że był on na koniec. Kate poza Warszawą wystąpi z recitalem solowym w Krakowie 28 IX (Szymanowski – Mazurki op. 50 nr 1, 2, 3, Maurice Ravel – Le tombeau de Couperin i Etiudy Symfoniczne), w Gdańsku (III KF Beethovena) i w Bydgoszczy (f-moll).
Zdziwiło, a raczej zszokował mnie zupełnie co innego – odbiór występu Kate przez znaczną część dusznickiej publiczności – głównie innych pianistów, tych u progu kariery i także tych niezwykle doświadczonych. „Za wolno, za cicho, nudno, walc źle akcentowany, forsowny dźwięk w forte (!) i w ogóle porażka tak recital na koniec festiwalu” (to cytat, nie zmyślam). Nnawet nie wiedziałem co na takie zarzuty odpowiedzieć. Swoją drogą ciekawe jak publiczność w Dusznikach reagowała by na grę Pletniowa czy te najbardziej kontrowersyjne interpretacje Sokołowa?
Gigash w Tel Awiwie Chopina nie przypadkiem w takim razie nie grał Chopina. A i tam, jego Schumann brzmiał tak, jak Pani opisała. No i było do przewidzenia, że w zestawieniu z tak ciekawymi pianistami, przy znacznie bardziej wyrobionej publiczności, bez szansy na zbudowanie wokół siebie gwiazdorskiej aury przez kilka dni, wypadnie blado. Konkurs ma inną dynamikę, i ja wtedy uległem jego energii, Scarlatti, Beethoven, to buzowało, ale to było jego show, było oczywiste, że dostanie medal, ale i od razu coś się wydawało, że pianistycznie, to tak w porównaniu do innych finalistów mu brakuje.
Chyba najlepiej to, jak się z Panią zgadzam, potwierdza fakt, że od czasu Rubinsteina słucham wyłącznie jego piosenek.
@ Jakób – WTF? Wcale się nie dziwię, że nie wiedział Pan, co odpowiedzieć: ja od 15 minut siedzę, wpatruję się w podany przez Pana cytat i też nie mam pojęcia, co napisać. Naprawdę, ochoczość, z jaką niektórzy ludzie kultury w Polsce robią z siebie żywą ilustrację do „Dziennika” Gombrowicza, jest rozbrajająca. 😕
@Amma
przy okazji większości spraw w debacie publicznej, wydaje się, że komentujący uzupełniają swoje wypowiedzi, albo wręcz mówią wyłącznie o swoich wyobrażeniach na dany temat, bo mało komu się chce robić risercz / ostatecznie komentujący lubią być też ważni, skoro już przemawiają, prawda? Względnie: próbują zidentyfikować wyobrażenia słuchających i jakoś o nie zahaczyć, czy to „wsadzając kij w mrowisko”, czy, jak w tym przypadku, aby pohołubić jakiś banał, żebyśmy się poczuli mądrzy i jutro znów włączyli radioodbiornik. To the point:
że „krucha”. To znaczy niewiele, albo nic. Raczej chodziło im o wygląd, niż o jakąś rzeczową analizę jej warunków fizycznych i to jak one się przekładają na granie, tak jak to Pani zresztą słusznie opisała, mówiąc o jej forte, o jej sile. Jeżeli zresztą dyskutowało to znów tych dwóch panów w średnim wieku, którzy mówiąc o innych, odnosi się wrażenie, mówią zawsze głównie o sobie samych, to tym lepiej, że tego nie słuchałem.
Natomiast w ogóle na temat Kate o tyle jeszcze łatwiej o powtarzanie jakichś klisz, że nie ma soszial mediów, które podsuwają wygodne smaczki, gotowe „odpowiedzi”. Rzadko występuje, mało udziela wywiadów, a i tak w większości przecież po angielsku. W ogóle jej przypadek może być całkiem pouczający: w jednym z nich przyznaje prowadzącemu, że, (czego akurat polska publiczność nie chciała chyba w niej tak do końca widzieć w 2015 r. – co jest już moją uwagą), a zresztą przekleję to:
„So are you by nature, a competitive person?”
„Oh, that’s oh, I guess I mean, who can really be objective about this? I think I am quite. I tend to want to do things as best as possible, and I think that was the case of piano as well.”
A przecież miała niesiona natchnieniem pijać wieczorami herbatkę z samym Księżycem, na konkurs zstępując niejako przy okazji. No nie, od małego była szalenie zmotywowaną wewnętrznie osobą, chodziła i do zwykłej szkoły i do muzycznej, grając w iluś konkursach przed KCh. To, że tę pracowitość, zawzięcie, wykorzystuje do niezwykłych rzeczy, a nie pustego efekciarstwa, to już właśnie jej wielkość, którą znamy my. Ale właśnie, a propos, do takiego zrozumienia muzyki, które z nią kojarzymy już my, dochodziła właśnie z również nieoczywistego dla może części z nas miejsca:
„I was a fanatic of technique, and flashy pieces, and, you know, Liszt, and Rachmaninoff, and things like that. But, you know, at some point, when you really come to love music, and sometimes the Asian culture just doesn’t promote this, when you come to love music, it’s just not about the technique. I mean, I mess up so much now, I used to not mess up at all, you know, people used to say that, you know, I was perfect, I played everything perfectly and there was not a single note out of place. But now when I think about it, that’s just not the best in music. That’s just even not close to the point. I make so many mistakes now but I try to get the feeling, you know, it’s about the soul and about the heart and it’s not about the surface at all.”
(Swoją drogą, ten wywiad dość nietypowy, rzadko ją taką słyszymy, spisałem sam, więc mógł się wkraść jakiś błąd).
Ludzie nie mają obowiązku pasować 1:1 do naszych wizji ich osób, których nabieramy po pierwszym wrażeniu, tylko dlatego, że to dla nas komfortowe. Takie idiotyczne pseudowynikania, że jak ktoś szczupły, tzn. że kruchy, tzn. że wrażliwy, to nie jest podmiotowe traktowanie drugiej osoby.
A co do samej gry: nie wiem, na ile to współczesne granie, znawcy na pewno znajdą dane elementy w grze u ludzi, których nagrywano jeszcze w latach 30. Natomiast, jak Panie obydwie zwracacie uwagę, na pewno niezwykłe jest to, że potrafi grać naraz romantycznie i bezpretensjonalnie, nie popadając w jakieś wunderyzmy, wystudiowane, sztampowe, (albo ratunkowe), rubata, które tak często przypominają grafomańskie metafory natchnionych wannabe poetów w liceach.
To ryzykowne granie, ale też właśnie szalenie satysfakcjonujące. Autentyczne i niebanalne. W ogóle już typowym się stało, że jeszcze bardziej niż za pierwszym razem, doceniam jej występy po wielokrotnym przesłuchaniu. Zawsze za pierwszym razem coś mi umyka, zawsze w pierwszej chwili sprowadzam którąś z jej interpretacji do podobnej, którą już skądinąd kojarzę, ale potem się okazuje, że jest znacznie bardziej oryginalna, a że pierwsze skojarzenie było niesprawiedliwe i raczej świadczyło o moim kiepskim uchu. Siła przyzwyczajenia do sztampy wokół, przyzwyczajenia, które ona właśnie fajnie atakuje.
Zympans – pełna zgoda. Trudno cokolwiek do tego dodać – więc napiszę tylko, że nie, akurat to nie wspomniani przeze mnie panowie redaktorzy (wytrawni i doświadczeni) przylepili Kate te przymiotniki. Ale to mniej istotne, bo nie wspominałabym o tym, gdybym usłyszała je tylko raz czy dwa.
A cytat z wywiadu z pianistką bardzo mnie poruszył – właśnie w takiej formie, ze wszystkimi wahaniami i chrząknięciami. Ta akceptacja, że błędy się zdarzają, że mogą być drogą do czegoś niezwykłego – niektórzy przeżywają całe życie, nie zdając sobie z tego sprawy, a Kate nie ma jeszcze trzydziestki.
Dziękuję 🙂
Mała errata – krakowski recital Kate odbędzie się 24, nie 28 września. Program w dechę. 8)
E, to szkoda, że 24 września, bo pewnie nie będę mogła pojechać 🙁
Dla mnie od pierwszego usłyszenia Kate na konkursie było pewne, że to, co dla niej liczy się w muzyce, to – by tak rzec z braku lepszego słowa – duchowość. Już to, co robi siadając do fortepianu, ta koncentracja, medytacja, ruchy rękami w powietrzu (nie żadne czary mary, tylko szukanie najlepszego punktu uderzenia), o tym świadczy. A potem – jest rodzaj transu. Jest tworzenie niezwykłości w zwykłym świecie. Oderwania się.
Jeszcze z opóźnieniem, bo dopiero weszłam na link, ale bardzo mi się podoba dzisiejsza Pobutka. Lubię w ogóle Hillborga.
Ten Cold Heat rzeczywiście świetny. Widzę, że „commissioned by Berlin Philharmonic, Tonhalle Zürich, and Finnish Radio Orchestra”. Podobnie jak ostatni koncert fortepianowy Lindberga był zlecony przez szereg orkiestr, jak patrzyłem.
Co mnie ciekawi: czy tak jest zawsze, że takie duże kompozycje zamawiają wyłącznie orkiestry, festiwale, fundacje, czy szerzej: instytucje kultury, czy zdarza się, że też osoby prywatne? Jak to w ogóle jest? Nigdy się nad tym jakoś nie zastanawiałem.
No oczywiście, że instytucje. Prywatnie nikomu się nie opłaca 😉 Ktoś to przecież musi wykonać i to kosztuje. No, chyba że na jakiegoś melomana-milionera trafiło…
Zrzutki też są częste. IV Symfonię u Góreckiego zamówiły cztery orkiestry, każda z nich dokonała własnego prawykonania.
Awaria wreszcie naprawiona 🙂
Cieszę się, bo dziś udało mi się przypadkiem posłuchać w Dwójce koncertu skrzypcowego Panufnika w wykonaniu Doroty Anderszewskiej i Aukso z ostatniego Festiwalu Trzy-Czte-Ry. Byłam na nim, ale bardzo chciałam posłuchać go jeszcze raz, bo wówczas mnie zachwycił i zaintrygował. Nie mam natomiast pojęcia, czy jest jakaś możliwość podejrzenia, jaki koncerty będą w porze lunchu. Kiedyś można było poczytać w „Ramówce”. Również nie zawsze widać, co będzie grane wieczorem. Albo to ja jestem gapa i nie umiem szukać, albo „dobra zmiana”…
A ja już o Chopiejach (dziś była konferencja prasowa).
Jest plan streamingów na kanałach NIFC (YT, Fb i WEIBO): https://festiwal.nifc.pl/pl/2023/aktualnosci/266
Z kolei radiowa Dwójka przewiduje następujące transmisje: niedzielny recital Kevina Chena, koncerty kwartetów (Apollon Musagète, Belcea), recital Vadyma Kholodenki, Paria, recitale Ludmila Angelova, Kwartetu Consone z Tomaszem Ritterem (zamiast Gadjieva), sióstr Pasiecznik oraz Lukáša Vondráčka.
Z retransmisji: koncerty London Mozart Players (27 sierpnia i 2 września) oraz Collegium Vocale Ghent (tu daty nie podano).
A Pani będzie na tym Chenie, czy jednak na Ukrainian Freedom Orchestra?
A skoro dzisiaj nie ma nowego tematu, a jednego Brytyjczyka zastąpi nam już Chen, to od siebie zaproponuję skojarzenie, które mi się nasunęło przy posłuchiwaniu nowej płyty jego brytyjskiej koleżanki, Isaty Kanneh-Mason, zresztą płyty bardzo fajnej.
A mianowicie, gdy trafiłem na tę wariację, od razu pomyślałem o motywie z trzeciej części III koncertu fortepianowego Beethovena. No i pytanie: czy to od gorąca, czy może od tego Bruce’a, którego fragmencik dam jeszcze niżej, czy coś jest na rzeczy? Cóż tu się dobrego dzieje?
https://youtu.be/cYV8-u8Z3J4?si=tyJJrQaMmA3VYSpz
https://youtube.com/shorts/p893d_6QzSo?si=h_weycHQyIGlqEb6
A w ogóle to, że tak powiem: pierwsze to wszystko słyszę, ale mi się podoba. Ta wariacja ma taką magiczną, kreskówkową atmosferę. A płyta w ogóle w tych fragmentach naprawdę spełnia obietnicę z tytułu: Childhood Tales. Ewidentnie jest coś na rzeczy.
Kolejna z utalentowanej rodzinki Kanneh-Mason 🙂
Te wariacje to zresztą niezła zgrywa – zaczyna się to pompatycznym, ponurym wstępem, po którym okazuje się, że tematem wariacji jest chyba najpopularniejsza dziecięca piosenka, ta sama, co w tych wariacjach Mozarta:
https://www.youtube.com/watch?v=7FU189_fW7Q
Dohnányi to fajny kompozytor, szkoda, że nieczęsto się go grywa. Zalinkowana wariacja chyba rzeczywiście trochę nawiązuje do Beethovena, choć nie dosłownie.
A pomysł Bruce’a, żeby tego Beethovena zagrać na czeleście, pyszny 🙂
Jasne, ona zresztą wcześniej na płycie właśnie tego Mozarta gra. A Schiff? Więcej miejsca między nutami, co przeważnie preferuję, klarowniej to brzmi, bardzo dokładnie słychać te ozdobniki, ale też jest chłodniejszy, mniej opowiastkowy, przez co mniej mi by to pasowało do płyty o nazwie Childhood Tales. Dobrze zatem, że mamy i to, i to.
Tak, ten Dohnányi, no wczoraj to naprawdę była duża przyjemność słuchać tych wariacji, to ponoć zresztą jedna z jego popularniejszych kompozycji na Wyspach. Erudycyjna, ale w tym nienachalna. No i właśnie: dowcipna, ale w dobrym stylu.
Parę dni temu na jutubowym kanale o nazwie tonebase, (wypłynął na, niestety efekciarskich, filmikach przy okazji KCh, czy Cliburna, ale ma sporo dobrych rozmów, z Ohlssonem, Hamelinem, czy naszymi przyjaciółmi z KCh), wyszedł materiał z Abramsem (i Józią), na temat tego amerykańskiego koncertu, który napisał dla niej rok temu. Był i moment na omówienie krytycznych uwag, które pod adresem kompozytora kierowali krytycy, z którego wziąłem sobie na później pytanie:
„what’s the difference between pandering and hommage”.
Nie wiem, czy jest dokładnie jakiś odpowiednik „pandering” po polsku, w tym przypadku oczywiście chodzi o przypodobywanie się, schlebianie, i to w tani sposób, też łowienie słuchaczy na znane melodyjki, czy coś w tym stylu. Ale co jest pewne: Dohnányi w swoich wariacjach zdecydowanie z tych dwóch rzeczy robi to drugie: hommage. Są naprawdę laurki dla FCh, (czy pierwsza wariacja nie jest tak naprawdę na temat pierwszego z Preludiów? Względnie wstępu do Walca E-dur, WN18? Jeszcze coś mam na końcu języka, ale nie mogę znaleźć od wczoraj, nie daje mi to spokoju), LvB, kompozytorów rosyjskich, ale nie ma tu hołdowania tanim gustom, robienia pstrokacizny, (gdzie jej nie potrzeba), a są fajne aluzje, ładnie porozwijane pomysły, mimo że przecież z drugiej strony to wciąż kompozycja w 100% rozrywkowa. To w ogóle jest turbo przyjemne, szukać sobie, skąd się kojarzy to, czy tamto, co ten, czy inny fragment przypomina.
A czelesta? Cudo instrument do takich rzeczy.
Jest program Szalonych Dni Muzyki https://szalonednimuzyki.pl/
Hm, mocno oszczędnościowy w tym roku. Rozumiem.