Szyfr w Chopinie
Jakiś wysyp ostatnio książek sensacyjnych osnutych wokół muzyki. Może moda? W Empiku w nowościach mocno eksponują powieść Dziesiąta symfonia (czyja, zgadnij, koteczku?), którą napisał autor hiszpański pod pseudonimem Joseph Gelinek. Właśnie ją czytam i pewnie też o niej parę słów potem dodam. Jednak bliższa koszula ciału, najpierw rzuciłam się na rzecz z Frycem w tytule, czyli Manuskrypt Chopina.
To ciekawostka. Znany twórca sensacji Jeffery Deaver, zainspirowany wizytą w Polsce, zaproponował 14 kolegom po fachu zabawę we wspólne pisanie kryminału. Napisał pierwszy rozdział zawiązując akcję (tu jego fragment); kolejni przekazywali sobie powieść z rąk do rąk dopisując po rozdziale, bez wytycznych, mogąc skierować akcję w jakąkolwiek stronę. Wreszcie rzecz wróciła do Deavera, który spuentował rzecz dwoma ostatnimi rozdziałami. Wśród współautorów znalazły się takie sławy jak Erica Spindler, James Grady, Joseph Finder czy David Corbett, a także autorzy mniej znani.
Deaver, który za młodu był piosenkarzem folkowym i w ogóle muzykę lubi, być może w wolnej chwili w Warszawie zajrzał do Muzeum Chopina; coś też słyszał o rękopisach muzycznych w Krakowie, chyba nie o tych w Jagiellonce, tylko o muzykaliach w Bibliotece Muzeum Czartoryskich. Świadczy o tym fakt, że tworząc wątek manuskryptów odkopanych w podziemiach starej cerkwi gdzieś w Kosowie, a schowanych tam przez hitlerowców, nie nawiązał w żaden sposób do niemal identycznego wątku z rzeczywistości, czyli zdeponowaniu pruskiego skarbu w Krzeszowie (Grüssau), zaraz po wojnie odkrytego przez Polaków i przewiezionego do Krakowa. No, ale pojawienie się byłej Jugosławii pozwala mu na wprowadzenie krwiożerczych i zdradliwych Serbów. Polacy jednak nie mają aż tak złej opinii.
Rzecz zaczyna się w Warszawie, w jakiejś tajemniczej „sali koncertowej niedaleko Rynku Starego Miasta”, gdzie zabity zostaje stroiciel fortepianów. Pewien amerykański agent, a zarazem meloman, pozytywna postać, zostaje w to wplątany poprzez fakt, że rozmawiał ostatni ze stroicielem, ma przy sobie rękopis Chopina (fałszywy), chce go wywieźć z Polski, żeby dalej go pobadać, a ponadto walczył ze złem właśnie w byłej Jugosławii, a wiadomo, że mąciły tu postacie stamtąd. I tak dalej.
Najbardziej mnie, przyznam, ciekawiło nie tyle, jak się akcja potoczy i kto kogo za co, ale jak sobie poradzą kolejni autorzy z wątkiem muzycznym. No i różnie. Niektórzy ułatwiali sobie zadanie, w ogóle nie ruszając tematu i ograniczając się do fikołków sensacyjnych: S.J. Rozan (z wyjątkiem momentu, gdy bohaterka epizodu przebywająca w Afryce słucha muzyki poważnej z iPoda: preludia Bacha, symfonie Szostakowicza, sonaty Beethovena i Chopin oczywiście), Erica Spindler, John Ramsey Miller, Joseph Finder, Peter Spiegelman. Inni i owszem, wpadali na rozmaite pomysły…
David Hewson wprowadza postać młodej siostrzenicy stroiciela Felicji Kamińskiej, skrzypaczki grającej na ulicy w Rzymie (tu wykazuje pewną powierzchowną znajomość sytuacji Polaków we Włoszech). Potrafi ona zarówno jazzować, jak grać „mazurka Obertas Wieniawskiego, okraszonego fajerwerkami dwudźwięków, flażoletów i wykonywanym palcami lewej ręki pizzicato”. Gonią ją kolejne bandziory, z jednym ucieka. U kolejnego autora, Jamesa Grady’ego, nawiązanie do muzyki sprowadza się do fikcyjnej anegdoty ze świata jazzu: „Legendarny pianista Night Train Jones zapytany kiedyś, jak muzyk może przejść do swobodnej improwizacji, której sam ani nie rozpoczął, ani nie skończy, odrzekł: Trzeba grać obiema rękami”. David Corbett każe agentowi podróżującemu samochodem z parą nieznajomych wsłuchiwać się w… Księżycowego Pierrota Schönberga („Niezrozumiały hałas dla większości ludzi, lecz nie dla Middletona, nie dla kogoś, kto rozumiał, kto potrafił w nim usłyszeć ostatnie tchnienie romantyzmu oraz echa nie tylko Mahlera i Straussa, ale i Bacha” (!) ). Przy okazji wychodzi na jaw, na ile autorzy nie uzgodnili zeznań – agent opiera swoje przekonanie o tym, że wieziony przezeń rękopis Chopina jest fałszywy, „na kilku pasażach dziwnie dysharmonicznych kadencji, zupełnie nie w stylu pedantycznej melodyki Chopina. A jeżeli to jakiś kod?” Inny autor rozsądnie podaje, że tenże agent w fałszerstwie zorientował się już widząc papier i atrament.
U Johna Gilstrapa powraca Felicja, której znów udaje się uciec przed niebezpieczeństwem, tym razem do lutnika polskiego pochodzenia, przyjaciela jej wuja. W tym rozdziale jest więcej nawiązań do muzyki. „Tempo marszu przywiodło jej na myśl brzmienie amerykańskiej muzyki bluegrass – której nigdy nie traktowała poważnie, dopóki nie usłyszała płyty z nagraniami Yo-Yo Ma. (…) Próbowała je odtworzyć na swoich skrzypcach, lecz nigdy nie udało sie jej odkryć ich do końca. Jak gdyby instrument Polki wychowanej na klasyce był pozbawiony tej szczególnej nici muzycznego DNA”. Lutnik pokazuje jej coś, co dostał od jej wuja: domniemany autentyczny autograf nieznanego koncertu fortepianowego Mozarta, który na dodatek ona powinna zawieść do USA i dać agentowi…
Wątek szyfru w rękopisach-falsyfikatach twórczo rozwija niejaki Ralph Pezzullo: otóż miały w nich być zaszyfrowane przez hitlerowców formuły V-gazów! U Chopina najniebezpieczniejszy: VX. Dlaczego – nie wiadomo. Niecni Jugosłowianie chcą oczywiście wykraść formułę dla swych brudnych celów. A P.J. Parrish udaje znawczynię i tu się kładzie. Każe Felicji rozczytać rękopis Mozarta. Felicja najpierw odkrywa w rogu liczbę 28 i przenika ją emocja, bo „skatalogowano tylko 27 koncertów fortepianowych Mozarta. Wiele z oryginałów, które po wojnie wydobyto na światło dzienne, znajdowało się dziś w Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie”. Parrish odrobiła więc lekcję o Jagiellonce, ale gdzieś czegoś nie doczytała, bo 27 koncertów to jest, jak się doliczy koncerty na 2 i 3 fortepiany, co jest przecież osobnym gatunkiem, więc Mozart mógłby napisać co najwyżej liczbę 26. Pod koniec pierwszej części Felicja trafia na kadencję i wtedy odkrywa, że to naprawdę fałsz, bo Mozart kadencji „nigdy nie zapisywał”. Otóż to bzdura. W niejednym kadencja jest wpisana, np. w Koncercie G-dur KV 453 (tutaj w minucie 3’12”) czy w Koncercie A-dur KV 488 (tutaj w minucie 8’28”) i zwykle właśnie je się gra. Lee Child podejmuje ten wątek dając do zrozumienia, że rzeczywiście to nie był wcale Mozart i że brzmiał jak pastisz. Pojawia się też znów rękopis Chopina, w którym tym razem czegoś brak: melodia „zawisła w powietrzu, tonąc w absurdalnie fałszywym trylu”. Szyfrem ma tu być, że „dwie fałszywe nuty tworzą nieistniejącą trzecią. Mój wuj zawsze nazywał to wilczym tonem” – mówi Felicja. Ale wilcze tony oznaczają coś całkiem innego i występują na skrzypcach, nie na fortepianie. I tu się powtarzają brednie o Mozarcie z poprzedniego rozdziału. Ale najlepsze jest ustalenie szyfru wedle częstotliwości dźwięków…
Zaczęło się od Chopina i na Chopinie się kończy. Pojawia się autentyczny tym razem ponoć rękopis nieznanego utworu. Jeffery Deaver, inicjator zabawy, obwieszcza, że „Była to sonata bez tytułu na fortepian i orkiestrę kameralną”. Nieznane dzieło ma zostać wykonane w Waszyngtonie, oczywiście przez Felicję, która, choć skrzypaczka, twierdzi: „Z klawiszami też sobie radzę”. Ale jednak był w nutach kod, który miał uruchomić mechanizm zagłady… Jak się skończyło? Będę miała litość i nie powiem…
No, ale jaka promocja dla Polski i Chopina…
Komentarze
No tak, Chopin jako pretekst, by sobie grupowo popisać thriller 😉 Z jednej strony szkoda, że wydawnictwo oryginału nie zadało sobie trochę trudu, by poprawić te błędy merytoryczne, skoro autorom brakło w tej kwestii samozaparcia. Fikcja fikcją, ale jednak to idzie w świat.
No właśnie, już teraz wszyscy będą myśleli, że Mozart nie zapisywał kadencji 😆
czyja, zgadnij, koteczku?),
Cyli juz wiem, Poni Dorotecko, ze Poni woli wceśniejsego mistrza Kisiela. Bo późniejsy mistrz Kisiel pisoł: „zgadnij, pieseczku”, co dlo mnie – i dlo Bobicka pewnie tyz – z wiadomyk powodów jest pikniejsom wersjom 😀
Nie przeczytałam jeszcze całego wpisu (długi jest 🙂 ), ale od razu zaprotestuję, przecież wszyscy nie przeczytają tego zbiorowego dzieła, wiąc czemu mają myśleć.
Chyba zadobranockuję, bo wybieram się już dwa tygodnie na badania ogółne do laboratorium i nie mogę wstać o stosownej porze. 🙁
Z mizerną nadzieją, pożegnam się. 🙂
„Jaka promocja [..] Chopina” – I JEGO MUZYKI I MUZYKI W OGOLE. W zeszlym roku czytalem ksiazke o Vivaldim (w tym momencie zapomnialem tytulu) do ktorej byl dolaczony dysk z muzyka. Ksiazka jak ksiazka – popluczyny po „Da Vinci Code” – w pociagu czy w samolocie czyta sie dobrze, ale dysk, dla ludzi ktorzy nie znaja Vivaldiego, bardzo fajny.
Wyszukiwanie bledow merytorycznych/faktograficznych w tego rodzaju ksiazkach jest strata czasu – musi sie od nich roic z zalozenia. Ci ktorzy ucza sie historii z takich ksiazek (wszyscy beda mysleli, ze Mozart nie zapisywal kadencji etc) przynajmniej dowiedza sie, ze w koncertach jest cos co sie nazywa kadencja 🙂
No to spokojnych snów i łagodnego obudzenia 🙂
Owcarecku, ale „zgadnij, koteczku” to już przecież Witkacy pisał 😀
Cóż za poświęcenie ze strony Kierownictwa! Czytać wytrwale takie rzeczy… 😉
Pietrek – ale prawda, że lepiej, żeby bzdur nie było?
Tak na oko to ta Dziesiąta symfonia wydaje mi się mniej bzdurna, ale jestem dopiero w początkowych partiach.
Swoją drogą kiedyś zwróciłam uwagę, że wielokrotnie w amerykańskich czytadłach ktoś słucha np. w samochodzie muzyki poważnej. Np. w jednym powieścidle dla pań bohaterka, dzielna bizneswoman, zasiadając za kierownicą zapuszcza sobie Symfonię Włoską Mendelssohna (że nawiążę w jego urodziny od kilku minut).
Quake’u – to miłe skracanie sobie jazdy metrem przez miasto…
Oczywiście mały związek ma to z omawianą literaturą popularną, ale co tam (dla kontrastu): Właśnie smakuję powoli książkę Fischera-Dieskaua o Schubercie, rodzaj biografii osnutej wokół chronologii pieśni. F-D miał za sobą nagranie wszystkich pieśni na głos męski, kilkadziesiąt lat ich wykonywania, niezliczone godziny spędzone na wgłębianiu się w teksty, sposób ich opracowania, na interpretacji. I wtedy dopiero, po namowach i dość nieśmiało, zabrał sie za pisanie książki… Po 1,5 roku pracy zgubił rękopis (zniknął on bez śladu w jednym z hoteli w Londynie). Po kilku dniach rozpaczy F-D zabrał się drugą wersję. Dobrze ją czytać, równolegle wsłuchując się w pieśni, trochę jakby człowiek mógł zajrzeć do ich środka.
Po chwili namysłu jednak stwierdzam, że to co wyżej nawet pasuje do tematu. W końcu jest rękopis zaginiony w hotelu 😆
Opis Manuskryptu Chopina rozkoszny, z pewnością sto razy lepszy od samej powieści. Teraz niecierpliwie czekam na streszczenie Dziesiatej Symfonii. Właściwie dobrze, że są tam błędy rzeczowe; gdyby ich nie było i wszystkie dane dotyczące kadencji itp. były precyzyjnie podane – wtedy dopiero byłby niesmak. Ponadto idealna zgodność z faktami moglaby sprawić, że część czytelników mogłaby wszystko wziąć śmiertelnie serio. I co wtedy. A ludzie uwielbiają wierzyć w bzdury.
Ciekawe, czy znajdą się tacy, co ruszą szlakiem „Manuskryptu Chopina”… I czy ktoś popełni przewodnik 😉
Jestem przekonany, że na blogu popełnilibyśmy wiele lepsze dzieło zbiorowe. A wszystkie błędy rzeczowe Kierownictwo wytropiłoby na gorąco. Czy tego blogu nie czytają żadni wydawcy? 😆
Na pewno nie amerykańscy 😆
A dzieła to już popełnialiśmy, przypominam… z rok temu 😀
http://alicja.homelinux.com/news/Co_w_duszy_gra/Teksty/
😆
Przynajmniej były zabawne…
No to dobranoc. Idę poczytać do poduszki Dziesiątą symfonię 🙂
Kierowniczko…
😉
skoro o prozie okolomuzycznej mowa – czy ktos z szanownych wpsolczytaczy i wspolpisaczy przeczytal te: http://tinyurl.com/ab8p3b ksiazke? jakos z opisu wyglada ciekawiej niz wyzej opisane opowiastki o zaginionych partyturach panow B. i C.
usmialam sie za to serdecznie czytajac o sluchaniu shoenberga w samochodzie. jak dla mnie to tak absorbujaca i wymagajaca muzyka, ze na plytach CD z ‚pierrotem’ powinni umieszczac ostrzezenia takie jak na opakowaniach niektorych lekarstw, zastrzegajac, ze prowadzenie pojazdow i operowanie maszynami ciezkimi przy akompaniamencie zawartej w pudelku muzyki moze grozic powaznym wypadkiem 🙂 *
* (wbrew pozorom lubie i szanuje shoenberga bardzo)
A ja to o tych „sławnych” współautorach pierwszy raz słyszę 🙄
Witam porannie. Tromby??? Czy Hoki??
O slawnych autorach tez slysze po raz pierwszy, ale widzac owo ozywienie na rynku ksiazek podazajacych sladem tajemniczych kodow w partyturach mam przeczucie, ze to dopiero poczatek. Ostatecznie, czemu nie. Muzyka klasyczna zaczyna byc w modzie.
A zupelnie serio, lat temu wiele, gdy Szymonowicz Zbigniew chcial przewiezc rekopisy swoich utworow z rodzinnego Lwowa do glebokiego PRL, skonfiskowano mu wszystko na granicy. Radzieccy celnicy uznali, ze to tajny kod dotyczacy co najmniej czerwonego guzika. I tak dobrze, ze puscili go wolno.
A nie można by tej liczby 28 potraktować właśnie jako dowodu fałszerstwa, z którego bohaterka nie zdaje sobie przez przeoczenie sprawy 😀
—
Co do Dziesiątej symfonii oczywiści odrzuciłem hipotezę, że to o Becia chodzi, jako nazbyt oczywistą i zacząłem rozważać, czy Bruckner, czy Mahler 😉
Ale swoją drogą na rok Chopinowski Kierowoniczka mogłaby machnąc podobny krajowy projekt. W kwietniu powinienem mieć trochę wolnego czasu… 😉
10 symfonia – z pewnością Pendereckiego, no bo przecież nie Dvoraka!
Dlaczego wilcze tony na skrzypcach??? Na mojej gitarze gis na niskiej strunie E jest tępe i ciche.
Z zawodowej ciekawości: kto tłumaczył te książki?
Bo 10 symfonia Vaughan-Williamsa to chyba mało prawdopodobny temat powieści… 😛
Z drugiej strony, gdyby chodziło o X Symfonię Czajkowskiego, to można by zrobić wiele sequeli — z IX, VIII i VII 😛
@PAK:
No nieeee, tak się nie wolno bawić, bo wtedy każdy kompozytor, który napisał mniej niż 9 symfonii wchodzi w grę!
Gostku, to nie zabawa, to poważna sprawa jest. Kto powiedział, że trzeba zaczynać od pierwszej symfonii? Można zacząc od trzeciej. Albo ósmej. Albo od razu machnąć dziesiątą „jubileuszową”…
Banał. Oczywiście o Becia chodzi 😆
Gostku, zaspokajam zawodową ciekawość: Manuskrypt Chopina tłumaczył ktoś, kto się podpisał Łukasz Praski (podejrzewam, że to pseudonim). A Symfonia tłumaczona jest z hiszpańskiego, przełożyła Ewa Załęska.
Nie znacie tych nazwisk? Eriki Spindler dość dużo wydano w Polsce. Innych mniej, ale np. James Grady to ten od Sześciu dni Kondora.
Projekt na Rok Chopinowski? Jeżeli, to tylko z Wami 😆
(Becio jest na okładce 😉 )
No fakt, to jego oczki chmurne… i kawałek rękopisu – widzę szkic do finału Księżycowej 😉
Rzeczywiscie banał, choc 9 w odniesieniu do symfonii to liczba magiczna. Moze ktoś napisze powieść, jak duchy wszystkich kompozytorów, którym skatalogowano po 9 symfonii, piszą wspólnie w zaswiatach IX symfonię. A może ktoś spróbuje stworzyć taki apokryf.
O! To jest myśl! 😀
Ale by się pobili – byłby skandal na całe zaświaty 😆
O liczbę koncertów fortepianowych nie sprzeczałbym się, bo to są szczegóły, które nie przeszkadzają fabule.
Z tym wilczym tonem już gorzej, bo właściwie co to znaczy, że tworzy się „nieistniejąca trzecia nuta” i co to są „fałszywe nuty”?
Dlatego pytam o tłumacza, ale pewnie w oryginale jest „notes”, czyli niby „dźwięki”, ale to i tak jakoś słabo się trzyma qpy.
Dla mojego ucha, terminologia muzyczna po angielsku brzmi bardziej naturalnie.
Po polsku każda ćwierć-fachowa dyskusja o muzyce od razu brzmi jak praca magisterska.
A jeszcze wracając do Schönberga, zgrabny cytacik z omawianego dziełka zbiorowego:
„- Podczas drugiej wojny światowej krążyły plotki, że naziści wykorzystywali muzykę dodekafoniczną do przesyłania wiadomości sympatykom faszyzmu wśród amerykańskich elit kulturalnych. Nie ma w niej standardowej melodii, nikt nie rozpozna fałszywej nuty…
– Tu są same fałszywe nuty!
– Otóż to. Tym łatwiej ukryć w nich wiadomość. Kto ją usłyszy w takiej kakofonii?”.
Nie dość na tym, że o kakofonii mówi ten, co się przed chwilą zachwycał Pierrotem, to jeszcze nie wie, że dodekafonia była entartete Musik 👿
Dlaczego mieliby się od razu bić?
Każdy by dostał po jednej części, a tonację by sobie wylosowali.
Beethoven pierwszą, żeby początek był z rozmachem. Bruckner drugą, oczywiście (adagio), Dvorak trzecią (scherzo) i Mahler finał.
Dobre 😀
A Brahms by zrobił ostateczną korektę i poprawił orkiestrację, O!
Brahms jako autor licznych symfonii spalonych w piecu… 😆
My tu sobie o dziełach wirtualnych, a powstaje prawdziwe. Zamiast sznurka pełny tekst:
Już 5 kwietnia 2009 w Sali Kongresowej w Warszawie odbędzie się premiera najnowszego utworu Piotra Rubika pt.: „Santo Subito”. Kompozycja jest „cantobiografią” papieża Jana Pawła II opowiedzianą śpiewem i muzyką.
Libretto napisał Jacek Cygan, a w koncercie wystąpią soliści: Zofia Nowakowska, Marta Moszczyńska, Anna Józefina Lubieniecka, Michał Gasz, Grzegorz Wilk, Michał Bogdanowicz, narrator: Jakub Wieczorek, Wrocławski Chór Akademicki, Chór „La musica corale” z Częstochowy oraz orkiestra symfoniczna. Dyrygować będzie kompozytor
Cantobiografia brzmi dobrze. Jeszcze lepiej by było: Kantobiografia.
Jestem wstrząśnięta. Ale nie zmieszana…
Jeszcze na ten sam temat. A może by tak, jak te symfonie Brahmsa, o których Pani Kierowniczka nieco wyżej…
Chyba powinno być „Santo Rubito”?
Ale nasz maestro nie jest już blondynem, tylko poważnym kasztanowym brunetem, więc żarty się skończyły.
Bry, bry, a nawet dzień! 🙂
Pani Dorotecko, a jak Pani zapatruje się na propozycję Gosicki:
http://owczarek.blog.polityka.pl/?p=240#comment-69958
Symfonia wloska w samochodzie? Wolne zarty! Cwal Walkirii, Wilhelm Tell – to jest muzyka samochodowa!
Znowu nie pamietam tytulu (ujs – juz pamiec nie ta) – byl film Hitchcocka w ktorym szpiegowskie wiadomosci byly przekazywane przez klarneciste do siedzacej na sali panienki z absolutnym sluchem itd.
Fala załamań nerwowych i prób samobójczych powoli wygasa, rzesze wielbicielek talentu Piotra R. dochodzą powoli do siebie po niezapowiedzianej zmianie barwy włosów ulubieńca. Oczywiście talentu biznesowego Piotra R., wielbicielki talentu kompozytorskiego skupione na zdobywaniu kolejnych rubikoidów, dalej gromadzą się wokół ośrodków zwalczających przemoc domową i nie zwracają uwagi na kolor fryzury.
Z kół zblizonych do e-piskomatu dowiadujemy się, że aureola jednak dużo lepiej prezentowała się na blond czupryną.
P. Beato o jakiej ksiazce Fischer-Dieskaua Pani mowi. Jestem jego zagorzalym wielbicielem. Slyszalem go dwa razy – raz w Warszawie z Richterem – spiewal wtedy tylko Wolfa. Bilet kosztowal 4 zl (1$ = 100 zl) 🙂
Pietrek:
Chyba chodzi o film Starsza pani znika.
http://pl.youtube.com/watch?v=_jo58wJ_QuI&feature=related
Dzień dobry – ja też na tematy około literackie, chociaż nie o Chopinie.
Po pierwsze blogowisko smakoszy i łakomczuchów wznosi dzisiaj o 20.00 toast „Za Telimenę”. Zapraszamy – dołączcie się. Kalendarz podaje, że dzisiaj imieniny Telimeny, a do Dorotowych toastów zostały jeszcze trzy puste wieczory. Po co o suchym pysku siedzieć? No, to za Telimenę
Po drugie, dostałam od hojnej pOLITYKI, ZA SPRAWą NASZEGO gURU I jEGO KONKURSóW, PRZEUROCZE TOMISKO Jurija Winnyczuka „Knajpy Lwowa” A tam anegdotek z życia bohemy (w tym muzycznej, aktorskiej itd) całe mnóstwo. Tak np Panowie Artyści zarezerwowali sobie kąt w kawiarni
„Niechaj się do tego konta
Nikt nie zapljonta,
bo ta nora przeklienta
jest stale zajebta”
Już w 5 lat po wprowadzeniu telefonów, odbyła się : telefoniczna trnsmisja koncertu, z Żółkwi do Lwowa. InŻynier jakiś opracował system wzmacniaczy i zgromadzona publiczność oklaskiwała arie operowe i uwertury wykonywane w Żółkwi. O obecności audiofilów nikt nie wspomina. Wdowa , p.Kruystyna Zachariewiczora, utytułowana, majętna, dobrego serca i naiwności wielkiej, wydawała liczne bale i wieczorki tańcujące, a trzebaż trafu, że miała poważną wadę wymowy. Zagadnięta o swój talent organizatorski, tłumaczyła z zapałem „Jan mam fiskaj po niebofscyku Marcelim, to ja i publifsnie dawałam, a traf już tylko w domu” Co znaczyło, że za życia męża wydawała bale publiczne, teraz ogranicza się jedynie do domowych.
Kto płaci, ten rządzi, więc knajpy wynajmujące nie tylko zespoły muzyczne ale i trupy teatralne, czasem wydawały takich mecenasów :
„Rigoletto mi nie pasuje, ponieważ jako rzecz nieprzyjemna, odstraszałaby klientów- mówił jeden z takich koneserów – Normy nie lubię, bo publika winna płacić ponad normę. Żydówkaq pewnie uszłaby na Łyczakowie, u nas lepiej zacznijcie od Pięknej Heleny”
Nie mam czasu, więc na dzisiaj tyle.
Szanowna Pani Doroto,
Chciałem Panią przeprosić za swój ostatni wpis – trochę mnie
wtedy poniosło (to przez ten strofujący i niepotrzebnie dydaktyczny
ton w Pani wypowiedziach). Przyznaję, że nie całkiem słusznie
obstawałem przy swoim twierdzeniu – wynikło to chyba z pewnej
(wrodzonej) przekory. Jeszcze raz przepraszam i obiecuję – na
przyszłość – być mniej spontaniczny, a bardziej merytoryczny.
Książka zapewne ta:
http://www.amazon.com/Schuberts-Songs-Biographical-Dietrich-Fischer-Dieskau/dp/0879100052
Okładka po kliknięciu „customer images” po lewej stronie na górze
Pietrek to książka „Franz Schubert und seine Lieder”, dostępna z tego co widzę w wydaniu kieszonkowym również przez empik http://www.empik.com/franz-schubert-und-seine-lieder,400036,p
Też jestem wielbicielką DFD, więc zazdroszczę tego koncertu na żywo. Pozdrawiam 🙂
Riga lietom teraz jest całkiem przyjemna, chociaż na tle pozostałej Łotwy troche droga. Co do Pieknej Heleny nie czuję się kompetentny. Lepiej chyba wychodzi na obrazach. A propos obrazów. W Londynie za dwa tygodnie i troche rusza wystawa „Picasso: Challenging the past”. Bardzo trudno znaleźć o niej konkretne informacje. Około 60 obrazów Picassa będzie wystawionych i pokazane odniesienia do dzieł wcześniejszych mistrzów. Czy ktoś wie, czy jest to wystawa ta sama, która była w Paryżu, czy też mocno okrojona, co najmniej o obrazy tych wcześniejszych mistrzów, bo o ich obecności na tej wystawie nie ma żadnej wzmianki. Ale skąpość informacji nie pozwala wykluczyć, że jest to ta sama wystawa w całości. Póki co bilety (12,5 funta + 1,5, młodzież 6)) rezerwować można tylko przez telefon. Przez internet także, ale tylko na wizyty śniadaniowe o 8:30 z kawą i ciasteczkiem czy raczej herbatniczkiem (pastry) za 25 funtów + 1,5. Są za to w internecie bilety na imprezy muzyczne w National Gallery.
Tak sobie myślę, że jak napisane ciastko albo cake, to mniej więcej wiadomo, czego się spodziewać. Przy pastry może być wszystko oprócz regularnego ciastka. Nawet coś wytrawnego w cieście. Ale to nie zadyceduje o zapisaniu się na wystawę lub nie. Przy okazji sprawdziłem, co tam najbardziej popularne teraz i wyszło, że chyba Nędznicy.
Pietrek, gdzie te czasy. Mam tego artystę na taśmie magnetofonowej, już nie pomnę, w jakiej operze. Chodzi mi po głowie Wagner albo Fidelio. Nie sprawdzę, bo taśmy jeszcze zostały, ale magnetofon już nie. Przegrałem od kolegi kilka płyt z historią opery nieomal. Nie było tak jednak nikogo z Polski, choć była reprezentowana (wykonawczo) Bułgaria i Rumunia. Bułgaria od 1985 przeszła na Austrię. Z innych pamiętam: Tito Gobbi, Corelli, Berganza, Elena Suliotis, Placido Domingo. Bułgaria to Giaurov a Rumunia to Virginia Zeani. Najbardziej lubiłem z tego słuchać duetu Gobbiego (Nabucco) z Suliotis (Abigail). E Lucevan Le Stelle w wykonaniu Corellego chyba było wzorcowe, chociaż pewnie melomanowi nie wypada tego słuchać. Ja czasem słucham, w ogóle jestem podatny na różne duszoszczypawsze kicze i Szymon tego nie zrozumie. Podkreślam, że jestem hetero. Nie, żebym miał coś przeciwko, tylko że duszosczypiaszcze na mnie działają i tak.
Od ponad godziny sam ze sobą tylko, choć zapewniam o czymś innym. Ale przeoczyłem Szymona i musze odpowiiedzieć. Myślę, ze jesteśmy tutaj, żeby trochę powymieniać opinie, ale też żeby się czegoś od Kierownictwa nauczyć. Mogę twierdzić, że artysta promowany przez Kierownictwo mi się nie podoba, albo, że przepadam za Rubikiem i mnie Pani Kierowniczka nie skarci, najwyżej wyrazi zdziwienie. Ale gdy będę twierdził, że Rubik jest lepszym artystą od Pendereckiego, to pomimo takich czy innych zastzreżeń do wielu utworów Pendereckiego Kierownictwo będzie miało prawo napisać, że jestem głupi i to tonem absolutnie dydaktyczno-apodyktycznym. Pani Kierowniczka dysponuje wiedzą dogłębną. Możesz czuć, Szymonie, że Twoja wiedza dorównuje, bo przeczytałeś i wysłuchałeś tyle, że możesz dyskutować jak równy z równym. Ja podchodzę do tego inaczej. Pewnie to skrzywienie powstałe w czasach, gdy byłem nauczycielem akademickim. To skrzywienie sprawia, że wiedze akademicką cenię wyżej niż zdobytą amatorsko. Niestety czesto się przekonuję, że brak podstaw akademickich daje znać o sobie. Są profesorowie, doktorzy nauk ekonomicznych, którzy magisterkę robili w innej bajce, na przykład technicznej. Mają teraz ogromną wiedze ekonomiczną, kształcą studentów i doktorów, a od czasu do czasu wychodzi jakiś wielki lapsus. Dlatego mnie nie razi, gdy osoba wykształcona w jakiejś dziedzinie gruntownie używa tonu dydaktyczno-apodyktycznego w kwestiach zasadniczych i w kwestiach oceny obiektywnej. I, Pani Kierowniczko, nie jest to wazelina nowicjusza, tylko naprawdę jestem trochę czuły na tym punkcjie.
@Stanisław:
Błagam, proszę nacisnąć klawisz od czasu do czasu, bo wzrok się gubi w maczku druku…. 🙁
Chyba wszystkich wystraszyłem czymś i wymiotło. Ale jeszcze do muzyki w samochodzie. Są samochody, w których można słuchac każdej muzyki. Ja takiego samochodu nie mam, a jechałym takim pewnie raz tylko. Absolutne wyciszenie silnika i odgłosów opon oraz zawieszenia. I instalacja, jaką mało kto ma w domu. Tylko po co?
Wlasnie, tez blagam, Stanislawie, o akapity. W lutowym prezencie 😉
Alez, Stanislawie, nic podobnego! Podejrzewam, ze wszyscy Przelotem, nie tylko Gostek. Jak tez znikam, bo mam fure roboty. Taka monologowa godzina.
Przepraszam, już się wynoszę i obiecuję pamiętać o akapitach. Miałem kiedyś kotkę o imieniu Akapit, w skrócie Api.
Gostku:
Zapewne chodzi o klawisz enter? 😀
Tak, ciągle zapominam, że trójkątne nawiasy tu służą do kodów. Miało być: klawisz [Enter].
W Polsce słuchanie muzyki w samochodzie jest utrudnione przez brak dobrych warunków jazdy i konieczność ciągłego skupiania się na tym, co się dzieje dookoła.
Odgłosy opon i silnika można zniwelować podkręcając głośność, ale wtedy rodzina się buntuje. Czyli najlepiej jeździć samemu i słuchać głośno.
„Rubik jest lepszym artystą od Pendereckiego”
Narzuca się typowo akademickie „proszę uzasadnić odpowiedź” 😉
Gostku, jezeli lepszosc mierzyc czestotliwoscia pojawiania sie w tabloidach, to na pewno 😉
A dla wielu to wlasnie o lepszosci swiadczy.
Przelotność w niektóre dni bywa bardzo zakaźna. Ja też czujęź, że się zaraziłem. 😉
Akapity nie są złe, ale Stanisława i tak zawsze chętnie czytam, z akapitami czy bez! 🙂
google musicmap – to propozycja dla podróżnych. Trasy opisane są pod względem optymalnego dopasowania muzyki.
Poszczególne kategorie informują o tym, jakie płyty zabrać w podróż.
1. Flat – w zasadzie wszystko, preferowane jednakowoż są opery i klasyka
2. Crease – w pięciu podkategoriach znajdziemy trasy dla techno, house, rock, blues, tudzież całą rodzinę Straussów
3. Country – i wszystko jasne
4. Dire (polish) – nie wskazane przewożenie pasażerów oraz sprzętu grającego.
brukowce brukowcami, ale np. liczba sprzedanych płyt…
Albo dołączonych do prasy popularnej…
Zarys pierwszego rozdziału: mafia fonograficzna kierowana przez gangstera R. postanawia wykosić z muzycznego rynku wszystkich poza nim samym. Pierwszym krokiem do tego jest opanowanie tabloidów i niedopuszczanie tam jakiejkolwiek wzmianki o kompozytorze P. Polskie służby nie bardzo radzą sobie z sytuacją, głównie ze względu na nieskoordynowany stosunek do kompozytora P. Na pomoc wezwana zostaje wybitna agentka Interpolu P.K., która ma za zadanie usprawnienie koordynacji i zdemaskowanie gangstera R. W drodze do Warszawy P.K. natyka się na prawdziwy rękopis nieżyjącego kompozytora M., na który polują również ludzie R. Agentka P.K. z narażeniem życia ukrywa rękopis pod zakupionymi na obiad warzywami i kieruje fałszywe tropy do najbliższego sklepu mięsnego, gdzie odbywa się krótka, ale gwałtowna jatka z udziałem gangsterów, paparazzich i dziennikarzy „Ekspresowych faktów”.
Czy P.K. uda się ocalić M. przed R. i czy P. znajdzie nareszcie należne mu miejsce w tabloidach?
Cdn.
Zauważywszy na rękopisie tajemnicze plamki (zapewne od buraków i papryki) i po spojrzeniu na kartkę pod światło, PK doznaje olśnienia i dochodzi do wniosku, że kiedy spojrzeć na lustrzane odbicie rękopisu R do góry nogami ujawnia się kopia 2 części od dawna poszukiwanego manuskryptu X symfonii….
PK zamiera, słysząc cicho otwierane drzwi wejściowe swojego mieszkania.
Tymczasem małżonka kompozytora P. podejmuje akcję medialną na rzecz swego męża przy pomocy sponsorów w ostatnim momencie koniunktury przed kryzysem oraz posługując się baletem, animacją komputerową i własnoręcznie wykonanym serwisem do kawy. Młoda małżonka gangstera R. jest w rozpaczy: nie umie lepić serwisów. Wraz z mężem udaje sie więc do fryzjera, by chytrym manewrem przefarbowania włosów ostatecznie przyćmić kompozytora P., który takiego gestu raczej już nie może wykonać 😉 Zwycięstwo! P. znika, R. rządzi 😀
Ja też lubię czytać Stanisława, na każdym blogu.
Lubię go za mądrość, cierpliwość, pokorę, za to, że nie daje się wyprowadzić z równowagi, że traktuje wszystkich poważnie i w ogóle za całokształt.
Rzadki przykład kultury słowa i argumentacji. 🙂
mt7 – nic ująć, chociaż dodać można by jeszcze niejedno. 🙂
Mam nadzieję, że nie uraziłem p. Stanisława tą prośbą o akapitowanie… Głupio by mi było.
Wszelkie wysiłki małżonki P. zmierzające do poprawienia imydżu jej ślubnego rozbijają się zarówno o nierozsądny opór samego P. jak i redaktorów tabloidów, przekupionych bądź zastraszonych przez R. W tej sytuacji zrozpaczona, ale nadal zdeterminowana małżonka P. postanawia otruć R. przy pomocy wysoce toksycznej mieszanki z koncertów i dołączanych do gazet płyt. Niestety, R. okazuje się być odporny jak Rasputin i mimo końskiej dawki specyfiku żyje w najlepsze. Małżonka angażuje więc płatną morderczynię o ksywce Dalila…
Malzonka kompozytora R. postanawia trwale zapewnic mu miejsce w panteonie. podstepnie wydaje na swiat dziewiecioraczki, ktore – tresowane w stylu „nabazgrasz nutke, dostaniesz smoczek” pracowicie raczkuja zaczerniajac papier nutowy roznymi kropkami. W zamierzeniu powstale w ten sposob 9 symfonii maja zostac wykonane symultanicznie (sic!) i w ten sposob ogarnac planete Symfonia Dziesiata. Ow przemyslny plan niechybnie wynioslby definitywnie kompozytora R. na stanowisko (sic!) Naczelnego Tfurcy Globalnego, gdyby nie pewne przeoczenie.
Raczkujace bobasy obserwuje z przestworzy marsjanski szaman, ktory intuicyjnie przekazuje czarne punkciki do Bazy Centralnej Wszechswiata. Wykradziony przezen manuskrypt staje sie tedy przedmiotem pozadania na miare Drogi Mlecznej.
Oj, mnie tez, Gostku, glupio by bylo, bo i cenie, i bardzo lubie.
Tylko tak technicznie, wszystko mi sie zlewa przy czytaniu, stad ta sugestia Enteru.
W BCW bio-mózgi analityczne odkrywają, że nabazgrane kropki są w rzeczywistości mapą do centrum kosmosu, a wyklaskany odpowiednio rytm uruchamia muzykę sfer niebieskich.
Nie ma obawy. 🙂
Spoko!
Akapitowanie tekstu mniej męczy oczy, to zrozumiałe.
Chciałam wyrazić swoją sympatię, szacunek i uznanie Stanisławowi. 🙂
Ja też lubię czytać Stanisława, z tych samych powodów. I dlatego pozwoliłam sobie zablokować kolejne komentarze Szymona, który stwierdził, że Stanisław go „prowokuje”.
Moi drodzy. Są pewne zasady współżycia blogowego, które każdy prowadzący blog musi ustalić. Pewnie, że są i tacy blogerzy, którzy wpuszczą na swoje forum wszystko i albo tego nie czytają, albo traktują z dobrodziejstwem inwentarza. To dotyczy przede wszystkim blogów politycznych. Natomiast z blogami takimi jak ten jest trochę inaczej. My tu jesteśmy po to, żeby czasem ciekawie podyskutować, czasem się powygłupiać, ale ogólnie – żeby trochę mieć przyjemności z życia i z obcowania z ludźmi, którym podobne sprawy i wartości są bliskie. Nie ma powodu, żebyśmy tu byli wobec siebie agresywni. Szymon niestety jest agresywny, czasem chyba nawet tego nie czując, co jest może tym gorsze, bo robi ludziom przykrość zupełnie automatycznie. Przeprosiny jego wpuściłam, żebyście wiedzieli, że się na nie jednak zdobył, ale też nie odbyło się bez wypomnienia mi dydaktycznego tonu 😉 co jakoś tam puszczam mimo uszu, choć wydaje mi się, że mam do takiego tonu prawo, zwłaszcza gdy na dany temat rzeczywiście mam wiedzę. Ale kolejny post utwierdził mnie w wrażeniu, że wpuszczenie go byłoby dalszym psuciem atmosfery.
Przechodzę więc na sterowanie ręczne w wypadku Szymona i merytoryczne i sensowne wypowiedzi chętnie wpuszczę. Ale naprawdę ten blog nie jest na temat: problemy Szymona a reszta świata.
Na tym kończę ten temat i wracam do kryminałów 😉
Ciekawam, czy naprawili mi w domu Internet, który padł przed południem 🙁
Idę dziś na urodzinowy koncert Mendelssohna w FN. Trzy kwartety w wykonaniu czeskiego Talich Quartet. Powinno być miło.
W przeciwstawieniu do urodzin, w niedzielę jest coś takiego:
http://www.polskieradio.pl/dwojka/polecamy/artykul86099.html
My, Klub Autentycznych Wielbicieli Karłowicza (KAWKa), wnioskujemy o stosowny blogowpis 8 lutego lub w terminie najbliższym.
Przepraszam, a kto ukrywa sie pod kryptonimem PK? Czyzby osoba znana na innych blogach jako Dolores y Gitaros de la Serenada y Mantilla?
Natychmiast zaczynają się spory, kto będzie miał prawo do nagrywania i sprzedawania muzyki sfer niebieskich. R. kupuje statek kosmiczny w kształcie kostki (bo może sobie na to pozwolić), wsadza doń uzbrojonych w laserowe kopiarki bandziorów i wysyła ich do BCW w celu skopiowania manuskryptu. Lecąc do BCW kostka zahacza rogiem o planetę Becio2 i ucieka. Z uszkodzonej planety natychmiast zostają wysłane w pościg za kostką symfoniczne statki patrolowe, wspomagane przez latający spodek z serwisu małżonki P. Przygnieceni ciężarem dźwięków wydawanych przez te skoordynowane siły, ludzie R. zaczynają opętańczo wyć, naruszając tym poważnie harmonię sfer i wywołując Star Wars, Star Trek i Stars on Ice, oraz ogólną galaretę w galaktyce…
Przerazona Pani R. na wszelki wypadek zapisuje swe potomstwo do programu „Mam Talent”.
Wpisuje sie do KAWK-i!!! Skladkowe po ile? 😉
Bardzo prosze, Karlowicza, tak. Na przyklad wokol Epizodu. Maskarade urzadzimy, i to jaka!!!
Kierowniczko
moze mały stoliczek z kawka i torcikiem dla wszystkich starczy a ile przy tym szamanku zabawy bedzie a w tle poproszę „Zimę ” Vivaldiego 😀
http://picasaweb.google.pl/biala.niunia/Tort#5298606915028469698
Będzie o Mnietku, nie bójcie się 😀
Ale dziś jeszcze Felkiem się zajmuję 😉
babo, pytanie od 60jerzego (i ode mnie też): jak Kissin?
Bardzo mi miło się czyta Państwa blog, mam nadzieję, że mogę dołączyć. Książki książkami, różne dziwne rzeczy wypisują (aczkolwiek bogatsi autorzy mają researcherów, którzy sprawdzają realia), duża wina może być tłumaczy. Muzykę w samochodzie ćwiczę namętnie, bo dużo czasu spędzam w nim, niestety, sądzę, że rodzaj muzyki jest ważny. Kwartety np. nie pasują, zbyt intelektualne i trzeba się skupić. Świetny jest Handel i w ogóle muzyka baroku czy wczesnego klasycyzmu (np. Michael Haydn). Bajkowy jest wczesny jazz, Armstronga Hot Five/Seven pobudza do życia.
To trochę groźne stwierdzenie, że Pani Kierowniczka wie wszystko, byłoby jej nudno chyba?
Czeski kwartet oficjalnie nazywa się po angielsku? Ja nie bardzi lubię Mendelsohna, ale dla nich bym poszedł!
Babo, nie można tak zaraz na wstępie zdradzić, kim jest P.K., bo a nuż, nie daj Boże, wytropią ją ludzie R. i zapiszą do programu „Mam talent”, albo i co gorszego. 😯
Dopiero przeczytałam u Owczarka…
Dolores y Gitaros de la Serenada y Mantilla – podoba mi się! Kupuję! 😀
Kierowniczko,
kupuj, kupuj, nie wypłacisz sie 😉
Niezłe, prawda?
Podpisano:
Alicja Irena de la Levapienta y Carramba 😉
Nie było mnie parę godzin i mogłem teraz czytać taki miód. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy lubią czytać moje wypociny.
Akcja rozwinęła się ponad spodziewanie. Ale jeśli R opanuje chóry anielskie, to zaczynam się zastanawiac nad sensem zbawienia.
Szymona nie chcę prowokować. Autentycznie mam dużo sympati dla wszystkich, którzy mają zdecydowane zdanie na jakiś temat, ale też staram się wykazać różnicę pomiędzy upodobaniami a wartością obiektywną.
Na marginesie tej dyskusji pozostaje problem osób, które zaprzeczają ewolucji i dowodzą autentyczności Mędrców Syjonu. Coś jest w takiej postawie trudnego do zrozumienia, ale ona realnie istnieje. Nie jest to absolutnie aluzja do Szymona, tylko skojarzenie z faktem, że nie wszyscy przyjmują opinie osób najbardziej kompetentnych w określonych kwestiach.
Oj, to Alicja rusza Levą 😯
Stanisławie 😀
Z (nie)pospolitego kryminału zrobiła się opera ko(s)miczna.
Być może inauguracyjne spotkanie KAWKi przy kawce w plastikowym kubeczku będzie miało miejsce w uroczym, nieskalanym sygnałem telefonów komórkowych bufecie przy szatni na dole, nieopodal wieży babel, ale jeszcze nie wiem, czy wygospodaruję czas…
Haneczko,
tak wyszło, że leva, no to niech ta…
Stanisławie,
stęskniłam się też 🙂
Donna Dolores oraz Jerzy, z radoscia biegne gorliwie spelnic prosbe: Kissin w sumie bardzo mnie zauroczyl. Fascynujacy zwlaszcza w delikatnych wrecz czulych pianach, troche mniej przekonywujacy tam, gdzie trzeba bylo rozkrecic forte. Brakowalo mu jakby (przepraszam Was, wspolkobiety nie chce mi sie szukac lepszego okreslenia) „meskiego” zdecydowania.
Gral Prokofiewa – fragmenty z Romea i Julii i 8 sonate – sonata wypadla przepieknie, bardzo imresjonistycznie momentami. Potem z Chopina Poloneza Fantazje (tutaj wlasnie zabraklo zdecydowania), kilka mazurkow i etiud, ktore bardzo finezyjnie zinterpretowal. Na koniec etiuda rewolucyjna, tez niestety troche malo ognista.
Podobno zamierza teraz zrobic przerwe dwuletnia w koncertach i pracowac „nad soba”. Ciesze sie, ze udalo mi sie go jeszcze posluchac.
Ooooo! 😯
Ale recenzja! 😀
nie wiem co to jest imresjonstycznie. Mialo byc impresjonistycznie…
Furda literówki! Jestem pod wrażeniem.
To była krótka recenzja recenzji, Babeczko. 😀
babo,
poetycko 🙂
„Czułe piana” i tak dalej, piękne! Na swoje nieszczęście skopiowałam te całą recenzję Twoją mojemu Szwedu muzykowi, i teraz zamiast drutować, muszę mu tłumaczyć z polskiego na. Jak przetłumaczyć „delikatnych wrecz czulych pianach” to nie wiem, na wszelki wypadek udaję sie na z góry upatrzone pozycje (kuchnia) i tam przy garach pomyślę nad tłumaczeniem 😉
Kissin grywał dawniej po tutejszych wsiach (Gstaad, Verbier, Zurich), teraz krąży po metropoliach, w końcu musi kiedyś odpocząć…
….a było przyjechać do Kingston;)
TadeuszP – witam! Nie, absolutnie nie wiem wszystkiego i nieraz daję tu temu wyraz. Jak czegoś nie wiem, to piszę: nie wiem. Jak czegoś nie rozumiem, to piszę: nie rozumiem. Człowiek nie maszyna. Ale czasem coś wiem i bywa, że jestem tego pewna 😉 W każdym razie cieszę się, że jeszcze tylu rzeczy mogę się dowiedzieć. Także od Was 😀
Szymon mnie (i Stanisława) bombarduje kolejnymi pytaniami, więc odpowiem ja zbiorowo: przecież – tak mi się przynajmniej wydaje – Stanisław jest ostatnią osobą, która zdolna byłaby kogoś prowokować 😉 Zastanawiałam się długo, co miałoby być ową prowokacją, i wyszło mi, że chodzi o słowa: „Ale gdy będę twierdził, że Rubik jest lepszym artystą od Pendereckiego, to pomimo takich czy innych zastrzeżeń do wielu utworów Pendereckiego Kierownictwo będzie miało prawo napisać, że jestem głupi i to tonem absolutnie dydaktyczno-apodyktycznym”. Mam wrażenie, że Szymon zrozumiał, że Stanisław jemu przypisał takie zdanie, wziął to do siebie, a przecież to był po prostu oderwany przykład.
Naprawdę chyba szkoda trochę tu czasu i miejsca na tłumaczenie komuś, co ktoś powiedział… Dlatego jeszcze raz proszę: kończmy z tym.
babo – piękna recenzja, już wszystko wiem i zazdroszczę zwłaszcza tego impresjonistycznego Prokofiewa. Bardzo lubię tę sonatę. Zresztą w ogóle lubię tego Sieriożkę, choć dziwną on był osobą.
Jeszcze wracam do postu TadeuszaP – tak, to jest oficjalna nazwa: Talich Quartet, ale myślę, że w Czechach zespół funkcjonuje po prostu jako Talichovo Kvarteto. Prymariusz Jan Talich jest synem założyciela zespołu, także Jana, który to z kolei był bratankiem słynnego dyrygenta Vaclava Talicha. Tradycja więc wielopokoleniowa i to słychać. Piękny był koncert.
Dolores y Gitaros de la Serenada y Mantilla – podoba mi się! Kupuję!
Poni Dorotecko, dostoje Poni za darmo, bo jest promocja 😀
nic tu nie ma ostatnimi czasu do posluchaniá
nic tylko klepija tutaj 😥
Zreśtom jak komu płacić to chyba tylko Koziołkowi Matołkowi, prawowitemu spadkobiercy pona Makuszyńskiego 😀
Dzięki, Owcarecku! 😀
😛
a na dodatek jeszcze poczekam 🙁
I znowu się muszę zgodzić z panią Dorotą.
Też właśnie wróciliśmy z koncertu Talichowo Kvarteto i muszę powiedzieć, że oboje z żoną jesteśmy zachwyceni. Zgrany kwartet, widać, że się rozumieją, pięknie brzmiące (i współbrzmiące) instrumenty i muzykalni muzycy – co chociaż brzmi jak tautologia, nie zawsze (niestety) jest prawdą.
Jeżeli czegoś miałbym się czepiać, to może tego, że pierwsze skrzypce ciut za bardzo dominowały. Ale to może być kwestia tego, że bardzo blisko siedzieliśmy. Może dalej w głębi sali nie było już takiego wrażenia?
Nie tak dawno w tej samej sali mieliśmy okazję posłuchać (że pozwolę sobie kontynuować wątek lokalnej transkrypcji nazw zespołu) Kwartetu Ślonskiygo i gołym uchem widać różnicę. Niestety zdecydowanie na niekorzyść muzyków krajowych.
Przykro mi, że tak wyszło. Podałem przykład z Pendereckim, bo to ja osobiście kiedys się Pendereckiego czepiałem. Szymon też, ale to akurat nie miało nic do rzeczy.
Właśnie skończyłem oglądać Opowieści Hollywoodu w reż. Kutza z 1986 r. Genialne. Na koniec muzyka. Nie pamietam, czy to Davis czy Modern Jazz Quartet. Jeden z najbardziej znanych utworów jazzowych w każdym razie. Słuchałem tego często w samochodzie, bo do ubiegłej wiosny te płytę woziłem.
Chronologicznie rzecz biorąc poznałem ten utwór bardzo późno, w latach 80-tych chyba dopiero. Ale pokrewne utwory znałem znałem z lat 50-tych z twórczości Komedy i jego kolegów. Nie pamiętam, kto ilustrował muzycznie „Pierścień wielkiej damy” w teatrze TV, ale była to muzyka bardzo pokrewna. Gdy po latach poznałem oryginalne utwory Modern Jazz Quartet, Davisa, Parkera, byłem zszokowany. Nie mówię, że to plagiaty, ale chronologia poznawania utworów sprawiła, że dla mnie Parker coś ściągał z polskiego jazzu
Z drugiej strony znajomość tego rodzaju muzyki od strony polskiego jazzu sprawiła, że poznanie inspiratorów pozwoliło się nimi zachwycić, bo już tę muzykę znałem, a przecież była lepsza, co by nie mówić o wielkim talencie polskich jazzmanów.
Na koniec coś z anegdotek. W Opowieściach Hollywoodu Bista genialnie robi Brechta. Miał trochę świetnych ról (gorszych też). Mówią, że osobiście charakter miał taki sobie. Coś w tym jest, że wielu świetnych aktorów w życiu prywatnym jakoś nie tak. Jako dziecko kilkuletnie miałem okazję poznać pierwszą żonę jednego z wielkich polskich aktorów.
Przywiózł ją z Anglii po wojnie. Miała na imię Daidre (Szkotka), mówiliśmy na nią Dedry. Mieszkała z moja rodzina przez 1,5 roku, gdy mąż ją porzucił krótko po ślubie. Robiła piękne kaczuszki z drutu i waty. Na powrót do Anglii musiała te 1,5 roku czekać, bo w latach 40-tych wyjazd z Polski nie był taki łatwy.
U nas zamieszkała, bo mieliśmy dużo związków z teatrem, a Mama znała angielski, co nie było tez takie częste. Dedry po mężu nazywała się Zaczyk. Jako dziecko zapamietałem ją jako osobę wyjątkowo uroczą. Próbowała szukać pracy w teatrze, była aktorką, ale nie mówiąc po polsku nie mogła nic grać.
arcadius – bo pisałeś się tu kiedyś przez k, więc nie przepuściło. A czego byś chciał posłuchać? Bo widzisz, tu się słucha różnych rzeczy i nie wszyscy lubią to samo 😉
Stanisławie, my w masie (nie mówię o maniakach-jazzmanach) poznawaliśmy autentyczny najlepszy jazz z dużym opóźnieniem. Bo go tu po prostu nie było. Podobnie jak muzycznej awangardy, na którą rzucili się słuchacze pierwszych Warszawskich Jesieni. Komuna nam zrobiła kuku pod tym względem.
Jeszcze jedno stare wspomnienie, przy którym chciałbym rozwikłać, na ile związane z wielką muzyką. W końcówce lat 50-tych zamieszkał przy mojej rodzinie na rok Hindus z Bombaju nazwiskiem Mehta. Potem był w Indiach Ministrem Energetyki. Znów zadecydowała znajomość angielskiego. Opowiadał Hindus, że ma brata, który w Ameryce studiuje muzykę. Zachodze w głowę, czy tym bratem jest Zubin, słynny dyrygent. Kontakt z ewentualnym bratem dyrygenta urwał się na skutek różnych perypetii, o których raczej nie napiszę. Ten nasz Mehta był bardzo wysoki i godzinami potrafił stać na głowie.
W Polsce kupował dla rządu indyjskiego fabrykę liczników elektrycznych taką samą, jaka funkcjonowała w naszym mieście i przez rok się jej uczył. Był wegeterianinem absolutnym. Stołował się u nas, ale to już temat na blog sąsiedni.
Z jednej strony miło mieć byłego znajomego – brata Zubina Mehty, z drugiej nazwiska hinduskie często się powtarzają i nawet studiowanie muzyki w Ameryce nie musi być dowodem.
Miło znów zobaczyć Arcadiusa. Miło też przeczytać o czeskich muzykach. Kiedyś częściej bywaliśmy w Pradze latem i muzyki kameralnej nasłuchiwaliśmy się, ile się dało, a dawało się dużo.
Ciągle mamy nadzieję, że nasi muzycy pójdą śladem kiełbasy, ale jakoś nie do końca to wychodzi.
No to jeszcze na urodziny Mendelssohna, choć nie w wykonaniu czeskich muzyków niestety. To z Kwartetu op. 80, jednego z ostatnich utworów Mendelssohna, pisanego po śmierci ukochanej siostry Fanny. Stąd nastrój.
http://pl.youtube.com/watch?v=i0n7U5oVPUI&feature=related
Stanislawie, istotnie, aktorski zawod – wyjatkowy zawod, bo zwiazany z jezykiem Tym wiekszy szacun dla Seweryna, ktory jednak w tej Comédie Française blyszczy pierwsza jasnoscia.
Dzieki za akapity. Osobiste dzieki.
Zazdroszcze Wam dzisiejszych koncertow, bo ja tylko wlasnego wysluchalam. A i to niedokladnie (tak mi sie wydaje)
🙂
To podobnie jak Wiłkomirska swojego debiutu w Carnegie Hall – nic z niego nie pamięta, tylko jak postawiła pierwszą nutę Szymanowskiego i odjechała 😀
No, az takich aspiracji nie mam, ale bylo cos z tego 😆
A to Czesi zagrali na bis:
http://pl.youtube.com/watch?v=_1TYw_EAXvg
Stanisławie, jestem świeżo po „Opowieściach”. Czekałam na powtórzenie od 1986. Wtedy to był szok. Dzisiaj nadal młode i wspaniałe.
Dżizas, wczoraj w nocy wrzucałam wpis i już ponad 120 komentarzy 😯 Co ja mam robić? Pisać nowy? 😯
Czy Z. Mehta nie jest Zydem ze plemienia ktore sie gdzies zapodzialo w dalekiej przeszlosci? W Indiach jest spore skupisko Zydow, ktore jak niektorzy badacze Biblii dowodza pochodzi wlasnie od tego zaginionego plemienia. Podobna historia jak z Zydami z Etiopii, ktorych Izrael ewakuowal paredziesiat lat temu. Z. Mehta napewno sie sporo udzielal w Izraelu.
Dorotko, czyzbys uginala sie pod brzemieniem sukcesu? 😯
Tyyyy????
Pietrek, chyba tak jest. Mehta w każdym razie jest hinduskim Żydem.
Nie uginam się, Tereniu, tylko rzadko się zdarza, żebym wrzucała wpisy codziennie. Jakiś umiar musi być 😀
A jo syćkim bez umiaru dobrej nocki zyce 😀
Dobranoc, pieseczku! 😀
Przed umiarkowana dobranocka zycze wszystkim nieumiarkowanego poczucia humoru, weny tfurczej, pradu w kontakcie i szybkich lacz!!!
Dorotko, nie przejmuj sie na razie. Jak bedziesz miala wyniki jak ten, co kotami pali, trzeba bedzie jakos zaradzic. Na razie jeszcze sie otwiera bez problemu, wiec spoko. 😆
Sciskam czule przedmorfejowo
Żeby nie było, to i ja napiszę, że lubię czytać Stanisława. Wiem, że późno to liczy się mniej, ale jego ciekawe opowieści sprawiają satysfakcję i mnie 🙂
A tak po cichu to myślę, że Stanisław to duch jakowyś, ludzie tak długo nie żyją…
😉
Pani Kierowniczko. uporczywe skargi są dopiero około czwartej setki. 😉
Według moich informacji Mehta nie jest hinduskim Żydem, tylko Parsem. To są wyznawcy Zoroastra, którzy do Indii przywędrowali z Persji. Ich spore skupisko jest w okolicy Bombaju, skąd Mehty rodzina pochodzi (jego ojciec był również wybitnym muzykiem, założycielem Bombajskiej Orkiestry Symfonicznej). Ciekawostka: Parsem, aczkolwiek pochodzącym z Zanzibaru, był również Freddie Mercury.
Nie spodziewałem się wejścia na taki temat. Ten nasz Mehta na pewno nie był żydem w sensie wyznaniowym, bo był hinduistą. Narodowo, nie wiem.
Co do Parsów, wydawało mi się, że mają dość ciemną karnację, czego zupełnie nie miał nasz Hindus, ani nie zauważyłem u Mercurego. Ale na karnację może wiele różnych czynników wpływa. Ale Zubina karnacja chyba jest dość ciemna.
Co do ducha, nie jest tak źle. Pisałem o latach 40-tych, miałem wówczas lat kilka. Najstarsza scena, jaką pamietam, to z Wigilii 1944 – bombardowanie, bomba spadła na podwórku. Wrażenie było wielkie i sporo zapamietałem, choć nie miałem jeszcze 1,5 roku.
Kłaniam się Wszystkim; muszę wstać o 6
Co do Mercurego, wydawało mi się, że jest on mieszanką 😉
Co do Mehty, trzeba byłoby się upewnić, ale ja miałam takie informacje, głowy za nie oczywiście nie dam, byłoby szkoda 😉
Bobiczku, ale Ty przyjąłeś zasadę pisania dwa razy w tygodniu albo i rzadziej. Ja jednak troszkę częściej. Poczucie obowiązku mnie zresztą pcha do napisania czegoś jeszcze o Felku M., w końcu dwusetne urodziny nie zdarzają się codziennie. Ale to może jutro, choć urodziny są dziś 😀
Stanisławie, wyrazy współczucia. Wiadomo przecież powszechnie, że takiej godziny nie ma!
😳 czuje sie zmieszana, choc nie wstrzasnieta (copyrigth: Pani Kierowniczka) za mile slowa. Alicjo , zeby az internacjonalny rozglos!
Dobranoc!
Wszystkim papatki 😀
Zerknąłem jeszcze do angielskiej Wiki, tam też piszą, że Pars.
Bobiczku, zauważyłam, że w necie krążą w kółko te same informacje.
Ludzie wzajemnie od siebie przepisują, nie zmieniając nieraz ewidentnych błędów i nie zająkną się o źródle.
Ostatnio próbowałam w Wiki coś poprawić, ciekawe, czy zaakceptowano i kto niby był tym, co miał zatwierdzać.
Trzeba te wszystkie informacje z dużą rezerwą traktować.
Idę spać, może po burzliwych przeżyciach ostanich godzin uda mi się usnąć.
Dobrej nocy Dywanikowym Stworzeniom. 🙂
Tak czy siak niech mu będzie na zdrowie 🙂
Dobranoc jeszcze raz!
A pewnie, że informacje z netu trzeba traktować z ostrożnością. Tylko ja tę informację podstawowo miałem nie z netu – kiedyś z jakichś tam powodów ineteresowałem się zoroastrianami i przy tym natrafiłem i na Mehtę. Z ciekawości zajrzałem dziś jeszcze do niemieckich źródeł, które to potwierdzały, a potem jeszcze do angielskiej Wiki na wszelki wypadek, ale wiadomo, że jest to podpórka, nie wyrocznia. Pisane (na papierze) źródła też zresztą nie zawsze są stuprocentowo pewne. 😉
Też dobranoc. 🙂
…e tam, to nic naprzeciw wiadomo, czemu;)
http://alicja.homelinux.com/news/Co_w_duszy_gra/Teksty/Przypadki%20Komisarza%20Fomy/
to są dopiero ale… dobra, nie manuskrypty, ale 😉
„…a gdzie publika? wszak po debacie,
pokażcie chłopcy co jeszcze macie,
a wy dziewczyny, co tak cichutko?
perły od Camille, od maess butki,
Hoko z kotami, z miodem, z głośnikiem
najlepszym, jakże, z quadro-bass krzykiem,
a gdzie Alicja? gdzieś u Owczarka,
no kiepsko, chyba przebrała się miarka,
bo zamiast śpiewać, co w duszy gra,
poszło się w świat… pa pa pa 😉
(Alicja zawsze na posterunku, nawet jak jej nie ma. Poniżej do śmiechu))
***
Improwizacja w koreańskim stylu – wzbogacanie brzmienia wykonywanego utworu instrumentalnego poprzez m.in. żonglowanie komórkami podczas pauz w jednej lub drugiej ręce, a trzymanie jej w zębach, gdy obie ręce są potrzebne. Dzięki temu osiągane brzmienie jest bardziej drapieżne, a zarazem zabawne. Innym wariantem improwizacji w k. s. jest obracanie kółkami w kolorach olimpijskich na nodze lub przedramieniu. Dotyczy to w szczególności improwizacji na instrumentach dętych lub wymagających postawy stojącej.
Improwizacja w k. s. udaje się dzięki niezagracaniu utworu parzystymi dźwiękami i rytmami, dlatego wszystkie nuty i akcenty parzyste są eliminowane. Mistrzostwo improwizacji w k. s. polega na wybrzmiewaniu tylko nieparzystych składowych alikwotów, parzyste kierowane są do niszowego rynku disco-koreo.
Za początki improwizacji w k. s. uznaje się powszechnie wysadzenie w roku 1729 przez portugalskich żeglarzy jednego z majtków na skalistej wysepce w pobliżu Korei; nie znając miejscowego języka próbował on porozumieć się językiem migowym, którego nauczył się na targowisku pod Łomżą (Polska), przez co improwizacja w k. s. ma wyjątkowo ludyczny charakter i; wpłynęło to też na niezwykłą popularność rytmów nieparzystych w koreańskiej muzyce ludowej. Obecnie na Północy, mimo dawnych skłonności trójdzielnych, przestawiono się na system parzysty. Jak mawiał sam Kim Dzong Il „Człowiek jednak zaposiada dwie nogi do maszerowania”.
[Encyclopaedia Samosdielana, Sankt Petersburg, 2007]
Rozdział I
Psiakość – pomyślał komisarz Foma – nie dość, że zabrali nam EXPO, to jeszcze chcą mi zabrać ludzi, żeby wykryć kradzieże parzystych części taktów z ich popowego TOP10, o parzystych alikwotach nie wspomianając. Naczytali się Ursuli Le Guin czy co? Kogo ja mam im posłać? – w pewnym momencie Foma zaczął myśleć na głos – Wysłać Podhalańskiego? Też coś! Podhalański w Korei?! Nigdy! Podhalański to podobno nasze Dobro Narodowe, a Koreańczycy… wiadomo co lubią najbardziej.
Psia kość? – pomyślał Podhalański z odrazą – co ten komisarz wygaduje! Obym nie stał się kością niezgody, bo kości zostaną rzucone – dokończył już głośno i zaczął się przygotowywać do śledztwa. A nos mu mówił, że będzie trudne; A może i bardzo trudne, o ile dobrze zrozumiał swój nos, mający wyraźne problemy z artykulacją.
– Ty Podhalański nie myśl, że gdzieś pojedziesz – powiedział po chwili komisarz Foma, odrywając wzrok od ekranu monitora, na którym widać było szybkość i efektywność mailowej korespondencji, zawstydzającą niejedną prezydencką kancelarię. – Nie obrobiłeś się jeszcze ze statystyką mandatów za trzeci kwartał, a i u nas jest co robić. Uzgodniłem, że my dajemy wsparcie zdalnie. Na miejsce jedzie Zeenowiew z Petersburga, akurat przydałoby się, żeby zniknął z oczu przed wyborami. Podziękowania możesz zostawić mi w karteczce pod choinką.
Sratatata – odpowiedział niemo aspirant. – A karteczkę należy umieścić w pudełku. Pudełko zaś obkleić trzema warstwami papieru pakowego i obwiązać jedwabną wstążeczką. W celu szybkiej identyfikacji powinny wyglądać jak budzik. Godzina zero ustawiona ma być na ósmą.
Rozdział II
Było zimno. Mgła nadciągała od strony Ermitażu. Agent 0,7l z lekka zaczerwienionym nosem podszedł do kasy:
– Pierwszą klasę do …ula proszę.
– Dokąd?
– No mówię: do Seula – skończył wycierać nos.
– Nie ma do Seula – powiedziała krótko kasjerka, której głos kiedyś, gdzieś brzmiał aksamitnie, ale zaraz po tym kiedyś, ktoś, kogo nie oczarował ten aksamit uciekł z tego gdzieś, kto wie czy nie do Seula.
– A do Phenianu jest? – zaatakował z innej strony Zeenowiew.
– Jest, ale tylko dla instruktorów ze służb mundurowych.
– Jestem ze służb.
– To proszę o legitymację. Kiedy obywatelu mundurowy chcecie lecieć?
– Jak najszybciej – powiedział Zeenowiew, podając legitymację lejtnanta kadetów na nazwisko Żniński. Przyglądając się, jak kasjerka wypisuje bilet pomyślał, że na takie trudne zadania tylko 0,7l to za mało. Już dawno powinien był awansować na 1,4l, podsumował i rozejrzał się za strefą wolnocłową. W drodze do kasy układał już plan przejścia przez 38 równoleżnik.
Rozdział III
A tymczasem „mieszkaniec Korei Płd. został znaleziony martwy w pracy ze stopionym telefonem komórkowym. Aparat znaleziono w kieszeni koszuli, na klatce piersiowej mężczyzny. Telefon – Bateria eksplodowała – mówią śledczy, którzy badają sprawę śmierci Koreańczyka.
Do wypadku doszło w Cheongwon, 135 km na południe od Seulu. To pierwszy taki przypadek w Korei i wywołał tam duże poruszenie.
Policja poinformowała, że telefon został wyprodukowany przez koreańską firmę LG, piątego największego producenta komórek na świecie. LG potwierdziła to, jednak zdaniem przedstawicieli firmy, niemożliwe, by to eksplozja baterii mogła spowodować śmierć mężczyzny”.
[gazeta.pl, 2007-11-29, Zginął, gdy eksplodował jego telefon]
Rozdział IV
Równoleżnik zwisał nisko. Zeenowiew, nauczony doświadczeniem z przekraczania Koła Polarnego, tym razem nie skakał. Ostrożnie, by nie ubłocić białych hajdawerów, czołgał się na południe. Poprawiwszy czapkę z pomponami, ścisnął w dłoni bacik z długą wstążką i raźnym krokiem udał się w stronę majaczących w oddali zabudowań.
Garam masala alejkum!- pozdrowił przechodzącą kobietę w czerni. Ta zmierzyła go bacznym wzrokiem i błyskawicznym ruchem sięgnęła do kieszeni na wydatnej piersi. W jej niebywale krzepkiej dłoni ukazał się telefon satelitarny samsung najnowszej generacji. Kilka szybkich ruchów kciukiem i owłosiona dłoń z włączonym telefonem wyciągnęła się w stronę agenta 0,7l. – Komsomoł z olejkiem! Witajcie w Korei! Komisarz Foma życzy sobie z wami rozmowy – usłużnie podała komórkę, a jej niski glos zabrzmiał mu dziwnie znajomo.
– Owczarku! Ciebie się tu nie spodziewałem! – Krzyknął uradowany i natychmiast wyciągnął zza pazuchy kufajki tradycyjny płyn powitalny, znany w całej Europie Wschodniej, który przezornie nabył w strefie bezcelnej. – A teraz – rzekł – zdrowie komisarza Fomy!
Spełnili toast. Potem drugi. Potem trzeci.
– Nie wiesz Owczarku gdzie tu najbliższa strefa bezcelna? – spytał rozochocony.
– Podhalański jestem – obruszył się Podhalański. – Komisarz Foma polecił mi pójść śladem tej torby z bobkami, znalezionej na torach. Ślad podjąłem, ale urywa się przy tamtym polu ryżowym – westchnął głęboko i wskazał na ryżowe tarasy, rozciągające się w kierunku wsi.
– Faktycznie, coś tu brzydko pachnie – pokręcił nosem Zeenowiew i pociągnął solidnie z butelki. – Macie tu, Podhalański, rozejrzyjcie się za pojemnikiem – i podawszy pustą butelkę aspirantowi ruszył w stronę pagody z dużą anteną na dachu. Może tam będzie zasięg. Fakt, komisarz Foma jak nikt znał się na bobkach.
– Ale – pytanie zawisło w próżni – co ja pociągnąłem? – W butelce nie było od dłuższego czasu nic.
– Komisarzu, pociągnęliście wątek – usłużnie zameldował Podhalański, zasalutował i szybkim truchtem oddalił się w stronę ryżowiska. W tym momencie Wątek poczuł się wyciągnięty, odprężony odłożył się na jeden z trzech boków…
Rozdział V i VI
Tymczasem komisarz Foma nerwowo stukał knykciem w biurko. Z telefonem przy uchu czekał już od godziny! Ze słuchawki dobiegały strzępki słów i ciche bulgotanie, przerywane trzaskiem na łączach. Wreszcie wśród bulgotania ryżowego pola rozległ się glos – tu Zeenowiew.
– Foma. Podobno pijesz zamiast się czołgać.
– Eeee tam, od razu piję… Choć fakt, w pustej butelce atomy azotu układają się w binarny ciąg w postaci pliku MP3 z bardzo popularnym w Korei Północnej dziełem muzyki polskiej: “Serce w plecaku”!
– Zeenowiew — czy jesteś pewien, że w butelce nie było wcześniej napoju wyskokowego? — zapytał Foma.
– Nie jestem pewien, bo nie pozostało nic do przeprowadzenia analizy chemicznej.
– To co jest?
– Jest tak: Friedmann ma weksel Szapira z żyrem Glassa, rewindykator jest Barmsztajn… On daje dwadzieścia procent, franko loco towar jest Lutmana, tylko ten towar jest zajęty przez Honigmanna z powodu weksel Reuberga. Za ten weksel Reuberga można dostać gwarancję od jego teścia Rozencwajga, tylko on jest przepisany na Rozencwajgową, a Rozencwajgowa jest chora…
– A co jej jest?
– Co by i nie było, to my dziedziczymy dwadzieścia procent, tylko Lutmann musi mieć pewność, że Honigmann go wypuści, oczywiście, jeżeli Rozencwajgowa jeszcze dziś się przeniesie na łono Abrahama, to Malwina Fajnsztajn nie ma nic przeciwko, tylko Lipszyc musi mieć pięćset dolary…
– Cooo?
– Nie gotówkę, tylko połowę na reszte zwolnienie od protestu. Jassne?
– Oczywiście, że rozumiem. A co ustaliłeś na miejscu? Masz jakieś pewne dane? – komisarz zmęczył się tym handlem w globalnym wydaniu, z przymusowym kodowaniem informacji.
– Foma, niczego nie jestem pewien, przede mną wciąż 38 równoleżnik do przekroczenia. A nikt mi tego wystarczająco nie ułatwia.
– Zeenowiew, czy ja cię kiedyś zawiodłem? Pogadałem z ludźmi od kartografii, przez najbliższą godzinę 38 równoleżnik jest jakieś 100 kilometrów na północ od ciebie. Witaj w Korei Południowej. Możesz spokojnie wstać i podejść, albo doczołgać się do najbliższej drogi i dojechać autostopem, KIĄ czy Daewoo do Seulu, byle szybko. Tam na rogatkach odbierze cię Pak Hok O’Seen, nasz człowiek o stu twarzach. Dla ciebie będzie miał twarz model 65. Potem się zdzwonimy.
Zeenowiew, ukończywszy rozmowę z komisarzem, położył na chwilę telefon na trawie. Nagle usłyszał jakiś szelest w pobliskich krzakach. Cichym, kocim niemal krokiem zaczął się skradać w stronę domniemanego intruza. Wtem – łubudu! – straszny huk powalił go na ziemię. Telefon eksplodował.
– Cholera, to już nie tylko LG, ale i samsungi wybuchają – pomyślał nim utracił przytomność.
Rozdział VII, VIII i IX
Pak Hok O’Seen klęczał nad Zeenowjewem i polewał mu w usta kolejne 0,7.
– Wstawaj, zaraz zasłona minie i równoleżniki wrócą na swoje miejsce! Biegnij tymi schodami, tyko nieparzystymi. Uważaj, by nie zgubić pantofli. I uważaj, żeby używać tylko nieparzystego pantofla! – Dodał na odchodne.
– Doda… Doda… Doda… – odpowiedziało echo.
– O rany! Jak bym ją uściskał – zagadnął do echa Zeenowiew.
Tymczasem Doda kładła się do łóżka. Samotnie. – Ach, ten Donald – westchnęła nostalgicznie – on jest taki cudooowny… prawie jak ja. – Zapomniała dodać: i jak wszystkie Doroty…[1].
Czy jeszcze ktoś o tej porze coś Doda? – pomyślał komisarz Foma. I zrobiło mu się nieprzyjemnie miło. Zdrowie Zeenowiewa! powiedział do siebie, i samotnie wychylił toast prawie pełną puszką piwa. – Doda OK, byleby tylko nie śpiewała – opadła go po chwili refleksja. – Bo jak śpiewa, to skrzeczy i syczy, aż gardło człowieka boli. Ale i tak ma piękne, sztuczne piersi. Zrobiłaby karierę w Korei…
Po chwili opanował się, i żeby dać upust emocjom zadzwonił do Podhalańskiego z prawdziwie staropolską wiązanką. Kiedy skończył, doszedł do wniosku, że nawet Doda nie wytrzymałaby do jej końca.
Rozdział X
John Boordell, rezydujący obecnie w Seulu i okolicach, sięgnął po lornetkę z noktowizorem. Bałagan pod balkonem rezydencji? O to chodziło, nie darmo kręcił się tu podejrzany element, więc na czarnym rynku ceny bobków sięgnęły zenitu. Na wszelki wypadek Boordell włączył nagrywanie biometryczne i przez satelitę posłał sygnał do centrali. A telefon okazał się być całkiem przydatnym narzędziem w tej akcji.
Mike Sattelita rzucił materiały przesłane przez Johna Boordella i spojrzał z wyrzutem na Spencera Ballkoone’a. Przecież John miał nie-Doda-wać ani słowa komentarza! A on bezczelnie wciąż wisiał na słuchawce, w której, co było do przewidzenia, rozległy się słowa komisarza Fomy: aresztuję Was! Wszystkim opadła szczęka, którą po chwili podniósł Owcarek i najzwyczajniej w świecie połknął, po czym zanurkował w ryżowisku.
Ale nikt się już nie dziwił. Albowiem komisarz, przebywając przejazdem w stolicy Dolnego Śląska, nie mógł aresztować ani Mike’a, ani Johna, ani Spencera, przebywających w Seulu. W momencie, gdy następowało gremialne wkładanie zapasowych szczęk, Foma westchnął i przewrócił się na drugi bok.
Po usunięciu niespodziewanych zakłóceń John Boordell wskazał na pilna potrzebę zwiększenia środków na zakup materiałów operacyjnych. Pierwsze próby zastosowania bobków w bateriach do telefonów okazały się obiecujące. Jednakże te koszty! Jego agenci w fabrykach LG i samsunga coraz bezwzględniej domagali się podwyżki. No i ci niewdzięczni Koreańczycy! Wszystkie zasługi w wygraniu EXPO przypisali natychmiast sobie!
Rozdział XI
Zaraz po obudzeniu się komisarz Foma poczuł, że nie będzie mógł się połączyć z Zeenowiewem, pozbawionym telefonu. Kto spowodował zdalnie ten wybuch? Czyżby John B.? Nadludzkim wysiłkiem woli komisarz powstrzymał się od nocnego spaceru z Podhalańskim. Zawsze, ale to zawsze, dzień, czy noc, zima, czy lato bez względu na porę – zawsze był gotów. Tym razem został po raz pierwszy ugotowany. Nie czuł się z tym dobrze. W każdym razie komisarz Foma, leżąc na jednym ze swych boków, zasnął ponownie głębokim snem. I nie domyślał się nawet, że to po prostu głupi bobek w baterii telefonu, który wybuchł Zeenowiewowi, sprawił, iż nie będą się mogli porozumieć długo jeszcze. Chociaż, czy ten bobek znalazł się w telefonie przypadkowo…?
Agenci z miasta W. w południowo-zachodniej Polsce donosili o innych pomyślnych próbach z nowym materiałem dywersyjnym. Bobki w piwie, całkowicie niewykrywalne organoleptycznie, okazały się świetnym środkiem narkotyzującym. Jedynym ubocznym działaniem były męczące wizje półnagich kobiet z syntetycznym biustem… Doprawdy, któżby pomyślał, że tak ekologiczny środek jak bobki właśnie może okazać się tak skuteczny i tak wielofunkcyjny. A główną jego zadą (a może waletą?) jest taniość.
Tymczasem Zeenowiew, wciąż w drodze do Seulu, zgubił oba pantofle. A przecież Pak Hok O’Seen go przed tym przestrzegał… Jak teraz pokona dalsze kilometry? Tym bardziej, że go zgarnęli do szpitala. Na drugi dzień Zeenowiew otworzył oczy. – Gdzie jestem?- wyszeptał. GDZIE JESTEM? – wrzasnął. Odpowiedziała głucha cisza. – Przecież mieliśmy podbić Koreę. Mieliśmy pokazać im, jak rozwiązuje się zagadki, mieliśmy odnaleźć te ich zaginione alikwoty i rzucić im je na stół z makietami do EXPO – litania niespełnionych zadań odbijała się wewnątrz osmalonej głowy. – A może to już się stało? A może wybuchła bomba atomowa? – Ogarniało go coraz większe przerażenie. – Dlaczego ja nic nie widzę? No, dlaczego? – Zadawał pytania nieobecnemu Fomie. –
Aaaaa… bo mam oczy zamknięte! Ciemność widzę! Ciemność! – Wykrztusił i popadł w zamyślenie… Jest to z jednej strony problem konstytucyjny, “nie zawsze precyzyjnie do końca uregulowany”, a z drugiej strony – “problem faktyczny”. Tak pomyślawszy zamknął oczy i pocieszył się tym, że zrobił kiedyś wieczorowy kurs z prawa konstytucyjnego i administracyjnego. Żeby zasnąć, zaczął liczyć dziury w polskiej ustawie o zamówieniach publicznych.
John B. przez chwile zazdrościł swemu przeciwnikowi 3 tygodni w szpitalu! Tak leżeć w błogiej ciszy… Aż wypadałoby posłać mu kosz owoców i liścik. W naszych sferach nobles obliż. Sięgnął po przygotowaną na takie okazje papeterię z ryżowego papieru. “Dear Comissioner Z. I’m very sorry, ale niebawem odzyska pan słuch”.
Rozdział XII
Pak Hok O’Seen wahał się. Wahał się od dłuższego czasu, myśląc jak by tu dobrać się do ‘Archiwum Alicji’, w którym są wszystkie rozwiązania? I wahał się dalej. W końcu, tak trzeba, gdy się człowiek ukrywa w zegarze z kukułką, przebrany za wahadło.
Uff… westchnął Pak Hok O’Seen. Co prawda wzdychanie jest bardzo nieprofesjonalne, ale po sprawdzeniu trzech szpitalnych łóżek w poszukiwaniu Zeenowiewa (pozostało mu już tylko 2946, więc będzie z górki) znalazł pierwszy ślad.
Płyta od razu wydała mu się podejrzana. Na okładce było: “Die Entfuhrung aud dem Serail”, a przecież uprowadzenia to temat dla niego, a nie dla jakiegoś ministerstwa kultury. Po drugie realizacja pochodziła z Salzburga, a jak Pak Hok O’Seen wiedział, Salzburg jest miastem położonym blisko Polski, bo w Europie, więc zapewne kierujący akcją Foma wielokrotnie miał z nim kontakt, zwłaszcza po wstąpieniu Polski do UE, na okładce zaś występowała data: 2006. Po trzecie… po trzecie nic się nie zgadzało — rozwiązanie wymagało albo szyfru, albo 0,7l. Jacyś goli ludzie biegają po scenie… We dwoje. Potem się zasłaniają na znak z zewnątrz… Czyli goli to jakiś znak. Słowo goli pochodzi od słowa ‘golić’ — na tyle Pak Hok O’Seen język polski znał, a golenie są albo odcinkami kończyny dolnej, albo zajęciem cyrulika. Cyrulik zaś był Sewilski. Zadzwonić więc do Sewilskiego — pomyślał Hak PAK O’Seen i wyjął komórkę. Było to LG…
Rozdział XIII
Tymczasem Zeenowiew ponownie otworzył oczy. Ciemność i przytłaczająca cisza pozostała bez zmian. Czy ja jeszcze żyję?- pomyślał. Myślę, wiec jestem – dedukował w wytrenowanym na Łubiance stylu. Wprawnym ruchem dłoni obmacał otoczenie. Na kołdrze leżał podłużny przedmiot, obły i znajomy – pilot od telewizora plazmowego. Machinalnie przebiegł palcami po klawiaturze i już wiedział: samsung! Pieszczotliwie przycisnął ergonomicznie ukształtowany przycisk. Feeria kolorów rozbłysła w drugim końcu niewielkiego pokoju.
Aha, nie jest źle – pomyślał. Mój wzrok nie ucierpiał, ale gdzie pantofle? W migotliwym świetle ekranu dostrzegł kosz z owocami stojący obok lóżka. Ananas, kaki, mandarynki i list z papeterii ze znakiem wodnym. Liść bobkowy – stwierdził patrząc pod światło. Ach, ten sk… Boordell, przeklął jak za dawnych koszarowych czasów. Dobrze ze w pokoju nikogo nie było. Twardym żołnierskim gestem przełączył program i brutalnie obrał soczysta mandaryną, którą do kosza doda’ł ordynator oddziału.
Smak dojrzałego owocu przywołał wspomnienia młodości. Ciemna speluna, opiumowe piekło i ich czterech przy stole: on, Boordell, Puccini i Borys. I jeszcze ta koreańska kelnerka Cio-Cio San z dzbanem sake w śnieżnobiałych dłoniach.
http://www.youtube.com/watch?v=9pm4-UzHNf8
To było dawno, dawno, kiedy jeszcze Boordell nosiła przezwisko Anakin.
Pukanie do drzwi dotarło doń jak przez watę, słuch powracał powoli. – Wejść! – krzyknął niewyraźnie, gryząc ostatni kawałek mandaryny. – Pak Hok O’seen dyskretnie otworzył drzwi łokciem, ręce miał zajęte sporym pakunkiem.
– Ach, moje pantofle – ucieszył się Zeenowiew. Szybko sięgnął ręką w głąb prawego, haftowanego jedwabiem trzewika. Kluczyki były na miejscu, instrukcja obsługi również.
– Komisarzu, jest jeszcze faks do pana – dodał Pak Hok O’seen. Zeenowiew rzucił okiem na pismo i zbladł… Zaproszenie na dziś do Kruszwicy. Godzina nadania 16:03. Nie było czasu na zwołanie konferencji prasowej.
Zeenowiew jeszcze raz zerknął na faks. Na samym dole, koślawymi literami dopisano “Zimermann nie przyjedzie, boli go kolano”. A wiec konsekwencje wpadki wyglądają gorzej, niż przypuszczał. Postanowił przekazać wiadomość przez kuriera — Juliusza S., pseudonim “Wieszcz”, który pod pozorem pielgrzymki do Ziemi Świętej, udawał ojca zadżumionych, by uniknąć kontroli celnej.
Rozdział XIV
Chwilę wcześniej komisarz Foma niecierpliwie spoglądał na swój zegarek marki Poljot. Każdy z siedemnastu rubinów okupiony był wyczerpującą służbą dla dobra Ojczyzny. Teraz w Kruszwicy będzie mógł błysnąć czerwonym blaskiem po zawstydzonych oczach.
Wizję triumfu przerwał zdyszany Podhalański.
– Sefie, jak to powedziecz… Skolenie w Kruszwiccy odwołane – dość powoli jego język wracał do właściwego rytmu. – Zapowiedziano kontrolę z UE, która poszukuje tajnych więzień CIA. Zafrapowały ich donosy o torturach przy testach bobków. I jeszcze jest wideo z kamery na lotnisku. Tu jest kaseta!
– No dobra, ale co na niej jest?
– Pan sam zobaczy – aspirant wsunął kasetę w odtwarzacz i tęsknym wzrokiem spoglądał na przegub komisarza. Poljot Aviator z polerowanym genewskim werkiem lśnił szykownie. Gdzież mu, prostemu policjantowi, do takich luksusów. Ale na model KGB Black miał już uskładane. Czasem pod nieobecność szefa lubił sobie popatrzeć na pewną stroną w sieci.
– A co wy Podhalański tam mi gapicie się na ręce – wkurzony, ostry glos komisarza Fomy wyrwał aspiranta z marzeń. – Czy Zeenowiew przekazał, kiedy wraca?
– Już sprawdzam – Podhalański rzucił się w stronę dalekopisu. Z wnętrza wiekowej maszyny wysuwał się niekończący arkusz papieru, i wijąc malownicze esy, składał w zgrabne floresy na zielonym linoleum. Wśród meldunków o kradzieżach, wyciekach i przeciekach, w oczy rzucił się krotki tekst pisany słowackim charakterem pisma: “Przyjeżdżam wtorek wieczór, tranzyt przez Melbourne. Z.”
Szczęśliwie dla Podhalańskiego, pani Ala, archiwistka i kobieta od wszystkiego, z impetem trzasnęła drzwiami od gabinetu.
– Komisarzu – rzuciła na przywitanie i rozsiadła się w fotelu dla gości. Podhalański, schowany za dalekopisem, z satysfakcja obserwował, jak jego szef przełyka ślinę pod wyjątkowo niestarannie zawiązanym krawatem. Z palcem wskazującym w doniczce biurowej paprotki sekretarka popatrzyła surowo na Fomę. Komisarz chrząknął, wyprostował się i krzyknął na aspiranta – Podhalański, wiecie gdzie jest konewka!
– I jeszcze dwie kawy- dorzuciła pani Ala. – Co nowego?
– Wpadka w Korei. Zeenowiew przyjeżdża we wtorek na rekonwalescencję, przez Melbourne. Chyba jest jeszcze bardziej wkurzony niż my. Boordell w Seulu pomieszał mu szyki.
– Załatwi się. Dostanie nowy telefon i barszcz z liściem bobkowym.
– A co u ciebie? Nie było cię długo.
– Ktoś odkopał moje podanie sprzed czterech lat. Robię doktorat.
Epilog
„Samoloty Qantas nigdy nie spadają, nie spadają, nie…” w głowie Zeenowiewa kołatały się słowa napisane ręką Boordella na jednej z reklam na seulskim lotnisku. Przez pokładowe głośniki dobiegało wezwanie, by wyłączyć wszystkie telefony…
[1] Moze nie zabocyła, ino usnęła i nie zdązyła dodać? – Zastanawiał się później w dodaskaliach Podhalański.
😉
Przyznaje, ze wyrazilem sie niefortunnie – powinienem powiedziec „Zydowskiego pochodzenia” – bo moze on czuje sie bardziej Parsi niz kim innym. Cala kupa Zydow w Polsce czula sie wylacznie Polakami – chociaz niektorzy tak nie mysla do tej pory 😉
Alicjo! Jestes WIELKA
Kawowe zdrowie Miedzyplanetarnego Sekretarza Ogolnoblogowego!!!
Niech zyje! Niech zyje! Niech zyje!
A tu krociutki wywiad z Mehta
http://www.youtube.com/watch?v=FIse2VFT8Lw
Łza się w oku kręci, jaki to kiedyś komisarz Foma miał rozmach…
W następnym odcinku:
Groźny wirus kuku.ru.ku atakuje zegary z kukułką. Czy Pak Hok O’Seen jest bezpieczny? Czy nic mu nie grozi w wahadle?
Na Podhalu ląduje zabójczo piękna agentka koreańska Wuo-Hata-Mari. Czy Podhalański oprze się urokowi jej sierści?
Jakie haki kryją się jeszcze w Archiwum Alicji?
Czy Doda doda dwa do dwa?
Czy można się jeszcze zapisać na legitymację KAWKi??
Bogumile – zapowiedź wygląda obiecująco 😀
Ta KAWKa to mi zaczyna na jakąś niezłą organizację wyglądać… hmmm, trzeba będzie poważnie potraktować tego facia…
Agentka P.K., przekonawszy się, że nie może liczyć na ogarnięte bezwładem oficjalne służby, postanowiła zwrócić się do półlegalnej, ale prężnie działającej organizacji KAWKa. Organizacja ta była szalenie tajemnicza i elitarna, niełatwo więc było zdobyć informacje na jej temat. Nawet TW Wiki milczała jak grób. Wiadomo było tylko, że KAWCe przewodził Mózg zwany potocznie ekspresem. Ale P.K., nie zrażając się trudnościami, postanowiła zaaranżować spotkanie…
Po zasięgnięciu języka sprytnie wydedukowała, że w organizacji znajduje się niejaki pan Przelot, zajmujący się tłumaczeniem (być może więc i tajnych dokumentów) oraz tajemnicza kobieta tytułowana Madame La Pianiste z Paryżewa nad Sekwaną. Słyszała też, że do organizacji zgłaszał się jakiś Pak, ale z pewnością nie był to Pak Hok O’Zen. Chociaż jakichś koreańskich powiązań nie dało się wykluczyć.
Zaczynam tracic watek. Czy mozna jakoś powiązać Zeenowiewa z agentką P.K.? Łatwiej byłoby panować nad całością.
Nie wiem, co Zeenowiew na to 😆
Właśnie odkryłam w starym kryminale zdanie: „Zimerman nie przyjedzie, boli go kolano” 😯 Tfu! To przecież już! A biletu do dziś nie mam
Stanislawie, przepraszam ze wracam do watku, ktory zanikl, ale musze to napisac. Moje akademickie doswiadczenie doprowadzilo mnie do jednego wniosku: zadnych autorytetow. Zaznaczam ,ze nikogo nie prowokuje ani nie sugeruje , ze P.K. jest osoba , ktorej wiedzy, pasji i poczucia humoru nie nalezy szanowac. Ten blog to dla mnie miejsce wolnego, naturalnego przeplywu mysli , wiedzy i infomacji blizszy niezaleznosci mysli uniwersyteckiej. Konsekwencja tego sa emocje, czasem nieopanowane.
1. Członkostwo w KAWKa nie wymaga zapisów, składek ani innym tym podobnych ceregieli.
2. Pożądane natomiast jest posiadanie przynajmniej czterech różnych wykonań symfonii „Odrodzenie” i znajomość na wyrywki słów do wszystkich pieśni.
(Mnie, jako członka założyciela, ten wymóg nie dotyczy, buhahahaha)
3. Zimerman niech nie ściemnia, bo kolanem nie gra.
4. Proszę PK o podanie numeru miejsca, to naprawdę wyrychtuję ten bilet, bo TO właśnie zakrawa na kryminał, stary czy nowy.
Pare dni temu byla tu krotka wymiana mysli dotyczaca rywalizacji, konkurencji, wspolzawodnictwa. Mysle, ze brak umiejetnosci dyskutowania byl przyczyna napiec na blogu, a nie prostej w zalozeniu, checi klotni. Szymonowi polecam Erystyke Schopenhauera oraz policzenie w duchu do 10 zanim cos palnie i bedzie zalowal.
W imieniu Pani Sekretarz przypominam, że fragmenty zbiorowych dzieł należy poprzedzać odpowiednim piktogramem ~ pod groźbą nieuwzględnienia.
A komisarza Fomę proszę obciążać incydentalnie, bo jest zajęty na własnym podwórku 😆
Z kolanem nie gra, ale czym bedzie naciskal pedallo?
Żaden sen nie był jednak tak zagmatwany i wieloznaczny jak proby dotarcia do wszystkich KAWEk i do każdej z osobna.
PK rozpoczęła identyfikacje, jakże niezbędną dla jasnego obrazu sprawy, od przepisania pracowicie w krzywym zwierciadle wszystkich piesni inspiratora KAWKi. Odwieczne sprawiły jej największą trudność nie tyle z powodu faktury, co z braku jasnego i wyrazistego kodu literowego.
Ślęczała nocami nad czarnymi wężykami, by w chwili olśnienia odkryć, ze to nic innego, jak litewska Maskarada, powracająca falą tsunami.
I tu dopiero zaczęły się schody!!!
Dziady!! Dziady!! Wykrzyknęła.
Padła z wyczerpania. Przyśnił jej się Wieszcz pasający Baranki
JoSe, jezeli Paderewski mogl grac przy scislej wspolpracy z wciskaczem tlumikow, to i jakis Bobik do pedallo sie znajdzie 😆
Problem jeno techniczny: czy ma on siedziec na kolanach Pianisty, czy pod stolkiem. No i w tym drugim przypadku – przodem do pedallo, czy zadkiem?
Nie mylmy fikcji z rzeczywistością 😀 Gostku, i co, podam numer i mnie ktoś podsiądzie 🙁
JoSe – moje dużo dawniejsze, jak mniemam, doświadczenie akademickie doprowadziło mnie do wniosku: autorytety są, ale trzeba ich ze świecą szukać. Ale naprawdę są! Jeśli dziś nie ma, to smutno. To znaczy, że to upadek jakiś.
Eee… Komisarz z nami się bawić nie chce… to co to za przyjemność? 😥
A każdy baranek na głowie ma oczywiście kwietny wianek… 😉
Oczywiscie, jeno nieco nadgryziony. Witaminki. 😉
JoSe, ogólnie się zgadzam, ale diabeł tkwi w szczegółach. Żadnych autorytetów to zasada, a zasady sa potwierdzane przez wyjatki. Na każdej uczelni da się znaleźć parę osób, które są niekwestionowanymi autorytetami.
Tak było i na mojej, choć rzeczywiście byli panowie i były panie, z których „wiedzy” pokpiwano sobie powszechnie. Były też prace doktorskie utajnione, bo bez utajnienia recenzenci nie chcieli się pod pozytywnym werdyktem podpisać. Ale to szczegóły kuchni akademickiej.
Przy tym wszystkim były normalne studia, na których osoby chętne zdobywaniu wiedzy mogły się wiele nauczyć i to gruntownie. Kilku wybitnych polskich finansistów studiowało w tym czasie mniej więcej, co ja, albo trochę później. Teorii ekonomii wtedy prawie nie uczono. Myśl ekonomiczną do współczesnej poznawano tylko na dość powierzchownej historii myśli ekonomicznej.
Biorąc pod uwage wiedze uzyskaną na wykładach więcej wiadomości uzyskałem na studiach prawniczych niż na ekonomicznych, bo akurat profesor Krzyżanowski wykładający ekonomię polityczną na UJ uznał za słuszne zaznajamiać studentów z dorobkiem wybitnych ekonomistów zamiast ograniczać się do marksowskiej krytyki kapitalizmu.
Jednak wielu studentów mając dostęp do biblioteki studiowało naprawdę i uczyło się tego, co było potrzebne chopciaż nie zawarte w programie studiów. Dotyczy to moim zdaniem każdego kierunku studiów. Po ich ukończeniu widać, kto jak studiował.
Agentka P.K. pisząc o muzyce dowodzi, że na studiach czasu nie traciła. Omawiając utwór lub artystę operuje konkretnymi pojęciami pozwalającymi na wyrobienie sobie jakiegoś poglądu. Biegun przeciwny – kilku bardzo popularnych mieszcaczy w głowach, którzy w TV recenzują ograniczając się do „wspaniałe”, „niepowtarzalne”, „cudowne”. Dlatego Boguś Kaczyński jest dla mnie miernotą bez pojęcia o muzyce, a P.K. autorytetem. Jako osoba muzycznie niewykształcona czuję się zobowiązany przyjmować opinie P.K. za wiążące tam, gdzie chodzi o sprawy dające się zmierzyć i naukowo opisać. Osoby, które same legitymują się gruntownym wykształceniem muzycznym, mogą polemizować ile chcą, jeżeli mają konkretne argumenty.
Cel, pal.
Mnie, spierniczałego zgreda, coraz częściej bawi, a jednocześnie smuci u tzw. „młodych ludzi” ta niebywała pewność siebie i przekonanie o słuszności wyrażanych przez siebie poglądów. Pewnie wszyscy w mniejszym lub większym stopniu tacy byliśmy, ale……
Erystyka to jest walenie z armaty do wróbla. Na początek, przed kliknięciem „dodaj”, wystarczy 3 razy przeczytać własny wpis i 2 razy się zastanowić, co się napisało.
Kwietny wianek to chyba dziewczę za barankiem. I jeszcze w ręku zielony badylek, i piękny owad nad głową.
Jak nie chcemy dziewczęcia, to wianek i badylek mogą być u Podhalańskiego, jak wróci z Korei.
A zresztą, po co pedałować? Gould rzadko korzystał, to Zimerman gorszy (lepszy) miałby być? Nie ch wszystko będzie tak zletka secco poco staccato.
Komisarz wesprze, jak zajdzie taka potrzeba, ale ktoś wspominał o szukaniu nowych autorytetów 😉
I przypominam o piktogramach! ~! ~! ~! ~! ~!
Zgadzam sie z Toba, Gostku, bez zastrzezen.
Poza pewnoscia i glebokim przekonaniem o wyrazaniu Jedynej Prawdziwej Opinii martwi mnie rowniez sposob. Upieranie sie przy swoim. Za wszelka cene i bez zastanowienia.
I wtedy wracam do anegdotki o profesorze Klemensiewiczu. Niekwestionowanym autorytecie. Jednak.
Powtarzal: niewiedza nie jest wstydem. Wstyd nie zajrzec do slownika.
Przeklada sie na wiele plaszczyzn. „Slownik” wiele ma wymiarow. Rowniez ludzkich.
Ośmielę się przypomnieć, że Madame La Pianiste znana jest skądinąd pod swoim prawdziwym nazwiskiem:
„Nikt nie czekał na Gare de l’Est. Z kotem za pazuchą i pustą butelką po koniaku w dłoni generał rozglądał się przekrwionymi z niewyspania oczyma. Nie potrafił spać przy świetle, a Putin – pod przykryciem, kot jednak postawił na swoim i był wyspany.
– Monsieur, czy przyjechał pan tym pociągiem z Polski? – Elegancka dama o szczupłych dłoniach pianistki zagadnęła go niespodziewanie. Madame Attente pilnie poszukiwała fachowca do kilku prac stolarskich w jej mieszkaniu. Tym pociągiem przyjeżdżało sporo młodych i przystojnych Słowian w poszukiwaniu pracy. Madame A. miała już naprawione krany i nową glazurę w łazience, ale te nieszczelne okna i drzwi domagały się świeżej krwi.
Po trzech dniach pobytu w Paryżu generał Zeenowiew zatęsknił za bunkrem w stepie i mołojcami. Roboty u artystki wykonał bez zarzutu, a poczta pantoflowa sprawiła, że on i jego hebel mieli wielkie wzięcie wśród przyjaciółek madame A. Jednakże miał już dość ciągłego częstowania ptifurkami i szampanem. Marzył mu się czarny rosyjski chleb z jesiotrem i dobrze zmrożonym kumysem. Poza tym i kończył mu się doroczny urlop.”
Pytanie, co znaczy ‚autorytet’ 😉
Autorytety ‚z wiedzy’ — bywają, ale trzeba wiedzieć, gdzie ich wiedza ma granice.
Inna sprawa, że się zgadzam z Arthurem Schopenhauerem, że i autorytety ‚z wiedzy’ uznaje się tylko z konieczności, gdyż nie wszystko można sprawdzić osobiście.
PS.
No i tak, mam tylko jedno nagranie Symfonii „Odrodzenie” na półce i drugie zamówione w sklepie. Wylecę z KAWKi za taki niedostatek?
Drogi Stanislawie, a czy Zosia potrafilaby pasac baranki bez Podhalanskiego?
Wianek na baranku, by sie nie zrosil na glowie 😆
Ja nawet nie mam szans, ale chyba nikt nie ma, bo czy istnieje aż pięć wykonań tego dzieła? 😯
passpartout, melduje poslusznie, ze z braku kompetentnej krwi ze Wschodu, podheblowalam okna wlasnoracz. Szczelne i wiatr nie hula. Nawet grzac nie musze, tak dobrze to wykoncypowalam! Chwalic za mestwo (choc to nie powod do chluby, wiadomo – kobiety robia to, co musza, mezczyzni – co potrafia)
😆
Ten wciąż o swoich piktogramach, kiedy my już dawno na dekagramy przeszliśmy i jesteśmy bliscy przejścia całkowicie na litry…
Poco a poco staccato? Jak kolano boli to można legato…
Baś, baś, baranku,
chodź na śniadanko,
mam tu dla ciebie,
trawę i sianko…
Trawki nie skubnie, kwiatków nie zrzyna,
Lecz oczy podniósł w słoneczną mgle,
I wciąż się skarży jako dziecina:
We! we! – we! we!
Zanim się wyleci, trzeba najpierw się dostać.
Jeśli to jedno wykonanie jest Wodiczki, to może się liczyć za trzy 😛
Poza tym wyraźnie napisałem „pożądane”, nie „wymagane”.
Reszta do uzgodnienia podczas rozmowy inauguracyjnej w pomieszczeniu na dole nieskażonym sygnałem etc.
Wodiczko Pomorska,
Salwarowski, Śląska
Noseda, BBC Phil
Maksymiuk, Sin. Var.
Transmisja wykonania Borowicza była w radio, więc jeśli ktoś nagrał…
Salwarowski z OS FN, przepraszam.
Oj, maniactwo…
Na tym Borowiczu to nawet byłam. Nahałasował 😀 Ale młodych takie hałasy biorą, więc OK, niech będzie i tak…
No byliśmy, byliśmy na rockowym Borowiczu.
Najważniejsze, że muzyka poszła w świat. Inne wykonania się potem same napatoczą.
(Kod: fbac – ladny motywik)
W ostatecznosci sami mozemy dokonac jakiegos nagranka, czyz nie? 😉
Borowicz, którego w ogóle prywatnie bardzo lubię, bo fajny chłopak, ma u mnie dodatkowe sto tysięcy punktów. Za Dominika…
Dla mnie dyskusja osiąga trochę zbyt wysoki poziom. Początek był prosty. Blog muzyczny prowadzony przez krytyka o niekwestionowanych kompetencjach, więc rozszczepianie kwesti autorytetu na 8 wydawało się zbędne.
Tymczasem dochodzimy do definiowania autorytetu i filozoficznego problemu zdawania się na autorytet tylko w przypadku, gdy granice naszego poznania nie pozwalają się bez niego obejść. Toż niejedna pracę na ten temat napisano, tylko jak się to ma do dyskusji z Szymonem?
Zosia bez owczarka może jakoś da radę. Dziewczyna zawsze wygląda uroczo z jagnięciem na rękach.
Wracając do Zosi, heblowanie to jednak nie zajecie dla kobiet, nawet, gdy muszą. Dokładność i pecyzja świadczą za, ale ten kurz! Chyba, że strug ręczny wchodzi w rachubę, to tylko śmieci pod spodem zostają, a włosy pozostają w miarę nie zapylone. Z drugiej strony wynajety fachowiec zapyla jeszcze lepiej.
Stanislawie: 😆
to w prezencie
http://www.casafree.com/modules/xcgal/displayimage.php?pid=14098
Stanisławie, ale wynajęty fachowiec nie zrobiłby tego tak dokładnie i skutecznie. Juz przećwiczyłam. A kurz – cóż! Przynajmniej prysznic był szczęśliwy.
Dobry, dobry dzień! 🙂
Spieszę się, widzę z radością twórcze poruszenie, ale ja tylko chciałam powiedzieć, że warto ingerować w Wiki. Zareagowano na moje wstawki i linki – przeredagowano zapisy usuwając nieprawdziwe oskarżenia i insynuacje.
Jestem szczęśliwa. Warto szarpać, zawsze coś się wyszarpie, a coś wygładzi.
Bóźka od Maruśka!
Lecę do Marek szarpać się Media Marktem omój komputer. 😉
Stanisławie:
Myślę, że JoSe, Ciebie i Panią Kierowniczkę w sprawie autorytetu różni właśnie to, co się z tym słowem wiąże. JoSe jest sceptyczna. Ja też mam takie skłonności (z podobnym chyba źródłem, bo mój sceptycyzm zrodził się wówczas, gdy w jakimś drobiazgu zaczyna się wiedzieć więcej niż aktualny mistrz przemawiający z pozycji autorytetu), co wcale nie przeszkadza mi szanować wiedzy Pani Kierowniczki.
A jak to się ma na tym etapie do Szymona, to po prostu nie wiem. Chyba, że w filozofię zagłębimy się jeszcze głębiej 😉
Jaki zmieścisz szyfr w Chopinie
Ile pływa wydr w basenie
Takoż zmieścisz cyfr w …
Łby urywał hydr…
Norwid Kamil Cypr…
I grających cytr…
To wypiję litr…
Nie będę miał krzywd…
Dzień dobry,
Widzę, że niektórzy forumowicze nadal próbują mnie „podszczypywać”,
ale tym razem już nie dam się sprowokować. Uważam tamtą sprawę
za zamkniętą.
A skoro mowa o autorytetach,
Pani Dorota – jako wykształcony muzyk – może być dla mnie (osoby
bez wykształcenia muzycznego) autorytetem w kwestiach „technicznych”
muzyki, natomiast jeśli chodzi o jej wartość artystyczną, tu – SAM
SOBIE JESTEM AUTORYTETEM (i nikt, ani nic tego nie zmieni).
Macie racje, dla mnie pojecie autorytetu mocno sie zdewoluowalo. A poza tym na tym chyba polega studiowanie: na nie dawaniu sobie ograniczen. To oczywiscie nie daje pozwolenia na bycie aroganckim.
Gostek starzejesz sie kazdego dnia uzywajac sformulowania Mlodzi Ludzie. odmlodniejesz nie uzywajac go. W USA nastolatkow ucza erystyki i dlatego maja najlepsze osrodki akademickie, a nie stara, dobra Europa.
Dziękuję za prezent. Nie dość, że dziewczątko z jagnięciem, to do tego Maroko.
Szymonie, ja naprawdę mam dość. Nikt tu Pana nie podszczypuje, tylko próbuje delikatnie namówić do zmiany języka. To samo z tym SAM SOBIE JESTEM AUTORYTETEM. A nie wystarczy powiedzieć po prostu, i to małymi literami: mam swoje własne upodobania? Pokory trochę wobec świata. I bez krzyku! Bo duże litery w netykiecie to krzyk. A krzyk to pogarda dla rozmówcy.
Tak swoją drogą takie zdanie pamiętam z jednego z opowiadań Izaaka Babla: „Młodość to nic, przejdzie z wiekiem”. Jak miałam 30 lat, też uważałam, że zeżarłam wszystkie rozumy, autorytetów nie ma, a ja znam Ogólną Teorię Wszystkiego 😆
Wiecie, jak jest fajnie, kiedy się nabiera dystansu? 😀
Szymuś dziecino,
cieszyłeś się moją sympatią, aleś przegiął pałę. Tobie nie brak wyksztacenia muzycznego ani żadnego innego, Tobie kindersztuby z dziesięć deko zdałoby się nabyć. I nikt ani nic tego nie zmieni…
@JoSe:
No i muszę się tłumaczyć jak żak.
Napisałem tzw. „młodych ludzi” czyli jakby podwójna ironia. Zresztą używam tego określenia pieszczotliwie w stosunku do większości osób młodszych ode mnie :-).
Certyfikowanym zgredem jestem głównie przy okazji chodzenia na koncerty i bycia z nich zadowolonym.
zeen zmiania zdanie, to i Sz. może zmienić…
Gdyby chciał. Ale na chcenie to trzeba zapracować. Ilem się natyrał, by MIstrz zeen (MIstrz przez 2 wielkie litery to dwa razy więcej niż Mistrz z jedną wielkością) dobre słowo o mnie napisał 🙄
W V wieku pne żył w Atenach pan, który stwierdził: „Wiem, że nic nie wiem”. Inny pan we Francji napisał „Cogito ergo sum”. Ale to drugioe zdanie nie pozostawało w opozycji do pierwszego, raczej je uzupełnia. Co prawda niektórzy prześmiewcy ujmują z Kartezjusza jedną literkę i powstaje, coś, co w przypadku poniektórych tez jest prawdziwe, zależy do od sposobu na życie.
Bo tak naprawdę to Gosteczek jest smarkaczem, tylko z rzadka się zdarza, że ktoś jest od niego młodszy 😆
Widzę, żem używając skrótu wszedł na pole minowych wieloznaczności.
Miało być: „zeen zmiania zdanie, to i Szymona może zmienić…”.
Pani Kierowniczko, proszę o komasację, bo nie chcę zaśmiecać i robić sztucznych statystyk.
A czy na pewno ma być „zmiania”? 😉
Tak czy siak nie mam czasu na żadne komasacje ani na dalsze dzielenia włosów na 20, bo muszę wyjść… Ale jak Wy chcecie dalej, to się bawcie 😀
Pani Kierowniczka dzisiaj na drugą zmianię 🙄
Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem… ?
Czeka Chopin czeka
Chłodny i przejrzysty
Niby górska rzeka
Niby potok czysty
Aż ktoś szyfr odkryje
Cicho zabrzmi cytra
W kominie zawyje
Zeen odbije litra…
zeen odbije litra
Lecz nie przed wieczorem
Teraz siedzi w szyfrach
I przegryza porem
Nie w kominie wyje
Jeno dusza ma
Patrz, wyciąga szyję:
Aaaaaaaaaaaaaa……
odbijany! odbijany!
liter wiele, szyfr złamany.
No wiec właśnie, Szymonie. Napomknęłam delikatnie i aluzyjnie o słownikach, bo nie chciałam wchodzić w pola taktu, dobrego smaku i wychowania. Każdy ma prawo do własnych opinii i przemyśleń, ale niekoniecznie należy z założenia brać innych za idiotów i uporczywie upierać się przy swoim. Trochę dystansu do siebie nie zaszkodzi, a bardzo pomaga żyć. I na co dzień, i od święta.
Dusza wyciągnięta
podmuchem łabędzim
przez komin wystaje
nieco się uwędzi.
Cóż to jednak wobec
tajemnych zapisków
za których odkrycie
mogą zbić po pysku
Zbiry wertepowe,
to śmierci komando
przed którym ucieczką
jedynie glissando…
Starość ma swoje zalety. Nie wiem, czy na tym blogu jest oprócz mnie ktoś stary, więc piszę tylko za siebie.
Podchodzenie z dystansem do wszystkiego pozwala uniknąć wielu złych skutków pewności siebie zwiazanej z młodością. Ale jest jeszcze coś. Rozmawiamy z kimś młodym lub nawet w wieku średnim i widzimy jak na dłoni wszystko, co się za jego wypowiedzią kryje. Podobnie słuchając polityków. Starego zdecydowanie trudniej zwieść.
Stanisławie! Stary??? A cóż to za stwierdzenie. Żeby wszyscy młodzi tacy młodzi byli jak Ty, świat byłby radośniejszy.
A Twoj post jeszcze umacnia mnie w przekonaniu, ze z wiekiem człowiek młodnieje. Owa perspektywa spojrzenia daje mu swobodę życia, o jakiej wielu może tylko pomarzyć!
Starego trudno zwieść
Na cztery nogi kuty
Lecz jeszcze trudniej zjeść
Bo lekko już nadpsuty
Oddajmy starym cześć:
Chwalmy umysłów płody
Lecz kiedy mamy jeść,
To jedzmy raczej młodych 🙂
Im bardziej pogryziony – tym młodszy?
Ząb czasu w czosnku ząbek się zmienił.
Coś chciałem tu napisać, lecz łotrzyk
w mej głowie mądre myśli pozmieniał
I nie wiem czy z młodymi iść naprzód,
czy wieki średnie głośno hołubić?
A może się na starszych popatrzeć
i wszystkich smakowitych polubić?
Tereso dziekuję. Takie młodnienie na starość nosi miano dziecinnienia. Zeen ma zupełną rację. Ale stary ciągnie do starego. Mnie urodę młodych dziewcząt trudno ocenić, jest na ogół taka lalkowata. Dla takich jak ja o urodzie w dużej mierze decyduje to, co już życie na twarzy zdołało zapisać.
Przenośni z jedzeniem unikałbym po wczorajszej lekturze dotyczącej zbrodni w Petersburgu, gdzie dwóch panów zamordowało panienkę, po czym została częściowo zjedzona. Mam nadzieję, że to nie wpływ „Milczenia owiec”. Jeden z panów był kwiaciarzem, drugi masarzem. Ponoć zaliczali się do jakiejś „subkultury”.
Miłło się gawędziło, za ostatni wpis przepraszam, bo mógł popsuć nastrój, ale też i tak jesteśmy stale podobnymi przyjemnościami bombardowani. Teraz na dłuższe zebranko. Papa
Nie, nie popsul 😆
Taka monologowa godzina. Ja tez zmykam posluchac mlodziezy skrzypcowej o laury walczacej.
Ząb czasu w czosnku ząbek się zmienił – nie mogę… 😆
Glissando na lodzie
Bo wataha goni
Łyżwy dzisiaj w modzie
Gdy brak sań i koni
Na marginesie przeczytanego dzisiaj wywiadu z red./dyr. Sułkiem
http://miasta.gazeta.pl/lodz/1,35135,6215962,Rezygnacja_nie_wchodzi_w_rachube.html
a w ścisłej korespondencji z tytułem wątku. Mówi redaktor/dyrektor:
„W Polsce na Chopinie znają się wszyscy. Jest – w najlepszym rozumieniu tego słowa – powszechną własnością i wartością. Nic dziwnego, że przygotowania do Roku Chopinowskiego budziły takie emocje; w polskim społeczeństwie panuje głód sukcesu.”
Słowa tyleż piękne co – z bólem rozdzierającym skowyczące z żalu serce – chyba nie mające odbicia w rzeczywistości. Zresztą w dalszej części rozmowy nasz dwuetatowiec (piszę to z podziwem, bez jakiejkolwiek złośliwości) sam daje dotkliwy przykład skrzeczącej rzeczywistości (nierozpoznanie przez 250 nauczycieli humanistów (?) Poloneza As-dur). Myślę, że FCh jest dobrem narodowym dla niszowców z Dwójki, dla wspomnianych nauczycieli-humanistów lekturą nadobowiązkową (acz w jakimś tam stopniu poważaną), a dla całej reszty pustym pojęciem – no może kojarzącym się z marszem żałobnym (chociaż od czasu, jak przestało sie grać na pogrzebach, to i ta recepcja może być – nomen omen – martwą sprawą).
Projekty, o których wspomina AS (i w tej rozmowie i w wypowiedziach radiowych) dają jakąś nadzieję, ale mój sceptycyzm nie ulega jednak zmianie.
Pani redaktor: już radziłem niedawno zadzwonić do p. Halucha, bo biedny Czepułkowski (to ten od wysyłania biletów) chyba już jest w stanie nirwany przedkoncertowej (chociaż nie powinien, gdyż nie było szturmu rodaków na nasze kolejne dobro narodowe, jak niegdyś okreśłił KZ red. Marczewski). Ale tu przyczyny są chyba bardziej -i tu właśnie nie wiem, czy skomplikowane, czy wręcz przeciwnie: bardzo proste.
Acha, szanownej (jak ja mogę to napisać, jeżeli uważam się za gentlemana w pierwszym pokoleniu), zatem szanownej Babie dzięki za relację z koncertu Kissina. Czyli widać, że doszedł do jakiegoś rozstaju dróg, na którym trzeba się zastanowić nad dalszym kierunkiem. Ale to chyba naturalne po 25 latach kariery.
Ja już nieraz dzwoniłam do p. Halucha i wiem, że on mnie i tak wpuści. Ale chciałabym siedzieć na swoim miejscu… Zadzwonię zaraz jeszcze raz.
Zadzwoniłam. Czepułkowski bezczelnie ponoć twierdzi, że wszystkim wysłał. Do mnie nie, mimo paru monitów. Komórki też podobno nie odbiera. Pan Andrzej znów deklaruje, że mnie wpuści, ale to naprawdę jest kryminał.
I znowu wracamy do kryminału z Chopinem w tle.
dal segno al fine.
Konkurencyjną imprezą w FN w piątek i w sobotę będzie koncert z Karłowiczem w roli głównej – symfonia, koncert skrzypcowy (Ilya Kaler) i Biała Gołąbka. Dyryguje Wit.
Bo na tych koncertach to mafia rządzi… 🙄
Nieee, akurat w tym przypadku myślę, że chodzi o zwykle niechlujstwo i nieudolność.
A według mnie mafia jak nic 🙄
KAWKa rządzi…
To co, Gostku, sobota w filharmonii? 😉
A ten kryminał to akurat jest z Bacewiczówną w tle 😉
Z prawdziwą przyjemnością słucham sobie przedpołudniami w Dwójce Grażynki, która jest bohaterką tego tygodnia. Puszczają też jej nagrania skrzypcowe, niestety jest ich niewiele i strasznie zdarte 🙁 Ale świetnie kobita wymiatała…
Szczerze powiedziawszy sposób dystrybucji biletów na tę turę koncertową jest po prostu skandalem. I żadne zaklinanie się p. Halucha tutaj nic nie zmieni. To jest zarówno skandal jak i kuriozum. O ile jeszcze w przypadku tych niewyprzedanych sal można zachować resztki spokoju, o tyle w przypadku Poznania i Katowic (to ja) przygotowany jestem na udowadnianie, że nie jestem wielbłądem na różne sposoby. Biorę ze sobą metrykę urodzenia, wszystkie świadectwa i dyplomy, zaświadczenie o niekaralności, o niezaleganiu z podatkami i opłaconym ZUS-em (tu drżę, bo w grudniu spóźniłem się o jeden dzień – byłem na koncercie Sokołowa), certyfikat szczepienia kota (i poświadczenie świadków, że Niunia słucha każdej muzyki, a przy nagraniach KZ cicho miauczy w C-dur; ma przy tym piękne portamento). Jeżeli o czymś zapomniałem – kochani, podrzućcie. No bo przecież durne dwa wydruki z domowego komputera – czy to może być dowodem czegokolwiek – prócz romantycznej głupoty.
A tak a propos dwuetatowości – Jacek Kasp(r)szyk oprócz szefowania we Wrocłwiu został dyrektorem muzycznym NOSPRu. Może niech zacznie od ilości koncertów w Katowicach – przecież te ok. 10 na cały sezon to jakies kuriozum. Z całym szacunkiem dla pani Wnuk-Nazarowej: cokolwiek ona nie powie w tej sprawie, nie jestem w stanie tego zaakceptować. Znam podstawowy argument, że to jest orkiestra radiowa – nie regionalna (tę rolę pełni zespół Filharmonii Śląskiej) – ale czy to ma być parawan zasłaniający wszystko? Teraz wyłączam się, bo właśnie Wnuk-Nazar jest w radio…
60jerzy,
ja bym do tego dołożyła kij bejsbolowy i fotografię kuzyna Mareczka, który jest ochroniarzem w agencji towarzyskiej 😎
Jestem dziś opóźniony w czytaniu i znajduję się dopiero przy rozmowie o młodości i doświadczeniach akademickich. W związku pierwszym chciałem zawiadomić wszystkich, że mogą się zwracać się do mnie per „szczeniaku”.
W związku z drugim proponowałbym przyjęcie rozróżnienia na autorytet, „autorytet” i ałtorytet, bo inaczej nigdy nie wiadomo, który przypadek ktoś w danej chwili ma na myśli. 😆
Droga passpartout:
kij odpada, ale może zamiast fotografii poproszę o adres kuzyna Mareczka (niech będzie w tle – jako te niewiasty w najnowszej reklamie pewnego prezesia).
Do pani Redaktor:
dopiero w tej chwili chwili otworzyłem ostatni mumer Polityki z Pani tekstem o KZ – a tu w pierwszym i drugim akapicie też nasze „dobro narodowe” 🙂 Ale artykuł czyta się duszkiem :))
Czy żeby zamieszczać piktogramki to trzeba opłacać jakieś składki i mieć legitymację członkowską Stowarzyszenia Opiekaczy Kotów?
O święty Kocenty, skąd się wziona była ona roześmiana mordka w moim poprzednim wpisie? To ja chyba jednak już zaprzestanę jakichkolwiek wpisów…
Jakie piktogramki? Takie?
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/samouczek.html
To ja, starym zwyczajem 😉 , jeszcze dorzucam tę stronkę, gdzie jest dość przejrzysty przegląd mordek.
http://codex.wordpress.org/Using_Smilies
Składki to miały być kiedyś u mnie, ale zrezygnowałem, a co tam…
Acha, teraz już wszystko rozumiem. Dzięki piękne za lekcje – łeb siwy, ale na nauki nigdy za późno. 🙂 😀 😉 🙄 😮
I obiecuję używać tylko znaczków z początku listy.
Yyy, na pewno niedziela w S1.
Sobota w FN jeszcze pod znakiem ?
W niedzielę to ja już będę ho ho, fru fru stąd…
Wstępne rokowania z dyrekcją o spędzeniu trzech kolejnych wieczorów w trzech różnych salach koncertowych nie podczas WJ rokują pozytywnie, tak więc sobota pewnie wchodzi w grę.
Ja wydrukowałem wszystkie maile, jakie dostałem od ympresarjatu p. Halucha. Pewnie zabiorę też wydruk z banku, że zeszły środki z karty.
To na poważnie. Na niepoważnie to pewnie wyniesie mnie policja skutego kajdankami, bo z własnej woli z tej sali nie wyjdę (chyba że KZ odwoła koncert).
Ależ tu się głosów nazbierało…. dwa dni czytałem, wszystkiego nie wyczytałem, miód po brodzie spływał….
I tu by się chciało coś powiedzieć i tam dopowiedzieć i tu zamędrkować, o a tam … to już sam nie wiem. Ale nowemu to tak nie wypada… np. powiedzieć, że wg obyczaju akademickiego to doktorat z utajnionymi recenzjami by nie istniał, bo obrona doktorska od prześwietnego średniowiecza jest publiczna i otwarta i recenzenci stoją i czytają swe opinie.
To zresztą ciekawe, że ta kwestia autorytetu to w humanistyce, a nie jest to dobra scheda, w przyrodniczych po prostu nie ma takiej kwestii. Każdy może przyjść i powiedzieć, że tu pan Newton zrobił błąd. No właśnie, a w muzyce??? Z wiedzą to i owszem, ale w wykonawstwie? Jak by to było? Co mi przypomina, że Strawiński gdzieś powiedział, że krytycy nie mają prawa go osądzać, bo oni nawet małej części jego wiedzy muzycznej nie mają. Pewnie niedokładnie cytuję.
Sluchajcie, ja juz za Wami nie nadazam, Drodzy Dyskutanci. Mielibyscie wzglad dla biedne chorej baby, ktory grypa zgiela w pol. Chyba urlop bede musiala wziac albo co… 😀
Nie chce Was denerwowac – niemiecki „Ordnung” ma jednak wiele zalet: jedbno klikniecie w internecie i dwa dni pozniej bilety w skrzynce pocztowej.
Wlasnie zamowilam na Anderszewskiego.
Szanowny Jerzy , zgadzam sie z Toba co do Kissina. I bardzo jestem ciekawa czym to zaowocuje !
Przy okazji – przepraszam za brzydka literowke w poprzednim 😳
Szanowna baba zamiast ślepić przy komputrze, niech się zwinie pod kordłą i kuruje grypę.
Jak już wspomniałem, myślę że ta impreza z KZ jest jakoś wyjątkowo średnio zorganizowana przez to, że yyyyy, właściwie przez co?
Przez pomysły bohatera, powiedzmy to sobie szczerze i z bólem… 🙁
A propos Anderszewskiego, właśnie został mi pożyczony nowy film Monsaingeona. Zaraz go pewnie obejrzę 🙂
Wiec uszy po soboe polyzywszy ide sie zwinac 🙁
O mamo, słucham Cyganerii:
http://www.classicaltv.com/video.html
Ogladam i nagrywam tym AudioTime.
Teraz jest przerwa.
To jest premiera z Opery Londyńskiej.
Dreszcze mnie ogarnęły w pierwszym akcie, dlatego zapodałam. 🙂
A jo uwidziołek ino Sorry; it seems that your browser does not have the Silverlight media-plugins installed i telo sie nasłuchołek krucafuks!!!
A Kierownictwo, zamiast pełnić dyżury na zaniedbanym przez się blogu, to odfruwa, a to zabiera się za oglądanie filmu o stanie kolejnictwa w Polsce, a to jeszcze czegoś nie może. No krystianowe bezhołowie się rozplenia…
A jo widzo ony screen – jeno nie wim jok ze to zrobił. Telo wim, ze dzialo
Jezusicku – dyć to po angliczańsku śpiwojo !!!
Wiosna chyba idzie, bo Komisarz coś przesadza. Ponad 250 komentarzy od przedwczoraj, ludzie z czytaniem nie nadążają – czy tak wygląda zaniedbany blog? 😯
No, chyba że chodzi o to, żeby się Komentatorstwo za bardzo nie rozpanoszyło. To wtedy jedną połowę wyrzucić, drugą posadzić i będzie spokój! 😆
I w dodatku można rzucić okiem backstage 😉
Bobiku, chodzi mi właśnie o odsetek Kierownictwa w tej tauzenowej ćwiartce…
aby poczuć się młoda i jeszcze mlodsza przebieglam na bieżni 10. Km pod górkę w tempie kardio i mało co nie potuklam sobie łba schodząc. Pomyślałam ze to kara za brak autorytetów w zyciu, nie martw się Jerzy mnie też buźki nie wychodzą. Ja na Z nie idę ale wysyłam siostrę , jak jej nie wpuszcza to dostanę burę !
Buźki nie wychodzą, jak się odstępu nie robi…
Rozgadaliście się nieprawdopodobnie. A ja tylko oddaliłam sie na małe półtorej godziny, film obejrzeć…
Chcecie o tym wpis?
Foma, odsetki potrafią być rzeczą całkiem przyjemną, zwłaszcza jak kapitał odpowiedni. A nawet i promile mają swoje dobre strony… 😆
He, he, Pani Kierowniczko, kto pod kim dołki kopie… Kto to komu coś mówił o gadulstwie na blogach? 😆 😆 😆
A wpisu kto by mógł nie chcieć? 😯
A ja wcale za nowym wpisem nie jestem, Kierowniczka coś napisze i wypadałoby przeczytać…
Dobrze, to nie piszę.
Nie piszę – źle. Piszę – też źle… I jak temu Komisarzowi dogodzić?
Wczoraj 50 lat temu zginął Buddy Holly. Moje radio nadaje właśnie 2-godzinny program poświęcony jego wizjonerskiej roli w rozwoju rocka.
Może Alicja sobie posłucha:
http://youtube.com/watch?v=VdtqTWH0lxU
Pytałam zresztą o temat wpisu.
Boszszsz… to naprawdę się takie okulary nosiło 😯
Jak komisarzowi to nie wiem, jak fomie – to się zastanowię… 😛
W kwestiii Anderszewskiego: czy ktokolwiek wie coś na temat tej czerwcowej czterodniówki w Łodzi pn. „Anderszewski i przyjaciele”?
Czy p. M. z NY, który zapewne był na jego ostatnim recitalu w Carnegi – cos pisał na ten temat?
A transmisja z Londynu – widziałem tylko (prawie cały) ostatni akt. Po oswojeniu się z angielską wersją językową – to co zobaczyłem kupiłem. Z acałym dobrodziejstwem inwentarza. Zwłaszcza jeżeli zestawić to z ostatnią filmową (kiczową) wersją z Netrebko i Villazonem (obejrzałem to cudo w kinie we Wiedniu – pomimo swego nienajmłodszego wieku radykalnie obniżyłem średnią wieku na sali). Odtwórczyni Mimi (nie znam tej śpiewaczki: Melody Moor) – uroda typical english lady, ale aktorsko b. dobra, głos – niezbyt może piękny, metaliczny w barwie, ale wyrównany. W zestawieniu z tym koszmarnym kiczowatym filmem – bardzo dobra robota. Szkoda, że nie widziałem całości. A klimaty jakby skrzyżowanie Dickensa z Londynem podczas nalotów. Kto widział całość?
Po angliczańsku. 😀
Chyba nieźle się nagrało.
Recenzja Romka Markowicza z recitalu Anderszewskiego w NY.
Niemiecka grupa „Die Aerzte” poświęciła tym okularom specjalny song 😯
Teraz opowiadają historię tej katastrofy lotniczej. Bo autobus im się popsuł, wynajęli samolot 😯
Eddie Cochran poświęcił im balladę „Three Stars”, ale zanim ją przedstawił publicznie – sam zginął 🙁
http://youtube.com/watch?v=QIIHkaOAnNM
Fantasycznie zaśpiewali w pierwszym akcie. Mówię, że ciarki plecach.
6 lutego może będą nadawać:
http://www.eno.org/whats-on/whats-on.php?id=1279&season=current
Ja nie wiem, może oni nadają wszystkie spektakle w tym okienku.
Sprawdziłam. możesz Jerzyczku odsłuchać 1 akt 6-tego o 20,30.
Przepraszam, nazjadałam litery i słowa. 🙁
60jerzy – w programie Filharmonii Łódzkiej rzecz dotyczy terminów 17-21.06. Brak dokładnych danych. Tu jest zapowiedź z wymienionymi nazwiskami, ale nie wiadomo, czy pozostaje aktualna:
http://www.polskatimes.pl/dzienniklodzki/kultura/41439,filharmoniczne-bogactwo,id,t.html
Seventuniu: śliczne dzięki za message.
Pani redaktor dzięki (śliczne też, bom jeż) za link do recenzji. Ciężko pana RM zadowolić. Ale uwaga o Schiffie – chociażby w kontekście recitalu o którym pisałem – w zupełności zastępuje mój słowotok i wyczerpuje temat.
Strasznie (śmy) ciekawi słów o filmie o P.A.
No dobrze.
RM rzeczywiście łatwo zadowolić nie jest. Ale i on sam siebie nie zadowala 😉 Na Anderszewskiego jakoś trochę jest cięty. Pewnie, że i ja się nie do wszystkich jego wykonań modlę, ale nie mogę mu odmówić wielkości.
Dziękuję ponownie i śśśślicznieeeee za ten link z 23.24 Szcze powiedziawszy przyjaciół nie znam. Można się teraz tylko domyślać konstrukcji programowej cyklu. A ja myślałem (ot, naiwny, że z tymi przyjaciółmi pójdzie w kameralistykę, a tu mamy kooperatywę pianistów – no bo nie spółdzielnię). A co do irytacji PA – to jest ten rodzaj irytacji, z którego nawet jeżeli niewiele wynika, to przynajmniej zmusza do twórczego namysłu, a nawet do powrotu po jakimś czasie celem weryfikacji (np. jego płyta chopinowska).
A dzięki linkowi telewizyjnemu obejrzałem sobie telewizję (bo ja, cóż, nie posiadam telewizora. I dlatego nie mogłem obejrzeć filmu o WW). Ale może kiedyś powtórzą, to jakichś znajomych nawiedzę – byle nie w środku nocy. A tak w ogóle, to takie programy powinny być dostępne (w ramach misji) na bieżąco w internetowej TVP.
Dziękuję Pani Dorocie za te stronki i polecam się na przyszłość.
A tymczasem padam, padam, padam…
i przypomniało mi się:
http://www.youtube.com/watch?v=LfmguyDRBwU
Tym pięknym akcentem żegnam dzisiaj. 🙂