Czarodziejski flecik
Droga Muzyczna Grupo Wsparcia! (copyright by PAK 🙂 )
Wróciłam – i ileż nowych tematów widzę! Bardzo mi się spodobało „twórcze rozwinięcie” przez zeena mojego zdania, że kameralistyka jest muzyką w stopniu wyższym: że powyżej jest solowa (też kocham Koncert Koloński, ale w przypadku Jarretta trudno mówić o „grze taboretem, na którym siedzi” – on prawie nigdy na nim nie siedzi grając, tylko niemal stoi!), a najwyżej… muzyka słyszana w myśli. To prawda, słuch wewnętrzny jest sprawą wspaniałą. Wyznam, że odtwarzanie w wyobraźni utworów nieraz już bywało mi sposobem na wprowadzenie się w sen lub skrócenie czasu oczekiwania; dzięki temu można nigdy się nie nudzić! Ja znam jeszcze jeden stan: kiedy się wymyśla coś swojego, snują się jakieś motywy i konstelacje, które za chwilę zginą i już się nie pojawią. W takich chwilach (zwykle przed zaśnięciem) żałuję, że nie będzie mi się chciało wstać i rzecz zapisać. Ale i tak już jest tyle muzyki na świecie…
Wracając do kameralistyki: zgodnie z tym, co napisali Witold i zeen, jest to rzeczywiście muzyka przede wszystkim dla samych grających – weźmy pod uwagę jej rodowód. Jeszcze przed wojną nawet w Polsce muzykowało się po domach (jest taka scena w aktualnej wersji „Ziemi obiecanej” Wajdy); dziś zdarza się to być może jeszcze w Niemczech. Być może piękno tej muzyki nie jest łatwe, być może to rzeczywiście kwestia jej głębokiej intymności. Ale jeśli się już człowiek do niej przekona – ile przed nim zachwytu!
Z Venissą zgadzam się w jednej sprawie: że w zespole kameralnym zwykle jest lider. Zwany też prymariuszem; w kwartecie smyczkowym jest to pierwszy skrzypek. Ale to nie zmienia faktu, że każdy jest tu ważny, a role się zmieniają: także i prymariusz czasem prowadzi główny głos, a czasem tylko mu towarzyszy. Co do wypowiedzi Venissy na jej blogu na temat jazzu, muszę powiedzieć, że z lekka mnie przeraziła. Z całym szacunkiem, już niejednej muzyce przypisywano najgorsze rzeczy, a kolejne pokolenia te opinie weryfikowały. Zapewniam, że ja, osoba kochająca jazz, nie muszę zapijać się słuchając go, a papierosa w życiu nie zapaliłam, o trawce nie mówiąc. Jazz zresztą jest tak różnorodny, że generalizować się nie da. Mnie np. dobry koncert jazzowy bardzo, bardzo poprawia humor – kiedy widzisz, jak ktoś się cieszy muzyką, a przy tym gra wspaniale, czy to nie powód do radości? I tak, to jest muzyka artystyczna, tak właśnie uważam. A Lissa – ite Lissa est, a cappella wyjęła mi to z ust 🙂
Nie zgadzam się też w kwestii prof. Gordona. Wyraźnie napisałam, że twierdzi on, iż muzyka, choć nie jest językiem (w sensie dosłownym), służy nam do porozumienia. Rok temu przeprowadziłam z nim wywiad licząc na to, że zamieszczę go w „Polityce” (rozmowa była wielką przyjemnością – to wspaniały, ciepły, mądry człowiek). Do dziś się nie udało, więc cytaty z niego zaczynam „sprzedawać”. Otóż rozmawialiśmy głównie o wymyślonym przez niego określeniu audiacja, które oznacza tyle co słuchanie ze zrozumieniem mechanizmów rządzących muzyką, umiejętnością przewidywania itp. Jeśli umiemy audiować, to możemy się świetnie porozumieć. Ale żeby tę umiejętność opanować, trzeba ją ćwiczyć od samego początku życia. I tu długo mówiliśmy o tym, o czym wspomniała w komentarzu do mojego pierwszego wpisu luna – że muzyki można (i trzeba) uczyć jak języka ojczystego, że matka śpiewając dziecku na swój sposób z nim rozmawia. Podobne poglądy miał np. Suzuki, ten od nauki japońskich maluszków gry na skrzypcach. Napisałam właśnie o tych sprawach artykuł, który ukaże się w którymś z czerwcowych numerów; tu dodam, że taki pogląd jest teraz w modzie również w innych dziedzinach, co może trochę zaskakiwać. Byłam właśnie w Poznaniu na Biennale Sztuki dla Dziecka, organizowanym przez Centrum Sztuki Dziecka. Dominującą sztuką w tym roku był teatr; w obfitym programie pojawiły się też wydarzenia teatralne dla wieku 0-3. Żałuję, że tego nie widziałam; w tym czasie brałam udział w konferencji przy Biennale. Temat wypłynął w dyskusji: jedna starsza pani (byli tam pedagodzy ogólnie rzecz biorąc od kultury) zdumiała się: jak to, tyle wieków nie robiliśmy takich rzeczy i teraz nagle się okazuje, że tak trzeba? Czy trzeba, czy nie trzeba, trudno powiedzieć – nie wiem, jak na teatr, ale na muzykę maleńkie dzieci jak najbardziej reagują. Ciekawi mnie, jak dziecko fomy reaguje na flecik.
PS1. Andrzej Szyszkiewicz – historia z „The Choir” przypomina mi dokumentalny film „Rhythm is it” (w Polsce pokazywany pod tytułem „Rytm to jest to”), opowiadający o tym, jak choreograf brytyjski Royston Maldoom uczył tańca młodzież z „trudnych” dzielnic Berlina, by następnie zaprezentować w jej wykonaniu „Święto wiosny” Strawińskiego z Filharmonikami Berlińskimi pod Simonem Rattle’em. Robi wrażenie.
PS2. Już dałam znać, że nie chcę cenzury w tym blogu, komputerowcy nie mają nic przeciwko, jutro o tym zadecydujemy. W razie jakiejś draki będę moderować ja 😀
Komentarze
Ani papierosa, ani marijuany ani razu w zyciu? !!!!!!!!!!!!!
Mam nadzieje, ze chociaz raz w zyciu uchlala sie Pani ponad wszelka miare. „Kto nie dotknal ziemi ni razu, nie moze znalezc sie w niebie” – czy jakos tak to lecialo w Dziadach. Chyba, ze tez sa juz wykreslone przez Giertycha.
Szanowna Pani Doroto! W dużym skrócie, bo w tej chwili nie mam czasu. Z całą pewnością odpowiem szerzej u siebie w blogu:
Każdy zespół muzyczny, bez względu na jego liczebność, tworzy jakąś grupę społeczną i zawsze wyłania się w niej naturalny (może być nieformalny) „lider’ (p. podstawy psychologii społecznej); jest to genetycznie uwarunkowana właściwość wszelkich społeczności, nawet tych, gdzie panują relacje demokratyczne; ludzie mają to do siebie,że potrzebują oparcia, bazy, podstawy, punktu zaczepienia, zakotwiczenia z dwóch elementarnych powodów: poczucia bezpieczeństwa, uniknięcia chaosu, potrzeby klarowności, porządku przejrzystości
‚Co do wypowiedzi Venissy na jej blogu na temat jazzu, muszę powiedzieć, że z lekka mnie przeraziła.’
Tak bywa…
‚Z całym szacunkiem, już niejednej muzyce przypisywano najgorsze rzeczy, a kolejne pokolenia te opinie weryfikowały.’
Czyje to były opinie? Estetyków muzyki? One mnie w tym momencie nie interesują, bo są subiektywne i nieweryfikowalne. Mnie interesuje to, co sądzą psychiatrzy, psychoanalitycy i muzykoterapeuci o orientacji psychoanalitycznej i ew. psychologowie muzyki…
Każdy utwór stanowi odzwierciedlenie struktury osobowości twórcy (szczególnie to dotyczy kompozytorów,począwszy od późnego romantyzmu, poprzez ekspresjonizm i muzykę współczesną) jak i tego, który preferuje jego muzykę.
Stąd często utwory muzyczne, ze względu na swoistą strukturę są wykorzystywane w technikach projekcyjnych, służących do diagnozowania osobowości percypującego, np. pacjenta kliniki nerwic, ale nie tylko, także z innymi schorzeniami.
„Zapewniam, że ja, osoba kochająca jazz, nie muszę zapijać się słuchając go, a papierosa w życiu nie zapaliłam, o trawce nie mówiąc. Jazz zresztą jest tak różnorodny, że generalizować się nie da. Mnie np. dobry koncert jazzowy bardzo, bardzo poprawia humor – kiedy widzisz, jak ktoś się cieszy muzyką, a przy tym gra wspaniale, czy to nie powód do radości?”\
Może Pani w tej chwili nie sięgać po używki, ale posiadać pewne cechy zależności. Może być Pani np. zależna od innych rzeczy, czy osób. Może być Pani także uzależniona od jazzu:) W każdym razie wszelkie formy uzależnienia nie są korzystne dla funkcjonowania emocjonalno – społecznego. Dobre samopoczucie na TU i TERAZ pod wpływem jakiejś muzyki, niekoniecznie może być korzystne w dalszej perspektywie. To tak, jak z papierosem i alkoholem. TU i TERAZ poprawia mi samopoczucie, ale w przyszłości traci się ZDROWIE.
„I tak, to jest muzyka artystyczna, tak właśnie uważam. ”
Ale w literaturze muzykologicznej mówi się co innego.Żaden jazzman nie dorówna inteligencją muzyczną kompozytorowi, tworzącemu muzykę artystyczną. Nie widziałam jeszcze jazzmana, który by stworzył coś na podobieństwo kompozycji Witolda Lustosławskiego…
Lissa i nie tylko, w dalszym ciągu jest cytowana we współczesnych rozprawach naukowych z zakresu teorii, psychologii muzyki i muzykoterapii.
„Nie zgadzam się też w kwestii prof. Gordona. Wyraźnie napisałam, że twierdzi on, iż muzyka, choć nie jest językiem (w sensie dosłownym), służy nam do porozumienia.”
Nie zgadzam się z Panią; muzyka ma swój język, kod, znaczenia i gramatykę; nawiązuję tu do tzw. komunikatywnej psychologii muzyki oraz kierunku komunikatywnego, psychoanalitycznego i poznawczego muzykoterapii. Muzyka nie jest czymś wyłącznie abstrakcyjnym, trzeba tylko nauczyć się odczytywania jej znaczeń;
Gordona znam; czytałam kilka jego prac; teoria audiacji nie jest mi obca; ale z ta jego metoda kształcenia słuchu muzycznego jest przeceniana; każda metoda, np. Koday’a, ale i tradycyjna może być dobra; kształciłam słuch u ludzi w rożnym wieku; wykorzystywałam różne metody i z całym szacunkiem, uważam, że tradycyjne kształcenie też może być skuteczne, tylko dużo zależy od zdolności, intuicji i kreatywności samego nauczyciela; audiacja to coś nowego? Już dawno pisano w psychologii o tzw. myśleniu wyobrażeniowym; od pewnego momentu kształcenia muzycznego nie mam większych problemów z odtwarzaniem głosem absolutnej wysokości dźwięku bez uciekania się do instrumentu;a tak w ogóle ta metoda mnie nie interesuje; nie jest ona niezbędna.
„Że muzyki można (i trzeba) uczyć jak języka ojczystego, że matka śpiewając dziecku na swój sposób z nim rozmawia. ”
Czyli to jest język, tylko prewerbalny i raczej odnosi się do emocji.
Jest to język, służący komunikacji, a dokładnie komunikacji na poziomie emocjonalnym
‚Ciekawi mnie, jak dziecko fomy reaguje na flecik.’
Z całą pewnością lepiej niż na dźwięki fortepianu – ze względu na swą barwę brzmieniową oraz na ‚właściwości’ techniczne jest najbardziej zbliżony do głosu ludzkiego, a szczególnie MATKI;dźwięki fletu kojarzą się dziecku ze śpiewem kołysanek; poza tym wysokie dźwięki instrumentu najlepiej rezonują w umyśle dziecka, gdyż dziecko w tym okresie jest szczególnie na nie uwrażliwione (ze względu na właściwości anatomiczno- fizjologiczne analizatora słuchowego);przy wysokich skalach uspokaja się, natomiast przy niskich – zaczyna odczuwać lęk, niepokój i nierzadko płacze; dlatego psychologowie zalecają mówić do dziecka wysokim głosem, a nie obniżonym (chodzi tu o głos kobiecy); osobiście uspokoiłam moją 2-letnią siostrzeniczkę używając jedynie ustnika fletu prostego; uspokoiła się nawet przy piskliwych dźwiękach; wcześniej wpadła w stan swoistej histerii i silnego pobudzenia psychoruchowego; wszelkie tradycyjne formy uspokajania nie pomogły; nagle zmieniła reakcję na przeciwną właśnie gdy zaczęłam ‚piszczeć’ na ustniku (oczywiście nieokreślone pod względem wysokości dźwięki ‚ustnika’ były odpowiednio ustrukturyzowane regularnym rytmem; charakter skoczny).
Pozdrawiam
Cóż, jak widać prace Z. Lissy wciąż są na topie…
Zofia Lissa, Zarys nauki o muzyce, 2007:Książka o muzyce, w wyjątkowy sposób dociera do istoty tej sztuki, którą niektórzy nazywają „największym cudem świata”. To ze muzyka jest sztuką i że jest wyrazem energii psychicznej człowieka, podobnie jak malarstwo, rzeźba czy literatura, to jest oczywiste, ale specyfikamuzyki polega również na czymś innym i o tym właśnie jest ta fachowa opowieść. O genezie zjawiska, o fizjologii słyszenia, formacjach, liniach melodycznych, rytmie i ornamentyce muzycznej czy wreszcie o stylu w muzyce i o instrumentach muzycznych. Do tego specjalny słowniczek i skorowidz ze spisem przytaczanych w książce kompozytorów. Książka dla początkującego adepta muzyki, ale również dla profesjonalisty.
Jeżeli cytujesz fragment powyższego tekstu na swojej stronie, prosimy o umieszczenie pod cytatem informacji o źródle i aktywnego linku do tej strony.
http://www.petlaczasu.pl/b65349
ERRATA:
Kodaly’a
Jeszcze wracając do muzyki jazzowej; większość znanych mi jazzmanów, albo sięga po jakieś używki (osobiście widziałam Jana Ptaszyna Wróblewskiego siedzącego w knajpie jazzowej, palącego papierosa; że nie wspomnę,że nie było w tym miejscu zakazu palenia tytoniu) albo cierpi na jakiegoś rodzaju zaburzenia osobowościowe, a nawet psychiczne (również znam i pani pewnie również znam tą osobę, o której myślę, ale w tym miejscu nie podam jego nazwiska); często mają także problemy w utrzymaniu związków partnerskich; wśród wielu z nich jest sporo osób samotnych/rozwiedzionych; jeśli nierozwiedzeni, to ich relacje pozostają dalekie od ideału, czyli harmonii…
Niech Pani się przyjrzy bliżej losom Urszuli Dudziak i Urbaniaka;
Pewną analogię widzę u Violetty Villas (choć oczywiście nie jest jazzmanką, ale także piosenkarką rozrywkową) – jest pewna wspólna cecha pomiędzy obiema paniami; obie mają nieprawdopodobnie szeroką skalę głosową (p. biegunowość) i często w ich śpiewie zacierają się granice w linii melodycznej; stan zdrowia Villas wszyscy dobrze znają…
FRAGMENT WYWIADU Z URSZULĄ DUDZIAK:
‚Nie bierze Pani przypadkiem hormonów?
Oczywiście, że biorę. W wieku 54 lat miałam objawy menopauzy. Bardzo źle się czułam. Miałam zmiany nastrojów, źle spałam. Położyłam się np. o północy, budziłam się trzy godziny później. A ja muszę spać, inaczej jestem nie do życia. I te poty! Poszłam do mojego lekarza i powiedziałam, że nawet jeśli hormony są niebezpieczne i miałabym z tego powodu żyć kilka lat mniej, to chrzanię to i ma mi coś przepisać. Co prawda kilka razy zmieniał mi tabletki, ale wreszcie trafił. Teraz czuję się cudownie.
Pali Pani papierosy?
Jak miałam kłopoty małżeńskie z Urbaniakiem, paliłam ze stresu. Kiedyś poszłam po papierosy. Za ladą stał Hindus. „Podaj mi dłoń” – poprosił. Popatrzył i poznał mnie całą. „W tym miejscu masz malutką wyspę destrukcji” – powiedział. „Musisz z tym walczyć”. Pewnie miał na myśli papierosy. W jednym momencie postanowiłam przestać palić.
Szkodziły na gardło?
Z gardłem to przeżyłam raz straszną historię. W 1985 r. miałam wystąpić w Sali Kongresowej z Bobbym McFerrinem. Zjadała mnie trema. Ale jaka! No i ten strach zablokował mi struny głosowe. Na szczęście matka koleżanki zajmuje się refleksologią i mi pomogła.
Co to jest refleksologia?
Masaż stóp. Tak bolesny, że aż krzyczałam. „Danusiu, nie wytrzymam, daj mi jakiegoś alkoholu” – prosiłam. Nie chciała dać. Ale się uparłam i wypiłam ćwiarteczkę, albo troszkę więcej. Dwie godziny masowała mi stopy i na koncert odzyskałam głos w całej gamie, od góry do dołu. Uwierzyłam w refleksologię. Zrobiłam nawet uprawnienia.
Do masowania stóp?
Tak. Mam dyplom. Na stopach są punkty połączone z różnymi organami. Trzeba znaleźć odpowiedni punkt i masując, przywrócić naturalny stan zdrowia. To łatwe, bo palcem można wyczuć zgrubienia, jakby kryształki. Trzeba je rozmasować, wypędzić.
Jakie to łatwe…
Wszystko jest w głowie. Nie wolno się poddawać…
http://kobieta.gazeta.pl/wysokie-obcasy/1,53581,2337751.html
To jak wygląda rozwinięcie tematu Venissy, jeżeli to jest duży skrót (w czterech odsłonach)? 🙂
Odblogowuję się do niedzieli. Przede mną kolejny wyjazd i zastanawiam się co wziąć ze sobą. Po wymianie lasera w moim Denonie „przesłuchiwałem” sprzęt i w ramach tegoż odsłuchałem „Brother Wind March” Jana Garbarka (ECM 1993 „Twelve Moons”).
Dawno nie miałem okazji tego słuchać jak lubię: dosyć głośno. Po tych dziesięciu minutach byłem cały mokry – i nie upał był tego przyczyną… No i nabrałem ochoty wziąć płytę ze sobą.
Pani Doroto,
Jak widać dostąpiła Pani zaszczytu goszczenia niewątpliwego autorytetu w dziedzinach wszystkich, w szczególności zaś twórczości, a raczej Tfu!!!rczości.
Jak się żegnamy po nieudanej wizycie? Dobranoc Pańs-Tfu!!!
Ja zawsze podejrzewałem, że ten robal jazz mnie żre, wysysa mnie podstępnie i znieprawia.
Zastanawiałem się w co się ubrać, już wiem: zakładam wór pokutny i z braku czasu pojadę co prawda samochodem, zamiast sunąć na kolanach do samej Częstochowy, jedną ręką będę prowadził a drugą samobiczował. Jan Garbarek spłonie uroczyście na stosie wraz z pokaźną kolekcją (o ja grzeszny….) płyt muzyki nieartystycznej.
Zauważyłem ostatnio u siebie niepokojące objawy: moje relacje z harmonią pozostają dalekie od ideału, fatalnie funkcjonuję emocjonalno – społecznie, dobrego samopoczucia pożądam TU i TERAZ, mam poważne kłopoty z odtwarzaniem głosem absolutnej wysokości dźwięku,
nie wspominając już o myśleniu wyobrażeniowym ustrukturyzowanym regularnym rytmem o charakterze skocznym.
Pani Doroto, źle ze mną, nie zna Pani jakiegoś niestrajkującego doktora?
Ojej …… a ja myslałam, że z tą muzyką to łatwiej jest :))) … a to uzależnia …. człowiek słucha takiego naćpanego muzyka i ….. za chwilę juz jest narkomanem jego twórczości ….. :))))
Piszę zazwyczaj teksty kobylaste :))
Venisso!
Ja rzadko wpisuję się u Pani Doroty, raczej jedynie czytam, ale Twoje teksty dotyczące jazzu to jest właśnie takie pseudointelektualne ple-ple, albo wręcz Ci napiszę – to jest bełkot. Brzmi wspaniale i naukowo, jak się to czyta, ale jak się wejdzie dokładnie w treść, to widać pustkę.
Cytatów – droga Venisso – nie dobiera się tak, jak człowiekowi wygodnie, bo to jest nierzetelne. Można przedstawić mnóstwo wywiadów z jazzmenami, które to wywiady udowodnią całkiem coś przeciwnego. A w ogóle mówienie, że jazzmen to jest człowiek taki albo taki, to tak, jak powiedzieć, że Polak ma konkretne cechy. Wśród jazzmenów znajdę Ci i pijących i nie pijących, palących i niepalących, biorących narkotyki i nie biorących. Te Twoje uogólnienia dotyczące takiej masy ludzi są bez sensu – wybacz. A już wciskanie Pani Dorocie, że skoro lubi jazz, a tu na złość nie pali, nie pije i nie bierze narkotyków, to MUSI być od czegoś innego uzależniona.
Nie chcę cytować fragmentów z Twojego tekstu w Twoim blogu pt „Ojczyznę kochać trzeba i szanować, ale mądrze, czyli rzecz o jazzie i innej muzyce rozrywkowej i patriotycznym wychowaniu” – powiem Ci szczerze i się nie gniewaj. To, co tam powypisywałaś na temat jazzu to jest ustawianie sobie przeciwnika pod ścianą – to jest chore.
A jak wrócę, to chcę przeczytać uzasadnienie cudzysłowu na frazie
” twórcze rozwinięcie”….. a za taboret, na którym siedzi…..sorry.
A, że gra taboretem, nie zaprzeczy Pani chyba? Bo, że jego podśpiewywanie ma duży udział w dziele – ja nie wątpię.
Keith Jarrett wielkim artystą jest – to chcę powiedzieć i spytać: czy nie sądzi Pani, że po Koncercie Kolońskim afroamerykanin okazał się rasowym Słowianinem?
PAK napisał do mt7 pod poprzednim tematem: „muzyczna grupa wsparcia?”
Ja sie pod tym podpisuję i zapisuję, bo nie potrafie opisywać, tylko pisać o tym, co zrobiło na mnie wrażenie i słuchając, ciarki mi po krzyżu biegały tam i z powrotem.
Tu dodam, ze nie ma to jak koncerty na żywo, ale to koneserzy muzyki znają i wiedzą. Tym sposobem zaszczepiłam mojemu dziecku miłość do muzyki klasycznej, biegał ze mną na wszystkie koncerty.
Zabawna historia, którą wspomina moja dawna szefowa, a ciągle przyjaciółka, Helenka – Maciek miał 5 lat, Helenka zadzwonila, że coś ode mnie potrzebuje – ja na to, że owszem, ale muszę zabrać Maćka ze sobą, bo nie mam z kim go zostawić. Helenka na to, że nie ma sprawy . Zajęła się Maćkiem, ja robotą na zapleczu.
Lubisz muzykę? Lubię . Jaką? Klasyczną. Jakieś ulubione? Beethoven’s fifth! Helenka z krzesła spadła. Taśmę z Piątą oczywiście miała pod ręką 🙂
Eeee tam,
Zaburzenia osobowości ? Czasami wystarcza po prostu osobowość. W kameralistyce, zwłaszcza tej jazzowej.
Moje najbardziej intensywne przeżycie muzyczne:
Gdzieś tak w 1970 – 1971 roku Helmut N. znany w Gdańsku kontrabasista potrzebował partnera na jakiś festiwal jazzowy. On na kontrabasie, ja na pożyczonych od kubańskich studentów konga´ch. Karkołomne przedsięwzięcie zdało by się.
Graliśmy już niezłe kilka godzin w pustej sali „Kwadratowej”, zrobiliśmy sobie chwilę przerwy, któryś z nas nieopatrznie oparł się o otwartą klawiaturę fortepianu.
Strzeliło jak grom z jasnego nieba!!!
Zaręczam, że nikt nie był ani trochę naćpany, było to w biały dzień, żadnej publiczności.
P.S.
To nie moja osobowość odegrała wtedy znaczącą rolę.
P.S.
Wygląda na to, że TVP Kultura pokazuje od czasu do czasu Na życzenie Widzów film o Helmucie z Helmutem w roli głównej. Chapeau Bas!
Panie Torlinie! Najpierw proszę o naukowe UZASADNIENIE tego, co pan ma na myśli, a nie OBRAŻA swojego rozmówcy! Ja powołuję się na medyczne dane, a dokładnie psychiatryczne, a pan tylko ETYKIETYZUJE! Ale pański styl, a właściwie ładunek emocjonalny pańskiej wypowiedzi mnie nie dziwi: taka pańska mowa, jakiej słuchasz muzyki!
Venissa:
Gdybyś oprócz psychologii i psychiatrii zainteresowała się trochę historią, wiedziałabyś, że znaczna część artystów (jeśli nie większość) miała takie czy inne problemy osobowościowe – wrazliwość potrzebna do uprawiania sztuki jakoś się z nimi wiąże. Muzycy jazzowi nie są tu żadnym wyjątkiem. Pożycie małżeńskie też się kompozytorom „klasycznym” układało rozmaicie, oj, bardzo rozmaicie… Zresztą, może nawet ten odsetek problemów wśród artystów nie jest aż tak duży w porównaniu do populacji jakby sie zdawało, bo statystyczny obywatel z takimi samymi problemami po prostu nie jest notowany – bo i kogo obchodzi, jakie problemy sercowe ma J. Kowalski; znana osoba to co innego. Zaś właśnie historia pokazała już nie raz, że i opinie psychitrów i psychoanalityków były bardzo często subiektywne, zaś ich weryfikacja okazywała się po czasie iluzoryczna i oparta na wątpliwych przesłankach.
„Ale w literaturze muzykologicznej mówi się co innego.Żaden jazzman nie dorówna inteligencją muzyczną kompozytorowi, tworzącemu muzykę artystyczną. Nie widziałam jeszcze jazzmana, który by stworzył coś na podobieństwo kompozycji Witolda Lustosławskiego…”
A co to jest „muzyka artystyczna”? Gdy Mozart pisał swoje utwory były to kompozycje odbierane jako „rozrywkowe” i niejeden krytyk, o którym historia dawno zapomniała, pewnie porównywał je do „muzyki artystycznej” – o której znacznej części tez zapomniano. A Mozart został (miomo, że „psychologiczna” teoria głosząca, jakoby krowy słuchające jego muzyki dawały więcej mleka, okazała się fałszywa…). Zaś co kogo uspokaja, to już zależy od osoby – ja tam prędzej zasnę przy trąbce Davisa niz przy niejednym flecie. Natomiast że jazzmeni nie tworzą na podobieństwo Lutosławskiego – i bardzo dobrze, bo nie mają tworzyć na czyjekolwiek podobieństwo.
Zresztą nie tylko w jazzie, ale i w muzyce „bardziej popularnej” jest sporo tego, co bez przesady można nazwać muzyką artystyczną i co ma wartość większą niż niejedno dzieło „klasyczne”.
A jeśli jakość artysty definiujesz przez stan jego zdrowia, to i większość klasyków się nie ostoi. Z Mozartem i Schubertem na czele. Chora sztuka? A może zdegenerowana?
Nie mam czasu na pisanie elaboratów, ale się zawziąłem i powiedziałem sobie, że napiszę dużą odpowiedź Venissie. Chciałem na zasadzie – jej zdanie – moje zdanie, kiedy mój wzrok padł na polecane linki w jej blogu. I wtedy sobie przypomniałem działalność Venissy w Newsweeku, gdzie była znana jako prawicowa prowokatorka.
Odetchnąłem z ulgą. Nie muszę odpowiadać. Zaoszczędziłem trochę czasu.
Prawica w muzyce bardzo się przydaje.
Zwłaszcza tym którzy grają. Niektórych instrumentów nie da się nawet używać bez prawicy. Ciekawe jednak, że według:
http://www.cello.org/heaven/disabled/piano.htm
wśród pisanej dla jednorękich pianistów króluje niemal niepodzielnie muzyka (o zgrozo) lewicowa! Prawica zupełnie zbędna!
Poza tym przy wykonywaniu, słuchaniu i ocenianiu muzyki niezbędna jest głowa.
Ja tam, dla rozladowania atmosfery, z MGW, czyli Muzycznej Grupy Wsparcia 🙂
Muzyka łagodzi obyczaje, mawiał Waldorff. Czyżby się mylił?!
Z pozycji neptyka muzycznego powiem Wam, że zbytnie przeanalizowywanie tematu szkodzi tematowi analizy. Przeczytałam wpisy Venissy i się przeraziłam. Zanim posłucham Bacha („Zacznij od Bacha” – czyż to nie śpiewał Andrzej Dąbrowski?), najpierw powinnam sie zapoznać z jego życiorysem, historia ewentualnych chorób i tak dalej?!
A nie daj Boże, przepraszam, ale tu cytat opinii mojej znajomej : „Czajkowski?! Przecież to był pedał!” .
Nic mnie to nie obchodzi, mnie to w ogóle nie przeszkadza.
Piano concerto no.1 = ciarki po krzyżu i dzięki, ze był ktoś, kto coś takiego stworzył.
A swoja droga skoro zeszłam na Czajkowskiego, czytałam świetną książkę, właściwie prawie autobiografię, bo oparta na listach Piotra do brata . Autor – Anthony Holden, nie wiem, czy jest tłumaczenie polskie, ale polecam goraco, jest to przejmujacy dokument, bo Piotr prawie codziennie pisywał do brata długie listy. Holden zaznacza, że nie jest pewien, czy wszystkie listy zostały mu udostępnione. Powiedziałabym Wam więcej na ten temat po odświeżeniu pamieci, ale najpierw muszę przekopać bibliotekę i znalezć rzeczona ksiażkę!
Pozdrawiam i życzę miłego weekendu!
P.S. U mnie The Alan Parsons Project – i „The Turn of a Friendly Card”, i ze znajomym Szwedem wiolonczelistą zastanawiamy się własnie, na jaka półke wstawić The Alan Parsons Project. Rock to nie jest. Pop też nie. Ma ktoś pomysł?
Alicjo, jezeli bardzo potrzebujesz szufladki, to wsadz Alan PP do przedzialu z napisem Artrock albo Progressive-Rock.
Ja mam wieksze zmartwienie. W liceum mojej corki jest jazzowy „band” zlozony z uczniow i nauczycieli, ktory swietnie improwizuje. Moja corka gra na fortepianie, solo i kameralnie z kolezanka wiolonczelistka. Ostatnio Schumanna i Martinu. Czy mam jej zabronic chodzenia na koncerty jazzowe, bo to zle towarzystwo? Czy jazz jest zarazliwy? A co z grupami rockowymi (w tej samej szkole), propagujacymi (narazie werbalnie) „sex, drugs and rock and roll”?
Nie potrzebuję szufladki, passpartout,
tylko mnie i Szweda sprowokowała dyskusja miedzy znajomymi, że to jest pop, co mnie mocno podkurzyło, a inni, ze rock.
A dla mnie (i wiolonczelisty Szweda także zarówno) jest to po prostu dobra muzyka.
Jezusie Maryjo, ja myślałam, że sex, drugs& rock to było za moich czasów licealnych… czyżby wróciło?! Oby!!! Niekoniecznie trzeba wszystko zażywać, wystarczy dobrze się czuć, i „co tam komu w duszy gra”.
P.S. Szczepionka przeciw chorobom zarazliwym pilnie potrzebna! Taki jazz… po prostu chore, i się ludziska zarażają! O tym pisał Tyrmand w czasach, kiedy mnie jeszcze nie było na świecie.
Progressive rock tez to nie jest, Alan Parsons.
Do progressive rock świat muzyczny zalicza SBB – nie wiem, czy wiecie, że oni naprawdę są na świecie znani i cenieni, właśnie w tym „genre”. Hm. A może masz rację, passpartout. Dobre notowania, że tak powiem, miała tez grupa Quidam, nie wiem, co się z nimi stało, czyzby przepadli ?
Artrock. Ha! Zapytam Szweda, czy zna takie określenie! Ja pierwsze słyszę, ale zawsze musi być ten pierwszy raz 🙂
Muzyka wysoka to jest taka,ktora w rownym stopniu porusza nasze serce,rozum i cialo(mowiac o ciele nie mam na mysli muzyki tanecznej tylko jak u ALICJI bieganie ciarek po krzyzu).Dopiero wtedy jestem osobiscie usatysfakcjonowany jezeli te trzy skladniki mojej osoby zostana w zmasowany sposob zaatakowane i ja sie temu swiadomie poddam.Jezeli ktos grania czy tez sluchania muzyki nie moze sobie wyobrazic bez narkotykow czy tez innych uzywek to znaczy tylko tyle,ze przezycia muzyczne laczy z wylaczeniem rozumu.Wtedy sie mowi,ze ktos pokazuje swoje wnetrze(czesto bezladne bebechy).Takim skrajnym przykladem jest freejazz skladajacy sie jedynie(upraszczajac oczywiscie) z improwizacji na zasadzie co mi w duszy gra.
Nie mozna tez oczywiscie podejsc do muzyki jedynie jako rzemiosla(choc bylo takie przekonanie w baroku,co raczej swiadczylo o skromnosci muzykow),bo taka muzyke najlepiej pisalyby pewnie komputery.
Jesli chodzi o Mozarta HOKO! to najcelniej o nim wypowiedzial sie Haydn w rozmowie z jego ojcem Leopoldem.Otoz przysiagl przed Bogiem,ze nie zna nikogo kto mialby taki GUST(SMAK) i posiadl w takim stopniu SZTUKE KOMPOZYCJI.To jest chyba odpowiedz na to co przy tworzeniu i sluchaniu muzyki jest najwazniejsze.Wydaje mi sie,ze sama osobowosc artysty i jego charakter nie maja az tak wielkiego znaczenia dla muzyki,ktora tworzy.Milosnikow Mozarta odsylam do jego listow(byly niedawno publikowane w POLITYCE).Jezeli ktos w trakcie ich czytania znajdzie jakies wskazowki do zrozumienia jego MUZYKI(pod wzgledem duchowym) to gratuluje wyobrazni.Mi to sie nie udalo.
passpartout,
Ty nie masz zmartwienia – ty masz szczęście.
Ty daj dziecku grać jak najwięcej z kim by miało ochotę i możliwość. Muzykę też najprzeróżniejszą – ona ma sobie sama znaleźć miejsce w tym świecie muzycznym. Twoja rola to zamartwiać się, nie spać po nocach gdy dziecko do póżna na próbach albo na występach i dbać o to aby miała jak najwięcej możliwości do wyboru. Nawet gdyby jej przyszło do głowy, że chce grać na waltorni albo gitarze basowej to ty się na to zgódź.
Nie będziesz żałować.
Witold,
z tego co wyczytałam, Mozart był takim „autistic savant”, co zresztą dobrze było sportretowane w filmie „Amadeus” Formana.
A wracając do tego, co w duszy gra, Lacrimosy nie da się słuchać bez łez. Same płyną.
O muzyce nie potrafie pisać jak to znawcy robia, bo ja muzykę odbieram właśnie tak, jak napisałam wyżej, ciarki po krzyżu i łzy same płyną.
Ale opowiem Wam historię pod tytułem, jaki to świat jest mały.
W latach dość póznych 80-tych Jerzy Maksymiuk był na występach gościnnych we Fredericton, stolicy prowincji New Brunswick w Kanadzie (wiem, że Owczarek juz wie!). Fredericton jest stolicą prowincji, ale to jest malutka prowincja, a Fredericton to jak połowa mojej wsi, Kingston. We Fredericton mieszkali nasi przyjaciele od zawsze (Leszki), razem wszystko od studiów po emigrację itd. Przynajmniej dwa razy do roku tam jezdziliśmy, i znaliśmy wszystkich Polaków z Fredericton. Dobra, skracam..
No więc Jerzy Maksymiuk był, a potem był podejmowany przez naszych Polaków, trzaskało się zdjęcia i tak dalej. Po latach, w roku 2002 bylismy we Wrocławiu, a nasi przyjaciele, którzy wrócili z Fredericton do Polski, zaprosili nas na koncert w kościele, Jerzy Maksymiuk dyrygował. Halina przytomnie zabrała ze sobą zdjęcia z pobytu Maksymiuka we Fredericton, ze może pamięta, że może podpisze….
Ha! Wszystko pamiętał, i jeszcze pytał, jak sie ma ten czy ów, a przecież tylko dobę spędzil wśród tych ludzi. I minęły lata, i to przecież artysta, który po świecie się szlaja, spotyka tysiące ludzi.
Mam troche paskudne zdjęcie z tego spotkania w kościele, jeszcze wtedy nie cyfrówka, ale wrzucę Wam, co tam 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/wroc12.jpg
Tu nieśmiało z Haliną podeszłyśmy, a potem to już nikt nie miał czasu fotografować, bo gadaliśmy, nawet do knajpy nas zapraszał na wspominki z Fredericton pan Jerzy, ale mieliśmy „żelazne” sprawy do wykonania tego wieczoru, tak Leszki, jak i my.
Jakie żelazne? Hasło „rodzice” coś mówi? No więc właśnie…
Ale swiat jest mały, bo co rusz wyskakuje, że „oh! Znasz iksa?!”
Ano znam. Six degrees of separation 🙂
Pani Doroto, zeen,
fletów ci u mnie dostatek, kupnych, odziedziczonych, podarowanych, zrobionych samemu, moze i mała fujara by się znalazła… A wszystko dlatego, że wiele lat temu zauważyłem sprytnie, że fatwiej schować flet do plecaka, niż przywiązywać do niego gitarę… Arsenał zatem dość spory i do zabawy z małym bierzemy dopiero cząstkę. Najbardziej mój junior lubi złapać za koniec od swojej strony i gryźć, by nie powiedziec, mamlać. Zwykle zatem ma kontakt z otworem wylotowym, ale jak zabawa się rozwija, to i ustnik potrafi obslinić…
Zaś reakcja na moje granie to zwykle odwócenie głowy w moją stronę, zaprzestanie wszelkich innych figli i wielki uśmiech na twarzy, często z rozdziawieniem buzi (wtedy podstępna łyżeczka wkłada do środka małe co-nieco), i podrygiwanie wszystkimi kończynami. Jednak nie pokusiłbym się na twierdzenie, że podryguje do rytmu 🙂
passpartout,
gdybym był na Twoim miejscu, obok już potkanych grup czynnego muzycznego wsparica, specjalnie poszukałbym dla córki osób grających folk (to mit, że fortepian jest niefolkowy…), żeby miała jeszcze szerszy przegląd muzycznych fascynacji. Ale ostrzegam, zwykle folkowe granie kończyło się wygrywaniem melodyjek na coraz puściejszych butelkach po piwie 🙂
Puściejsze, powiadasz, foma ?
Daj mi się obśmiać 🙂
A serio, to chyba nie należy dzieci do niczego zmuszać. Albo maja to „coś”, albo nie. Nie zabraniać, nie przymuszać. Talent się obroni.
Oooo! Skoda, ze wcorajse i przedwcorajse komentorze u siebie przecytołek dopiero dzisiok. Kiebyk przecytoł wceśniej, to w swoim najnowsym wpisie powitołbyk juz Poniom jako Dorotecke, nie Dorote.
A tak w ogóle to mo Poni racje: zgadzom sie, ze wzajemne nabijanie se komentorzy przez politykowyk blogowiców, to kapecke niezręcne. No, ale tak od casu do casu … 😉
I jesce jedno: EMTeSiódemecka zaproponowała, coby nowo ujawnieni w nasej Budzie podali swoje daty urodzin i imienin do prowadzonego przez Alecko kalendorza. Kieby Poni fciała podać swoje, to my z przyjemnościom bedziemy świętować i na jednom, i na drugom okazje. Ale ocywiście nie nalegom 🙂
😀
Zabacułam, że nie można kuf wstawiać bez odstępu.
To jeszcze raz: 🙂
Chyba marne szanse na to, Owczarku, żeby Owczarkowi czy Pani Dorocie ktos „nabijał” wpisy – Owczarkowy blog ma swoich zaprzysiężonych budowiczów, a niechby nas Owczarek chciał z Budy przegnać, gdzie tam! A u Pani Doroty blog wystartowal świetnie – ja mam mało do powiedzenia „naukowo”, ale od czasu do czasu się wtrącę „uczuciowo” 🙂
Ale w literaturze muzykologicznej mówi się co innego.Żaden jazzman nie dorówna inteligencją muzyczną kompozytorowi, tworzącemu muzykę artystyczną. Nie widziałam jeszcze jazzmana, który by stworzył coś na podobieństwo kompozycji Witolda Lustosławskiego… wali po oczach Vanessa .
To co wyprawiali z muzyką Monk , Mingus , Davies jak ją zmieniali i zawracali nie ma znaczenia.
Oni nie dorównali inteligencją kompozytorowi tworzącemu muzykę artystyczną .
Czekałem na podobny bzdet na tym blogu ale nie przypuszczałem że padnie tak szybko
Dywagacji na temat o wyższości świat Bozego Narodzenia nad Wielkanocy teraz oczekuję , wprawi mnie to w zachwyt
Hej, hej, wolnego z tym brakiem muzykowania w domu. A u nas w Austrii i nie tylko w Alpach. W kazdej wsi jest co najmniej jedna rodzina muzykujaca. Czesto jest to muzyka miejscowa, nie powiem ludowa ale graja ludziska wielu znanych kameralistow tez. To jest chyba rowniez zasluga telewizji gdzie zamiast bijatyk o stolki nadaje sie wiele muzyki. Dlatego kazdego Nowego Roku kraj przed poludniem zamiera bo slucha koncertu Filharmonikow Wiedenskich ze Zlotej Sali Towarzystwa Muzycznego. Bilety prawie nie do osiagniecia nawet dla posiadaczy biletow na stale rezerwowane miejsca w ciagu roku.
Pikne uklony za znakomity pomysl blogu. Chetnie czytalbym zapowiedzi ciekawych imprez muzycznych. Gdyby bylo niedaleko i moznaby zamowic bilety a moze i nocleg, to chetnie wpadlbym od czasu do czasu.
Pan Lulek
Jestem pierwszy tu raz, witam. Spotkał mnie i tysiące kulturalnych polaków despekt ze strony Polskiego Radia w postaci uniemożliwienia słuchania jedynego możliwego do słuchania programu, czyli Programu II.
Rozumiem, że była to decyzja bardziej polityczna ze strony ciemnej władzy zakpienia z ludzi kulturalnych. Chodziło o przymuszenie do słuchania tuby propagandowej kościoła i PiSu, rodzaju gadzinówki, Programu I. W Krakowie program II słyszalny jest gorzej niż w dawnych czasach WE, szumy, trzaski i zagłuszanie przez potężne nadajniki Radia Maryja, RMF i inne stacje znacznie mocniejsze nadające łomoty i wrzaski.
Niestety nie spotkałem nigdzie protestu ze strony ani wolnych mediów ani żadnych organizacji popierających kulturę. Polityka także jak zwykle ma własne tematy i nie dostrzegła problemu. A ja już nie mam czego słuchać.
Venissa spostponowała jazz jako muzykę (dzięki, że w tych „produkcjach” w ogóle dostrzegała jakąś muzykę ) ćpunów, alkoholików, dziwkarzy i w ogóle „ludzi skażonych” – określenie moje ). Prawda ! Jazz rodził się w cafe-hose’ach na plantacjach bawełny, w burdelach, knajpach, statkach pływających po Mississippi itp. siedliskach zła, brudu moralnego i Bóg jeden wie gdzie i czego jeszcze.
I co z tego ? Gdzie jest dowód, że wielkie dzieła muzyczne nie mogą powstać w „bajzlu” lub w knajpie ?
A czy wielcy twórcy tzw. muzyki poważnej wolni byli od grzechów alkoholizmu, zamiłowania do dziwek ( nota bene wielu z nich chorowało na syfilis – ciekawe gdzie go „dostali”), a w nowszych czasach – narkomanii ?
Na Górny Śląsku na takie gadanie mówią: FANZOLENIE !
Ja dodam: fanzolenie do kwadratu
Jeszcze jedno; ktoś odnosił się do Mozarta i jego zdrowia; gdyby Mozart cierpiał na zaburzenia osobowości, czy chorobę psychiczną, nie byłby w stanie w ogóle tworzyć;miał inne przypadłości, ale rdzeń ZDROWEJ OSOBOWOŚCI był zachowany; proszę nie stawiać na równi procesu twórczości z procesem twórczości plastyków i literatów; za te zjawiska odpowiadają inne ośrodki mózgowe; aktywność muzyczna jest najbardziej skorelowana z emocjami (p. bliski położenie analizatora słuchowego z tzw. mózgiem emocyjnym i ośrodkami odpowiadającymi za twórczość muzyczną); o ile osoba z zaburzeniami w sferze emocjonalnej jest w stanie malować obrazy, pisać powieści, wiersze, dramaty, zachowują długo wysoką wartości estetyczną swojego wytworu, to muzyk nie (oczywiście chodzi tu o chorobę psychiczną, czy głębsze zaburzenia osobowości; a nie jakieś lżejsze przypadki);
druga sprawa, w czasach Mozarta obowiązywały inne reguły tworzenia; było większe oddzielenie twórcy od dzieła; obowiązywały pewne kanony i trzeba było się tego trzymać (choć sprawni psychoanalitycy muzyczni i jemu potrafiliby postawić ‚diagnozę’); inaczej zaczęło się już dziać w twórczości Beethovena (p. późniejszy okres jego działalności kompozytorskiej) po czasy obecne; ekspresja emocji,nastrojów w tym samego twórcy, do dziś jest obecna w twórczości wielu kompozytorów;
o przewadze muzyki kompozytorów – artystów i zdrowotności ich muzyki nad ‚wytworami’ muzyków rozrywkowych – decyduje nie tylko stan ich zdrowia psychicznego,ale także wysoki warsztat kompozytorski – czyli wysoka IM …
Pani Doroteo, kiedyś do „Ruchu Muzycznego” zapraszaliście Kieryła, może teraz zaprosi Pani dr Elżbietę Galińską i porozmawia z nią nt. jazzu i muzyki współczesnej; tak będzie najlepiej
Venissa!Po Mozarcie byl po prostu romantyzm w pelnom razgaje,a z nim kult geniusza zapoczatkowany przez Beethovena.Wielcy artysci sami probowali sprawiac wrazenie,ze ich tworczosc spadla z nieba a oni ja tylko zanotowali chociaz byla efektem studiow muzycznych i ciezkiej pracy z ich strony.Brahms np. kazal spalic wszystkie szkice swoich utworow,aby nikt nie watpil,ze komponowanie laczylo sie w jego wypadku z jakims wysilkiem.Kazdy chcial byc do tego oryginalny,bo najwieksza obraza bylo stwierdzenie,ze jest sie czyims epigonem.
Co do dyskusji,ktora jest tutaj zazarcie prowadzona to mamy caly czas ciag dalszy „Romantycznosci” Mickiewicza i pytanie co jest wazniejsze „czucie” czy „szkielko i oko”.Oczywiscie,wazne jest jedno i drugie z tym,ze „czucie” jest od razu nam dostepne(przynajmniej tak nam sie wydaje) a w temacie „szkielko i oko” trzeba sie wziac za ksiazki i nauke co wymaga czesto duzo pracy i uporu a nie kazdemu sie chce.
Witoldzie, dokładnie tak jest; równowaga pomiędzy sfera intelektualną i emocjonalną jest gwarantem ZDROWIA; takie też cechy posiada muzyka wybitnych kompozytorów; natomiast nie ma tego w jazzie; tam jest nadmierny luz, nadmierna spontaniczność, zatarcie granic, stąd uważa się, że nie jest ona najlepsza do słuchania, czy ‚uprawiania’ na dłuższą metę.
P.S.
Proszę o INFORMACJĘ ZWROTNĄ Szanownych czytelników: czy moje wypowiedzi są CHAMSKIE?
Witoldzie: Za czasów i po czasach Mozarta następowała ewolucja. Za życia Mozart miał uchodzić za czołowego ‚romantyka’, a jak się jego romantyzm ma do Beethovena (oficjalnie także klasyka), czy Schuberta, to każdy wie.
Alicji, bo głównie Tobie chciałem odpisać, otóż biografia to jedno, a pozycja o muzyce to drugie. Większość z tego co widzę na półkach to biografie, trafiają się jednak perełki, jak „Styl klasyczny” Rosena, do którego się już odnosiłem — książki poświęcone muzyce, gdzie jest miejsce na anegdotki o twórcach, ale przeważa analiza dzieł, ze wskazaniem, w którym takcie, co i jak. Podobieństwa, wzorce, ‚smaczki’ do wyłapania dla słuchacza. Owszem, czytając Rosena powinno się znać zapis nutowy i potafić zagrać poszczególne motywy, ale i bez tego książka może być bardzo użyteczna, choć oczywiście nie obowiązkowa 🙂
A biografia… cóż, obcując z czyjąś twórczością obcuje się także z pewną osobowością i zwykle chce się ją także poznać — z biografii, czy listów. To jednak bardzo ‚dodatkowa’ wartość, która tylko w niewielkiej mierze pomaga w odbiorze muzyki.
PS. Co do relacji artysta-człowiek — ostatni skandal z Robertem Kingiem i chłopcami z chóru zupełnie nie przeszkadza mi w słuchaniu jego płyt i nabywaniem ich w przyszłości. (W tym ostatnim trochę jednak przeszkadza zawartość portfela.)