Konwencje bez emocji
Przedwczoraj PAK przysłał tu pyszny link do generatora kantat ku czci 750-lecia lokacji Miasta Krakowa. „Twoje miasto – twoja kantata” – zachęcają (no przecież jeśli nawet nie mieszkasz w Krakowie, to jak tu go nie kochać 🙂 ). I do dyspozycji oddają cały arsenał środków (acz nie jest on nieograniczony). Otóż można stworzyć kantatę w stylu „Flisak za burtą”, „Marsz rakowicki”, „Z lotu gołębia” (słuchacze pod dachy!), „Kołysanka dla Smoka” (ciekawe, czy uśpiłaby Waweloka z blogu Owczarka), „Dzikie wianki” itp. Ze środków muzycznych jest wszystko, co potrza w najczystszym rubikowym stylu: „wartkie smyczki”, „potworne blaszaki”, kotły i werble, „klaskanki”, chórki, sola, basowe pomruki („mruczanki grabarza”) i sopranowe rzewne pienia, dzwony, oczywiście hejnał (także w wersji po pijaku) – i najróżniejsze efekty o barwnych nazwach, np. „z sufitu kapie”, „śpiewające muszki”, „flecik Dratewki”, „głodne brzuszysko”, „drapieżne strunowce”, „fortepian w Wiśle” czy „nie drap nożem po teflonie”. Wszystko to można rozmieścić na czterech ścieżkach dźwiękowych. Jeśli ktoś po tym krótkim kursie pisania jeszcze będzie miał wątpliwości, czym jest twórczość p. Rubika, to, hm… nasuwa mi się tu porównanie polityczne, ale na tym blogu nie ma kampanii wyborczej, i niech tak pozostanie 😉
Ta układanka przypomina jako żywo Uniwersalny Kod Przemówień, krążący kiedyś wśród ludności w czasach głębokiej komuny, wówczas dotyczący przemówień partyjniackich, dziś raczej świata korporacji.
Ale i w muzycznych treściach krakowska „Kostka Rubika” nie jest niczym nowym. Tego typu zabawki zaczęto tworzyć w XVIII w. w oświeceniowej Europie, a najbardziej znaną stała się Musikalische Wurfelspiel samego Mozarta polegająca na tym, że losuje się takty, które są przyporządkowane określonemu miejscu w frazie, i w ten sposób z pojedynczych taktów składa się menueta. Można dziś kupić zbiór takich zabawek na CD-romie, można też… sprawdzić, jaki menuet wedle Mozartowskiej tabelki przypadnie internaucie wedle zasad numerologii. No i jak tu zaprzeczać temu, że jesteśmy dziećmi oświecenia?
Glenn Gould – że jeszcze do niego wrócę (nie mogę się odczepić, tekst skończyłam dopiero wczoraj) – wyobrażał sobie, że każdy w domu będzie sobie montował takie wykonanie, jakie mu się podoba, przykładowo V Symfonię Beethovena z ekspozycją pod Brunonem Walterem, a przetworzeniem pod Ottonem Klempererem. Wtedy, kiedy pisał te słowa, montaż polegał na żmudnym przycinaniu i dopasowywaniu do siebie kawałków taśmy magnetofonowej; dziś, w dobie montażu komputerowego, rzecz stała się nieskończenie łatwiejsza. Ale komu by się tak chciało? Musiałby być maniakiem starych wykonań, a ci zwykle uważają je za świętość i nie będą takich numerów robili. Dziś internauta raczej coś pokombinuje po swojemu. A co najmniej może pobawić się z „kostką Rubika”…
PS. Wczoraj słuchałam transmisji z Wratislavii, dokładnie rzecz biorąc z przepięknego Kościoła Pokoju w Świdnicy. Grały i śpiewały zespoły Gardinera. Odkrycie wieczoru: Johann Christoph Bach! Kiedyś coś tam jego słyszałam, ale jak się słucha tej muzyki w większej ilości i w takim wykonaniu – po prostu ciarki chodzą po krzyżu. Stylistycznie trochę przypomina to Schutza. Gardiner zamierza to nagrać, oczywiście trzeba będzie się rzucić na tę płytę 🙂
Komentarze
😆
(a cappella jest z krk; chwilowo – na wysuniętej placówce)
Ścieżek może być więcej. Ja co prawda w domu sobie zablokowałem wszelkie wodotryski w internecie (nawet YouTuba nie pooglądam…), ale w pracy zerknąłem… Trochę tylko (no bo praca), ot tak, żeby powstał jakiś początek 😉 W każdym razie ścieżek wykorzystywałem chyba 6, a były kolejne do dyspozycji.
Gardinera nie słuchałem — niestety, dwójkę łapię fatalnie. Tak że od szumów i trzasków zęby bolą. (No prawie 😉 Na pewno więcej niż potrafię znieśc.) Johanna Christopha poszukam na półce, może coś się znajdzie.
Co do pomysłu Goulda — nie widze go obecnie i jeszcze długo, długo nie. Nawet jeśli na jednej płycie bardziej podoba się ekspozycja a na innej przetworzenie, to — po pierwsze — interpretacja stanowi spójną całość, a — po drugie — zwykle inna orkiestra i dyrygent oznaczją także zmiany w brzmieniu. Ja sobie moge oczywiście pofantazjować o programie, który rozpozna wzorce brzmienia poszczególnych instrumentów orkiestry, rozłoży nagranie na części i następnie przetworzy je, nadając typowe brzmienia z innego nagrania. Zapewne wszystkiego uwzględnić się nie da, ale coś z tego wyjdzie. Tyle, że komu by się chciało?
No, wiedziałem, że wcześniej czy później do tego dojdzie – będziemy się zrzucać na płytę… 😆 😉
Kostkę Rubika miałem kiedyś – jak chyba większość niegdysiejszych dzieci – natomiast o Rubiku kompozytorze to się dowiedziałem z takiego popularnego kolorowego tygodnika, czytanego w autobusie przez siedzącą koło mnie panią…
Strona z rzeczonymi kantatami grać mi nie chce, więc może popróbuję na moim komputerowym syntezatorze 🙂
Dwójka z powietrza też mi nie działa, ale co ciekawszego ciągnę sobie z internetu. Wczoraj niestety przegapiłem.
Pani Doroto!
Świat za wszelką cenę chce się znormalizować, nawet uczucia usiłujemy przetransponować na reakcje chemiczne i fizyczne. Przecież z takimi zjawiskami mamy do czynienia bez przerwy. W ten sposób powstaje wiele zespołów młodzieżowych: żeńskich typu Spice Girl, czy boysbandów. Bierze się przystojniaków, jednego cynika, jednego podrywacza, jednego ślicznego jak marzenie, jednego wstydliwego i mamy zespół klasy światowej.
Powiem szczerze, że wstrząsem był dla mnie wywiad z Wojciechem Jagielskim, opowiadającym o muzyce w Radiu Zet. Okazało się, że wszystkie nasze gusty i przyzwyczajenia muzyczne są rozpracowane komputerowo – psychologicznie, wyłoniona jest poprzez specjalny program muzyka idealnego środka, podobająca się jak największej ilości ludzi.
Ja, człowiek ułożony i dokładny, uwielbiam cyników muzycznych, reformatorów, jak spotkam na stacji metra młodego człowieka grającego na gitarze „Pożegnanie Polski”, to mu dam na piwo. Ja wolę taką muzykę.
Ps. A kantaty nie chcą mi grać.
Kurcze, to już Was dwóch, którym nie chą grać… 🙁 nie wiem dlaczego, u mnie wszystko chodzi jak trzeba!
Przypomniałem sobie o „cudach” techniki w różnego rodzaju odtwarzaczach i wzmacniaczach. Niektóre mają zaprogramowane brzmienia „koncert”, „muzyka klasyczna”, „jazz”, „rock” itd. posiadają także diabelski wynalazek zwany equilizer. Miało to umożliwić wybranie preferencji brzmieniowych dla różnego typu muzyki. Początkowo wydawało się to fantastycznym narzędziem, po przyjrzeniu się temu „cudeńku” (cudeńkowi?) okazało się, że to jest Rubik na gumce: efekty powstają na zasadzie eliminacji częstotliwosci, zmiany dynamiki pasm itp. zabiegom. Prócz zniekształcania oryginalnego dzieła (jak to się ma do praw autorskich?!) wypuszczał z siebie zubożoną wersję muzyki.
Nie bez kozery najwyższej jakości urządzenia mają tyklko jeden potencjometr głośności i do tego nie żaden elektroniczny, tylko tradycyjny i wyłącznik. O szczegółach typu: że lampowy, że często rozdzielnie wzmacniacze kanałów, że droga sygnału maksymalnie skrócona – już szkoda pisać. Ale „ciemny lud” dalej kupuje wieże z bajerami, bo producenci muszą zarabiać. Generator kantat to zwykła zabawka, jak te wieże, tyle, że całkiem sympatyczna i niegroźna w przeciwieństwie do Rubika na gumce…
Hehe, Uniwersalny Kod Przemowien. Mam nawet w domu wersje naukowa tej uniwersalnej sciagawki konferencyjnej.
Pomyslowy ten generator kantat i pobawic sie mozna.
Pozdrawiam.
Zeenie, lud kupuje wieże, bo mu to wystarcza. A to „maksymalne skracanie drogi sygnału” skutkuje nieraz tym, że się zaczyna słuchać sprzętu zamiast muzyki – wiem coś o tym 😆
Hoko,
też coś o tym wiem, nie ukrywam, że pierwszy kontakt z takim sprzetem zwalił mnie z nóg i czas jakiś właśnie sprzętu słuchałem.
Ale po jakimś czasie to mija i znów tylko muzyka jest ważna, tyle, że człek się do dobrego przyzwyczaja szybciutko i zaczyna grymasić, co na szczęście nie koliduje z muzyką, na którą jak ma się ochotę, to i na Rubiku na gumce posłucha 🙂
A propos Goulda, to wlasnie w ostatnich dniach „aus dadrueben”, czyli z Kanady uslyszalem porownanie dwu najnowszych nagran koncertu fortepianowego Beethovena z majacym 50 lat nagraniem Goulda, ktore nie zostawilo cienia watpliwosci kto zagral lepiej. Wlasciwie kto wiecej muzyki z tych nut wycisnal a kto odegral. Zupelnie nie kojarzylem Goulda z koncertami Beethovena i poszukiwania nagran poki co niezbyt obiecujace, ale fragmenty ktore slyszalem w audycji – nieslychanie interesujace.
A ciekawam, NtAPNo1, czyje były te najnowsze nagrania? 😀
A co do płyt Goulda, to np.
http://www.gigant.pl/index.asp?sid=jqwqtlrclhnuanvbmlurbbsgcbbuus&r_url=/html/produkt.asp?p=jltumhuxoexmddlelsha||
PAK – podsłuchałam „Pantatę” 😉
dla zainteresowanych:
polecam archiwa kanadyjskiej CBC (www.cbc.ca/radio), gdzie znajduje sie ogrom materialow radiowych i telewizyjnych dot. Goulda.
Dodatkowo, CBC szykuje cykl wydarzen poswieconych Gouldowi:
http://www.cbc.ca/radio2/feature-gould.html
Wiele z nich bedzie mozna posluchac w internecie.
Najnowsze nagrania byly Deutche Gramophone. Lang Lang i Pletniew. Chodzilo o pierwszy koncert. Nie jestem pewien, ale chyba porownane byly do nagrania Goulda z Leningradu, bo tylko takie znalazlem na iTunes.
😳 Ale z Pani szpieg 😀
Kolega napisał, nie mogłem być gorszy. Ale widzę, że użyłem bardzo popularnych zestawień (teraz dopiero słucham co inni zrobili), może więc napiszę coś nowego?
Podejrzewam, że koncertów Beethovena, ciekawszych niż te najnowsze, to i poza Gouldem by się z pięćdziesiąt znalazło… 🙂 i do tego na tańszych płytach…
Pantata – 🙂
Sympatyczna zabawa, może spróbuję? Muszę tylko znaleźć chwilkę czasu, może w weekend.
I ty zostaniesz Rubikiem…
„‚Kołysanka dla Smoka’ (ciekawe, czy uśpiłaby Waweloka z blogu Owczarka)”
Trza, Poni Dorotecko, pedzieć Profesoreckowi, coby Wawelokowi te Kołysanke puścił. Ocywiście nie teroz, niek najpierw Profesorecek zdo ten sakramencki egzamin, ale kie juz zdo, to trza pedzieć 🙂
To jest zawsze ogromnie subiektywne – ale można spróbować. Gilels w dwóch pierwszych. W trzecim, c-moll, chyba Richter z kreatywną buchalterią i pasażami jak narodziny gwiazdy – uderza też w allegro niesamowite wyczucie intencji: olbrzymia subtelność skontrasowana z empatycznym brakiem zastanowienia we fragmentach ff i fff – właśnie słucham fragmentu subtelnego – teraz troszkę poczekam – juuuuż – zakończył fff i orkiestra fff i potem wielki wspaniały miś zatrzymał się na chwilę – absolu !. Ale dalej. W g-dur Arrau. Nikt tak nie rozegrał allegro pozwalając słuchaczowi na chwile zastanowienia co chwilę jak Arrau właśnie – on pozwala uczestniczyć w powstawaniu utworu każdemu kto chce go tworzyć, jest Beethovenem z listów Beethovena – jest Beethovenem zrozpaczonym, zalanym łzami, pełnym żalu, samotnym (to z listów) – i jakże brave – to on zapisuje te nuty, te kadencje, to on gra. Piąty to chyba Pollini – ale że Cesarza niespecjalnie lubię, powstrzymam się od ocen, choć Maurizio w piątym zawsze brzmiał mi olśniewająco. Są jeszcze Barenboimy – te zostawię na przyszłe rozważania. Nie uważam też żeby ktoś zagrał Beethovena lepiej abo gorzej, od pewnego pułapu zaczyna się granie Bethovena inaczej. O, właśnie! To jak ze sprzętem. Słyszałem historyjkę o gościu z trójmiasta który kazał sobie zawiesić kabel od transformatora do samego domku żeby wyeliminować wahania w sieci – to brzmi lekko – ale po drodze z 380 trzeba było zrobić 230 z pominięciem innych odbiorców wszystkich – ten kolega to sfinansował po czym włączył zestaw. Co też teraz uczynię uruchamiając Marca Levinsona dla ubogich. Pozdrowienia
A o Gilelsie powinien się zorganizować zupełnie osobny spot – już choćby z racji sonat. W pamiętnikach Rubinsteina wielki Emil pojawia się przelotnie choć znacząco – i charakterystyczne są pierwsze zdania Mistrza po zapoznaniu się (obejrzeniu ? ) tego dziwu jakim jest Emil – wtedy. Chyba w Odessie – ale własnej pamięci nie zawierzę. Gilels… ileż marzeń przez lata – nie żeby nim być, ale żeby tak jak on odczytać. Rozumieć pieczęcie.
Może ten gość miał wielokanałowy system, z końcówkami w klasie A ciągnącymi po 2kW 😆 To zwykła instalacja nie wydoli, nie ma mowy…
Sonaty z Gilelsem też bardzo lubię. Koncertów słucham raczej „przy okazji”, więc trudno mi oceniać. Jednak z tym „graniem inaczej” mam pewne watpliwości, zwłaszcza w kontekście tych nowych płyt – one też są przeciez na przyzwoitym pułapie, a rzadko wnoszą coś nowego.
Jak miło, aliendoc wrócił z wojaży! Witam, witam…
W dzieciństwie byłam przz ojca, wielbiciela Beethovena, „katowana” (de facto bardzo to lubiłam) zgadywanką, nie taką trudną zresztą: kto gra Appassionatę, Rubinstein, Gilels czy Arrau? Tylu było tych wielkich… a dziś? Trudniej o to, nadpodaż… Wymienieni przez NtAPNo1 – faktycznie plastik, ale czegóż chcieć od chińskiego chłopaka, który zamarzył o graniu oglądając przywołanego tu kiedyś Królika Bugsa w rapsodii Liszta? A Pletniew jest zimny jak lodowce Północy…
Co do koncertów Beethovena, są różne wykonania, które mnie satysfakcjonują, ale niezapomniany dla mnie jest IV Koncert w wykonaniu Rubinsteina. Nawet małe omsknięcie nutki w II części mnie zachwyca…
A Gilels to był Ktoś.
Ostatnio jednak moje główne wrażenia są folkowe z powodu festiwalu Skrzyżowanie Kultur. Dziś Trilok Gurtu w Romie! Idę po południu na konferencję z nim, może coś ciekawego opowie.
Miło, że nie wszyscy zajmują się wyłącznie operami mydlanymi pp. Rokitów i innych…
Dobrze to Pani określiła …. dziwne, że tyle gadania o Nich … 🙁
czytam sobie Was i zazdroszczę trochę tej wiedzy i obycia z muzyką poważną …. 🙂
pozrawiam serdecznie 🙂
Dzień dobry Pani Doroto, dzień dobry wszystkim. Prowansja Świetna – tak się ta kraina powinna nazywać. Ale nie o tym. Chciałem przypomnieć pewne audycje w radiu, prowadzone przez Jana Webera, genialnego przewodnika i nauczyciela muzyki. Otóż Pan Weber, po przedstawieniu i omówieniu utworu oraz walorów prezentowanego wykonawcy zadawał nieśmiertelne niemal dla siebie pytanie: a jak by to zagrał Ashkenazy? Po czym grał Ashkenazy i muzyka nabierała niezwykłych walorów. Wielcy wykonawcy dlatego właśnie są niezbędni – to oni są w stanie ukazać nam niezwykłe niekiedy piękno mieszkające w utworze z pozoru błahym, albo uczynić zrozumiałym utwór z pozoru nieczytelny i nieprzyjazny. Są w stanie ukazać, przybliżyć, oswoić, zachęcić. Jeszcze cytat, przepraszam że przydługi, ale warto.”Idealny artysta fortepianu (nigdy nie mówił pianista!) to ten, który chce zostać fortepianem, sam przecież dzień w dzień, gdy tylko się obudzę, mówię sobie: chcę zostać steinwayem, nie: pozostać człwoekiem, który na steinwayu gra, sam chcę być steinwayem. Nieraz zbliżamy się do tego ideału, powiedział, bardzo zbliżamy, wtedy mianowicie, kiedy wydaje się nam, że jeszcze chwila, a zwariujemy, że jesteśmy na najlepszej drodze do obłędu, którego niby lękamy się najbardziej na świecie. Glenn chciał przez całe życie sam być steinwayem, nieznośne było dlań wyobrażenie, że jest pomiędzy Bachem a steinwayem, zaledwie pośrednik muzyczny, i że któregoś dnia zostanie roztarty na pył, któregoś dnia, stwierdził, zostanę zmiażdżony przez Bacha z jednej strony, a steinwaya z drugiej, powiedział, pomyślałem.” Thomas Bernhard – Przegrany.
A teraz dla odmiany, zgodnie z sugestią Gospodyni, Taraf de Hajdouk. Polecam.
Taraf de Hajdouk – zaposiadowywuję. Brat z dalekiej Kanady przed laty mnie tym molestował. Jakby był foma, to podrzuciłby nam ze swoich zbiorów coś ciekawego.
foma! Wyjodowanyś?
A propos Webera, to on pierwszy zauważył Anderszewskiego 🙂
A gdzież Pan bywał w tej Prowansji?
Wieczorkiem troszkę opowiem. Wyliczanka: mieszkałem sobie w Castillon du Gard – to na pograniczu Gard i Vaucluse i robiłem wycieczki. Nimes, Arles, Avignon, Sisteron, Carpentras, Vaison la Romaine, Uzes (tam w rynku świetnie się jada, oraz kupuje trufle na jarmarku, słoiczkowe niestety – nie sezon), Aigues Mortes – jak MadMax, Stes-Maries-de-la-Mer i Camargue, dużo tego. Wracając pospacerowałem po Heidelbergu i zajrzałem do Weimaru. Miłe wakacje, choć nieco pospieszne. Ale teraz już powolutku. Końcówka prania, prasowanie. Wiatr wieje, na deskę bym poszedł, ale że karoca po taaakiej podróży u mechanika – coż. Miłego dnia
W kanadyjskim radiu takim Janem Weberem jest Edgar Fruitier:
http://www.radio-canada.ca/radio2/animateurs.asp?numero=1843
encyklopedia muzyki powaznej, nagran w tej dziedzinie.
Hej, aliendoc,
jak wypadla l’immersion française ? Nie pogubiles sie w akcentach poludniowych, gdzie wszystko jest bien’gue, etc ? 🙂
Bylem w tym roku troche dalej niz Ty (Beziers i okolice), i prawde mowiac mialem czesto klopot ze zrozumieniem akcentu Midi, ale mozna sie bylo przyzwyczaic, podobnie jak do akcentu quebeckiego, dajmy na to.
Pozdrawiam
Ah, bonsoir Monsieur. L’immersion francaise a ete tres joyeuse, mais pas facile. J’etais parti souriant, mais j’avais eu peur. Je suis revenu souriant aussi et sans peur – vouloir c’est pouvoir! Proszę pamiętać że jest to jedenaście miesięcy nauki języka, a, jak kiedyś wspominałem, zaczęło się zakładu z córką. Rezolutne moje dziecko w ramach przygotowań do l’excursion provencale oświadczyło że jest zbyt zajęte nauką aramejskiego żeby zajmować się francuskim. Ty się naucz! Moi? Je suis vieux. Non – elle a repondu – plus vieux, et c’est la difference assez grande. Jak się nauczysz, postawię ci dwie butelki Antinori. – Trzy, odpowiedziałem sprytnie, a dziecko na to że owszem, ale jeśli nie zdam egzaminu to ja jej stawiam Veuve Cliquot, na szczęście tylko dwie. No i założyliśmy się. Egzamin zdałem podczas le diner w Uzes. Du vin rose pour mademioselle, un verre d’eau pour moi, saladerie avec l’ecrevisses, le potage, cotelettes d’agneau, du cafe creme, cafe noir. Le dessert – pyta kelner. – Non, pas. W trakcie plat principal moje dziecko: chcę deser! – Przyniosę ci kartę. – Nie, chcę deser który a mange ten sympatyczny pan z psem. – Gdzie??? – Poszedł już. Cholera. Pokiwałem na kelnera. Monsieur – mówię – je suis debutant en francais. Mademioselle voudrait le dessert. Nie wiem jak się ów deser nazywa, nie wiem jak wygląda. Jadł go l’homme avec le chien trzy stoliki dalej. – Ah, l’oeil flottant. Je l’apporterai, naturellement. Bravo, monsieur. I tak wygrałem trzy butelki Antinori które przy realizacji zamieniłem na bardziej smakowite w tych regionach Gigondas. A południowe akcenty? Dla początkującego nawet (jak ja) usłyszenie ca va beng albo beh oui jest rodzajem wstrząsu – to nie ten język!!! Rozwiązałem to chytrze. Natychmiast przeszedłem na prowansalską manierę powitań, wykorzystując czas potrząsań i ściskań na zastanowienie o co przemiły monsieur pyta. A nie można mnie było uprzedzić? Przepraszam że zajmuję miejsce osobistymi historyjkami, mam nadzieję że przynajmniej nieco śmiesznymi. Pozdrawiam, Jacobsky. Aha, l’oeil flottant to pływające oko. Francuskie menu pełne jest takich sformułowań i nigdy właściwie nie wiadomo do końca co się dostanie.
Aliendoc,
gratuluje wygranego zakladu ! Ja tez kiedys zalozylem sie z corka. Nie pamietam juz o co (z pewnoscia nie byla to nauka francuskiego), ale pamietam, co bylo stawka: moje wasy, ktore wtedy nosilem. Zaklad przegralem, wasy zgolilem, i juz wiecej do nich nie wracalem. Teraz, kiedy patrze na swoje zdjecia z okresu przed zakladem z corka widze, ze czasem dobrez jest przegrac zaklad.
Za to czytajac Twoj wpis widze, ze dobrze jest sie w ogole zakladac, o ile zaklad ma nas popedzic do nabycia nowych umiejetnosci, i to w zaprezentowanym przez Ciebie stylu. Co do akcentow francuskich, to pewnie czeka nas obydwu jeszcze sporo niespodzianek. Mi wystarczy Quebek i jego mozaika akcentow w ramach wielkiej roznicy z „hoch-french” mowionym w metropolii. Francuzi ponoc lubia akcent quebecki, ale ta sympatia nie przeszkadza im podkladac dubbing pod filmy quebeckie wyswietlane we Francji, lub dodawac napisy. Ja to rozumiem, bo sam mam problemy z niektorymi odmianami joual quebeckiego. Zeby wiedziec, o czym mowa wystarczy wstukac haslo „joual” na google i wyskoczy cala kolekcja linkow na temat francuskiego quebeckiego, jak na przyklad ten:
http://membres.lycos.fr/seynav/joual.html
albo ten:
http://www.angelfire.com/pq/lexique/lejoual.html
L’oeil flottant, powiadasz ? Tutaj hot-dog nazywa sie chien chaud, ale na sprzeglo samochodowe (fran. embrayage) mowi sie z agielska clutch, hamulec (franc. frein) to brake, i – odpowiednio – hamowac to braker (wym: brejke’). Jesli poznawanie osobiste nowych akcentow we francuskim nadal Cie fascynuje, to moze warto zaczac oszczedzac na bilet Frankfurt – Montreal. Mocne sensacje gwaranowane 🙂
Pozdrawiam,
Jacobsky
zapomnialem, ze nie mozna wklejac wiecej niz jeden link na wpis.
Aliendoc,
gratuluje wygranego zakladu ! Ja tez kiedys zalozylem sie z corka. Nie pamietam juz o co (z pewnoscia nie byla to nauka francuskiego), ale pamietam, co bylo stawka: moje wasy, ktore wtedy nosilem. Zaklad przegralem, wasy zgolilem, i juz wiecej do nich nie wracalem. Teraz, kiedy patrze na swoje zdjecia z okresu przed zakladem z corka widze, ze czasem dobrez jest przegrac zaklad.
Za to czytajac Twoj wpis widze, ze dobrze jest sie w ogole zakladac, o ile zaklad ma nas popedzic do nabycia nowych umiejetnosci, i to w zaprezentowanym przez Ciebie stylu. Co do akcentow francuskich, to pewnie czeka nas obydwu jeszcze sporo niespodzianek. Mi wystarczy Quebek i jego mozaika akcentow w ramach wielkiej roznicy z “hoch-french” mowionym w metropolii. Francuzi ponoc lubia akcent quebecki, ale ta sympatia nie przeszkadza im podkladac dubbing pod filmy quebeckie wyswietlane we Francji, lub dodawac napisy. Ja to rozumiem, bo sam mam problemy z niektorymi odmianami joual quebeckiego. Zeby wiedziec, o czym mowa wystarczy wstukac haslo “joual” na google i wyskoczy cala kolekcja linkow na temat francuskiego quebeckiego, jak na przyklad ten:
http://membres.lycos.fr/seynav/joual.html
L’oeil flottant, powiadasz ? Tutaj hot-dog nazywa sie chien chaud, ale na sprzeglo samochodowe (fran. embrayage) mowi sie z agielska clutch, hamulec (franc. frein) to brake, i – odpowiednio – hamowac to braker (wym: brejke’). Jesli poznawanie osobiste nowych akcentow we francuskim nadal Cie fascynuje, to moze warto zaczac oszczedzac na bilet Frankfurt – Montreal. Mocne sensacje gwaranowane 🙂
Pozdrawiam,
Jacobsky
drugi link:
http://www.angelfire.com/pq/lexique/lejoual.html
reszta w google i in.
C’est ravissant!!! Ale muszę wrócić do porządków, jeszcze trzy sztuki przyodziewku i będzie wieczór. Zobaczę, co mi pdpowie gitara. Dzięki, Jacobsky – to dopiero zabawa. A póki co, kontynuując wczorajsze zabawy wyciągnę sobie winylowego Schuetza i posłucham mszy człeka zbrojnego. Potem następnej i następnej. A demain. Bonne soiree
Oh, i dziękuję za uznanie. To niezasłużone jeszcze. Za rok, być może. Choć tak naprawdę ta nieszczęsna Furia która nas pędzi a o której tak cudownie pisał Salman Rushdie, jeśli tylko jest kreatywna, nia pozwala nigdy uznać że to już – to ciągle jeszcze nie – pas encore! Pas encore! Może to i lepiej zresztą, bo wyobrazić sobie któreś kolejne przebudzenie, a Furia siedzi na krawędzi łóżka i kręcąc głową powiada: ne deja plus. Choc!
Monsieur aliendoc, vous etes vraiement tres doue 😆
Bonne soiree a tout le monde! (wkurza mnie ta niemożność wstawiania akcentów)
Je vous remercie, Madame. Mais c’est immeritee. Je suis serviteur – przede wszystkim. Staram się służyć wiernie idei – że każdy może śpiewać, byle zechciał i uczynił wysiłek. Oraz że piękno świata jest niezrównane i że każdy nowy dzień jest podarunkiem. Staram się wykorzystać każdy kolejny podarunek najlepiej jak umiem, a że niewiele umiem to i nie zawsze są to dni na miarę darczyńcy. Niemniej, każdego ranka dziękuję wszystkim bogom znanym i nieznanym za kolejny prezent i oczywiście chytrze pytam czy trzeba złożyć jaką ofiarę żeby dostać kolejny prezencik. Neee, powiadają bogowie, umyj zęby lepiej. Zatańcz potem. Wejdź w tebańskie ulice, oszukuj, ale nie za bardzo. Uśmiechaj się i bądź przyjazny. Usłuż komuś. Czy będzie to Haremheb czy ostatni pomywacz trupów – usłuż jemu. To wróci. Dlatego myję zęby i wychodzę na ulicę. Wcześniej staram się zatańczyć jak bogowie zasugerowali – dlatego nie zawsze kończyny górne uważam za górne – niekiedy za przednie. W wietrze Teby są wspaniałe i nieznośne – idę na plac szukać osoby której mógłbym usłużyć opowiadając historyjki – aby Furia osoby którą znalazłem, czy też która mnie znalazła, aby ta Furia tej osoby tej osobie mówiła wieczorem: pas encore. I rano: pas encore. Bo każdy z nas chce usłyszeć: pas encore. Je suis serviteur – od dawna dawna. Pani też – jeśli szpada będzie potrzebna proszę dać znać uśmiechem, gestem tyleż nieważnym co zgubiona niteczna od guzika gorsetu, szpada będzie czekać i czuwać. Porządek świata to my i nasze niteczki i niechaj będą bezpieczne nawet jeśli niespokojnie szukają nowości i nowości. Je vous remercie – jutro za progiem przekłada niespodzianki.
Dobranoc 😀
http://pl.youtube.com/watch?v=vnRqYMTpXHc
I jeszcze życzę wszystkim:
http://pl.youtube.com/watch?v=TbHAvBfmvFM
Się poczułam dobrze …. kiedy przeczytałam aliendoc ….. 🙂 i posłuchałam mt7 …. miły dzień się zapowiada …. 🙂 …. może też potańczę …. 🙂
Ależ z Pana poeta, Aliendoc! 🙂 …
Aliendoc:
gratulacje! Ja nie wierzyłem nigdy, że francuskiego można się nauczyć 😉
Jeszcze pisanego, owszem, rozumiem. Ale mówionego???
No owszem, przyznaję, RAZ byłem świadkiem zrozumiałej dla mnie wypowiedzi pewnego Francuza, który odbierając telefon (od żony) i mówił do słuchawki:
Oui! Oui? Oui… Oui. Oui. Oui? Oui! Oui! Oui. Oui!
Pozdrawiam cały świat 🙂 między oglądaniem fragmentów Lo sposo deluso i L’oca del Cairo (Mozart, Mozart!), a wyjazdem na Nieszpory Monteverdiego!
Lo sposo deluso i L’oca del Cairo to fragmenty same w sobie 😀
Ciekawam, jak wypadną Nieszpory – czy lepiej niż na płycie… Prosimy o sprawozdanko 😉
Ja co prawda zmienię tu zaraz trochę temat, ale nie szkodzi.
Droga Pani Doroto, podczas wakacji odkrylam Pani wspanialy blog i zaczytuje sie w nim bez reszty. Wiecej, czesciej, prosze o jeszcze. Ma Pani u mnie butelke absyntu, albo i dwie! Z dziurawa lyzeczka, oczywiscie!
No i w porywach zapraszam do siebie…
http://www.parnas.pl/index.php?co=blog&id=25&idb=665
Teresa Janina Czekaj
Witam, miła Pani Tereso! Cieszę się, że trafiła Pani do mnie, i na pewno też do Pani zajrzę! Bardzo serdecznie pozdrawiam 😀
I ja zajrzałam do tego muzyczno-paryskiego bloga …. 🙂 …. sympatycznie u Pani Teresy …. 🙂 …. będę podczytywać …. 🙂
zeen, tak się za mną steskniles? To proszę bardzo, Ghymes http://www.ghymes.hu/en/lemezek.php
Czy wyjodowany – nie wiem – pewnie mam troche mg jodu wiecej w sobie 🙂 i pareset (pare tysiecy?) schodków w drodze do/z morza 😉
Plecak spakowany, a ja jeszcze zerkam do internetu.
Co do Nieszporów — płyty McCreesha nie znam, trudno mi więc sprawozdać jak to się ma do płyty… Ale coś na pewno napiszę!
Co do Mozarta — twórcy spektaklu zmontowali te dwie sztuki (z „Lo sposo deluso” zostało 5 numerów, z „L’oca del Cairo” 8 części), w ramach jednego spektaklu z dodatkiem fragmentów Requiem i scenką baletową. Same sztuki są odśpiewywane i odgrywane, przy czym wszystko jest bardzo umowne, a wszystko dopełnia narratorka opowiadająca co trzeba o sensie sztuki. Zresztą szkrobnąłem na blog polityczny, ale to chyba nie szkodzi:
http://pak.blog.pl/archiwum/index.php?nid=12078641
PAK przeczytałam z przyjemnością ….:) ….
Zacznę od tego, że jestem okropnie znudzony panująca od 10 lat muzyka typu pop. Od małego ojciec (rzemieślnik) wciągał mnie w muzykę operową, poprzez słuchanie z glośników radiowęzlowych oper z polskiego radia; w tym czasie (mając 9 lat) również śpiewałem w chórze kościelnym razem z ojcem i starszym bratem (z czego szczególnie pamiętam Allejuja z oratorium Haendla i pieśni Maklakiewicza), to jednak później zająłem się graniem na gitarze w zespołach rockowych. Idolami moimi byli Beatlea, T. Turner, F. Mercury, Elton John, i inni. Zdawało mi się, że jestem otwarty na wszelkie style muzyki rockowej. Jednak od kiedy rozpowszechniły się playlisty i komputerowe aranżacje znudziłem się okropnie. W tej „muzyce” nie ma ducha i indywidualności. Równocześnie przez cały ten czas drzmała we mnie muzyka klasyczna. Jednak ciągle brakowało mi dobrego sprzętu Hi-Fi. Wreszczie „na starość” dorobiłem się niezłego sprzetu wraz ze słuchawkami i za duże pieniądze zacząłem kupować oryginalne płyty z najlepszymi wykonawcami muzykimklasycznej. Wydałem naprawdę duże pieniądze. mam teraz pokaźną bibliotekę muzyczną. Ciaglę się uczę słuchać i odróżniać dobre wykoanie od wykonania kiepskiego. Między innymi słucham dużo Paul McCreesha i J.E. Gardinera, z przechyłem na muzykę oratoryjną. Im więcej słucham (a mam swoją metodę słuchania aż do „upadłego”, tego samego utworu i w tym smamym wykonaniu), tym zagłębiam się coraz bardziej w świat muzyki, np. wykonanie Requiem, J. Brachmsa pod dyr. McCreesha na wrocławskim festiwalu było bardzo dobre, nie wiem dlaczego TVP Kultura nie transmitowała tego koncertu. Proszę, podajcie radę jak odróżnić bardzo dobre wykonawstwo od wykonawstwa miernego, oraz dlaczego po 100 latach tworzenia muzyki współczesnej (od Szymanowskiego i Bartoka tak trudno ją pojąć i polubić ?
Tadeuszu:
zacznę od końca, czyli od stwierdzenia, że warto pisać pod NAJNOWSZYM wpisem. W innym przypadku grozi pominięcie komentarza milczeniem.
Co do wykonawstwa wybitnego — potrzeba na to czasu i osłuchania z muzyką. Są przypadki gdzie słyszałem dostatecznie wiele wykonań by wskazywać, które jest wybitne (moim zdaniem), są też przypadki, gdy mnie na to nie stać… Ja np. nie wypowiadam się o wykonaniach Koncertów Beethovena, choć je lubię (bardziej Brendla niż Zimermana, choć gdyby chodziło o całokształt ich działalności byłoby odwrotnie), ale dawne legendy (Giles, Rubinstein) — nie ciągnie mnie do nich. Może powinno 😉
Muzyka współczesna wcale nie musi być trudna… A dawniejsza — łatwa. Ja mam tu dwie sugestie:
1) (mojej znajomej w oryginale) — z muzyką współczesną jest jak ze sztuką, gdy się potrafi oglądać współczesne malarstwo (od Picassa i Kandinsky’ego począwszy) i z muzyką będzie łatwiej; najważniejsze to się ‚otworzyć’ i nie przychodzić na koncerty z góry powziętym przekonaniem co do muzyki;
2) też w sumie rada znajomej, ale pod nią się podpisuję — muzyka współczesna jest o wiele bardziej wrażliwa na ‚nośnik’; wielu utworów i kompozytorów nie potrafiłbym słuchać, gdyby nie uczestnictwo w koncertach. I to osobiste, a nie za pośrednictwem płyt, radia, czy telewizji.