Krzyżowanie kultur
Od pewnego czasu istnieje – nie wiem, czy można nazwać to modą, czy „tryndem”, czy jeszcze inaczej – powiedzmy: tendencja do łączenia najprzeróżniejszych muzycznych światów. Pamiętamy projekty Hilliard Ensemble i Jana Garbarka (wymyślone przez Manfreda Eichera, szefa ECM) czy też łączenie śpiewów gregoriańskich z rockiem. Coraz więcej takich fuzji pojawia się w świecie muzyki etno (czasem także włączana jest w ten krąg klasyka) – to, jak widać, znamię globalnej wioski, że znów wspomnimy tu McLuhana.
Takie połączenia stanowiły istotny akcent 3. Warszawskiego Festiwalu Skrzyżowanie Kultur, który właśnie się dziś kończy. Ja byłam na dwóch takich koncertach; dziś na finał w namiocie pod Pałacem Kultury jeszcze jedna krzyżówka – ostrymi i czystymi, tzw. białymi głosami śpiewające panie z bułgarskiego zespołu Angelite, znany już nieźle polskiej publiczności zespół Huun Huur Tu z Tuwy uprawiający śpiew gardłowy i alikwotowy (z instrumentami) oraz multiinstrumentaliści z Moscow Art Trio. Ci muzycy stworzyli już razem parę projektów, a połączenie, jak słyszę z płyty, brzmi niesamowicie. Na ten koncert akurat zresztą nie idę, bo w tym samym czasie w Studiu im. Lutosławskiego jest wspominany tu przeze mnie koncert kompozytorski Glenna Goulda 🙂
Przedwczoraj z kolei zajrzałam na koncert zespołu MoZuluArt – na podanym tu linku występują z orkiestrą z okazji Roku Mozartowskiego, w Warszawie śpiewali z pianistą (tym samym co na filmie) i kwartetem smyczkowym. Trzech facetów z Zimbabwe studiowało muzykę w Wiedniu, dając przy okazji koncerty tradycyjnego zuluskiego śpiewu a cappella, który był praprzodkiem gospelu. Coś jak Ladysmith Black Mambazo, ale bardziej uładzone, w mniejszym składzie i z akompaniamentem fortepianu. Kiedyś z pianistą, Austriakiem, zaczęli się wygłupiać na próbie i dopasowywać swój śpiew do Mozarta. Potem zaproszono ich na koncert z okazji dziesięciolecia upadku apartheidu i pomyśleli wtedy, że z tym Mozartem to całkiem niezły pomysł. Jeden z nich opowiadał, jak zastanawiali się, w jakim Mozart był nastroju, kiedy komponował dany utwór, i dopisywali stosowne słowa, np. do początku Sonaty A-dur KV 331 – o tęsknocie za ojcem 😆 Choć koncert nie był jakimś wielkim wydarzeniem artystycznym, był dość sympatyczny i niósł dużo pozytywnej energii; oczywiście tylko ze cztery utwory nawiązywały do Mozarta (poza tą sonatą i Rondem D-dur w trochę innej aranżacji niż na filmiku – jeszcze Fantazja d-moll i aria Sarastra), reszta to były już ich tradycyjne kawałki. Jak opowiadają, w ich rodzinnym kraju wszystko, każde wydarzenie życiowe jest powiązane z muzyką, śpiewem i tańcem, „my jesteśmy muzyką i muzyka jest nami”. Pozazdrościć 🙂
Wczorajszy koncert miał o wiele większą rangę. Wystąpił hinduski mistrz i czarodziej perkusji Trilok Gurtu, który w swoim życiu przeżył już wiele krzyżówek kulturowych, nie tylko z gigantami jazzu (Don Cherry, John McLaughlin, Ralph Towner, Garbarek, no i oczywiście Zawinul), ale np. z bułgarskim wiolonczelistą czy wspomnianym zespołem Huun Huur Tu. Na warszawskim koncercie (który dedykował Zawinulowi) wystąpił z włoskim kwartetem smyczkowym Arke, próbującym sobie poczynać na wzór Kronosów. Razem zrobili już parę projektów, w tym jeden właśnie z Huun Huur Tu; ostatnio nagrali płytę Arkeology – kawałki też na stronie Triloka (zwróćcie uwagę, są tu i próbki z naszym Motion Trio!). Jak tę muzykę określić? Taki środek, czasem bliższy jazzowi, czasem Bollywood, ale w ambitniejszym wydaniu, trochę bałkańskich rytmów, różne różności. Najważniejszy jednak był sam Trilok, który rozgrzał publiczność do białości. Chłopcy kwartetowcy też byli nieźli, ale jak dla mnie to on mógłby sam grać cały koncert.
A co myślicie o takich połączeniach? Bo ja uczucia mam mieszane. Jeśli między zespołami i stylami jest chemia, to wyjdzie z tego trzecia jakość. Ale nieczęsto można na to liczyć…
Komentarze
Garbarek z Hilliard Ensemble bardzo mi się podobał – na początku. Potem jakby coraz mniej, a obecnie wcale mnie do tej płyty nie ciągnie, wolę i Garbarka i Hilliardów osobno i w ich „typowym” repertuarze. I zauważyłem taką prawidłowość, że tym mniej mi się te mieszanki podobają, im bardziej znam poszczególne „składniki”. Klasyki czy jazzu mieszanych z czymś egzotycznym z reguły posłucham chętnie, natomiast gdy jest to mieszanka złożona tylko z muzyki „Zachodu”, już niekoniecznie. Więc tak sobie myślę, że te połączenia stanowią dla mnie pewien skrót do poznania czegoś nowego, co w formie czystej mogłoby być czasami niestrawne.
Mam podobne refleksje jak Hoko. Ale muzykom mówię:
Róbta swoje, może to coś da, kto wie?
„Kayah i Bregović” ….. swego czasu bardzo mi się podobało takie połączenie…. to skrzyżowanie było dla Kayah wielkim sukcesem …. wiem, że to trochę inne rejony muzyki niż przytoczone we wpisie …. ale ma również swój wymiar „krzyżowania kultur” …. 🙂
Nusrat Fateh Ali Khan z Janem Garbarkiem, chyba jeszcze bardziej ciekawe połączenie saksofonu niż z HE. Zresztą Garbarek bardzo często wędruje obrzeżami tego i owego, dlatego nowe projekty nie są zbytnim zaskoczeniem. Słucham go z doskoku, bo większość na kasetach, może dlatego nie mam uczucia przesytu.
Z innej strony łączenie tego z owym, inna propozycja – Ivan Kupala
http://www.kupala.ru/discography/
Moim zdaniem polaczenia sa czesto lepsze niz skladniki traktowane kazdy z osobna. Nikt dla przykladu nie zmusilby mnie do sluchania czystej muzyki hinduskiej, a tak, w mieszance, jest ona dla mnie o wiele latwiej strawna. Quebecki przyklad takiego udanego polaczenia to Ramasutra:
http://www.semprinirecords.com/fr/ramasutra/artist.html
bardzo ciekawy artysta, bedacy sam z siebie mieszanka etniczna i kulturowa, co w zreczny sposob przeklada sie na muzyke. Dozowana w rozsadnych ilosciach, muzyka Ramasutry jest orzezwiajaca i swieza.
Udane byly rowniez afrykanskie wycieczki stylistyczne Petera Gabriela, ktorego bardzo cenie jako muzyka i jako aktywiste. Znowu: z pewnoscia bez takiego stylistycznego „przemytu” w muzyce Gabriela moje ucho byloby po prostu znieczulone jesli chodzi o muzyke z Czarnego Kontynentu.
Pozdrawiam.
Jacobsky!
Jak ja zrozumiałem Panią Dorotę, to jej nie chodziło o dostosowanie danej muzyki do percepcji odbiorcy, czyli np. ueuropeizowanie muzyki hinduskiej, tylko na spotkaniu w jednym utworze (występie) całkowicie różnych gatunków – np. Twinkle Brothers (Jamajka) & Trebunie Tutki.
A to:
http://pl.youtube.com/watch?v=Cz46ngwl_L8
Bardzo lubię Grzegorza Ciechowskiego, kiedy o nim myślę, czuję wzruszenie.
29 sierpnia była 50 rocznica urodzin.
O właśnie! To Tłinkle Brawers z Tutkami, to mi sie spodobało! O tym skrzyzowaniu od rozu zreśtom napisoł jegomość Tischner w jednym z rodziałów „Historii filozofii po góralsku”. Ale kie potem Tutki próbowały z inksymi sie krzyzować – to juz jakoś mi nie lezało.
Cyli co jo se myśle o krzyzowaniu kultur? To zalezy fto z kim sie krzyzuje.
P.S. A tak w ogóle, to ciekawe, fto na taki skrzyzowaniu kultur mo pierwseństwo przejazdu? 🙂
http://pl.youtube.com/watch?v=JVRt8Bx7JDY
bez komentarza
Jeśli w październiku wybiorę się posłuchać jak wieeelki (wstyd się przyznać ale jakoś jestem nieufny) Simon Rattle mit Berliner Philharmoniker interpretuje Mahlera będę spodziewać się wrażeń emocjonalnie istotnych już podczas koncertu samego (w końcu po to właśnie pojadę), zaś skręcając późno w nocy w Frankfurter Allee zacznę rozkładać walor tego co słyszałem na składowe zachodniego kanonu muzycznego – a inaczej: włączy mi się estetyka analityczna. Natomiast: jeśli dzisiaj po południu słuchałem muzyki plemienia Mbiru (Zimbabwe chyba, przepraszam za brak wiedzy), a wykonawcom towarzyszył Kevin Volans ze swoją grupą (nie wiem czy powinno się ich nazywać kwartetem – niekiedy tak jest), przede wszystkim zastanawiałem się czy pastiszowo wręcz zarysowane partie muzyków od Volansa coś tej muzyce dodają czy też jej odbierają. Porównałem to z rytualnymi pieśniami czarowników z Kenii. Pomyślałem. Znowu pomyślałem. To co zrobił Volans jest cennym przybliżeniem europejczykowi muzyki dla niego apriorycznie nieczytelnej, niemniej jest odebraniem jej waloru czystości i pełności, nawet jeśli niezrozumiałej. Pieśni zaklinaczy deszczu były mi o wiele bliższe po próbie przetłumaczenia Mbiru, jaką podjął Volans, ale też pieśni Mbiru brzmiały przy zaklinaczach deszczu jakby ubogo. Otóż trzeba by zadać pytanie, czego oczekujemy od takich fuzji. Pytanie pozornie bez sensu, ale tylko pozornie. W Pani prześlicznym eseju niechcący runęło stwierdzenie tyleż powszechne i popularne, co nieprawdziwe: muzyka jest językiem uniwersalnym. Nie, nie jest. Jest językiem znacznie szerszym aniżeli języki w których werbalizujemy, niemniej uniweralnym językiem nie jest. Dla zachodniego kręgu kulturowego Mozart i Mahler są czytelni w podobny sposób; czy na koncercie obok nas siądzie Rosjanin czy Czech czy Portugalczyk – spodziewać się będziemy jego reakcji zbliżonych do naszej i ze zdumieniem przyjęlibyśmy powstanie Czecha z fotela i odtańczenie przez niego Agnus Dei z (powiedzmy) Paukenmesse Haydna. Natomiast w innych kulturach ludzie zgromadzeni wokół muzyków tańczą – i nie ma w tym nic dziwnego, nawet na pogrzebach. Zatem muzyka jest językiem uniwersalnym bardziej, ale nie absolu. Dlatego tak ważne jest postawienie właściwego pytania. A właściwe pytanie zapytuje, w wypadku fuzji muzyki z róznych kręgów kulturowych, o czytelność, zrozumiałość, akceptowalność tej zupełnie innej muzyki – i nie pyta ani trochę o jej walor emocjonalny, o przeżycie, o wizję, o obrazy które nadchodzą wraz z kolejnymi taktami, o spocone dłonie, dreszcze, o jąkanie się po koncercie. Pyta, czy to rozumiesz, czy most który zbudowaliśmy dla ciebie wydaje ci się na tyle zachęcający i mocny, abyś przeszedł po nim i, samodzielnie już, bez naszej pomocy, porozglądał się po drugiej stronie mostu. Tam są emocje, być może te same które spotykasz słuchając fantazji c-moll Mozarta, być może zupełnie inne. Dowiedz się – zbudowaliśmy ci most. Dlatego takie przedsięwzięcia wydają się ogromnie ważne, choć kolejność przeżyć jest odwrotna niż we własnym kręgu kulturowym; jeśli zaś przejść na drugą stronę mostu i zrozumieć język – kolejność staje się ta sama. Kiedyś spróbuję opisać przygody z muzyką chińską – to dopiero było pełznięcie na czworakach przez most nad przepaścią – po czym dzisiaj za jeden z najpiękniejszych koncertów skrzypcowych uważam – tak – koncert z chińskiego kręgu kulturowego. A wszystko to naklepałem po to żeby wtrącić słówko o Garbarku. Też mam mieszane uczucia. Ale kilkanaście lat temu wędrowałem po Szwecji; byłem w Kivik i widziałem Alers Stenar. Garbarek wędruje w głąb – wędruje w emocje niesłychanie trudnego życia w świecie w którym jest zimno i ciemno – i ludzie chcą to ogrzać i oświetlić. Dwie są płyty które sobie ogromnie cenię: Rites. A o drugiej zacznę osobne zdanie: Rosensfole, gdzie Agnes Buen Garnas wyśpiewuje niezwykłe wizje Garbarka o Świecie Północy – tym sprzed stuleci, tym w którym gdzieś po drodze pojawia się Olaf Tryggvason. Byłem na tym spłachetku ziemi z którego Storrada być może patrzyła jak tonie Long Orm. … Zagram sobie teraz jakąś balladę i pójdę spać, a jutro wyruszę znowu; w Mykenach ulice są wąskie i ludzie nieufni, ale trzeba kogoś kto ukaże im zwycięstwo przez klęskę – trudna rola. Mam garczki słodu z wyspy i kilka ciekawych noży z nowego surowca. Zatem dobranoc – a kto wśród zabawy – bonne soiree.
Parę jeszcze przykładów mariaży egzotyki z klasyką – Mozart w Egipcie: http://www.amazon.com/Mozart-Egypt-Various-Artists/dp/B000009EA4
i część druga:
http://www.amazon.com/Mozart-Egypt-Bulgarian-Symphony-Orchestra/dp/B000AMF7BA/ref=pd_bxgy_m_text_b/105-0334684-1986803
i Bach afrykański:
http://www.amazon.com/Lambarena-Bach-Africa/dp/B000002A94/ref=pd_sim_m_1_img/105-0334684-1986803
Drogi aliendocu: jeśli „moim prześlicznym esejem” miałby być powyższy wpis, to gdzie, pytam, znajduje się tam stwierdzenie, że muzyka jest językiem uniwersalnym? Ależ cały ten wpis dotyczy właśnie tego, że w muzyce, jak w języku, są różne języki. I pytanie jest: po co je łączyć? Po co śpiewać jednocześnie przebój rockowy i chorał gregoriański? Po co łączyć afrykańską perkusję z Bachem? I czy rzeczywiście, jak pisze Jacobsky, chodzi o przybliżenie paru rzeczy naraz, których z osobna by się nie zdzierżyło? Mnie się wydaje, że raczej wykonawcom takich kombinacji marzy się stworzenie – jak powiedziałam – trzeciej jakości. Ale właśnie: przecież te składniki są samowystarczalne z osobna. I jeśli to miałoby być przybliżeniem czegoś, to dla każdego – czegoś innego…
A który to koncert skrzypcowy miałby być koncertem z chińskiego kręgu kulturowego? Doprawdy jestem zaintrygowaną… 😀
Jeszcze sobie czasem myślę, że to trochę taka zabawa zblazowanych mieszkańców globalnej wioski. Wszystko jest dostępne, ale i tak nie wszystko zrozumiemy, a czasu na zgłębienie wszystkiego nie ma, więc przyswajajmy sobie po parę rzeczy jednocześnie – będzie szybciej 😆
To się nazywa ciekawość. Śpiewanie chorału gregoriańskiego do Morrisona. Bo wszyscy tu mieszkamy, na tej właśnie planecie. Lubimy się, ciekawi jesteśmy siebie. Nie miałem nic złego na myśli, uniwersalność jest w naszym myśleniu nieodmiennie, a jeśli nadużyłem tekstu to przepraszam. Chciałem zilustrować tezę że nie zawsze jest pięknie, niekiedy jest ciekawie, a piękno przychodzi potem. Ale może niekoniecznie sformułowałem to właściwie. Przeliczę garczki, przeproszę raz jeszcze. To w końcu tylko obraz w lustrze.
Torlin,
Byc moze ja nie rozumiem Pani Doroty, ale stwierdzenie – cytuje: „…tendencja do łączenia najprzeróżniejszych muzycznych światów ” pozostawia szerokie pole do intepretacji lub nad-interpretacji.
Muzyka hinduska czy afrykanska jest dla mnie innym swiatem, dosc monolitycznym w dodatku, juz chocby dlatego, ze przez nie mam pojecia, czy i jakie gatunki muzyczne tam wystepuja, i czemu odpowiadaja one (czy w ogole odpowiadaja ?) w naszej kulturze muzycznej. W zwiazku z tym muzyka hinduska, czy to w polaczeniu z europejska muzyka powazna, czy z eletro-jazzem, czy tez z Beatlesami wyraza moim zdaniem tendencje autora muzyki do „…do łączenia najprzeróżniejszych muzycznych światów”, nie koniecznie prowadzaca do europeizowania Orientu czy Afryki muzycznej.
Dalsze wpisy, w tym linki podane przez red. Szwarcman swiadcza o tym, ze, zarowno Twoja jak i moja wykladnia wpisu Pani Doroty sa dobre.
Temat – zupa moim prywatnym zdaniem. Tak jak dobra zupe, tak i pyszny muzyczny mariaz stylow mozna ugotowac z przyslowiowego „niczego”, ale mozna tez wiele sie wysilic, a i tak wyjdzie z tego slona woda, nic wiecej. Zalezy od feelingu kucharza.
Aliendoc pisze o eksploracji ciemnego i zimnego wnetrza Skandynawii przez Garbarka. Tutejsi (dla mnie przynajmniej) muzycy rowniez bawia sie w takie eksploracje, zapraszajac do udzialu w nagraniach np. spiewakow z kanadyjskiej Polnocy, ktorzy spiewaja w charakterystyczny sposob gardlowy (http://www.mustrad.org.uk/articles/inuit.htm). Rozni „biali” juz probowali dolozyc ten spiew i styl jako taki do swych kompozycji. Z roznym skutkiem.
Pozdrawiam.
I nie napisałem że jest tam to stwierdzenie, tylko że ono upadło. Pani zasługa. To stwierdzenie, jakże popularne, dzięki Pani tekstowi zmusza do myślenia o zakresie jego trafności. A po przejściu mostu ponownie jesteśmy wolni – w kolejnych zadanych granicach. Trochę mi smutno, ale pokręcę się po świecie i znowu zajrzę, może ktoś się uśmiechnie
Generalnie uwazam, ze kazda sztuka jest wtorna. Kazdy utwor, czy wykonanie ma gdzies glebiej lub plycej jakis wplyw czegos co juz bylo. Juz to z Beethovena, juz to z siebie samego, juz to z czegos zupelnie obcego.
Podejrzewam, ze zapozyczenia latwiej przyjmowane sa przez ucho malo wyksztalcone lub wybredne. Nie rozumialem jak gorale u Kaji nie mogli sie podobac, ale widzialem wyraznie, ze nie wzbudzalo to entuzjazmu u ludzi ktorzy wiedza czego chca od muzyki. I tu widze rosnaca popularnosc poszukiwaczy. To daje sie latwiej zauwazyc i podoba wiekszej ilosci sluchaczy.
Oczywiscie jest grupa artystow ktorzy przetwarzaja zapozyczenia w sposob tworczy, ale chyba nie wszyscy. Mysle, ze duzo latwiej jest zagrac cos z kims kto z duza wprawa i ciekawie buczy na jakiejs nieznanej rurze, niz nagrac po raz 51 pierwszy koncert fortepianowy w sposob swiezy.
Pisze Pani:
„…w muzyce, jak w języku, są różne języki. I pytanie jest: po co je łączyć?”
Wlasnie w muzyce mieszanie stylow jest mozliwe, i chyba nie jest to sztuczny zabieg. Uwazam tak dlatego, ze dla mnie muzyka to nie wiele jezykow, a jeden bogaty jezyk, w ktorym istnieja jedynie dialekty, gwary, slangi. Skoro nic nie stoi na przeszkodzie, zeby napisac tekst literacki, w ktorym rozne rejestry i style tego samego jezyka beda mieszac sie ze soba, to czemu w muzyce taki zabieg byc poddany w watpliwosc ? W koncu liczy sie efekt koncowy jakim jest… Aliendoc ma racje piszac, ze czesto pierwszym odczuciem jest czesto ciekawosc, zas piekno przychodzi pozniej. Jesli przychodzi. Ale czy samo rozbudzenie ciekawosci nie stanowi gry wartej kamertonu ?
Krzyżowanie kultur jest bardzo owocne. Może miłośnicy memów mają rację? Żeby coś nowego w kulturze powstało potrzeba albo geniusza, albo krzyżówki (niekoniecznie kaczki).
Ale do meritum się odniosę może później, bo jestem po nocy spędzonej w pociągu i po Nieszporach Monteverdiego.
Krótko mówiąc, Pani Dorota ma rację. To bardzo teatralne rozumienie Monteverdiego, w sensie pewnej gry, zabawy, czasami z naciskiem na piękno, czasami na sztuczną afektowność. Niektórzy śpiewacy byli już zmęczeni (zwłaszcza panowie, panie bez wyjątku, obie, zapisuję temu wykonaniu na plus 🙂 ) Wieczór zapisuję na duży plus, bo koncert to też cała otoczka (nie tylko zapchany kościół i kolejka do wejścia), ze skrzypcami opartymi o ramiona (czy raczej barki), czy z efektownym wystrojem Kościoła Uniwersyteckiego.
Że zdjęć nie wolno było robić, to tylko jedno:
O tu:
http://img299.imageshack.us/my.php?image=20070916wroclaw0087ha9.jpg
Bardzo ciekawe przykłady p. Dorota podrzuciła. Aczkolwiek co dla kogo jest egzotyką….
Znów dotykamy eropocentryzmu naszego, który bywa barierą w poznaniu.
Rzeczywiście chodzi o trzecią jakość, rzadko powstaje, jak to jakość, dużo prób zanim produkt będzie w pełni wartościowy.
Powinniśmy być wdzięczni artystom, że wędrują, szukają, szczególnie tym, którzy nie wiedzą, że się nie da 🙂 Bo za czas jakiś okazuje się, że się dało.
Przykład Gabriela nasunął mi refleksję: jego inspiracje Afryką są wspaniałe, ale to powrót do korzeni, z których wyrosła muzyka grana przez niego wcześniej. Pokrewieństwo już było, teraz po iluś pokoleniach znów łączymy rodziny. Z muzyką klasyczną jest inaczej, chyba inaczej, zbyt mało wiem na ten temat. Ingrediencje są rozrzucone po całym świecie, niech kucharze mieszają, dzięki temu raz na jakiś czas mamy wspaniałe potrawy.
Krzyżowanie kultur – zabieg raczej interesujacy oraz intelektualnie pozywny.
Jesli tylko metoda nie wiedzie poprzez ukrzyżowanie jednej z tych kultur.
Jacobsky, bardzo spodobało mi się to ukrzyżowanie. Byłaby sprawa dla Holmesa…
Z tylko europejskiego kregu bardzo ciekawym w zamysle projektem jest
O’Stravaganza: Fantasy on Vivaldi and the Celtic music of Ireland. To może nawet nie krzyżowanie, tylko przeplatanie Vivaldiego z irlandzkimi tematami; niby osobno, ale razem. Poniższe sampelki niestety nie oddają całego smaku 🙁
http://www.amazon.com/O-Stravaganza-Hughes-Courzon/dp/B00005O83K/ref=pd_bbs_sr_1/103-3509217-5832626?ie=UTF8&s=music&qid=1190036858&sr=8-1
zeen,
generalnie rzecz biorac wszystko juz bylo. Jak to kiedys wtracil aliendoc:
jesli cos nie jest plagaitem, to znaczy, ze nie istnieje. I pewnie w tym stwierdzeniu jest ziarenko prawdy. Tworcy wracaja do, odchodza od, przechadzaja sie po tematach i stylach. Prawdopodobnie sluza temu wycieczki w inne miejsca, do ktorych, fizycznie czy wirtualnie, udaja sie co jakis czas pisarze, kompozytorzy czy rzezbiarze. Ale to dobrze, ze tak sie dzieje, gdyz w ten sposob uzyzniaja oni swoje poletko tworcze, ktore tak latwo wyjalowic popadajac stylistyczna monokulture. Plodozmian – to jest to. Rowniez kultury mieszane (motylkowe razem z pastewnymi, itp), bo wtedy osiaga sie najlepsze efekty najmniejszym kosztem, i w dodatku w sposob bardziej „bio” niz czyni to ciezka monokultura oparta na kosztownych zabiegach agrotechnicznych z udzialem chemii, genetyki itd.
Dzieki mieszankom kulturowym znac, ze tworcy szukaja, widac, ze ciekawosc ich pozera od srodka, i dzieki temu czasem udaje im sie wyprodukowac cos interesujacego. Peter Gabriel z pewnoscia byl swiadom, ze korzenie jego korzeni tkwia w Afryce. So what ?, skoro to jemu (i paru innym) chcialo sie do tych korzeni systematycznie dogrzebywac, zaszczepiac afrykanski folk nie tylko do wlasnej muzyki, ale rowniez tworzyc mechanizmy promocji tej muzyki in statu nascendi, aby mozna bylo dojsc do korzeni korzeni. Przy okazji Gabriel i inni nawiezli wlasne poletko, ale to tylko dowod na to, ze rozumnie dbaja oni o glebe, z ktorej zyja.
A o tym, czy za krzyzowaniem stylow stala radosna, niemal dziecieca ciekawosc tworcza, czy tez smutna desperacja wyrosla z jalowego ugoru tworczego latwo jest przekonac sie po osiagnietych w ten sposob efektach. Tak mi sie przynajmniej wydaje.
Pozdrawiam.
ciekawe czemu moj komentarz stoi na redzie…
Garbarek i Hilliardzi – jak dla mnie palce lizać, choć może i Hoko ma rację… Zdecydowanie częściej tkwię w muzyce po prostu klasycznej, niż w takich mieszankach, co oznacza, że nie słuchałem tego tyle co Hoko…
Zresztą do wykonań muzyki klasycznej inne prądy dostają się i w sposób bardziej subtelny — opisywał to kiedyś Goebel, mówiąc, że i słuchacz i wykonawca są świadomi i o słuchani z rockiem (zwłaszcza), co wpływa na sposób interpretowania muzyki. I rzeczywiście czasem w popisach (zwłaszcza skrzypków) grających barok (Vivaldi!) takie inspiracje widać.
Warto chyba wspomnieć, że dużo dla krzyżowania muzyki dawnej z muzyką ludową zrobił Jordi Savall, dobierając sobie współwykonawców świadomych (a często także czynnie uprawiających) muzykę ludową. Świetnym przykładem może być perkusista Savalla — Pedro Esteban, który uczył się kunsztu perkusistów afrykańskich.
Takie krzyżówki ludowo-dawne stały się wcale popularne — właśnie wyciągam z półki: „Istanpitta: Danses florentines du Trecento” (wydawnictwa Alpha, dla którego swoje zrobiła też Christina Pluhar), gdzie w składzie zespołu jest Djamchid Chemirani grający na zarbie (?) i Indriss Angel (grając na oudou (?)). A wszystko to podparte tezą o pewnej dawnej śródziemnomorskiej wspólnocie w rozumieniu i wykonywaniu muzyki.
Sęk w tym, że w jakiejś perspektywie skutkiem ubocznym tego krzyżowania jest homogenizacja – to początkowe zwiększenie różnorodności jest pozorne (efekt ciekawostki), zas na dłuższą metę następuje spłaszczenie, zrównanie do jakiejś normy; ceną przyswajalności jest niekiedy banalizacja. Wiele zależy od artystów, jednak wydaje mi się, że nawet u tych największych częstym powodem sięgania do obcych źródeł jest po prostu brak własnych pomysłów, moda czy oczekiwanie efektu marketingowego, jako że taką krzyżówkę z reguły łatwiej wypromować – zwłaszcza w muzyce popularnej.
Dotyczy to zresztą nie tylko muzyki, lecz w ogóle „mieszania kultur”, które najczęściej prowadzi do wytworzenia jakiejś jednorodnej papki.
PAK: Garbarka najbardziej lubię w skandynawskim jazzie – i dalej w ogóle w jazzie, z Jarrettem albo Hadenem.
http://www.youtube.com/watch?v=QQ-MxTq_h44&mode=related&search=
(strasznie długie) 🙂
jeszcze raz…
zeen,
generalnie rzecz biorac wszystko juz bylo. Jak to kiedys wtracil aliendoc:
jesli cos nie jest plagaitem, to znaczy, ze nie istnieje. I pewnie w tym stwierdzeniu jest ziarenko prawdy. Tworcy wracaja do, odchodza od, przechadzaja sie po tematach i stylach. Prawdopodobnie sluza temu wycieczki w inne miejsca, do ktorych, fizycznie czy wirtualnie, udaja sie co jakis czas pisarze, kompozytorzy czy rzezbiarze. Ale to dobrze, ze tak sie dzieje, gdyz w ten sposob uzyzniaja oni swoje poletko tworcze, ktore tak latwo wyjalowic popadajac stylistyczna monokulture. Plodozmian – to jest to. Rowniez kultury mieszane (motylkowe razem z pastewnymi, itp), bo wtedy osiaga sie najlepsze efekty najmniejszym kosztem, i w dodatku w sposob bardziej “bio” niz czyni to ciezka monokultura oparta na kosztownych zabiegach agrotechnicznych z udzialem chemii, genetyki itd.
Dzieki mieszankom kulturowym znac, ze tworcy szukaja, widac, ze ciekawosc ich pozera od srodka, i dzieki temu czasem udaje im sie wyprodukowac cos interesujacego. Peter Gabriel z pewnoscia byl swiadom, ze korzenie jego korzeni tkwia w Afryce. So what ?, skoro to jemu (i paru innym) chcialo sie do tych korzeni systematycznie dogrzebywac, zaszczepiac afrykanski folk nie tylko do wlasnej muzyki, ale rowniez tworzyc mechanizmy promocji tej muzyki in statu nascendi, aby mozna bylo dojsc do korzeni korzeni. Przy okazji Gabriel i inni nawiezli wlasne poletko, ale to tylko dowod na to, ze rozumnie dbaja oni o glebe, z ktorej zyja.
A o tym, czy za krzyzowaniem stylow stala radosna, niemal dziecieca ciekawosc tworcza, czy tez smutna desperacja wyrosla z jalowego ugoru tworczego latwo jest przekonac sie po osiagnietych w ten sposob efektach. Tak mi sie przynajmniej wydaje.
Jacobsky
Hoko: czy zawsze homogenizacja? I czy nie pomijamy tu naturalnych mieszanek i krzyżówek? W końcu wcale popularnym pojęciem jest ‚kultura pogranicza’, gdzie różne wpływy się krzyżują? Owszem, mamy taki nurt krzyżówek, których wspólnym mianownikiem jest pop. Potem taka gwiazdeczka opowiada, że jej muzyka to mieszanka stylu X, ze stylem Y i z dodatkiem stylu Z, co jak się słucha okazuje się zwykłą muzyką popularną, bardzo banalną przy tym. Tak, przyznaję, widzę coś takiego, ale to nie wyczerpuje zjawiska.
A rola mieszańców w kulturze? Aż uśmiecham się do (obecnie w zaświatach przebywającego) Teodora Parnickiego 🙂
Mam pytanie do Pani Doroty lub ludzi oglądających polską telewizję. Interesuje mnie muzyka wykorzystana w reklamówce Forda Mondeo (z samochodami fruwającymi z balonikami). Czy to jest jakiś konkretny utwór, czy muzyka została napisana specjalnie na potrzeby tej reklamy?
Pogranicza bywają z reguły najbardziej twórcze – jednak pogranicza istnieją dopóty, dopóki istnieją granice. Ten ferment pogranicza bierze się raczej ze współoddziaływania niż z przemieszania i jego warunkiem jest właśnie „rozdzielenie” i świadomość odrębności. Dodatkowo te „wartości pogranicza” nie są raczej realizowane ad hoc, zaś „krzyżowanie kultur” ma w znacznej mierze własnie charakter zachcianek. Oczywiście nie wierdzę, że niesie to tylko złe skutki – sa i dobre. Ale w dłuższej perspektywie, obawiam się, może się okazać, że nie mamy nic poza „krzyżówkami”.
mt7 bardzo lubię Grzesia i bardzo osobiście przeżyłam jego śmierć ….
dziś posłucham go sobie …. bedzie troche nostalgicznie …..
dziś tu „na krzyżowano” sporo …. 🙂 …. jutro posłucham …. ja jako słuchaczka amatorka konsumuję wszystkie „skrzyżowania” …. jeśli mi wpadają uchem do duszy ….. 🙂
„Liang Zhu”. Tytuł angielski to „Buterfly Lovers”. Wspomniany przeze mnie wczoraj koncert skrzypcowy. Skomponowany w 1958 roku przez dwóch studentów Konserwatorium w Szanghaju (chyba?). Polecam też koncert fortepianowy „Żółta rzeka” (tytuł w fonetycznej transkrypcji chińskiej jest tak zawiły że nawet nie starałem się go zapamiętać), o niecałe stulecie młodszy. Utwory dość łatwe w percepcji nawet dla zatwardziale europejskiego ucha. Z dziewiętnastego i wcześniej siedemnastego stulecia są inne kompozycje na skrzypce, głównie solo, ale też orkiestrowe. Wcześniejsze również są reprezentowane, tyle że tam solowym instrumentem jest rodzaj cytry jakby, nazywa się to gu zheng – wymarzony, jak się uważa do grania arpeggiów. Wspomniany koncert skrzypcowy wykonuje się również na tym instrumencie i brzmi on jeszcze piękniej. Dobry wieczór Pani Dorocie i wszystkim. To brakująca informacja. Już znikam.
aliendoc ale wrócisz … 🙂
dobranoc …. 🙂
ps.mt7 dziekuje za Grzesia … słucham …
Dla Torlina:
http://youtube.com/watch?v=yjH4g2lLxAY
Muzyka: Michael Andrews ur. 1969 amerykanski muzyk i kompozytor filmowy
Przepraszam pokręciłem. „Żółta Rzeka” jest utworem dwudziestowiecznym, choć wcześniejszym od Kochanków. Pomyliło mi się z innym, też chińskim. Siedzę tu sobie zawalony cdromami i starymi notatkami i wszystko się miesza. Proszę zaakceptować poprawkę.
Passpartout!
Strasznie dziękuję, podoba mi się ta muzyka.
Ale jestem ciekaw, dlaczego YouTube spowodowało, że: „Dodawanie komentarzy do tego filmu wideo zostało wyłączone”. A niby dlaczego?
Ładny wizualnie teledysk Michaela Andrewsa „Mad World”.
http://pl.youtube.com/watch?v=v52Igdotisk
Dla mnie przykladem udanej fuzji w choreografii jest stomp w miejsce tradycyjnego kabuki w japonskim filmie „Zatoichi-Slepy samuraj” z 2003 roku. Taki riverdance po japonsku 😉
http://youtube.com/watch?v=9fsDL24o8uM
Mili Moi,
pięknie się tu rozpisaliście. Na wstępie pokajam się z powodu wczorajszego qui pro quo: aliendoc napisał „runęło stwierdzenie (…): muzyka jest językiem uniwersalnym”, a ja słowo „runęło” zrozumiałam jako „padło”, podczas gdy oznaczało raczej „upadło”. Sorry 😳
No i co nam wyszło? Pełna zgoda ze słowami Jacobsky’ego, że po efektach można poznać, czy za danym przypadkiem krzyżowania kultur stoi „radosna ciekawość twórcza”, czy „smutna desperacja”. A czy któraś z kultur zostaje przy okazji ukrzyżowana – zależy też od punktu widzenia. Jak to mówią Włosi: „dipende” – czyli zależy… Słówko zawsze aktualne 😀
Ale zawsze wisi tu problem, o którym pisze Hoko o 17.34, a potem o 19.40. Konsekwencją krzyżówek (nie kaczek 😉 ) bywa nader często homogenizacja.
Inaczej widzę to, o czym pisze PAK o 17.18. Ja interpretacje Savalla czy młodych zespołów włoskich widzę nie jako krzyżowanie muzyki dawnej z ludową, ale jako próbę sięgnięcia do hipotetycznych korzeni. Wiemy o nich w gruncie rzeczy niewiele, ale zapewne niegdyś śpiewało się i grało w innym stylu niż dziś to sobie wyobrażamy. Być może dopatrywanie się tych korzeni w ludowych śpiewach jest czasem pewnym nadużyciem, ale kto wie, jak to było naprawdę – może właśnie tak? Festiwale w Jarosławiu, odbywające się pod hasłem (dość mnie bawiącym zresztą) „Pieśń Naszych Korzeni”, szczególnie te powiązania akcentują. Występują tam i zespoły muzyki dawnej, i ludowo-„korzenne”, i ich sztuka ma wiele wspólnego.
PAK: dzięki za parę słów o McCreeshu i zdjęcie!
Jacobsky: nie wiem, dlaczego akurat tych parę komentarzy stanęło w poczekalni, ja je wpuściłam, jak tylko je zobaczyłam.
Torlin: wysłuchałam reklamy forda mondeo – i to raczej jest kawałek specjalnie skomponowany. Zauważyłam, że od czasu do czasu pojawia się przy reklamach, zwłaszcza samochodowych, muzyka nieco ambitniejsza. To chyba postęp 😀 Muszę popytać paru kolegów kompozytorów, o których wiem, że taką muzyczkę robią…
A na koniec się pochwalę: właśnie dziś zadzwonili do mnie z wydawnictwa, że moja książeczka już jest gotowa! Podobno pięknie wygląda. Mam nadzieję, że nie tylko 😉
No proszę, ja tu spekuluję, a passpartout już znalazła 😆
Gratulacje! Też się cieszę, wszyscy się cieszą, jak myślę. Noo, mnóstwo radości, naprawdę. Gratulacje raz jeszcze.
Jacobsky,
Dziękuję za tekst. Odnoszę wrażenie, że odebrałeś moje słowa jako krytykę Gabriela. Ja go w żadnym razie nie krytykuję, uważam go za wspaniałego artystę, który oprócz wielkiego talentu jest również wspaniałym człowiekiem.
Ja tylko stwierdziłem fakt, który potwierdziłeś, nic złego w tym nie widzę.
Dobrym przykładem było dawniej wracanie do korzeni przez Ginger’a Baker’a perkusistę The Cream. Robił podobne rzeczy co Gabriel tylko wcześniej. Uzyskiwał nieco odmienne efekty, wszak przetwarzał to inny artysta.
Tak wiele zależy od osobowości i talentu. Wystarczy obserwować jak wielu powołuje się na te same źródła inspiracji, osiągając odmienne wyniki.
Pozdrawiam
I przepraszam że stałem się mimowolnym wyzwalaczem Pani niehumoru. Oczywiście że „padło” oznaczało „przewróciło się”. Z czego poniekąd ucieszyłem się szalenie, bo wypisywane niekiedy dość swobodne rozważania na temat uniwersalizmu muzyki bywają irytujące. Co dla Pani jest oczywistością nie jest nią dla wszystkich, dlatego, niezręcznie może, próbowałem podkreślić punkt wyjścia Pani rozważań. Bowiem (tak w moim wypadku) nawet pewne osłuchanie nie uwalnia mnie od tego stwierdzenia, które ładnie język angielski wrzuca w „common sense”. Do Yungchen Lhamo ostatnio ściągnąłem sobie sporo etnicznej tybetańskiej muzyki i zdumiony nic nie rozumiałem, dopóki nie przypomniałem sobie że na półeczce leży Księga Umarłych, dawno nie ruszana. Przeszedłem przez mostek, ostrożnie, posłuchałem jeszcze raz i było łatwiej. Dlatego tak ważne jest aby rozbierać, rozmontowywać stereotypy i dlatego tak ważne są Pani uwagi. Być może my tutaj próbujemy dla siebie samych i (czego chciałbym) innych przejść po tej drabinie szczebel po szczeblu, wtedy kiedy Pani przeskakuje po kilka naraz (razem czy osobno???), co budzi nieodmiennie uczucie pewnej zazdrości, ale cóż, może ja lepiej w Mykenach handluję miodem i tymi ciekawymi nożykami. A na książkę bardzo się cieszę. I doprawdy – brakowało jej.
Ginger Bakera w jakiejś recenzji nazwano derwiszem perkusji. Boski Cream. Boski Strange Brew.
Dzięki za gratulacje!
Wczoraj, jak zapowiedziałam, byłam na koncercie kompozycji Goulda i pewnie coś jeszcze o tym napiszę, ale na razie niech nam krzyżówki-nie-kaczki trochę się wypiszą, bo się wypisują ciekawie 🙂
Co do Savalla i innych — tak się to oficjalnie tłumaczy. I na pewno pewne związki z muzyką ludową występują, choćby dlatego, że niektóre zwyczaje z muzyki dawnej właśnie u muzyków ludowych się zachowały.
Ale, może to tylko ja miewam takie dni podejrzliwości, wydaje mi się, że tkwi w tym też coś innego — właśnie chęć krzyżowania, a precyzyjniej, poddanie się urokowi jakie dają krzyżówki. A że o muzyce dawnej wiemy tak mało, iż wszelkie eksperymenty da się usprawiedliwić? Słuchałem na przykład „Cudów Naszej Pani” Gautiera de Coincy w dwóch różnych wykonaniach — jedno nawiązywało delikatnie do folku, drugie (Lawrence-King) lansowało zaś tezę o związkach z muzyką arabską. Dwie ‚rekonstrukcje tej samej’ muzyki średniowiecznej dały dwa, zupełnie odmienne muzycznie światy.
Aliendocu!
Z dawnych swoich młodych lat pamiętam ze „Sztandaru Młodych”, jak pisano przy liście Biiboardu, że Eric Clapton, Jack Bruce i Ginger Baker spotkali się właśnie w tym piśmie na uroczystościach ogłoszenia wyników na najlepszych instrumentalistów. Eric Clapton wygrał w kategorii gitary, Jack Bruce – gitary basowej, a Ginger Baker – perkusji. Podczas gali to właśnie Bruce rzucił, że gdyby powstało takie trio, to powali wszystkich na kolana.
I powaliło.
Droga Pani Doroto! Strasznie Pani gratuluję, Pani uśmiech i szczęście jest również moim. Ale boję się, że Pani książeczka będzie dla mnie za trudna, widzę to chociażby po dyskusji, w której czasami w ogóle się nie orientuję. Muzyka Warszawskiej Jesieni jest dla mnie niezrozumiała.
Dzień dobry w słoneczny wtorek! Torlinie, może jeśli chodzi o muzykę, to owszem, ale ja starałam się pisać językiem zrozumiałym, jak zresztą zwykle się staram (nawet się nie staram, to już po latach weszło mi w krew), właśnie żeby rzecz przybliżać. A poza tym wszystko jest rzucone na tło historyczne, zarówno jeśli chodzi o kontekst polityczny, jak estetyczny, i czasem właśnie – myśę – kontekst może kogoś zainteresować nawet bardziej niż meritum 😉
Jeśli kogoś z warszawskich czytelników to interesuje, będzie promocja w ramach Warszawskiej Jesieni – w sobotę podczas przerwy w koncercie w Centrum Expo XXI, ok. 20.30. Ale prawdopodobnie będzie później, w październiku, jeszcze druga, w księgarni wydawnictwa Stentor na Kabatach. W październiku także mam podpisywać książeczkę na targach w Krakowie, ciekawe, czy ktoś się zgłosi 😉
http://www.youtube.com/watch?v=u0rZI6gEYUc
Mam nadzieję, że brat tego nie przeczyta: odnoszę wrażenie, że jestem robiony na szaro, ale jednocześnie coś mnie intryguje w tym.
Podoba mi się za to jeden z komentarzy pod spodem:
„This is like ED WOOD, so bad is good.”
To oczywiście a propos crossover
Ja bym powiedział, że raczej na rózowo 😆
zeen, czy szaro, czy różowo, ale jakoś bardzo blisko Janis J.
Do Warszawy daleko (albo raczej drogo), do Krakowa o wiele bliżej, ale w październiku nie planuję wyjazdu… Przynajmniej na razie.
A z tym słonecznym wtorkiem to jakiś żart? Przemokłem tak, jak mi się już dawno nie przydarzyło…
Nawiasem mówiąc niezależny obserwator (a właściwie obserwatorka) twierdzi, że było odwrotnie: tenorzy znakomici, a kontratenor słaby. (Oczywiście chodzi o ten koncert: http://pak455.blox.pl/2007/09/Nieszpory-Monteverdiego-pod-kierunkiem-Paula.html )
Pani Dorotko gratuluje … 🙂 … to miły czas dla Pani …. 🙂
zeen a co ma brat z Kanady (chyba) do Twego wpisu? ….. no ja też czułam się jakoś dziwnie oglądając …..
tak pogoda była ale się zmyła …. 🙁
Mój entuzjazm dla krzyżówek trochę słabnie. Owszem, bywają genialne. Ale czy częściej, niż normalna muzyka „czysta gatunkowo”?
Łatwo wymienić genialne przykłady. Ale czy nie jest przypadkiem tak, że po prostu ci muzycy tak czy owak są genialni i jeśli za „miksowanie” biorą się geniusze to efekt może (choć nie musi) być genialny, a jak nie, to nic z tego? A jeśli tak, to czy samo miksowanie wnosi coś do końcowego efektu? Czy nie jest to najczęściej czystej wody efekciarstwo i koniunkturalizm?
Owszem, w muzyce, jak w każdej innej dziedzinie sztuki, mieszanie memów zawsze było owocne, tym się muzyka karmi, tym żyje, na tym wyrasta. Ale czy przypadkiem nie odbywa się ono raczej w ramach długotrwałych wpływów jednej kultury na drugą, przejmowania pewnych elementów wrażliwości, asymilowania ich (by wspomnieć tylko najoczywistsze przykłady: „Bitches Brew” Davisa i to co z tego wynikło i przenikanie wrażliwości żydowskiej z japońską w muzyce Zorna i jego przystawek), niż na efekciarskich hybrydach typu „rastamani i górale”? Hybrydy z reguły są bezpłodne.
A jeden z najciekawszych przykładów „miksów”, jaki znam, to soundtrack do „Spawna”, na którym spotkali się metalowcy z elektronikami. „No remorse” cyberpunków z Atari Teenage Riot ze Slayerem to jest to 😉
Jolinku,
jakiś rok temu brat zarekomendował mi Devendrę i zacząłem słuchać. Odstręczała mnie początkowo dezynwoltura z jaką traktował słuchacza. Przejechałem się po nim w liście do brata równo. Kiedy przesłuchałem 2 płyty zauważyłem, że niektóre piosenki są udane i dadzą się słuchać. Jest w jego stylu coś urokliwego i denerwującego zarazem. Na ten klip trafiłem znając już (jako-tako) Devendrę i znów poczułem się idiotycznie: facet manieryczny do bólu, fałszuje, beznadziejnie gitaruje (co innego jego partner) a jednak mnie wciąga. Nie potrafię zdefiniować co. To nie jego wina tylko moja, że nie potrafię sobie z nim poradzić.
zeen,
faktycznie przyciąga i odpycha, trochę zawstydza, że przyciąga …. słuchałam i patrzyłam raz …. trochę się bałam, że na końcu zdejmie gatki … 🙂 …. jutro posłucham jeszcze raz ….
dobrej nocy blogowicze 🙂
Hermann Dune jest lepszy. My friends kill my folks. Cała reszta z tej płyty też. I ta druga – Not on the top, chyba. W ogóle cały ten antifolk wygląda i działa tak jakby próbował odkryć muzykę na nowo, odkopać ją jakby. Kicze i knoty na porządku dziennym, nawet pożądane. I dziwna rzecz – robią wrażenie. Jakieś takie nieprawdopodobnie świeże to jest, ale czasami niejadalne – taki jabłecznik z grzybkami. … Tylko tak mi się napisało – bez złej myśli.
Ostrożnie, małą łyżeczką, bo odjechać można.
A co, grzybki halucynogenne? 😆
Ja nawet nie wiem co to są grzybki. Raz w lesie mi pokazali, ale nie bardzo mi się spodobał. Castaneda pisał coś o takich innych, ale ja strachliwy to nie czytałem dalej. A serio: podobne uczucie (i to nie jest żart) miałem jak pierwszy raz trafiłem w Bataille’a, w Erotyzm. Pewnego zażenowania; w tej muzyce jest straszliwe odkrywanie się, taki nieprawdopodobny ekshibicjonizm, ciastko pozlepiane z brzydoty i piękna. A jeśli wrócić do zażenowania, takiego zawstydzenia że identyfikuję się z tym na przekór samemu sobie – może tam jest coś ważnego co umknęło muzyce popularnej, może nie „powrót do korzeni”, ale (spróbuję) człowiek nagi (?) – współczesny człowiek nagi? To ciekawy nurt – zresztą bardzo spontanicznie tworzony. W Paryżu są knajpy specjalnie do antifolku adaptowane – przychodzisz, grasz, śpiewasz, zostajesz; tam nie ma nieakceptacji. Fajne takie.
aliendoc,
w Montrealu od tego jest metro. Tam rowniez nie ma nieakceptacji, zas jedyny limit to czas, w jakim masz sie zwinac z wyznaczonego miejscia do spiewania, bo w kolejce czeka nastepny kandydat na scene.
I w ten sposob kazdy ma swoje 5 minut chwaly, a takze pare groszy, jesli publicznosc jest wystarczajaco szczodra.
Posłuchałam tego Hermana Dune na YouTube, i jakoś mnie przesadnie nie podnieca…
Cos takiego jak polikulture mozna sobie wyobrazic.Nalezy tylko(az) znalezc odpowiedni kontrapunkt,ktory by na to pozwolil.To jest zadanie dla zdolnych i pracowitych artystow i na pewno nie jest to latwe.
Niestety czesciej wg mnie mamy do czynienia ze slynnym rysuneczkiem Mleczki z zyrafa i nosorozcem.
Moja ulubiona „skrzyzowana” plyta od pierwszego uslyszenia jest album ludowy Grzegorza Ciechowskiego.
Cytat. „Dokąd możemy iść? Odpowiedź numer jeden brzmi: udać się w świat, iść tam gdzie dzieją się naprawdę ważne sprawy, rzeczy które waszym zdaniem są ważne. Nawiasem mówiąc, w ten sposób poczyniono wszystkie istotne odkrycia w nauce i tak dokonywały się ważne polityczne wydarzenia. Odpowiedź numer dwa, na pytanie dokąd możemy iść, brzmi: iść do wewnątrz. Wejdźcie do swojego własnego mózgu; zacznijcie używać niezapisanych rejonów głowy. Tutaj, moi przyjaciele, znajduje się prawdziwa granica, prawdziwe wyzwanie, rzeczywista możliwość.” Dr Timothy Leary, Washington State College, kwiecień 1963. Miałem podróżować do Pylos, ale Pylos, zdaje się już nie ma. Omijaj ścieżki herosów, omijaj ścieżki bohaterów. Może Teutrania? Jakież to byłoby miłe uczucie przysiąść na stopniu, i nie w Berlinie. Marmury chłodzą emocje, nawet jeśli je ilustrują.
Dokad mozemy isc ? Dwie odpowiedzi…
A co z pytaniem „Skad przyszlismy ?”
Monsieur, jakżeż skąd? Stamtąd.
tak wlasnie sobie myslalem
To oczywiście żart. Natomiast odpowiedź jest nader trudna, bo paleoantropologia jest straszliwie podzielona. Temat na parę dni i nie chciałbym teraz akurat rozpoczynać dyskusji. Oczywiście wszyscy słyszeli o afrykańskiej matce, afrykańskim exodusie, zaplątanym neandertalczyku który zjadał przybyszów z południa aż sam zniknął, chyba przejedzony, boż oni, chrześcijanie w zamyśle, z pewnością go nie zjedli. I tak dalej przez hipotezy hipotez. Dwa węzłowe punkty w Izraelu wyraźnie sugerują żeśmy z tej tam, Afryki, wyleźli dwa razy, za drugim razem na tyle skutecznie że metro jeździ w Montrealu – ale to pewnie zasługa Czukczów którzy ponieśli kaganek oświaty przez cieśninę, może też wagoniki ponieśli? Dość na tym że zawiłości rozpierania się klubu homo są chyba nie do rozwikłania – że skończę pokutującą tezą o zjedzeniu przez Czukczów wszystkiego w obu Amerykach co nie zdołało przed nimi na drzewa uciec, i to koniecznie wysokie.
A Timothy Leary źle skończył. Tak to jest, kiedy się nurkuje w sztuczne raje…
No cóż, grzybki…..
Ale przez te grzybki
cień rodzinnej kryptki
nazbyt szybki dał obiadkom kres…
(Wojciech Młynarski, na melodię Boccheriniego)
paleoantropologia ? Wow ! Przeciez nie o tym mialo byc…
Jacobsky, prowokatorze. Jak nie przestaniesz to ze znajomymi Czukczami przyjdę jeszcze raz i zjem ci metro. Pakuję się w podróż. Do Pergamonu. Kupuję papirus od znajomego Greka. Strasznie drogi. Pewnie nic nie zarobię, ale przynajmniej posiedzę na stopniu. To jednak zupełnie inne uczucie niż w tym kichanym muzeum na wyspie. Pani Dorocie życzę natomiast cierpliwości. Oraz tolerancji, jakżeż niezbędnej skoro zbudowała Pani rynek na który zbiegają się wszyscy… (nie napiszę). Do napisania po podróży relacja – naturalnie i z przyjemnością. Potem i tak okaże się że Herodot był pierwszy. Bo ja ględziłem, a on zamawiał wino i nagrywał.
No i przez te grzybki…..
Obiad był za szybki
Może to przez frytki
Lub makaron nitki…..
aliendoc,
znajomi Czukcze…Ho ! Ho! Ma sie te znajomosci 🙂
Podroz… Do Pergamonu po pergamin ?, pardon – papirus ?
Albo ryż za sypki….
Może brak kobitki….
cśśś. dwie drachmy za miare. moze sie uda. bedzie niecaly talent. i jak nie kochac nastepnego dnia – nawet jesli nikt nie wie jaki jest nastepny dzien. kilka tetrardrachmos zostana na przyjemnosci podrozy. kupilem, oraz ciesze sie ze istnieje jutro, nawet jesli jeszcze nie istnieje
No to do jutra 😀
A to co, dziś mamy nie pisać? 😆 a nie, to już jest jutro… a co będzie jutro? pojutrze? 😀
aliendoc: jaka znowu paleocośtam? Smok Wawelski jest naszym przodkiem! 🙂
Hoko, jutro, to jest dzis, tyle ze jutro 😉
dziś, jutro, a dla Jacobsky’ego moze jeszcze jest wczoraj…
Przypomniał mi się skecz kabaretu potem, gdy biednego chłopka roztropka przyleciał wampir i powiedział, że minęła półnoć i będdzie ssanie. A chłopek na to, czy północ czasu letniego czy zimowego. Bo jak tego niewłaściwego, to on sie nie zgadza. „Burdel robią w metafizyce” mruknął pod nosem wampir i odleciał
09:09 to juz dzisiaj, rowniez dla Jacobsky’ego. Spiace (03:09 EST), ale dzisiaj.
oo…taak! Masz racje,drogi Jacobsky, Ramasutra miewa niezle kawalki,chociaz niektore piosenki z albumu „east infection” są dosyć kuriozalne.a Freeworm tez znasz?