Mamy pianistów wielu
Tak się jakoś składa, że jak poprzedni tydzień spędzałam w towarzystwie muzyki Szymanowskiego i okolic, tak ten – na jazzowo, choć może nie zawsze atrakcyjnie. Wspólny koncert Makowicza z Krzysztofem Jabłońskim nie zachwycił mnie, ale raczej byłam przygotowana na to, że zachwytów nie będzie. Natomiast wczoraj w ramach V Festiwalu Pianistów Jazzowych, dość na razie skromnej imprezie i mało rozreklamowanej (mam nadzieję, że się rozwinie), spodziewałam się o wiele ciekawszych wrażeń i nie zawiodłam się.
Grał jeden z największych – moim zdaniem – talentów młodego pokolenia, Marcin Masecki; tym razem wystąpił w duecie z izraelsko-amerykańskim perkusistą Zivem Ravitzem, z którym poznali się na studiach w Berklee College of Music. Marcin jest pianistą rozdwojonym, ma też solidne podstawy klasyczne i nie rozstaje się z nimi, właśnie zamierza nagrać płytę z Kunst der Fuge (na Wurlitzerze!) i na swojej stronie internetowej, do której podaję wyżej link, namawia czytelników na zrzutkę. Jako jazzman jest ogromnie kreatywny, nigdy nie spodziewasz się, co zagra za chwilę, gdzie go poniesie fantazja. Czasem gra rzeczy bardzo dziwne, mało jazzowe, kiedy indziej ponosi go specyficzne poczucie humoru i udaje małpiszona, który rąbie w przypadkowe klawisze, kiedy indziej roztacza przed słuchaczami morze liryzmu. Z perkusistą bardzo się dobrali, ich występ miał świetną atmosferę, szkoda tylko, że słyszało go niewielu ludzi.
Marcin jest kolejnym przykładem, że jazzowy fortepian to polska specjalność. I każdy z naszych pianistów jest indywidualnością, nie zapatrując się przesadnie w gigantów, nawet w takich jak Jarrett, Hancock czy Corea. Postawa taka jak Makowicza z jego zapatrzeniem w Errolla Garnera (i odrobinę w Arta Tatuma) należy już do przeszłości. Ale przecież i w przeszłości np. Komedy, Nahornego czy Kurylewicza (każdego w jego gatunku) nie dało się porównać z nikim innym. Szkoda, że Mieczysław Kosz tak młodo zmarł; w swoich czasach był rewelacją. W średnim pokoleniu mamy Andrzeja Jagodzińskiego, który wypracował sobie lekki i przyjemny, ale bardzo samoswój styl; jest też Włodek Pawlik, który też jak kot idzie własnymi drogami – jego wrażliwość ma w sobie coś literackiego, taką chęć opisywania dźwiękiem. Krzysztof Herdzin, Bogdan Hołownia – też w świetnym gatunku. No i młodsze pistolety. Zaczęło się od Możdżera, który na początku był niezwykle oryginalny i kreatywny, teraz jakby się trochę powielał (i ulajtowił, jeśli tak można powiedzieć), ale wciąż jego gra sprawia uchu i wyobraźni przyjemność. Potem pojawił się Sławek Jaskułke, ktoś zupełnie inny, niezwykle oryginalna osobowość, znakomicie bawiący się skomplikowanymi rytmami; świetny i niesłychanie sprawny Marcin Wasilewski z Simple Acoustic Trio, Piotr Wyleżoł, z którym lubi grywać nawet Nigel Kennedy, także Marcin Masecki właśnie i teraz cały szereg jeszcze młodszych.
Wygląda na to, że Polska fortepianem jazzowym stoi. Dlaczego więc w tej dziedzinie jest tak dobrze, a z pianistami klasycznymi jest gorzej? Nie dziwi w świecie, że Polska, ojczyzna Chopina, wydaje wielu dobrych pianistów jazzowych – Chopin był wspaniałym improwizatorem, oni też są dobrymi. Ale dlaczego w dziedzinie muzyki klasycznej w ostatnich czasach jedyny międzynarodowy sukces (po Anderszewskim) odniósł tylko Rafał Blechacz i kolejnych kandydatów jakoś nie widać? Hm… to już pewnie kwestia szkoły. W szkołach grasują, jak mawiał Chopin, „zasuszone pupki” (uwaga: pupki nie znaczą tu tego, co myślicie, lecz wywodzą się od francuskiego poupee – lalka, kukła), które wbijają uczniom zasuszone schematy i nie uczą swobody. Pianiści jazzowi u nas w większości uczyli się nie tylko w Akademiach Muzycznych (a jeśli, to w Katowicach na wydziale jazzowym, choć np. Włodek Pawlik też ma za sobą studia klasyczne). A wiadomo, że jak przychodzi co do czego, to improwizacja jest Polakowi bliska… 😀
PS. Bardzo jazzowo zapowiada się listopad, zwłaszcza w Warszawie: JVC Jazz Festiwal (m.in. z Coreą z Belą Fleckiem) i – niespodzianka – odrodzona Jamborka (Take 6 i Manhattan Transfer na wspólnym koncercie, Richard Galliano z Garym Burtonem w duecie i całe mnóstwo innych ciekawych artystów, w tym nieznany u naz jazz ukraiński). W Katowicach też nieźle – pod koniec miesiąca Uri Caine… Żeby tylko mieć na wszystko czas i pieniądze 😀
Na zdjęciu – Marcin Masecki, www.marcinmasecki.com, Creative Commons License
Komentarze
A ja kocham Arta Tatuma.
Bela Fleck – O!
Corea północna czy południowa?
🙂
Pamietam jak bylam na koncercie Makowicza w jakims klubie Greenwich Village, gdzie gral glownie stare amerykanskie standardy (takie jak Tea for Two czy Buddy, Can you Spare a Dime) i wszyscy obecni bardzo sie nim zachwycali i goraco oklaskiwali. Jednak niczego sie nie slucha z taka przyjemnoscia jak czegos co sie zna na pamiec. Sama z oper najchetniej slucham Traviatte, bo odspiewam calosc, jak leci, poczynajac od uwertury 😉 🙂 :0
No no, widzę, że pianista robi składkę na „sztuke fugi”… 😆 Co ciekawe, wygląda na to, że połowa kosztów to „kolorowe okładki” płyt… To już rozumiem,. dlaczego płyty są tak drogie…
A co do jazzu, to ostatnio jakoś nie mam zdrowia, chyba że coś smętnego…
Przypadek melancholii jesiennej, jak widać na Hokopoko? 😀
Możliwe. Chociaż jesli dobrze pamietam, w lecie miałem letnią melancholię… 🙂
Pewien Bogdan, co Bonda udawał,
Internetu mocą się napawał.
Stworzył blog Hokopoko,
sam zaś nazwał się Hoko
i ponure obrazki rozdawał 😉
Torlin – ja Tatuma też bardzo lubię.
Ten Hokopoko
to blog spoko
Choć Rilkego tłumaczenia
zapraszają do wzruszenia
Blogiem Hoko.
Pragnę zauważyć rewolucyjną zmianę na blogu: zdjęcie
Nie rozumiem tylko dlaczego Gospodyni prezentuje nam palestyńskiego bojownika z Al Fatah, który swym strojem wyraża pogardę dla cywilizacji zachodu.
Pewnej Dorocie w Skarżysku
Zachciało się jazdy na młodym tygrysku
Wrócili z wyprawy w porządku
Dorota w tygrysim żołądku
A tygrys z uśmiechem na pysku.
Jazdą na tygrysku może okazać się felieton o młodych awangardowych pianistach. Bo tu starcy zaraz wyciągają Tatuma, Gardnera albo i jeszcze dawniejszych mistrzów. I trzeba im przypominać, że można lubić i jednych, i drugich. Ale każdego za co innego. I niekoniecznie kończyć w tygrysim żołądku!
Jazz na fortepianie… w sam raz na jesienna, wieczorna szaruge. Ciesze sie, ze nowa generacja polskich pianistow jazzowych jest tak obiecujaca.
Bylem na koncercie Corea’i (?) z okazji Jazz Jamboree 1987, w kongresowej. Wtedy wystepowal on w tercecie, miedzy innymi z mlodym wtedy kontrabasista Johnem Patitucci (dzis samodzielna kariera jazzowa). Dla mnie ten koncert to bylo prawdziwe swieto muzyczne.
Jazz na fortepian to swoista apelacja muzyczna, cos jak Bordeaux w dziedzinie win. Jedne utowry sa lzejsze, inne mocniejsze w smaku, a jeszcze inne nabiraja mocy z czasem.
W Montrealu uznanym pianista jazzowym jest Jan Jarczyk, muzyk i nauczyciel akademicki (Univ. McGill). Pare razy bylem na jego koncertach, czesto dawanymi ze studentami.
O J. Jarczyku:
http://people.mcgill.ca/jan.jarczyk/
Pozdrawiam
Jeszcze o Jarczyku:
http://www.janjar.com/pages/about.fr.html
Rozszumiały się blogi rymami
Prozę ciskając głęboko w kąt
Weny moc niczym groźne tsunami
W krąg rozsiewa poezji naszej swąd
Nie szumcie blogi nam
Z żalu co serce rwie
Do starych wróćcie ram
Z prozą na blogu nie jest źle
Do tańca grają nam
Akcentów, rytmów szczęk
Rym kosi niby łan
Nikt z blogu nie zna co to lęk….
Jacobsky – byłam na tym koncercie! W ogóle starałam się być za każdym razem, kiedy Chick przyjeżdżał. Zawsze miałam do niego słabość.
Zdjęcie niespodziewanie wrzucił kolega z redakcji internetowej. Chodziło o to, że jeśli jest zajawka na stronie głównej, to zwykle ze zdjęciem. Ja nawet mam instrukcję, jak się wrzuca zdjęcia, ale dotąd mi się nie chciało. Trzeba będzie o tym pomyśleć.
Wierszoklectwo jest zaraźliwe. Mamy tu jeszcze zaległe limeryki, np. dotąd nie dostała go a cappella:
Pewna Basia, piątek czy niedziella,
Zawsze chciała śpiewać a cappella,
Czy to Londyn, czy Kraków,
Pośród ludzi i ptaków
Muzycznego szukała wesella.
Wymyśliłam to w metrze wracając do domu. Teraz znów wychodzę na koncert i pomyślę nad rewanżem dla Piotra z sąsiedztwa 😆
Pani Doroto,
to wlasnie na tym koncercie po raz pierwszy trawa zaszumiala w mojej glowie…
E, to ja byłam grzeczna… tylko jakieś piwencjo 😉
Wtedy to naprawde bylo cos, przynajmniej dla mnie. Ktos mi podsunaj zawijasa pod nos. „Masz, sztachnij sie”. No i sie sztachnalem. Pare razy. Na szczescie wtedy palilem nalogowo, rowniez „popularne” i „ektra-mocne” bez filtra, a takze skrety z pewexowskich tytoniow holenderskich (byl taki jeden zajzajer: Lion, po ktorym trzeba bylo popatrzec do wlasnego dowodu osobistego, zeby sobie przypomniec imie i nazwisko), a wiec trawa owszem – dala w leb, ale bez zbednego zaklocenia koncertu atakiem kaszlu.
Jednak dobrze, ze znajomy podsunal mi skreta z trawa pod koniec koncertu, takze sporo pamietam z tego wieczoru, muzycznego, jakby nie bylo.
To byl jeden, jedyny raz, kiedy dalem w pluco. I nie polubilem trawki. Tutaj tez pala na koncertach, ale mnie zapach ziola drazni, nie mowiac o tym, ze wlazi on w ubranie chyba glebiej niz tyton czy smazona cebla. Szczegolnie na koncertach dla 40-something, kiedy graja dinozaury typu Supertramp, to na widowni robi sie slodko jak tylko zgasna swiatla. przyzwyczajenia z dekady lat 70-tych…
Ochroniarze nie reaguja, bo oni sa bardziej zajeci tropieniem klientow nagrywajacych wystep niz tych, ktorzy po prostu dodaja troche aromatu do atmosfery kolektywnego odbioru.
Oooo Pani Redaktor (18:26) – jakie ładne! To ja mam już wpis blogowy na 4.12. Z oddaniem wszelkich honorów Autorce, rzecz jasna!
Dziękuję serdecznie!
😉 🙂 😀
Zachciało się pewnej niewieście w Skarżysku
przejechać konno na małym tygrysku…
Przybyli z wyprawy w porządku:
dama w tygrysim żołądku,
a tygrys z uśmiechem na pysku.
(Janusz Minkiewicz)
(Rudy lunatyk z Marago)
Panie Piotrze, przepraszam, że przypominam
Wiedziałam, że skądś to znam 😆
Już po debacie, wynik na szczęście pozytywny. Jeszcze nie obejrzałam (zaraz sobie odtworzę na onecie). Zamiast się denerwować, wolałam pójść na koncert. I nie żałuję.
Świetne Bobo Stenson Trio. Skandynawowie też mają dobrych jazzowych pianistów, a i pozostali muzycy też znakomici. Trochę było nostalgicznie i melancholijnie, a trochę wesoło i dowcipnie. Utwory własne, ale też Piazzolli czy… przerobiona młodzieńcza pieśń Albana Berga. A już całkiem wzruszyłam się, kiedy zagrali moją ukochaną pieśń Dowlanda – Music for a while. Uwielbiam ją. Oczywiście nie było tak jak w linku, ale też ładnie.
To teraz moje plony limerykowe z metra. Najpierw trochę posłodzę Sąsiadowi:
Raz pewien Piotr, kucharz zacny,
Sposób wymyślił dość łacny,
By się spopularyzować,
Lecz nie skomercjalizować:
Założył blog bardzo smaczny 😀
Teraz dla mt7:
Raz nasza EmTeSiódemeczka
Nie umyła po sobie kubeczka.
Mówiła: nie chcę swarów,
Ale nie lubię garów!
A w kubeczku była jeszcze łyżeczka…
I jeszcze o naszych podróżniczkach:
Raz kanadyjskiej Alicji
Nie chciało się wzywać policji
I sama ze szwungiem
Hasała z czipmunkiem,
Nie spodziewając się abolicji.
Raz passpartout ze Szwajcarii
Nie chciała już śpiewać arii.
A gdy wzięła gemshorna,
Zagłuszyła wnet Dorna,
Bo nie lubi muzycznej barbarii. 😀
Komu jeszcze, komu? 😆
Mnieeee!
Pani Dorotecko, a cóżeś się Pani tak rozpędziła z tymi wpisami?
Nie zdążyłam przeczytać poprzedniego – mam trochę ekstra zajęć -a tu już następny pogania.
Kara to jakowaś na mnie, czy co?
Ja pamiętam z moich młodych lat:
Pewien młodzian w samobójczej wenie
Położył się na szynach z drżeniem
I umarł, lecz z nudów po prostu,
bo pociąg szósta trzy z Zawichostu
Szedł z dwugodzinnym spóźnieniem
Tak na marginesie, garów też nie lubię myć, więc teraz uczę się cierpliwości również w tym temacie.
Właśnie gotuję, to i owo 🙁 znowu!
i pędzę zaniebawem do rodzicielki.
Kłaniam się wdzięcznie i łaskawej pamięci polecam, życząc sympatycznego niewątpliwie, nieprawdaż, dnia. 😀
Ku pamięci:
Olis twierdzi, że Rafał Blechacz ma już drugie miejsce, nieprawdaż, niewątpliwie 🙂
No, no!
Kto powiedział, że nie staje
Rafałowi B. talentu
Pozbawiony będzie jajec
Na śniadaniu u Cystersów
zeen, coś z rymami już nie tego…
Właśnie zobaczyłam reklamę tv nowego, pomniejszonego formatu „Rzepy” – „więcej, więcej, więcej” – i jestem wstrząśnięta. Ktoś chyba musiał użyć naszego ulubionego generatora kantat 😆
Może wstrząśnięty nie jestem, ale lekko zmieszany tak. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że do Częstochowy nie zaglądam zbyt często 🙂
Nie widziałem tej reklamy, muszę zerknąć…
z szybkiego przeglądy wynika, że brakuje limeryków dla 3M, Camille i maess, pomyslę o nich śmigając po autostradzie…
No faktycznie! Generator był w użyciu jak ta lala!
jam jest kocur stary, próżniak i włóczęga.
przez życia kolejne, wiedza niedosięgła,
poznałem już wszelki od czasów zarania
los – w metamorfozach wiecznego stawania.
ze swojego korca wyglądam leniwie:
czasem ziewnę, przeciągnę się, mruknę tkliwie –
i czekam w pół drzemiąc na pustej kanapie,
a nuż ktoś tu zajrzy, za uszkiem podrapie…
zamruczę mu wtedy legendę prastarą,
za kłębkiem pogonię – a niech tam, wszakm wiarus.
zaś z mrokiem przed oknem siądziemy cichutko,
by słuchać wichury i czekać na jutro… 🙂
No to ja drapię za uszkiem 😀
A od pewnego czasu tak sobie myślę, że z Wami to nawet na porządną jesienną depresję nie mam szans 😆
Z tego com przeczytał wychodzi, że to siódme…
Boze, co tu sie dzieje! Trzaskajaca fontanna poezji!
Jak ja Wam zazdroszcze, bo sama za boga nie uloze nawet dwuwiersza, ja ktora czytam poezje od dzieckam z duzej potrzeby serca i zapanowania nad chaosem.
Mialo byc „Tryskajaca”!
I tu leży przyczyna Heleno, tu leży. Nad chaosem napracował się Stwórca a Ty chcesz nad nim panować? Toż to jego podwórko…
Ale coś podpowiem: pozbądź się potrzeby zapanowania nad chaosem i zacznij wyławiać z niego najpierw drobinki, póżniej większe fragmenty i zanim się obejrzysz będziesz poetką całą gębą 😆
Choć czasami trzeszczy 😉
Tworca moze sie napracowal, ale sam widzisz jakie sa rezultaty.Szkoda gadac.
No to limeryk dla Heleny:
Raz pewna Helena z Londynu
Dobrego napiła się ginu
I z Mordką, z Pickwickiem
Z paszminy szalikiem
Okryła się, z dala od spleenu.
Raz Samuel,z domu Pickwick,
Chciał urządzić wielki piknik.
Helena byla zazdrosna,
Więc spuścił nos na
Kwintę i znikł.
wczoraj bylam na koncercie jazzowym Sojtka Staroniewicza w Wiedniu.
Grali m.i. W.Staroniewicz, Maciej Szczycinski, Hubert Zemler i wlasnie
Slawek Jaskulke. Grali wszyscy swietnie!
Dzieki Wam za to i zapraszamy do nas rowniez innych. Zarobkow duzych
nie ma, ale juz jest pewna publicznosc (nieduza ale zawsze).
Cieszymy sie bardzo,ze oprocz roznej komercji mozemy posluchac rowniez
dobrych jazzmenow.
Wila (witam), a gdzie zapraszacie? Jakby ktoś np. z młodych muzyków chciał się dać zaprosić, musi wiedzieć, gdzie 🙂
Na blogu nastał szał dziki:
Szał na ad hoc limeryki
Więc Znani Kompozytorzy
z żalu musza być chorzy
że żyli tyko z muzyki…
I ja Wam zazdroszczę, ale pocieszam się, że przynajmniej mogę poczytać. I od razu jest mi razniej na duszy.
O jakiez piekne, piekne poezyje! Jestem ogromnie wzruszona i dziekuje Poetom. Nikt o mnie wierszy dotad nie pisal procz (dawno temu) Ani Frajlich, ktora nasza Gospodyni moze znac ( wiem, ze Siostra naszej Gospodyni sie przyjazni). I ktora tez jest niezla Poetka.
DZIEKUJE.
Zrobie sobie wydruk, zeby pokazywac wnukom (jesli Mordka i Pickwick zdecyduja sie kiedys na kocieta).
PS Czuje, ze Hortensja ma wielka ochote na odpowiedni homage.
Też tak pomyślałam.
Do pewnej miłej hortensji
Nikt nigdy nie miał pretensji,
A nawet gdy z kotem
Leciała samolotem,
Nie było wcale turbulencji 😀
Piszecie, że 3-M nie ma swojego limeryku? No to chyba na mnie spada obowiązek, skoro piwo z 3Mem piłem. Albo i coś innego 😉 Ot, limeryk-wspomnienie:
Trzy-eM pod niebem Kazimierza
Zalety sztuki muzycznej odmierza:
Rozlicza z piwa pianistów,
Wyśmiewa strój oboistów,
By muzyka była wciąż świeża.
Heleno – mała różnica. Ania Frajlich JEST poetką. Ja tylko prostym pismakiem, wierszydłującym bardzo z przypadku 😉
Na festiwalu w Warszawie
Ku Pani Doroty zabawie
Grali młodzi pianiści jazzowi,
Nie dający się schematowi,
Co nam opisała przy kawie.
U Doroty od muzyki,
Zalęgły się limeryki.
Epidemia to,czy plaga?
Zamiast słabnąć,to się wzmaga,
Jak stwierdzili spece od krytyki.
Kto powiedział, że ma słabnąć
na tym blogu wena twórcza
ten dostanie skrętu palców
pijąc piwo u pokurcza
Kto powiedział, że ma słabnąć
na tym blogu poezyja
może przy stadionie wdepnąć
na kibica co da w…
Kto powiedział, że na blogu
ma zabraknąć poezyji
może skończyć w zimnej Wiśle
z grubym sznurkiem wokół szyi
Pani Doroto, a jesienna depresja jest tutaj
http://www.teksty.org/k/kury/jesiennadeprecha.php
No to ja Wam na depreche jesienną: pierwsze preludium C Bach!
http://www.youtube.com/watch?v=dgFdRQLVVPA
Na dobicie:
http://www.youtube.com/watch?v=wQC7Kk4WOPU
Ostatnim tchnieniem: jakby Jan miał taki aparat wykonawczy….
Depresji to można dostać patrząc na różnicę w wyglądzie muzyków między rokiem 1971 a 1992…
A jeszcze a propos depresji: początek wiersza Hoko przypomniał mi starą słowacką pieśń tatrzańską, użytą nawet kiedyś przez Bartóka w Utworach dla dzieci: Ja som baca velmi stary, ne dozijem do jari…
Ech, ta jesień 🙂
To i ja na wieczór dołożę swoje trzy grosze:
Pewien tygodnik z Warszawie
Chciał wypaść bardzo ciekawie,
Założył blogów wiele,
Zbiegli się przyjaciele.
Jest świetlica i po sprawie.
Jaka deprecha? Jaka jesień? Jakie ech?
Ja jestem jesienna dziewczyna i mówię, że to jest najpiękniejsza pora roku.
I wiem co mówię, trochę melancholii dodaje życiu uroku.
Nawet Pan Jeremi P. ustatkował się przy jesiennej dziewczynie.
Bardzo się cieszę, że jestem jesienna. 🙂
A mnie jest szkoda lata…
A przecież urodziłam się w końcu września. Powinnam lubić jesień. Trochę lubię, ale wolę, jak jest cieplej i jak wszystko rozkwita… Pocieszam się, że jeszcze z pół roku…
„Wspólny koncert Makowicza z Krzysztofem Jabłońskim nie zachwycił mnie”
A bo jo słysołek, Poni Dorotecko, ze pona Makowicza to najlepiej słucho sie w Ustroniu. Tak słysołek i jo se myśle, ze to moze byc prowda, bo wielu rzecy najlepiej sie słucho/ogląda między wiersyckami. Nawet tego, co teoretycnie z wiersyckami związane nie jest 🙂
Mrrrał!
Szanowna Pani Dorrroteczko!
😀 😀 😀
(jeśli mogę sobie pozwolić tak zamrrruczeć) 🙂
Jakie cudne limerrryki,
O rrrety!
Jak tu pięknie. :zachwyconakufa:
Czytamy od dawna, ale nie było zgody KTO ma się wpisywać.
Koledze w dzieciństwie słoń na ucho nadepnął, a o kociej muzyce ludzie kiepskie mniemanie mają 😕
W końcu stanęło, że prawo wpisywania mam ja. 8)
Pozdrrrawiam serrrdecznie
Blejk Kot
Witam Czarnego Kocurka!
Wszystkie koty są muzykalne, bo tak melodyjnie miauczą i mrrruczą 😀
Raz jednego Blejk Kota
Witała pewna Dorota,
Zapewniając solennie,
Że tak lubi szalenie
Mruki, miauki, czy słońce, czy słota 😀
choć niejeden pogonić chce kota
czy to słońce, czy mgła, czy też słota
to po kociej kadencji
wymiałłłłczanej na tercji
widzi, że to daremna robota
Kto Blejk Kota informuje
Że nie będzie więcej marca
Temu mordę nieźle skuję
Świętym ciastem od Zakalca
Mrrrał! Dziękuję, oczywiście 🙂
Lecz myśl taka się wyłania,
Kot-nie kot, lecz o tej porze
Czas układać się do spania 😉
Dobrrranoc
:dyskretnieziewającakufa:
Blejk Kot
Ja też już mrruczę dobrranoc.
Dziś ciągle tu doskakiwałam, bo miałam Dzień Domowego Pisania 😉
Nie co dzień się tak udaje.
Pa, pa
Witam wszystkich. Pani Dorotko, Heleno, dziękuję. Ale mnie rozgryzlyście, nie ma co. Szkoda, że wieczorem nie patrzylam na bloga.
Odchodząc na chwilę od niemijającej, dominującej poezyji*, chciałbym wtrącić osobiste trzy grosze, przypadkowo wiążące się z podanym przez Gospodynię tematem:
Nie lubię jazzu na fortepian solo! Mam wrażenie, że bezczelnie ów instrument stara się zawłaszczyć całą naszą przestrzeń dzwiękową, pozostawiając w przekonaniu, że wszystko może. Niechby chociaż kontrabas, albo jakiś dęciak, ale nie same klawisze! Niech no się trochę posuną na scenie, niech dadzą do głosu dojść innym, niech posłuchają nie swojej partii…
Ciało leżało w nienaturalnej pozie. Na czole i lewym policzku widniał jeszcze fioletowy ślad po klawiaturze. Komisarz Foma przygryzł końcówkę ołówka. Motyw był jasny – denat posunął się o jedno zdanie za daleko…
* Może Gospodyni powinna utrudnić nieco twórczość, podnieść porzeczkę, zadając konkretne wymogi, np. „w spoich wierszach użyj co najmniej trzech słów pochodzenia arabskiego i dwóch ormiańskiego; zacznij każdy wers od samogłoski” itp
foma! „Porzeczkę” to bym chętnie jakąś podniosła, bo bardzo lubię, a nie najadłam się jakoś w tym roku… 🙁
Ja tam lubię jazz zarówno na fortepian solo, jak i w zestawie fortepian-bas-perkusja, który to, tak się składa, jest najczęstszym stosowanym przez liderów-pianistów.
Lubię tym bardziej, że sama jestem byłą pianistką 😉
Słucham sobie afternoona z bbc, a tam Chopin, 3 sonata, i znowu się jesiennie i melancholijnie zrobiło. Chopin w ogóle jest jesiennym kompozytorem. Ale potem w programie harce Vivaldiego (cztery koncerty z Haendlowskim przerywnikiem), więc zaraz mi ta melancholia przejdzie… 🙂
http://www.bbc.co.uk/radio/aod/classical_promo.shtml?link
Ja porzeczek trochę pojadłem, choć szybko się „skończyły” ze wzgledu na tych parę upalnych letnich dni – zrobiły się przegrzane i niedobre.
A maliny to jeszcze pojadam z krzaczków… 🙂
Jarrett solo bywa super.
Pani Doroto, no dobra, ze mnie zawsze był taki pianista jak z koziej… ale z marszu łapałem decymę… może stąd te literówki, że palce nie wpadają tam gdzie powinny? Miała być poprzeczka, porzeczkowa poprzeczka, bezsprzeczkowa poprzeczkowa porzeczka…
ale ale, ktoś panią wprowadził w błąd, nie ma byłych pianistek… albo się jest pianistką, albo nie; można było być pianistką, ale nie można być byłą pianistką 😀
Ja też lubie jazz, ale w jazzie lubię wzajemne słuchanie się muzyków. Solofortepianista słucha siebie, tylko siebie słucha, sam siebie słucha, słucha bardziej siebie, niż gdyby miał słuchawki na uszach, sola swego słucha solopianista, solofortepianista słucha sola solopianisty swego…
Hoko, za oknem piękne jesienne słoneczko, ruchu ulicznego prawie nie ma, z głośników sonaty triowe Bacha gra na organach Simon Preston. Miko śpi. W tym zestawie nie ma melancholii…
…zeby tylko miec na wszystko czas i pieniadze…To co mozna powiedziec o takich milosnikach jak ja,ktorzy od rana do nocy traca czas na wyjatkowo niemuzyczne zajecia.
* w swojej twórczości odnieś się do tematu porzeczki, której za mało, której brak…
Pewien foma zamiast poprzeczki
Podniósł tylko gałązkę porzeczki.
Dorota zazdrościła,
Bo ich spragniona była,
Zjeść ich chciała chociaż dwie łyżeczki.
Panie Witoldzie, tak mi się wypsnęło, zdaję sobie sprawę, że takie zdanko może nieco drażnić. Życzę Panu, żeby wśród tych wyjątkowo niemuzycznych zajęć (ciekawam, na czym ta wyjątkowość polega 😉 ) znajdowało się jednak miejsce na oddech…
Porzeczko, ojczyzno moja, ty jesteś jak foma
Ile cię cenić trzeba wie kto bez ciebie kona
a ja mam sentyment do gry na pianinie …. w szkole podstawowej miałam kolegę, który uczył się w szkole muzycznej …. miała duże problemy ze zdrowiem i nie mógł często bywać w szkole …. mieszkałam 2 bloki od niego więc chodziłam z zeszytami i książkami do jego mieszkania … po nauce zawsze mi grał godzinę na pianinie …. pamiętam jaka byłam przejęta, kiedy mi dedykował utwór Beethoven`a „Dla Elizy” …. zawsze jak słucham tej kompozycji – nie zależnie czy to w wykonaniu klasycznym czy jazzowym – myślę o tym moim koledze i mam nadzieję, że zdrowie mu dopisuje … 🙂
Mam też do Was pytanie na temat słynnego duetu fortepianowego- Marek i Wacek – ja mam takie jakieś wspomnienia ze słuchania ich grania, że oni sobie trochę jazzowali na tych fortepianach – czy Wy też tak czasami myślicie?
No jasne że jazzowali! Tak leciutko, dyskretnie i sympatycznie.
Jolinku,
oni nie tylko jazzowali, oni także funkowali, chiloutowali, ambientowali, technowali, oni tylko na tych fortepianach mało grali 😉
zeen, co Ty wiesz o porzeczce…? 😉
porzeczka czerwona, gdy w soku konała
na zgrabne pasaże ochoty nabrała
podskoczyła w garnku
znikła w samowarku
i do-sol-mi w butelce zagrała
foma 12:20
http://www.youtube.com/watch?v=J6mGfqJAt0s
http://www.youtube.com/watch?v=sLtua-bpekY
Słuchajcie, słuchajcie! Tusio zaintonował hymn! Nawet w miarę czysto! No, no… ma u mnie plus 😀
Tusio? To bardziej poufałe niż Donek… 😉
Tusio … 🙂 a może śpiewa/ł w chórze? …. ja tam wole jagody niż porzeczki … ale widzę, że te porzeczki dobrze „robią” na samopoczucie i humor … 🙂
No i miejmy nadzieje, ze przynajmniej on nie kazoł ponu Dąbrowskiemu z ziemi polskiej do Wolski maserować 🙂
1) Gratulacje dla Tusia 😉
2) VIII Pendereckiego mnie zadowoliła, choć podobno jej skromność miała kontrastować z monumentalną VII? Jakoś nie zauważyłem… 😉
3) Borys miał cięcia, a na dokładkę Wiesław Ochman (w roli reżysera tym razem w Borysie) uśmiercił w ostatniej scenie Dymitra, aby widzowie wiedzieli jak się kończy. Swoją drogą wolę Borysa z 1869 roku — krótszy, bardziej zwarty, jednolity. Na mnie działa silniej. Ale wieczór zapisuję sobie na plus (przy całodniowym pechu, to i tak nieźle).
4) A o pianistach jazzowych nadal nie mam co napisać. Może dlatego, że jazz mnie nie fascynuje? Nie przeszkadza mi, mogę go słuchać, ale do fascynacji wciąż daleko.
Nie szkodzi, zaraz wrzucę coś nowego 😀
Oooo! To jo jesce nie póde spać, ino kapecke jesce pockom 🙂
Złotą Pobiedę z czerwonym cyferblatem mama przeszmuglowała kiedyś z wiadomego związku słowian, trzymała całe życie na czarną godzinę i ostecznie cała szczęśliwa ofiarowała na budowę bazyliki w Licheniu.
To był duży i koszmarnie brzydki zegarek. 🙂