Wizyta w Monachium – c.d.
Nazajutrz po Onieginie byłam, jak już Wam wspominałam, na La Calisto Cavallego. Już mt7 podrzucała ten link, ale na wszelki wypadek tu go powtarzam. Ze zdjęć i filmu widać, że i to nie jest tradycyjna inscenizacja. Brytyjski reżyser David Alden stworzył dosyć surrealistyczno-postmodernistyczną wizję: wszystko rozgrywa się we wnętrzu, które jest mieszaniną op-artu ze stylem scenografii do filmu Gabinet doktora Caligari, kostiumy, często zwierzęce, bywają zabawne, a wszystko, nawet wielki uroczy kameleon, który spaceruje od czasu do czasu po scenie w charakterze barku, jakoś pasuje do tej komedii omyłek, jaką jest skomplikowana mitologiczna akcja.
Rzecz dotyczy dwóch opowieści: o nimfie Kalisto, którą uwiódł Zeus, a zazdrosna Hera zamieniła w niedźwiedzia (Zeus jednak wpuścił ją na niebo w postaci gwiazdozbioru Wielkiej Niedźwiedzicy), oraz o miłości Artemidy, zwykle twardej i niezdobytej wojowniczki, do pięknego Endymiona, którego unieśmiertelniła, ale jako śpiącego. To tak w największym skrócie. Co się poza tym wyrabia, nie da się streścić, a dwuznaczności erotycznych wcale tu nie mniej niż w Onieginie Warlikowskiego 😀 Jest przede wszystkim scena uwodzenia Kalisto przez Jowisza przebranego za Dianę (oczywiście, jak to w operze włoskiej, bogowie greccy występują pod rzymskimi imionami) i udającego, że oto bogini pragnie ucałować po siostrzanemu swoją służkę (która nie uległa Zeusowi, bo przysięgła zostać dziewicą). Pocałunek siostrzany bynajmniej nie był, w domyśle było coś więcej, w realizacji Aldena Kalisto wręcz zachodzi w ciążę, ale wciąż jest przekonana, że to była Diana… Więcej jeszcze dwuznaczności wynika z faktu występowania kontratenorów, np. w roli kochanka Diany, Endymiona (Lawrence Zazzo), ale rzecz działa i w drugą stronę: Linfeę, przyboczną Diany, gra świetny tenor Guy de Mey (w Onieginie wystąpił jako Monsieur Tricquet) przebrany za podstarzałą pańcię w kostiumiku; w drugim akcie pragnie znaleźć mężczyznę i dokonuje striptizu (choć go oczywiście nie kończy…). Jak na zamówienie pojawia się Satirino (Dominique Visse) i dopada jej… czyli mamy scenę męsko-męską.
Dominique Visse jest po prostu niebywały. Przebrany przezabawnie za małego starego satyrka z kępkami siwych włosów, w baranich porteczkach z, za przeproszeniem, fiutkiem na wierzchu, skacze po scenie, dwoi się i troi, i głosowo takoż – nieprawdopodobna wirtuozeria i vis comica. Ale cała obsada jest wyrównana i znakomita. Jeśli kogoś rażą trochę może czasem mało smaczne sceny (jak przymusowy poród, który mściwa Junona funduje nieszczęsnej ciężarnej nimfie, wyduszając z niej laleczkę), może po prostu zamknąć oczy i słuchać muzyki, która nie dość że sama w sobie jest cudowna, to jeszcze pięknie wykonana. Wspaniała jest Sally Mathews w roli tytułowej (podobno miała grać Kozena, ale zaszła w ciążę naprawdę 🙂 ); partnerujący jej Umberto Chiumma (Giove), który potrafi śpiewać i barytonem (jako Jowisz), i kontratenorem (udając Dianę), jest klasą dla siebie. Właściwie można by wymienić całą obsadę: Dianę (Monica Bacelli), wspomnianych Endymiona i Satirina, Junonę (Geraldine McGreevy). A całość z akompaniamentem 18-osobowego zespołu instrumentów z epoki prowadzi żywo i sprawnie Ivor Bolton. Po prostu sama przyjemność!
Trzeciego wieczoru wybrałam się na balety. I tu już nie było żadnej rozbuchanej scenografii, żadnych kombinacji postmodernistyczno-surrealistyczno-erotycznych, było prosto i pięknie. Czysta poezja. Dotyczy to zarówno choreografii Lucindy Childs do Chamber Symphony Johna Adamsa (fajna muzyka), jak tego, co Kenneth MacMillan zrobił z Das Lied von der Erde Mahlera. Balet monachijski, jak na moje oko, znakomity (wyłowiłam wśród solistów polskie nazwisko: Filip Janda). Oczywiście żadnego tam odtwarzania muzyki z taśmy, jak to bywa w naszym warszawskim teatrze (zgroza), tylko świetne granie orkiestry pod batutą Davida Roberta Colemana i świetni soliści-śpiewacy w Mahlerze (mezzosopran Gritt Gnauck i tenor Kenneth Roberson). Mahler wzrusza sam w sobie (uwielbiam ten utwór, a końcowy Der Abschied po prostu mnie ściska za gardło), a MacMillan, bardzo subtelnie, acz niedosłownie nawiązując do treści, wyczarował równie wzruszające obrazki. Obie realizacje nie są świeże (Adams z 1994 r., Mahler z 1965 r., na scenie monachijskiej od kwietnia br.), ale są po prostu ponadczasowe.
Komentarze
Pozostaje mi jedynie przesłać wyrazy skręcającej zazdrości 😉
Mahlera też bardzo lubię, w tym zwłaszcza II i właśnie Abschied. A Calisto! Nawet we fragmentach, które można zobaczyć i usłyszeć Visse wypada rewelacyjnie.
Co do treści Calisto — oglądając na DVD długo nie mogłem się połapać, kto jest kto: jakaś ‚kobieta’ wychodzi w męskim przebraniu, albo odwrotnie (wariant pierwszy lubię u Szekspira, ale tu się gubiłem), pojawia się zupełnie ‚nowa’ postać, a według opisu to wciąż ten sam Jowisz… Ale jak się przez to przegryźć, to opera jest wcale atrakcyjna.
A ja nie zazdroszczę tylko się cieszę, że ktoś miał frajdę 🙂
Przecie widzę, żeś oczko puścił …
Teraz ja puszczę do Ciebie:
” jakaś ‘kobieta’ wychodzi w męskim przebraniu, albo odwrotnie….”
– znaczy męskie przebranie wychodzi przebrane za kobietę? 😉
Droga nasza Gospodyni.
Jeżeli napotkasz wieczorową porą potężne (te gabaryty) zielone widmo, to będę ja – zzieleniała z zazdrości Jaruta – Pyra.
Zeenie:
Właściwie to już napisałeś o ‚uśmieszku’ (skądinąd muszę uchodzić za osobę ‚na zupełnie innej częstotliwości’, skoro wymagam takich tłumaczeń 😉 ), ale dodam tylko, że wstydzenia się zazdrości oduczyła mnie pewna znajoma. Tyle, że u niej (i u mnie) wiązało się z rozumieniem tego słowa takim jak: ‚też bym chciał’, a nie z takim, że chciałbym to odebrać tym, którzy to coś (doświadczenie, przeżycie, rzecz, itd.) posiedli. Czyli taka zazdrość bez resentymentu.
PAKu,
jasne
🙂
Wg mnie masz wszystkie częstotliwości w normie 😉
PAK-u i fomo, co do ewentualnego minispotkania blogowego, to ja bardzo chętnie po koncercie. Koncert zaczyna się o 20., skończy pewnie… hm, koło 22, ten trzeci kwartet jest niestety dłuuugaśny. Ale potem myślę, że jakoś można by się spotkać, pytanie tylko gdzie, czy w Hipnozie, czy w innym przyjemnym lokaliku, jeśli macie jakieś pomysły 😀 W razie czego wyślę maila, Wasze adresy mam.
PS. Ściskam zielone widmo 😀
Pani Doroto, PAK-u
w samym budynku jest Hipnoza i 2B3, w okolicy Belka, Królik i WunderBar, może jakiś clubbing? 🙂
Pani Dorotko, serdecznie gratuluję Pani medalu. Wlaśnie wyjęlam Politykę ze skrzynki pocztowej i przeczytalam o odznaczeniu Pani medalem „Za Zaslugi dla Muzyki Polskiej”.
Pani Doroto, Fomo:
Zgadzam się na wszystko 🙂 To znaczy na wszystkie powyższe sugestie dotyczące miejsca. I przechodzę w tryb nasłuchu kolejnych uzgodnień.
Ja znam tylko Hipnozę, więc zdaję się w wyborze na Was 🙂
Już nawet wiem, gdzie siedzę na koncercie – w szóstym rzędzie. Jeszcze nie wiem, gdzie śpię, ale mi to powiedzą.
Ja będę w rzędzie 10-tym.
Co do lokali: Foma chyba wie najlepiej.
Czy to znaczy, że ma pani negatywne nastawienie do „kombinacji postmodernistyczno-surrealistyczno-erotycznych” w balecie?
Tak w ogóle, jeśli o te poniom Kalisto idzie, to jo nie wiem, co ona o tym syćkim myślała, ale jo byk na jej miejscu sie ciesył. Ciesyłbyk sie z tej całej przemiany w niedźwiedzice. Bo nimfa to chuchro. Chuchro i telo. A niedźwiedzica? Kie niedźwiedzica łapom praśnie, to nawet samemu Gromowładnemu gwiazdki w ocak by sie ukazały! 🙂
Krzysztofie, ja nie wyrażałam opinii, tylko stwierdziłam fakt. Trochę żartobliwie, odnosząc się do kontekstu 🙂
Owczarku, Poni Kalisto raczej się nie cieszyła, bo wolałaby jeszcze poromansować z Jowiszem, a co on by z taką niedźwiedzicą zrobił?
😥 PAK i Foma będą się dewirtualizować przed obliczem Pani Doroty… a ja też chcę (zazdrość bezresentymentowa, wedle najnowszego distinguo PAKa 😉 ) Byłam umówiona (już od kwietnia) na dewirtualizację ‚targową’ przed obliczem Pana Piotra (i Pani Dorota dojechała) – a tu jeszcze kilka(naście) dni bez kraju tego, bez miasta tego 😥
Internet bardzo fajny jest, ale teleportacja byłaby jeszcze fajniejsza (nie mylić wszakże z deportacją 😉 )
Miasto tamto – Muenchen-Munich-Monaco-Monachium… przypominam sobie zawsze z przyjemnością. Sama najczęściej bywałam w Filharmonii (Am Gasteig) za bardzo kosztownego dyrektoriatu Lorina Maazela 😉 Bywałam też w Herkulessaal – m.in. na koncercie pod dyrekcją Richardo Muti – pamiętnym o tyle, że występowała w nim jako solistka znajoma z Londynu (tego akademika, do którego jeżdżę i gdzie jestem i teraz). Jako dyplomantce umawiałam jej nawet (wiosną’96)… przesłuchanie w MET 😉 To znaczy NY miał zadzwonić a jej się nie chciało marnować wieczoru i poszła z mężem do teatru zostawiwszy wszystkie skomplikowane negocjacje (sala na rozśpiewanie) i pytania w moich rękach… czyli – w głosie). No i jest styczeń’01 a ja ją widzę na afiszu (Cherubini, Haydn). Koncert pamiętny też z tego, że ekologiczni Niemcy strasznie nagrzali salę i zemdlała chórzystka… Maestro przekazał jej na końcu swe kwiaty – przy burzliwym aplauzie widowni. W następnym dniu słuchałam transmisji tego samego koncertu via Bayern4 Klassik… wszystko czyściuteńko, dźwieki zhomogenizowane. Rozumiem, że powtórzenie zazwyczaj bywa lepsze, ale ileż może technika! (Między ustami a brzegiem pucharu 😉 )
Do Krakówka kochanego (ciągle im, cholera, nie mogę wybaczyć tego Ziobry , oni się tłumaczą, że to podkrakowskie babcie na niego głosowały) wybieram się w poniedziałek, ale to pewnie jeszcze za wcześnie?
Ja im 😉 też nie mogę wybaczyć Ziobry, Wodnego Człowieka, paru LPRowców (wreszcie się wykruszyli, ale co nabruździli, to ich – a raczej nasze!) … nawet ostatnio PP Rokitów nie mogę 😉 choć na niego ze trzy razy głosowałam jako na mniejsze zło 😳
No, niestety, jeszcze za wcześnie… byłam pewna, że zaraz po 1.11 (chętniej – przed) polecę – ale się odciąga 😕
test
zalka z testu
Czy coś się stało? 😯
To my się pytamy, czy coś się stało. Winni w każdym bądź razie są ustaleni…
Aresztuje się tych samych co zwykle 😉
Ja przypuszczam prywatnie, że nic się nie stało, tylko Zeen zwątpił w „nasze” istnienie. I uznał, że to może katastrofa (a faktycznie, ktoś mnie z góry zalewa, co bynajmniej nie jest aluzją polityczną…), albo że jesteśmy wszyscy tu bytami wirtualnymi i ktoś nam wyjął wtyczkę z kontaktu…
PAK,
To czywiste, że winna jest Kierowniczka, bo przysoliła takim tekstem, i jak ktoś tam nie był, miodu i piwa nie pił, to tylko czekać niemy, aż coś się tu odmieni.
zeen,
może dodasz tu jakieś wrrrredne drożdże, żeby pojawił się nowy temat? mi nie wypada, bo jutro Pani Kierowniczka może mi dać burę w realu, a tego bym nie przeżył, i poszedłbym w siną dal…
Kochani, mam dziś do wykonania zadanie specjalne, czyli poprodukować się w słowie wstępnym do dzisiejszego koncertu w filharmonii. Zajmuję się więc teraz przygotowaniami do tematu Griegowskiego. Tak więc dopiero po koncercie będę w stanie coś nowego dać, wybaczcie, Jeśli chcecie, mogę o Griegu, choć kiedyś tu coś już o nim pisałam 🙂
PAK-u i fomo, wysłałam Wam maila.
Muszę na jutro przygotować laudację z okazji wspólnej setki i nie mam pomysłu. Aby sobie ułatwić wymyśliłem laudację wierszem….
Fomo:
Dlaczego? Każdemu tekstowi to grozi, ale czy ten wpis jest tak bardzo niszowy? Czy nikt tu więcej nie zna „Calisto”, nie słucha Mahlera, Adamsa, nie ma przemyśleń o realizacjach; albo przynajmniej nie zna Monachium?
(Adamsa nie słucham, Monachium nie znam — uprzedzam ewentualne pytanie. Zresztą tam nie byłem, miodu i piwa nie piłem.)
Z innej beczki: Jacobs mówił o Calisto (nie słuchałem w całości, ale początek owszem), że to opera pisana w tych czasach, gdy się jeszcze pisało na naturalne głosy. I choć oczywiście śpiewacy są w operze profesjonalni, to miło pomyśleć, że muzykalny (i ćwiczący) amator miałby może szansę…
Zeenie:
Gratluję! (I to podwójnie, o ile dobrze rozumiem!)
Pani Kierwniczko:
Na mejla odpisałem, choć z mejla służbowego (czyli innego niż w formularzu komentarzy).
Co do Griega — jakoś nie czuję nim przesytu 😉
zeenie:
Gratuluję! (podwójnie, choć nie staram się zrozumieć)
Pani Kierowniczko:
Na mejla odpisałem, z tego samego mejla (bo służbowego, innego niż w formularzu, wolę nie używać)
Co do Griega – zostawiam Pani wolną rękę, podpowiadam tylko, że PAK nie czuje przesytu 😉
Ktoś tu mówił o Mahlerze?
http://www.salomon.org.uk/images/mahler%20tragische%20300.jpg
😆
PS
Grieg jestjeszcze gorszy…
Hoko:
Ten sam.
Złośliwi twierdzą, że jak zobaczył orkiestrę mającą zagrać jego VI Symfonię to się złapał za głowę i powiedział:
— No tak! Zapomniałem o klaksonie samochodowym!
A Griga kiedyś Andsnes musiał grać na skale, nad fiordem… Podobno specjalnie ustawili tam śmigłowcem stary fortepian, żeby nie było szkoda, gdyby spadł w przepaść… Ale pianisty nie było jak podmienić…
„Czy nikt tu więcej nie zna “Calisto”, nie słucha Mahlera, Adamsa, nie ma przemyśleń o realizacjach; albo przynajmniej nie zna Monachium?”
Calisto nie znam, Mahlera ostatnio przesłuchiwałem w ubiegłym roku-przyznał się do wszystkiego.
Monachium znam, już się wymądrzałem. Przyjaciele żyjący pod jednym dachem – łącznie stuka im setka – i bądź tu mądry i wymyśl coś dowcipnego…
Mahler przypomniał mi, że miałam tu przytoczyć opinię Pana Kołakowskiego o muzyce.
Tekst pochodzi z 43 numeru Tygodnika Powszechnego, rozmawia Piotr Mucharski:
” -Chciałem płynnie przejść do „Ziemi Ulro” Czesława Miłosza.
– To już lepiej.
– W związku z jej lekturą pisał Pan o trzech ojczyznach, do których chce Miłosz, potrójny emigrant, powrócić i szuka dróg do nich wiodących. Pierwsza to Polska, druga to kraina dzieciństwa, a trzecia to ojczyzna duchowa. Mam wrażenie, że dla Pana poszukiwanie tej trzeciej jest dziś zdecydowanie najważniejsze.
– Wszyscy mamy poczucie, że szukamy tej ojczyzny. Oczywiście są tacy, którzy temu zaprzeczają, czasem nawet bardzo gwałtownie, ale myślę, że to jest naturalne pragnienie nasze: chcielibyśmy tam dotrzeć.
– Czasem pewnie jakoś docieramy. Widzę tu płyty i sprzęt grający – czy nie ma Pan poczucia, że muzyka bywa najoczywistszą eksplikacją ładu nie z tej ziemi wziętego?
– Tak. Jest coś nadprzyrodzonego w muzyce, coś niezwykłego. Nie wiemy właściwie, do czego ona nam służy… Słuchamy Chopina, Bacha i oczywiście mamy poczucie, że to jest piękne, wzruszające, coś w nas porusza… Ale co mianowicie? Tego ja nie wiem. Nie umiem o muzyce mówić, ale kocham ją, jak chyba wszyscy. Dziwne jest, jak wieloma językami i stylami do nas przemawia. Oczywiście są twórcy, zapewne i wybitni, którzy mnie nie poruszają. Nie mam serca do Mahlera, Elgara…
– W Anglii nie wolno mówić takich rzeczy.
– No właśnie. Tłumaczę sobie tę moją obojętność brakiem wykształcenia muzycznego. Ale i bez tych twórców pozostaje nieprzebrany obszar poruszających dźwięków. Tyle chciałbym powiedzieć: muzyka jest gościem z innego świata.”
zeenie,
na studiach mieliśmy taką formułkę „inteligentnie, zalotnie i dowcipnie”…
moze, skoro nawiązujesz do sumy, wpleć w laudacje inne działania matematyczne, dopasowując coś do uzyskanych wyników
Dzięki foma, fajny pomysł 🙂
zeen, pytasz – masz, taka grupa wsparcia 🙂 niedługo dojdziemy nawet do pomocy w odrabianiu lekcji 😀
„Balet monachijski, jak na moje oko, znakomity (wyłowiłam wśród solistów polskie nazwisko: Filip Janda). ”
Janda niestety nie nasz – to tancerz czeski, ale w Monachium mamy za to w operze naszego choreografa, Tomasza Kajdańskiego, dawniej tancerza Teatru Wielkiego w Warszawie.
Odnośnie tego czegoś nadprzyrodzonego w muzyce: przy słuchaniu muzyki aktywują się w mózgu układy nagrody – te same co przy jedzeniu, narkotykach i seksie…
http://theatreaddict.blogs.com/photos/uncategorized/mahler_1.jpg
Gamzatti, dzięki za info, skojarzyło mi się oczywiście z Krystyną Jandą, a przecież to również nazwisko czeskie.
A skoczek Jakub Janda (też Czech)? Sezon skoków narciarskich zbliża się wielkimi susami.
A czeski skoczek Jakub Janda? Sezon skoków narciarskich zbliża się wielkimi susami.
Pan Kolakowski nie ma serca do Mahlera 🙁 Zapewne nie szedl nigdy przez bloto w za duzych kaloszach…
Mt7, Passpartout:
Mahler to osoba kontrowersyjna. Kiedyś o tym ładnie Daniel Passent pisał. Są tacy, którzy go uwielbiają i tacy, którzy znieść nie mogą. Do tych drugich należy nie tylko Leszek Kołakowski (a z filozofów należał chyba Ludwig Wittgenstein, który przedkładał Ryszarda Straussa), ale także Stanisław Skrowaczewski (gdzieś na płycie powinienem mieć jego opinie o Mahlerze…).
Paku,
Mahler mi tylko przypomniał o wypowiedzi.
Głównie chodziło mi o to, że muzyka przynależy do ojczyzny ducha i jest niedefiniowalna dla przeżywającego olśnienie.
Skrowaczewski za to kocha Brucknera, którego z kolei ja znieść nie mogę. Wszystko rzecz gustu…
Idę do filharmonii 🙂
Wszystko przemijajace
http://youtube.com/watch?v=_WOnWaRLnbw
I jeszcze raz, chorek:
http://youtube.com/watch?v=aapCNky_n4s
PS. Moje dziecko ma od wczoraj puzon 😯
Piękne linki, dzięki za to, jak macie jeszcze coś Ciekawego z chęcią posłucham.
O ile pamiętam, Puzon od dawna nie żyje. Św. pamięci Jerzy Waldorf go pochował.
passpartout,
potrzebujesz egzorcysty?
Proszę się nie śmiać z Puzona. Jeśli będę miał kota, tak się właśnie będzie nazywał.
a jak tam, zeen, wiekopomne, by nie powiedzieć stuletnie dzieło?
Tworzy się w strasznych bólach bo konteksty trza poumieszczać…
Jak kot może się nazywać Puzon?
Jamnik to rozumiem. Nawet podobny… 😆
foma, jesteś?
Pani Dorota poszła do filharmonii, a ja wróciłem z koncertu NOSPRu. I już miałem nie pisać, ale Strawiński mnie przekonał. (Igorze, oj, Igorze, co ty robisz z ludźmi?)
Miałem nie pisać, bo w Decymber Palas czułem się źle. Jakoś jesienią chodzi za mną przeziębienie, czy coś w tym stylu. Raz boli głowa, to znów zbiera mi się na katar, albo gardło dokucza. A cały czas mam problemy z koncentracją i łatwo popadam w irytację. I to wcale nie jest śmieszne, jak się pracuje ‚głową’, albo chodzi na koncerty! Dzisiejszy program czytałem trzy razy i przez braki w koncentracji nadal go nie przeczytałem!
I tak też było dzisiaj. Ja się czułem ‚gorączkowo’, a atmosfera w Decymber Palas była taka jak często jesienią, czy zimą — nieznośna. Zresztą co ja będę mówił — przy Haydnie (a 44 Symfonia rozpoczynała koncert) zemdlała jedna ze słuchaczek. Akcja ratunkowa zupełnie przesłoniła subtelne Adagio, nie tylko mnie.
Haydna więc przemęczyłem, przemęczyłem Musorgskiego (ładnie zaśpiewany — tu brawa dla Alberta Shagidullinai ładnie zagrany), ale jakoś tak bez koncentracji, to mogę jedynie napisać, że był.
I już snułem rozważania, że nie warto chodzić do Decymber Palas, bo lepszą orkiestrę i solistów z nawiązką równoważy w lokalnej filharmonii przyjemna sala, gdzie czuję się dobrze, gdy nadszedł Stawiński.
Krótko mówiąc Święto wiosny to nie jest muzyka. To nawet nie jest kocia muzyka, jak utrzymywał słuchacz za mną. To jest rakieta — najpierw odlicza się czas do startu, a potem słuchacz leci — hen, hen, wysoko! Strawiński mnie wyleczył. Może koncentracja się nie poprawiła, ale już się źle na sali nie czułem.
Zresztą chyba nie tylko ja tak to odebrałem. Gdy dyrygent (Alexander Liebreich) wywołał fagocistę, który grał początkowy temat (i nie tylko), to rozległy się takie owacje, piski i okrzyki, jakich z koncertu filharmonicznego nie pamiętam. Oczywiście swoje zrobiła młodzież (część starszych słuchaczy zrezygnowała ze skandalicznego Strawińskiego — nadal to się zdarza, choć słuchacze są młodsi od utworu!), ale też energia jaką wyzwolił z siebie NOSPR była wybitna. Potem identyczne brawa, okrzyki i piski powtórzyły się przy powstaniu całości obsady dęciaków. A potem już były owacje na stojąco.
(Bardzo entuzjastyczne dla dyrygenta były też reakcje muzyków, co też o czymś świadczy.)
Życzę wszystkim miłego weekendu, licząc że mi tego uzdrowienia przez Strawińskiego starczy na jutrzejszy koncert i blogowe minispotkanie vel dekonspirację 😉
PS. Mam nadzieję, że powyższa pospieszna relacja zostanie także przyjęta przez Mt7 jako potwierdzenie słów Leszka Kołakowskiego.
Imie dla kota powinno zawierac „i” 🙂
zeen, jestem, chcesz mnie łapać on-line?
To jakiś przesąd z tym „i”? Czy kot inaczej nie reaguje?
konsultacja na mailu…
ok, zeen, posyłaj
Personelowi sie zdaje, ze lepiej 😉 Sprobuj zawolac „Filip” w niskiej tonacji 😉
Dwie uwagi a propos wpisu PAKa:
1. Jeśli Decymber to chyba Palast – wnioskuję, bom kiedyś potrącił w tramwaju Niemca…
2. Czytanie – bezskuteczne – programu:
ostatnio montowałem sufitową suszarkę na pranie, taka, co to u sufitu sznurki, jak opuścić, to można wieszać, jak suszyć, to do sufitu….
Czytałem bezskutecznie instrukcję montażu chyba z 10 razy. Ni w ząb nie rozumiałem. Usiadłem, zapaliłem, pomyślałem: pora umierać, to nie dla mnie czasy, ale żonka z uśmiechem zagląda – no i jak? Wyrazy się cisną na usta, zaraz – mówię – cisnąłem instrukcję w kąt i rozbieram logicznie na czynniki….
Doszedłem. Nigdy mnie nie kosztowało tyle nerwów dojście… 😉
Dzięki Paku, ja nie mam żadnych wątpliwości.
Też ją kocham. 🙂
zeen, @ poszło
passpartout – a Don Alfredo jest bez „i”… 😀
PAK-u, czy uczucie przeziębienia wiązało się nie daj Boże z faktem, że w Decymber Palast jest zimno?
U siebie juz pedziołek dobranoc, to i u Poni Dorotecki powiem. I niek kozdemu przyśni sie tako muzycka, jakom lubi najbardziej 🙂
Owcarecku, coś wcześnie jak na Ciebie 🙂
Pani Dorotko, Don Alfredo di Pompei wolany jest „Kiiiciu!” 🙂
Na długiej i uciążliwej drodze do celu stało wiele przeszkód. Ale dzięki wielkiemu zaangażowaniu kolegi fomy, jego tytanicznej pracy, zdolnościom i wydolnościom (wszak pora była bandycka), cel został osiągnięty. Dokonaliśmy dzięki koledze fomie kolosalnego popchnięcia ku przodowi w kierunku na wprost. Jaśniej się rysuje przyszłość.
Dlatego w podzięce
Składam Mu na Wasze ręce
Dwuwiersz ten:
Na pietruszki nać
Idę teraz spać
Zeenie:
1) Palast. Biję się w piersi i poprawiam.
2) Ja teoretycznie muszę różne teksty techniczne czytać w pracy. W ramach obowiązków zawodowych. I tam czytanie tekstu po trzy-cztery razy, to rzecz normalna. Ale, żeby po trzech razach nie rozumieć prostego tekstu (a program był prosty), to coś innego…
Pani Doroto:
W Decymber Palast zimno nie ma. Może nawet jest ciut za ciepło, ale to już kwestia osobistych preferencji. I jest duszno. Sądzę, że ‚przeziębienie’ to efekt dojazdów do pracy.
PS.
Trochę więcej o wczorajszym koncercie:
http://pak455.blox.pl/2007/11/Strawinski-wciaz-straszy.html