Powrót Terytoriów
Jak to dobrze, że z dzisiejszą premierą Zagłady domu Usherów Glassa w Sali im. Młynarskiego Opery Narodowej wrócił cykl Terytoria, jedna z najbardziej wartościowych inicjatyw dyrektora Trelińskiego z poprzedniej kadencji. Właśnie dziś wspominaliśmy z kolegami niezapomniane spektakle, jak Curlew River Brittena czy Peleasa i Melizandę Debussy’ego. Był też koncertospektakl z muzyką Janaczka (Zapiski człowieka, który zginął) i Mykietyna (Sonety Szekspira). Był spektakl złożony z opery Fedra Agaty Zubel i baletu Alpha Kryonia Xe Aleksandry Gryki. Na parę lat wszystko poszło na marne. Teraz cykl został podjęty, a zatrudnieni do niego zostali młodzi reżyserzy, eksperymentujący w operze. Mają to być m.in. Michał Zadara, który w marcu wyreżyseruje Oresteję Xenakisa, i Maja Kleczewska, która w maju zajmie się dwoma dziełami kompozytorów młodego pokolenia: Aleksandra Nowaka (Sudden Rain) i znów Agaty Zubel (Between). Do cyklu Terytoria zaliczono też Qudsja Zaher Pawła Szymańskiego, które wreszcie ma zostać wystawione w czerwcu.
Dziś, na początek, pokazano rzecz niekoniecznie atrakcyjną pod względem samej muzyki, ale świetnie zrobioną – i na dodatek jest to debiut młodej reżyserki w operze! Barbara Wysocka to w ogóle ciekawa postać, jest z wykształcenia muzykiem (skrzypaczką; studiowała we Freiburgu), ukończyła też studia aktorskie i reżyserskie w Krakowie i jest aktorką Starego Teatru, a od niedawna także reżyseruje – wystawiła Klątwę wg Wyspiańskiego i Kaspara Petera Handke.
Na konferencji przed premierą bardzo zręcznie omijała opisy, żeby nie zdradzić przedwcześnie swoich pomysłów na ten spektakl, ale podkreślała, że: po pierwsze, inspirowała się muzyką, ale po drugie – częściej spoglądała do opowiadania Poe niż do libretta, ponieważ jego proza „jest zawsze nieoczywista, niedopowiedziana”. Starała się więc, by i spektakl był nieoczywisty i niedopowiedziany. No i wszystko okazało się prawdą. Też może nie chciałabym za bardzo tu spektaklu opisywać na wszelki wypadek, gdyby ktoś się wybierał (jeszcze, poza jutrzejszym przedstawieniem z drugą obsadą, 14, 15 i 22 listopada), ale rzeczywiście widoczne jest, że reżyserka nie poszła ściśle za librettem i że poszła za muzyką – pewne obsesyjne gesty i zachowania na scenie znakomicie harmonizują z obsesyjnie powtarzanymi motywami u Glassa. Muzyka sama w sobie jest piekielnie nudna, przynajmniej dla mnie, ale to właściwie nie jest muzyka, tylko tło służące do potęgowania nastroju beznadziei, którą to rolę spełnia idealnie. Podziwiam muzyków i dowodzącego nimi Wojciecha Michniewskiego, bo żeby się nie pomylić w tych wszystkich powtarzankach, trzeba być absolutnie przytomnym i mieć świętą cierpliwość. Inaczej można dostać kręćka.
Dziś śpiewali: Adam Szerszeń (William), Brian Stucki (Roderick Usher), Agnieszka Piass (Madeline Usher), Czesław Gałka (Służący), Krzysztof Szmyt (Lekarz). Zwłaszcza podobał mi się ten amerykański śpiewak o polskich korzeniach, a Madeline w swojej roli bez słów pokazała ładny głos. W drugiej obsadzie tę rolę śpiewa Agata Zubel, Williamem jest Andrzej Witlewski, a Roderickiem – Tomasz Krzysica. Żałuję, że jej nie zobaczę, ale jutro idę na koncert. Może później?
W każdym razie spektakl bardzo polecam.
Komentarze
Pobutka!
Ja tu o XX i XXI wieku, a mnie tu Carmen budzą… 😯
A tymczasem melduję, że zarezerwowałam już bilet na poniedziałek na Uchidę do Palau de la Musica Catalana. Bardzo się cieszę, bo ciekawy program: Rondo a-moll Mozarta, Sonata op. 1 Berga, Sonata A-dur op. 101 Beethovena i Fantazja C-dur op. 17 Schumanna. Nie dość, że posłucham dobrej pianistki, to jeszcze w tym cudnym pałacu 😉 I to za jedne 15 euro. Pytałam właśnie koleżankę, która tam mieszka, jaka jest akustyka na II balkonie, i ona (a to nauczycielka fortepianu) twierdzi, że świetna, siedziała tam nawet niedawno na recitalu Blechacza i była bardzo zadowolona.
Bardzo lubię Uchidę – mam diwidi, właśnie z tych urodzin Mozarta, gdzie była świetna. Poza tym, że gra doskonale – miło jest na nią patrzeć gdy gra. Nie ma nachalnej urody, za to wielki urok i wdzięk. Czekam więc niecierpliwie na relację z koncertu.
Ja miałam wtedy wrażenie, że to taka… hm… męska gra, jak to się mówi: zdecydowana, mocna.
Dostała niedawno tytuł Dame of the British Empire i teraz chyba trzeba do niej mówić Dame Mitsuko. Brytyjczycy są jedyni! 😀 Jak Panufnik dostał tytuł, należało się oficjalnie zwracać do niego Sir Andrzej 😆
A propos, polecam 11.11 w TVP Kultura o godz. 19:00 film Tata zza żelaznej kurtyny, o Panufniku poprzez poszukiwania rodzinne jego syna Jema, któremu ojciec za życie nie opowiadał o Polsce (ani nie uczył polskiego), bo nie myślał, że mu to będzie kiedykolwiek potrzebne…
Brian Stucki ma polskie korzenie?
Nazwisko Stucki (Sztuki) jest typowo helweckie i występuje ponad 3800 razy w książce telefonicznej, 44 w najbliższej okolicy. Znajomy rzeźnik, z dziada pradziada Szwajcar też się tak nazywa. Czyżby jakiś prapradziad wywędrował z Polski?
No, nie wiem o rzeźniku, ale wiem o śpiewaku. Nawet umie to i owo powiedzieć po polsku 😉
Amerykanie wymawiają go „Staki” 😆
Nie pytałam go zresztą, ale przodkowie mogli uprościć oryginalne nazwisko. Tak się często dzieje – wiadomo, jak „łatwe” są polskie nazwiska 😆
A ja spędzam weekend w ogrodzie rozkoszy (nie)ziemskich.
Bo – po pierwsze – kicham na pracę, która cały czas się piętrzy.
Po drugie – dotarł od Mapap (dzięki, po stokroć) film z MM i LMdL – zapowiedź najnowszego cecyliańskiego albumu. Po trzecie – kupiłem najnowszy album sir JEG z koncertami brandenburskimi. Jako przystaweczka – to po czwarte – drugi album z sonatami Haydna w wyk. M-A Hamelina. Jak się nacieszę i spocznę – powiem dlaczego tak się cieszyłem. W skrócie na gorąco: MM kochać można (i się kocha) na zabój – również m.in. za jego aktorstwo podczas dyrygowania i poza nim. O pozostałych powodach pisać nam tu nie trza. A John Eliot sprawił albumem – z tą, jakże zamęczoną już przez dziesiątki zespołów muzyką – ogromną i – uwaga, uwaga: wspaniałą niespodziankę.
Pozdrówka rozkoszne dla wszystkich 🙂 🙂 🙂
Muzyka sama w sobie jest piekielnie nudna
Ba piekielnie nudno muzycka tyz jest potrzebno. W końcu diaski w piekle tyz cosi musom dawać potępieńcom do posłuchania 😀
No, nie tylko rzeźnik 🙄 Jest jeszcze Aida Stucki – legendarna nauczycielka Anne Sophie Mutter
http://de.wikipedia.org/wiki/Datei:Stucki_mutter_pfaendler.jpg
Owcarecku, jaka nietypowa pora 😯
Też dostałam przesyłkę (mailowo już dziękowałam), ale jeszcze nie obejrzałam w tym ferworze. A na Brandenburskie z JEG właśnie czekam 🙂
Aida na skrzypcach 😆
Ale kiedyś w FN też grała skrzypaczka o tym imieniu 🙂
Ja też świętuję weekend z MM i Muzykami z Luwru. Cieszę się, że pokazano materiał nie tylko z koncertów, ale i z nagrania, a nawet pierwszych prób. Moje ulubione sceny to te z sesji nagraniowej. Lekki mrok, na twarzach zmęczenie, oczy płonące i MM zupełnie rozpuszczony w muzyce, a inni z nim. Emanuje z tego tyle bezwarunkowego oddania, że człowiek patrzy wzruszony i cieszy się, że są tacy muzycy na świecie. A muzyka jaka!
No to i ja w końcu zapuściłam Mareczka. A co ja, gorsza? 😉
Dopóki nie obejrzy – to uboższa 🙂
Tak mi się właśnie przypomniało, że tę Purcellową Cecylkę to ja śpiewałam w chórze 😀
Uwielbiam!
O tak, Cecylkę tylko jeść łyżkami ;-). A ta mareczkowa Cecylka to taka z fantazją i pazurkiem 😉
Wypatrzyłam, że film już pocięty na kawałki wpadł do tuby. Może ktoś będzie chciał sobie obejrzeć, link do 1 części:
http://www.youtube.com/watch?v=KfjmuYUvPcU
Dalsze części to już można wyłowić „po lince do kłębka” z tuby 😉
Ja już dobrodziejce naszej Mapapie wspomniałem, że tę boską muzykę MM uczłowiecza, przybliża, czyni – tak po prostu – ludzką, naszą. Po czym wraca ona wraz z nami tam skąd przyszła. Uskrzydlona, rozanielona (jak anielica Lucy Croft). Bo przecież wszystkie partie wokalne tam wykonywane, wyśpiewane są nie na koturnie, z potrzebą olśnienia i rzucenia na kolana. One poprzez swoją intymność i powiedziałbym „antyoperowość” stają się nam niesłychanie bliskie, zaprzyjażniamy się z nimi, otwieramy się na nie.
W tym filmie, w nagraniu uderza najzwyczajniejsza miłość do muzyki. I oddanie jej.
A swoją drogą jest coś co łączy JEG i MM we wspomnianym przeze mnie ogródku rozkoszy. Otóż w maju 2010 LMdL również biorą „na warsztat” Koncerty brandenburskie! Po takim np. ADHD-owskim nagraniu XXI wieku Concerto Kőln (do słuchania tylko z zapiętymi pasami) dostaliśmy coś w swej skromności, prostocie i naturalności niesłychanie pięknego. Zresztą sam Gardiner mówi, że w zasadzie był tylko mentorem, partnerem – nie dyrygentem w tym nagraniu. Oddał wszystko swoim muzykom – włącznie ze stronami w książeczce, gdzie przede wszystkim oni mówią na temat pracy nad tymi koncertami. Równie dyskretni są sponsorzy i donatorzy tego nagrania, proszący o anonimowość. Ha.
No, coraz bardziej jestem ciekawa 🙂
Skończyła się płytka. Zaniedługo pójdę wysłuchać trochę muzyki żywej. Choć w Dwójce jest dziś transmisja. Ale to jednak zawsze coś innego, poza tym Sir Rogera Norringtona na żywo jeszcze nie zdarzyło mi się widzieć.
Na JEG pewnie się skuszę na krążku, a na MM bardzo chciałabym się wybrać do Amsterdamu pod koniec maja 🙂
Mnie nieustannie zachwyca jak MM swoim zapałem i naturalnością otwiera muzyków, w tym śpiewaków. Efekty są spektakularne: dostają skrzydeł i odwagi do lotu 🙂
A dziś wieczorem może włączę Dwójkę choć na Wagnera – bardzo jestem ciekawa.
Beato, śpiesz się z zakupem biletu, bo została jeszcze estrada – za orkiestrą, wolne miejsca w 1 i 2 rzędzie (widać jak spod mostu + kołnierz ortopedyczny niezbędny po koncercie). Brać już teraz ostatni bilet w VI rzędzie 🙂 A wszystko o egzotycznej godzinie 14.15. No chyba, że Wersal o 21.00 – ale jak stamtąd noca wrócić do Paryża?
Ten 1 i 2 rząd, o którym pisałem, to przed estradą – wysoką jak diabli i bliską jak cholera. Dwa razy gorzej niż w 1 rzędzie FN w Warszawie.
Ja tam bym mogła słuchać nawet, wisząc na żyrandolu 😉 Ta strona jakoś okrutnie ospale chodzi, udało mi się wypatrzeć, że jest jeszcze i 4 rząd. Myślisz, że nie rzucą za jakiś czas kolejnych biletów?
Przyglądam się też miejscom na scenie, warto się nad nimi zastanawiać?
Lepszych biletów nie będzie jak amen w pacierzu. To są wszystko głównie abonamenty, a miejscowi łażą regularnie na koncerty (i równie regularnie odnawiają swoje abonamenty), stąd zawsze jedyne wolne w sprzedaży biletowej miejsca to ten nieszczęsny 1-2 rząd (takie turismo muzyczne) oraz nieliczne pod ścianą z prawej i lewej strony oraz podium. W przypadku tej muzyki to jest jakieś rozwiązanie, ale nie przećwiczone nausznie, bo zawsze siedzę z frontu. Ale sala ma świetną akustykę i ponadto – w przeciwieństwie do Paryżewa – jakie tanie tam bilety. W Wersalu te exclusive są po 130 euro (jako bonus w paszczu leją szampana), a pozostałe 60 euro. Plus dodatkowy dojazd z Paryża (no chyba, że się nocuje w Wersalu, to wychodzi taniej, hi hi).
Dzięki wielkie za otwarcie oczu i obudzenie czujności, zamówię bilet jeszcze dziś 🙂 Do Paryżewa nawet nie startuję – ceny robią na mnie zbyt duże wrażenie. A i w ten sposób oszczędzę sobie dylematu, czy nocować w Wersalu 😆
Jak podpiszesz traktat – będzie taniej. I do tego dadzą szampana.
Jak można mówić że muzyka Glassa jest nudna?! Właśnie jestem po spektaklu „Zagłady” i muszę powiedzieć że sama muzyka by wystarczyła, żeby pokazać emocje i napięcie (które było tu budowane wspaniale!) nie potrzebne tu były zabiegi scenograficzne typu: porozrzucane meble, czy biegającymi facetami w szlafrokach.
Przed chwilą własnoręcznie i nieodwracalnie pozbawiłam się szampana – zamówiłam w Amsterdamie z frontu (IV rząd czyli pierwszy, z którego podobno coś widać) 😉
Witam Operomaniaka. Cóż, każda… muzyka znajdzie swojego amatora. Ale niechby Pan spróbował słuchać jej samej, bez żadnych dodatków. Nie da się. To właściwie nie jest muzyka, tylko – jak wspomniałam – tło, ambient, do budowania nastroju filmowego i owszem. Jak w tej trylogii Godfreya Reggio.
No no, randka w Amsterdamie 😉 A jakie tam są ceny biletów? Ciekawam. No i jeszcze trzeba przelecieć tamój i zamieszkać gdzieś…
Wróciłam z koncertu. No, to faktycznie trzeba widzieć. Norrington – jegomość z wypukłym brzuszkiem i jowialnym uśmiechem poczciwego wuja, dyrygował głównie prawą ręką, lewej używając rzadko do podkreślenia emocji. Wstęp do Holendra tułacza i Reńską na pamięć, resztę z nut – w Holendrze było mało precyzji, zwłaszcza w dętych (znajomo to brzmiało), ale Step Noskowskiego całkiem, całkiem (jaka to byłaby fajna muzyczka filmowa, a zinstrumentowana jest bardzo porządnie); po wstępie do Lohengrina (wykonanym z dodatkową symfonią donośnych pokaszliwań z sali – myślałam, że mnie cholera weźmie) odwrócił się do sali jeszcze na ostatnim akordzie z paluszkami splecionymi jak do modlitwy i znów z uśmieszkiem. Jak kto słuchał przez radio, to usłyszał oklaski między częściami Reńskiej – między pierwszą i drugą jakieś głupki zaczęły klaskać, ale Norrington rozbawiony odwrócił się do publiczności i zaczął wykonywać gesty – jeszcze, jeszcze. Po drugiej części znów się odwrócił i zrobił gest – no, poklaszczcie trochę – no i się nie zawiódł. Na bis wykonał jakąś poleczkę, nawet dosyć zabawną (nie mam pojęcia, czyja, żaden Szostakowicz to to nie był). Doczekał się za nią standing ovation, co mnie wkurzyło, bo koncert naprawdę nie był aż tak wybitny, żeby wstawać.
Te najlepsze miejsca za jedyne 38 EUR 🙂
Mój Boże, popołudnie z MM i Janem Sebastianem – toż to kąpiel w szampanie, oślim mleku, z płatkami róż na dodatek. Do tego wiosenny Amsterdam – niczego się nie pozbawiłaś, Beato. Gdyby kajecik nie pokazywał tego co już pokazuje – czyli gąszczu terminów w przyszłym roku, to ruszyłbym niechybnie. A gdzieś w tym wszystkim trzeba oddać się pracy (z przeproszeniem, zarobkowej).
To już się nie mówi: Latający Holender? 😯
Wizja tej kąpieli z pewnością będzie jednym z czynników, które pomogą mi przetrwać do wiosny 🙂 A temu duetowi JSB i MM jednak nie potrafię przepuścić, nie usiedziałabym spokojnie wiedząc, że tułają się razem po Europie (bo trochę tych koncertów jest).
Słuchałam fragmentów transmisji dzisiejszego koncertu – ładnie i fajnie, ale znów nie aż tak. Choć i ja wstałam, ale żeby przynieść sobie herbaty 😉 Wyczułam jakąś zabawę z oklaskami – najpierw takie chybione klapnięcia między częściami symfonii, a potem po chwili przerwy już wyraźne oklaski. Ale na żywo to z chęcią by się posłuchało.
Pytanie mam do 60jerzego, jeśli można – jakie to koncerty brandenburskie Concerto Kőln? To znaczy wiem jakie, mogę zagwizdać 😉 ale czy to jest na jakiejś płycie? Coś mnie ominęło?
Az boje sie przyznac, ale ostatnio slucham niemal wylacznie Glassa Dni i nocy w Rosinho. A jak mnie PK do kata odesle, to pojde odstac, ale se jeszcze poslucham…
Co do obchodow Chopina co to sie juz zaczely, to mam drugi problem, bo PK ostatnio jest bardzo za improwizacja dla studentow muzyki, a ja po wysluchaniu Barenboima z BPO w dwu koncertach nie moglem sie polapac czy to rzeczywiscie Chopin napisal. Mozna to tak grac po swojemu? Pan w radio mowil, ze Barenboim ostanio bardzo bizy i nie cwiczy juz nawet gry na fortepianie. To moze i nut nie czyta, tylko tak gra jak pamieta? Ciekaw jestem reakcji bo Dwojka to pusci we srode.
Nasi Klienci, Nasi Państwo — Pobutka już XX wieczna…
Chyba, że ktoś woli taką, XXI-wieczną…
oraz pobutka niskobudząca dla Bobika…
Ależ się nam PAK rozpobutkował… i ubawił 😀 Czy rzeczywiście na jakiejś uliczce w Barcelonie są jabłonie? Chyba tylko dla rymu (mogłyby nią też chodzić słonie)… A jeśli nawet, to zapachu kwiecia nie poczuję o tej porze roku 😆
Wielki Wódz – ja też faktycznie nie przypominam sobie nagrania Brandenburskich z Concerto Kőln. Może chodziło o Musica Antiqua Kőln?
NTAPNo1 – proszę się nie bać, słuchanie Glassa nie jest karalne 😆 Domyślam się, że może wciągać. Ja w ogóle nie jestem jakoś bardzo przeciwko muzyce repetytywnej, ale dla mnie taki Steve Reich jest o cztery klasy wyżej, a John Adams – powiedzmy, o trzy. A jakbym miała wybierać między Glassem i Nymanem, to chyba nawet wolę Nymana – zwłaszcza bawią mnie nawiązania do konkretnych utworów klasycznych. Ale też za nim nie przepadam, a już za taką muzykę jak do Fortepianu – szczególnie.
Jest u Glassa i Nymana coś takiego, co – już doszłam do tego – musi razić ludzi wychowanych na Harmonii Sikorskiego 😆 Otóż pewne zestawienia akordów i fraz są, wedle zasad klasycznej harmonii, po prostu niegramatyczne. To odruch – słysząc je czuję się, jakbym czytała tekst z błędami ortograficznymi. Nie to, że uważam te zasady aż za świętość, ale w tych utworach po prostu nie ma nic innego, te „błędy” są wyeksponowane do granic możliwości i to one właśnie potęgują beznadzieję (więcej tej „niegramatyczności” jest u Glassa, Nyman, tak czuję, lepiej wie, jak to dozować). A nastroju beznadziei nie lubię, taka już moja natura pozytywistyczna 😆
To się zbieram, pa pa 😀
Wielki Wodzu: prawie jak z rowerami w Moskwie. Oczywiście chodziło mi o Musica Antiqua Köln. Ponieważ już wkrótce będę na koncercie Concerto Köln, to wpisałem co napisałem, aż się zagalopowałem. Ale poza tymi dwoma słowami – pod resztą tekstu się podpisuję. Pozdrawiam.
Tak samo kombinowała wyszukiwarka w sklepie z płytami, Köln to Köln. 🙂
I to ma być ADHD, powiadasz? No nie jestem pewien… Zalecam dla porównania I Barocchisti albo Cafe Zimmermann, najlepiej jedno i drugie, niekoniecznie naraz. 😉
Adhd to z calą pewnością ma Spinosi ( Ensemble Matheus ): to i słychać i widać!
Jeszcze nie nagral brandenburskich:)
zy ktoś mnie objaśni, co jest grane? I niekoniecznie w duszy. Czy wszystko, co było dzisiaj o Barcelonie, śniło mi się?
Ale numer. Jeden Blog i dwa Dywany. Na obu dyskusja w najlepsze. I tak trzymać
Gawędziłem sobie z Passpertout na drugim Dywanie, gdy reszta była tutaj, więc szybko wyjaśnię, że się dopatrzyłem w katedrze barcelońskiej – oprócz gęsi – jeszcze dwóch czarnych łabędzi. Passpartout miał wątpliwości, więc obiecałem zapytać Ukochaną. Ukochana odrzekła, że woda wrze w 100 stopniach a nie w 90, a 90 stopni to kąt prosty, jak w znanym dowcipie ogólnowojskowym. Konkretnie to było, że w fontannie katedralnej są tylko gęsi (z żywych ptaków), a czarne łabędzie to w Pałacu Królewskim w Madrycie. Ot skleroza. Więc odszczekuję te łabędzie.
Mapap, Wodzu: ale ja wczoraj o 16:41 🙄 napisałem tylko „..Po takim np. ADHD-owskim nagraniu…”. Powyżej tych temp u mnie na wsi korki wysiadają.
Harmonia ?
Akordy ??
Frazy ???
Tajemnicza polka grana na bis pochodziła ze suity ‚Façade’ Williama Waltona (przez krótką chwilę podejrzewałem Szostakowicza ale radio upewniło mnie, że to błąd):
http://www.youtube.com/watch?v=SdgaQCYFa4Y
Melduję się z dziupelki na Ronda de la Universidad. Punkt świetny, przyjechałam z lotniska pociągiem, wysiadłam na Passeig de Gracia i jaka budowla mnie wita? Oczywiście Casa Battlo… Natychmiast zaczęłam robić zdjęcia jak oszalała. Już po pierwszym małym spacerku, wstępnym zerknięciu na Placa de Catalunya i Ramblę, zorientowałam się, gdzie jest Palau de la Musica Catalana (oj, odjazd to, odjazd) i ile czasu mam na przejście z kwatery, kupiłam wodę i takie tam, chwila oddechu i idę na Uchidę.
atreus – dzięki za info 🙂
NTAPNo1 – przepraszam za brzydkie słowa 😉
Stanisław chyba jedyny jeszcze się nie zorientował, że passpartout jest rodzaju żeńskiego (bo to ta sama osoba co nemo z blogu łasuchów 😆 )
A skoro o blogu łasuchów mowa… cosik nie fce mi sie on otworzyć! Alecka godo, ze jej tyz!
To znacy blog jakosi sie otwiero. Ino komentorze nie fcom krucafuks!
Eeee, kierowniczko 😀 Nie należy odzierać ze złudzeń 🙄 Może Stanisław sam by na to wpadł, za jakiś czas 😉
A z blogiem obok – tragedia 🙁
Owczarku…
nie otwiera się nadal Piotrowy Blog (o waszej porze 23:22).
Nie tylko mnie i Tobie, bo podzwoniłam po znajomych w Polsce. To znaczy… otwiera sie, ale nie ma wpisu i nie ma komentarzy 🙁
Jestem na głodzie blogowym, i to gdzie – gotuj się!
No to się gotuję 👿
…się faktycznie coś tam skiepściło 😯
Wrociłam z koncertu. Oj, jak dobrze, że zabrałam maluszka. Zaraz coś napiszę i wrzucę 🙂
Passenta i Szostkiewicza też wcięło 😯
Dziś na Mezzo była Ariadna na Naxos z Szeged. Czy ktoś z szanownej frekwencji może nagrał? Wróciłam do domu w trakcie retransmisji i to, co jeszcze udało mi się obejrzeć/posłuchać, było bardzo intrygujące. Chętnie zobaczyłabym całość.
No, faktycznie warto 🙂
Zanim wezmę się za wpis, powiem jeszcze anegdotę, o której wcześniej zapomniałam. Otóź na popołudniowym spacerze, kiedy na Placa de Catalunya zajrzałam do fnaca, kogóż to spotkałam przy płytach z poważką? Jacka Marczyńskiego z „Rzepy” z żoną 😆 Oni już po, jutro wracają, a relacja Jacka ukazała się w „Rzepie”:
http://www.rp.pl/artykul/9131,389889_Szalona_milosc_krola_Rogera_.html
🙂 W tym miejscu myśl biegnie od razu po skojarzeniowej prostej – od fnaca do empiku, od zawartości fnacowych regałów (nie tylko z poważką) do tych empikowych i taka żałość człowieka ogarnia …
http://www.youtube.com/watch?v=DinvTZ85OtI
… a mówiłam… Stevie Ray V. i jego gitara, rozpoznawalna wszędzie…
Piosenka stosowna do dzisiejszej daty.