Chopin, Schumann, dwa bratanki?
W naszym Opusie Zbiorowym pozwoliłam sobie (akt IV, scena I, na melodię fragmentu Chopin z Karnawału Schumanna) na zwięzłe satyryczne ujęcie relacji Schumann-Chopin. To były oczywiście żarty, ale jak to było naprawdę między Chopinem a jego rówieśnikiem Schumannem?
W 1831 r. w piśmie „Allgemeine Musikalische Zeitung” Schumann opublikował literacki esej, w którym jego dwa alter ego: porywczy Florestan i flegmatyczny Euzebiusz rozprawiają na temat Wariacji na temat „La ci darem la mano” Chopina. I to właśnie Florestan wypowiada te słynne słowa: Hut ab, meine Herren – ein Genie! Schumann od początków swych działań na rynku muzycznym szedł w dwie strony – dźwięku i słowa. Działał później przez wiele lat jako krytyk muzyczny i wielokrotnie omawiał dzieła Chopina w wydawanym przez siebie piśmie „Neue Zeitschrift für Musik” (coraz bardziej zresztą ich nie rozumiejąc; nie umiał sobie np. poradzić – nie on jeden zresztą – z finałem Sonaty b-moll). Chopin zaś, choć miał niezwykły talent językowy, wrodzoną elegancję wypowiedzi i cienkie poczucie humoru, pozostawiał te wszystkie skarby wyłącznie dla rodziny i przyjaciół, o czym możemy się przekonać czytając jego listy. Pisaniem dla szerszych mas czytelników nigdy nie chciał się zajmować, zresztą dobrze wiedział, czego od niego chciano – z całą pewnością nie tego. Był w ogóle oszczędny w wymowie, obca mu była egzaltacja. Klasyk, nie romantyk.
Tak więc mimo talentów w tych samych dziedzinach Chopina i Schumanna dzieliło niemal wszystko. A już zwłaszcza upodobania w kwestii relacji między słowem a muzyką. U Chopina wszystko było raczej w domyśle, Schumann był za literackimi inspiracjami. Chopin był człowiekiem niuansu, Schumann – opowieści. Dwa różne aspekty, dwa bieguny nawet, romantyzmu. Nic dziwnego, że nie mogli się zrozumieć. Spotkali się parę razy w życiu, ale choć Schumann był wielkim entuzjastą muzyki Chopina, nie było to wzajemne, a kontakty nie wyszły poza kurtuazję. Lepiej już Chopinowi porozumiewało się z Mendelssohnem – łączyła ich pewnie miłość do klasyki, choć też byli zupełnie od siebie różni i obaj mieli tego świadomość – po wspólnym muzykowaniu Mendelssohn napisał w liście do siostry Fanny: „…było tak, jakby spotkali się i prowadzili rozmowę Kafr z Irokezem”. Ale muzykować razem mogli. Z Schumannem – już nie bardzo.
Smutne są zdania, które można przeczytać w jednym z przypisów w ciekawej książce prof. Jean-Jacquesa Eigeldingera pt. Chopin w oczach swych uczniów:
„Chopin pozostał całkowicie zamknięty na sztukę Schumanna, zaś dedykacja Ballady op. 38 – A Monsieur Robert Schumann – była jedynie formą kurtuazji, oficjalnym podziękowaniem za dedykację Kreislerianów op. 16. (…) Nie wydaje się, żeby spotkania z Schumannem i dowody jego nieskrywanego zachwytu zmieniły pełną rezerwy postawę Chopina wobec kompozycji Florestana-Euzebiusza. Smutkiem napawa też relacja Mathiasa [Georges Mathias, uczeń Chopina – DS]: ‚Innego dnia, gdy Chopin będąc chorym przyjął nas […], ujrzałem na jego stoliku nocnym pierwsze wydanie Karnawału Schumanna z kartą tytułową ozdobioną litografią. Gdy ojciec mój zapytał go, co sądzi o tym utworze, Chopin odpowiedział z taką obojętnością, jakby tylko pobieżnie znał to dzieło Schumanna. Było to w roku 1840, a Karnawał powstał w roku 1834 [wydany był de facto w roku 1837] i, jak już powiedziałem, Chopin nie tylko sprawiał wrażenie, iż nie znał dziewiątego opusu Schumanna, ale wydawało się też, że nie ma najmniejszej chęci zapoznać się z nim’ (s.6). Zdarzenie to potwierdzają wspomnienia S. Hellera (Niecks II, s. 112-113), zwłaszcza podane przezeń stwierdzenie Chopina, według którego ‚Karnawał nie jest bynajmniej muzyką’. Nie wiemy, co myślał polski kompozytor o sugestywnym portrecie muzycznym, jaki nakreślił Schumann w roznamiętnionej kantylenie op. 9!”.
Czyli – biedny Robert…
Komentarze
Wydaje mi się, że Chopin był zamknięty nie tylko na muzykę Schumanna, ale też na współczesnych mu kompozytorów. Jakoś nie mogę sobie przypomnieć z jego kilku biografii czy znanych mi listów – aby wyrażał się z entuzjazmem o muzyce mu współczesnych. Wiemy, że nie cenił muzyki Berlioza, który obdarzał Chopina prawdziwą przyjaźnią, ani też Mendelssohna. Był po prostu osobny.
Pani Kierowniczko, ja na razie tylko pisnę korektorsko, że po 1831 r. trzeba coś poprawić, a potem będę czytał dalej. 😉
No a Bellini? Fakt, nieco wcześniej zmarł, zatem uczucie nie zwiędło, ale zachwyt – pozostał do końca.
Dzięki, piesku – poprawiłam 🙂
Belliniego i w ogóle operę Chopin pochłaniał pasjami. Co nie przełożyło się na gatunki, jakie uprawiał, ale na rodzaj muzycznej narracji na pewno.
A w ogóle to kochał najbardziej tych, co dawno nie żyli. Dzień ponoć zaczynał od Bacha – ta wiadomość pewnie tu niejednego ucieszy 😉
A pewnie, że ucieszy. Jeszcze bardziej ucieszy, że nie ulepszał Bacha po romantycznemu jak jego kumple, w każdym razie nie chwalił się tym. 🙂
Mój Boże, uczucia, uczucia.
Właśnie wróciłem z Berlina, dokąd pognały mnie właśnie uczucia…
Pierwsza randka, pierwsze zauroczenie, pierwszy nieopisany zachwyt. Wizerunek sentymentalny. Nieomalże pachnący. Nagle jakaś rysa, pęknięcie – odwracam twarz, tłumaczę sobie, że gładkie jest nieludzkie, czyste – nieprawdziwe. Ale gdzieś w środku pielęgnujesz jednak wspomnienie tej pierwszej randki, zauroczenia, zachwyt pozostaje zachwytem – ale już opisanym. Wracasz – jak przestępca – po jakimś czasie na miejsce… Tak właśnie – zbrodni niszczenia portretu sentymentalnego. Dokonało się. Zastałeś zgliszcza, gorącą jeszcze pożogę. Piękną, zachwycającą ruinę przeszłości hołubionej w pamięci. Przeszłości pieszczonej uczuciem wdzięczności.
Starszy (na owe czasy) pan Brahms w pewnym momencie doszedł do wniosku, że wszystko istotne co miał zrobić jako kompozytor – wykonał, dzieło już za nim. Zdobył uznanie, szacunek, podziw, niezależność finansową. Z tą chwilą skupił się już w zasadzie na uporządkowaniu swojej spuścizny – co dla potomnych było sytuacją nad wyraz komfortową (westchnijmy jeno tylko nad popiołem spalonych szkiców, pierwszych wersji, notatek pomysłów). Porządkował (jako się rzekło zbyt solidnie), spacerował, korespondował, podróżował, wspominał, żegnał po kolei tych wszystkich, którzy w jego życiu tak wiele znaczyli. Oddalał się dostojnie, Piszę „w zasadzie”, gdyż jeszcze jakieś tam „grzechy starości” popełnił i zostawił światu – który to świat – wiadomo – sam uwielbia grzeszyć sam i obserwować innych na tymże grzesznym czasu spędzaniu. Istotą decyzji Brahmsa jest jednak kwestia fundamentalna dla każdego twórcy i artysty. Taka mianowicie: czy można powiedzieć „dość”? I kiedy powiedzieć „stop”? Jak w przypadku każdej kwestii fundamentalnej – można utonąć w morzu słów lub też poprzestać na samym postawieniu sprawy – niech męczą się z tym inni. No bo jak fondamenta, to i grunta trzeba ustalić, na których będziemy owe fondamenta osadzać – czy będzie to piach egzystencjalny, czy bagno psychologiczne, czy też może kamień filozoficzny.
Dopiero co słałem listy, żem jak ta pensjonarka wzruszał się, bom widział i słyszał kochanego pana B. w Warszawie. A i inni też wzruszali się niepomiernie. W rok po tych warszawskich uniesieniach potruchtałem za nim do stolicy niemieckiej. Nie mogło być inaczej, gdy dowiedziałem się, że grać będzie tam mój ukochany I koncert fortepianowy d-moll. Do tego – chcący niechcący – dostałem miejsce w pierwszym rzędzie – co okazało się doświadczeniem dosyć szczególnym. Siedzieć tuż tuż, wręcz razem z panem B. i słuchać, patrzeć na całe to jego dostojeństwo podczas występu.
Podczas premiery Koncertu skrzypcowego D-dur dyrygującemu orkiestrą Brahmsowi, w miarę upływu czasu, związane krawatem spodnie opadały, opadały, cudem tylko jakimś nie okazując johannowych inexprimable w całym ich majestacie (wszak był to również styczeń). W miniony styczniowy weekend Radu Lupu okazał w Berlinie własne jegiery. Do tego dziurawe.
Smutno mi się zrobiło nie z powodu dziur. Nawet gdyby były śliczne, kaszmirowe, bieluteńkie (rzecz jasna nie dziury) – powinny być co najwyżej przyczynkiem do przyszłych glos – podobnych do tej, którą wygłosił ZImerman w Katowicach podczas odbierania doktoratu honorowego, a tyczącej bielizny Giocondy. Smutno mi się zrobiło, bo muzyki Brahmsa nie można, nie wolno, nie uchodzi grać z nonszalancją lub dezynwolturą. Chociaż za tym drugim słowem często kryje się zwykłe niechlujstwo, które tylko dla niepoznaki perfumuje się tak eleganckim określeniem. Smutno mi się zrobiło, bo Lupu grał po prostu niechlujnie – to, że nie jest to koncert wirtuozowski w klasycznym rozumieniu bynajmniej nie oznacza, że nie ma tam licznych trudności technicznych. Zarówno w pierwszej części, a zwłaszcza w Rondzie ilość wpadek zdumiała, były takty (jak chociażby przed fughettą w 3 części), które Lupu nawet nie dograł (bo zapomniał, nie zdążył…?). Fragmenty, które przypominały, że to był/jest świetny pianista to oczywiście druga część (ale Adagio samo w sobie jest pięknem skończonym – broniącym się się nawet przy przeciętnym soliście i orkiestrze). Gdy po pierwszej części, w której niechlujstwo – pardon – dezynwoltura ustępowała jeszcze rasowej pianistyce, prowadzący berlińskich filharmoników Bernard Haitink dyskretnie szepnął w kierunku Lupu „brawo” – byłem zaskoczony. Po koncercie zadaję sobie pytanie – czy to może oznaczać, że mogło być gorzej? W korytarzu po zejściu z estrady Lupu uniósł do góry ręce jak gdybyby w geście dziękczynnym, że udało się jakoś dojechać do końca. Moje ręce, mimo że biły brawo – były jednak smętnie opadnięte.
Po ostatnim recitalu berlińskim Lupu (gdy grając bis zapomniał tekstu) napisałem, że dostrzegłem w nim po prostu człowieka. Teraz bardzo bym chciał znowu dostrzec i usłyszeć wielkiego artystę. By jakoś domknąć ten obraz. Wspomnieć pierwszą randkę, zachwyt…
To się tak nie da.
Starszy pan – jeszcze nie taki stary, 65 lat – może jest po prostu chory… Trzeba jednak wiedzieć, kiedy zejść ze sceny, albo kiedy na nią nie wchodzić 🙁
Smutne 🙁
Słowo „starszy” jednak odniosłem tylko do samego JB.
Lupu oczywiście jest w wieku, który żadną miarą nie określam jako starszy. Przykłady rówieśników i starszych artystów w znakomitej formie można mnożyć. Na chorego – chociaż tu zawsze należy być wstrzemięźliwym – nie wyglądał. W tym wszystkim było coś z takiego „dyndalstwa”, grania jak na otwartej próbie, tego samego, czego świadkami byliśmy w Warszawie – czyli odwracania się do orkiestry, by nie patrząc na klawiaturę w czasie gry komunikować się z orkiestrą. Ale do czorta to nie była próba. I nawet zbyt głośne podśpiewywanie w Adagio było jeszcze do łyknięcia (kolejny szansonista-pianista). Ale to, że w TYM koncercie on grał sobie, a orkiestra sobie – trudno wybaczyć. Pomyśleć, że Bernstein wygłaszał speach przed wyjściem Goulda – ale jednak w końcowym efekcie słyszymy na płycie jakąś zwartą całość. Oraz szacunek Goulda do Brahmsa – o koncepcję można się spierać, ale o sam szacunek już nie. O drobiazgach takich jak praca nad dźwiękiem już nic nie powiem.
O ile po wspomnianym przeze mnie berlińskim recitalu na twarzy Lupu było widać zmartwienie, jakiś rodzaj wstydu – pomimo świetnie zagranego programu głównego – o tyle teraz na twarzy nie było niczego takiego. Nie bez kozery nie było żadnego bisu. Oczywiście musiałbym być na ostatnim z tej serii koncertów (grał je przez trzy dni), by stwierdzić czy to było jednorazowe wydarzenie, ale trudno mi uwierzyć, że nastąpiłaby jakaś zasadnicza odmiana. Chociaż jakże bym chciał.
Przynajmniej pierwsza cześć była czystą radością słuchania – III Symfonia Brahmsa. Haitink należy do tej starej gwardii, do której jak ulał pasuje to niemieckie określenie Kapelmeister. Jest to solidność, uczciwość, wierność tekstowi – gdy tak potraktować symfonie Brahmsa, mając taką orkiestrę – to piękno tej muzyki zniewala. I tu z pewnością nie zawiodłem się.
Nie wiem, czy dyndalstwo w takim przypadku można nazwać objawem zdrowia. Wydaje mi się, że przeciwnie 🙁 I że Haitink tak do niego powiedział pewnie dlatego, że wiedział, co mówi, bo w pełni normalne granie już jest temu pianiście niedostępne. Chciałabym się mylić…
Nie wiem, czy w ogóle głos profana w prześwietnym chórze dysonansu nie uczyni, ale… Fryderyk BYL osobny; także wobec przyjaciół z salonów i przyjaciółek z alkowy. Prawdziwiej byłoby napisać, że przyjaciół bliskich nie miał. Bawidamek i lew salonowy był jakoś tam autystyczny emocjonalnie. Jedyny wyłom, to rodzina. W listach zostało echo zniecierpliwienia na nachalne aplauzy (ale i żale, jeżeli takowych nie było). Powiedziałabym, że typ osobowości niesłychanie arystokratyczny, mimo niskiego urodzenia i koligacji. Sam był dla siebie jedynym punktem odniesienia.
Jaruto, to trochę nie tak. Miał kilku bardzo bliskich przyjaciół, z którymi korespondował niemal do końca życia – ale w Polsce. Tu był bardzo towarzyskim źwirzem, nawet czasami duszą towarzystwa. W Paryżu zdecydowanie zgorzkniał. Z czasem rzeczywiście stał się nie tyle autystyczny, co egoistyczny; strasznie się wysługiwał np. Wojciechem Grzymałą czy Julianem Fontaną, którzy byli na każde jego skinienie. O George Sand (przez pewien czas) nie mówiąc. Ja bym jego stopniowe zamykanie się kładła na karb nie tylko emigracji, ale i choroby – koncepcja, że cierpiał na mukowiscydozę, zdecydowanie do mnie przemawia, sądząc po opisach jego dolegliwości. A cierpienie, wbrew niemądremu powiedzeniu (wymyślonemu przez kogoś, kto nie cierpiał), wcale nie uszlachetnia.
Pewnie Kierowniczka ma rację, ale i ja mam rację – wielkich twórców nie należy oglądać ze zbyt małego dystansu; rzadko która wielkość takie zbliżenie wytrzymuje
Prawdę powiedziawszy to my tego pana już tylko wirtualnie, w wyobraźni możemy oglądać 😀
Ale i z listów czasami wyziera świadomość Chopina, że w instrumentalnym traktowaniu choćby wspomnianych Grzymały czy Fontany przesadzał. Przecież te jego instrukcje kupowania rękawiczek, spodni, dupereli do mieszkania – potrafił płachtę papieru zapełnić poleceniami tego typu. Co w nim było, że miast trzasnąć – wypełniali je do końca?
No właśnie, ciekawe…
Nie wiem czy wiedzą, ale koncert MM i SV z Julią w repertuarze rossiniowskim będzie jednak retransmitowany 7 lutego w Dwójce.
O! 😀
Naruszanie Chopka spiżu
krwi zaczyna się domagać
obdzieranie Go z prestiżu
i wmawianie, że łamaga…
Dalej tego już nie zniosę
łaźnię krwawą sprawię zaraz
choćby kto tu i jaroszem
wnet umieszczę go na marach!
Czyżbyśmy zaczynali sequel? 😉
Nie wiem, czy przypadkiem odpowiedź nie jest banalnie prosta.
To Liszt (wcześniej Paganini) wyprodukowali piedestały dla muzyków wirtuozów, który to patent działa do dziś. Inna rzecz, że każdy z nich ów piedestał opuścił był. Wracając do Fryderyka: gdy połączyć dandysa ze stygmatem geniuszu (i to na dwóch płaszczyznach: jako instrumentalisty i kompozytora), do tego o słabej konstrukcji fizycznej – to taki melanż działał i wówczas (ale nie wcześniej), i działa do dzisiaj. Pod tym względem – myślę – nie było to zdarzenie wyjątkowe i rzadkie. Wyjątkowy i jedyny oczywiście był tylko talent Chopina. Może się mylę, bo psycholog ze mnie jak z koziej (kozy to moja kolejna miłość)…, ale tak to jakoś czuję i postrzegam. Ale zawsze jestem gotów do edukacji, reedukacji. Podobnie jak do egzystencjii i ko… ńczę już. Bo mary tuż.
Dobranoc.
O 23:49 była odpowiedź na własne pytanie z 22:54, a nie PK z 23:40. 🙂
Domyślam się 🙂
Dobranoc 🙂
Dał nam Jerzy dwa patenty
na uznane dwa talenty
pierwszy patent to jest kiła
by muzyka piękną była
no, gruźlica ostatecznie
choć już dziś to lekko wsteczne
drugi patent to kobiety
i tu rację ma, niestety,
pełno było takich zdarzeń,
że choroba z babą w parze
idą zwykle, bo wiadomo,
że ta sua to pro domo…
skryję się już pod autarkią
zanim baby mnie rozszarpią…
Po co babom szarpać zeena
Gdy zeen nawet nie zaczyna?
Sam się przecież wyżej przyznał
Że zeń taki jest mężczyzna
Który sam się sobą zajmie
Zanim panią jakąś najmie
Nająć panią? Dobry Boże!
zeen i tego już nie może!
I do czego?
Satysfakcji
mieć nie będzie z takiej akcji
ni dziewczka ni chłopaczek
ale chetnie dziś zobaczę
co się zrobić da dla vesper,
może chociaż da burleskę
złożyć się z nas dwojga dzisiaj
chyba, że jej humor wysiadł…
Szarpie na szarpane rany,
Tutaj krętki, tam znów prątki,
vesper z zeenem rusza w tany…
Co to, kurczę za porządki?
Się po nocach wam zachciewa!
Widzę, że w robocie viagra…
Oj, będziecie cienko śpiewać,
jak tu PAK pobutkę zagra. 🙄
Szarpie na szarpane rany,
Tutaj krętki, tam znów prątki,
vesper z zeenem rusza w tany…
Co to, kurczę za porządki?
Się po nocach wam zachciewa!
Widzę, że w robocie viagra…
Oj, będziecie cienko śpiewać,
jak tu PAK pobutkę zagra. 😯
Zaraz, to humor wysiada na przystanku Schumann? 😯 Pobutka!
Dzień dobry.
Pani Kierowniczka pisze:
„… Ja bym jego stopniowe zamykanie się kładła na karb nie tylko emigracji, ale i choroby – koncepcja, że cierpiał na mukowiscydozę, zdecydowanie do mnie przemawia, sądząc po opisach jego dolegliwości. ..”
I jak na zawołanie coś znalazłem:
Vorlesungsreihe „Krankheit und Tod berühmter Persönlichkeiten”: Frédéric Chopin
Hayo Cölle spricht über Leben, Werk und Krankengeschichte Frédéric Chopins
czyli
W cyklu wykładów „Choroba i śmierć znanych osobistości”: Fryderyk Chopin
Hayo Cölle mówi o życiu, dziełach i historii choroby F. Chopina.
Wstęp na wykład był wolny dla szerokiej publiczności, odbył się równo rok temu (19.01.2009) o 17:15 Uhr w: Mainzer Klinikum, Hörsaal der Medizinischen Klinik, Bau 205, statt.
http://www.uni-mainz.de/presse/27287.php
He he, Łotr nie wpuścił mi Bobika, bo o viagrze było 😆
Wpuściłam, a teraz muszę jedno wyrzucić, tylko nie wiem, z którą kufą ❓
A pobutka akurat dziś łagodna i nie do cienkiego śpiewania 😀
Z którąkolwiek kufą wyrzucić, Pani Kierowniczko. 🙂
Ja nie skojarzyłem tego niewpuszczenia z niecenzuralnym słowem na v, tylko myślałem, że Łotr znowu tak sobie zdziwia i kolejny komentarz mi wpuści, jak to już bywało. Ale musiałem w tym kolejnym coś zmienić, bo zacząłby się czepiać, że się powtarzam, no to zmieniłem kufę. Nic nie pomogło, znowu nie wpuścił, no to sobie poszedłem. 🙂
Dzień dobry. Chętnie odstawię jakąś burleskę z zeenem, jak już się obudzę (to po pierwsze) i jak mi się uda wreszcie zrobić z migreną to, co sugerował Bobik(to po drugie). Tymczasem wyrażę wątpliwość co do mukowiscydozy Chopina. Nie żeby opis dolegliwości nie pasował, ale wydaje mi się, że trochę za długo żył jak na tak poważną chorobę i kompletny brak terapii poprawiającej jakość życia, czy zwalczającej powikłania bakteryjne.
he he, vesper lunatykuje (i tu powinna być kufa :cytt:, ale że takiej nie dowieźli, będzie taka 🙄 )
a poza tym, fajnego kolegę Bobika znalazłem 🙂
http://www.gigadivas.org/~pawprnts/chow3.jpg
Co za czasy! To już zwykła gruźlica nie wystarcza? Koniecznie sobie trzeba coś efektownego dokooptować? 😯
Znam go, Hoko. Nazywa się Chciał-Chciał. Jak był mniejszy i jeszcze nie farbował włosów, wyglądał tak 🙂
http://data2.blog.de/media/484/1216484_b86838a0a2_m.jpg
Czy mi się źle wydaje, czy jednak jakieś relikwie Chopkowe się ostały? Nie można by przeprowadzić jakiegoś zmyślnego badania, które by tę hipotezę potwierdziło lub wykluczyło, jeśli już jest aż takie ciśnienie, żeby się tym w ogóle interesować?
No, prawda, akurat mukowiscydoza jest chorobą genetyczną, więc chyba nie byłoby tak trudno odnośną mutację potwierdzić lub wykluczyć.
Bobiczku, czy to panda? 😯
O tej mukowiscydozie mówi się już od jakiegoś czasu:
http://www.roik.pl/czy-chopin-mial-mukowiscydoze/
W ostatnim „Przekroju” (nie znalazłam w necie) jest wywiad z prof. Wojciechem Cichym, który też obstaje przy tej hipotezie. Dlatego też lekarze chcieliby się dobrać do serca Chopina, ale nikt nie chce na to pozwolić – moim zdaniem słusznie. Jak w ogóle słyszę o tej nekrofilii, to mi się niedobrze robi 🙁
Ten kolega to Chciał-Chciał przerobiony na pandę. Bo oni z podobnych okolic. 😉
Nie wiem, czy dobranie się do relikwii tej nekrofilii właśnie by nie zakończyło. Bo by była jasność i nie byłoby już co robić ze sprawy sensacji.
Mnie też te patomorfologiczne dywagacje nieco zniesmaczają. Gdyby to jeszcze miało jakieś znaczenie dla interpretacji dzieła. Ale nie ma. W końcu co za różnica dla grających i słuchających muzyki Chopina, czy kompozytor zmarł na gruźlicę, czy na coś innego.
Właśnie, mnie też zniesmaczają i wcale akurat tego nie jestem ciekawa…
Dzisiaj dla odmiany obchodzę rok Roberta Sch. w postaci „Dichterliebe” czyli z Heinem w pakiecie. W ogóle jego fetować mi łatwiej, bo i więcej dobrej muzyki wokalnej na stanie. No i jeszcze i poczytać też jest co. Słowem: nie taki Robert biedny jak go malują 😉 Tak sobie obchodzę na zmianę i w epizodycznych porywach. A tak to jak zwykle i nieustająco rok Bacha, Haendla i Mozarta 🙂
A oto na co się wczoraj natknęłam: http://chopingame.pl/
Też uważam, że ważniejsze co miał w głowie niż w płucach.Jeszcze jedna rzecz mi się kojarzy z mojego zawodowego podwórka.Otóż te „duperele” co je dyktował Fontanie to są normalne opisy projektów wnętrz.Fontana był z dobrej rodziny włoskich architektów i w lot kumał o co chodzi,a dobry asystent w pracowni,to dar niebios /,he,he../ Wygląda na to,że projektantem Chopin też byłby niezłym.Te wszystkie jego listy do Fontany to dobry materiał na zgrabny doktoracik o „stylu chopinowskim”w projektowaniuy wnętrz.Wcale nie było to łatwe na tle tego co się wówczas wyrabiało w tej branży.Chopin jak zawsze cenił umiar i powściągliwość.Skoro ostatnio wszyscy „muszą” budować pseudodworki i wyposażają je w jakieś gdańskie gargamele,to może lepiej żeby to robili „po chopinowsku”,czyli z umiarem.Tylko ściągę by im podsunąć.
Łabądku, dzięki za tę uwagę. Chętnie spojrzę na te listy od wnętrzarskiej strony. Przez nieustający remont mojego mieszkania, złapałam bakcyla i bardzo mnie takie „michałki” ciekawią 🙂
W takim razie jako podbudowę teoretyczną,dającą pogląd na styl epoki polecam książkę wydawnictwa AMBER „Meble XIX wieku”,autor zbiorowy /jak u nas!/,wielu włoskich architektów.Dopiero na tle tego wszystkiego widać,jak dobry gust miał Chopin.Życzę udanych remontów,porad dla dywanika udzielam za darmo!
No i są przecież akwarele Kwiatkowskiego z mieszkań Chopina
Gdy cię robak za życia
Nie podgryza w jelicie
Będziesz może miał zdrowe
Ale nie twórcze życie
Bo bez kiły i suchot
Albo Dengue gorączki
Nie obudzi się geniusz
Choćbyś obgryzał rączki
Jedna tylko przypadłość
Choć nie boli, nie strzyka
Da ci szansę (w Toruniu)
Słynna p. polonica*
* plica polonica czyli kołtun
Bardzo ciekawe, łabądku, te uwagi wnętrzarskie 🙂 Może Fontana jako właśnie pochodzący z rodziny fachowców miał też przyjemność w realizowaniu gustownych projektów i dlatego tak chętnie w tym Chopinowi pomagał 😉
A Chopin Game pikna 😆
O, Passpartout zajrzala po dluższej nieobecności 😀
😀
Myślę,że Fontana miał to projektowanie w genach i ogólnie był sympatyczny,szkoda,że tak smutno skończył.Chyba po 1849 brakowało mu trochę tego chopinowskiego słoneczka,chociaż czasu z pewnością miał więcej.
No fakt, skończył bardzo smutno 🙁
Bardzo ciekawe wątki okołochopinowskie! A ja jeszcze z innej beczki:
Może ktoś będzie miał ochotę posłuchać, jak Julia Lezhneva śpiewała w Finlandii na konkursie im. Mirjam Helin w Helsinkach latem ubiegłego roku:
http://arenan.yle.fi/video/397674 (Julia mniej więcej od 16 minuty)
I jeszcze jeden: http://arenan.yle.fi/video/348412
Bardzo się cieszę, że jednak będzie retransmisja koncertu z Warszawy 😀
Jak tam prokuratura,jeszcze się nie odezwała?Bo jak poszło w parlament,to i śmieszno i straszno.
A jutro o 19.00 w Dwójce koncert wart uwagi, jeśli ktoś lubi śpiew średniowieczny: Ensemble Peregrina (szefową jest wszechstronnie wykształcona i świetnie śpiewająca Polka, Agnieszka Budzińska-Bennett) z pieśniami maryjnymi. Warto dodać, że dziewczyny właśnie zgoliły nagrodę Echo Klassik, w kategorii nagranie muzyki XVI/XVII wieku 🙂
Bardzo się cieszę. Agnieszkę pamiętam jeszcze z dawnych czasów Pieśni Naszych Korzeni 🙂 Mam ich płytkę, bardzo przyjemna.
Posłucham,szkoda,że mogę tylko w komputerze.
11 kwietnia dziewczyny wystąpią w S1 🙂
Super, jeśli tylko będę w Warszawie, to się udam 😀
Właśnie zobaczyłem program, który zagra Anderszewski w Warszawie.
I szczerze powiedziawszy mam wrażenie wystawienia się na zawietrzną. Gdy kupowałem bilet – podano tylko, że PA zagra utwory Chopina i Szymanowskiego. Po średnioentuzjastycznie odebranym przeze mnie jego koncercie w Wiedniu w listopadzie ub.r. zastanawiałem się dłuższą chwilę zanim zdecydowałem się jednak (przy zaporowej cenie przeważył argument reperturowy). I teraz czytam i… no nie. Połowa recitalu dokładnie taka sama jak w zeszłym roku w Łodzi:
– Schumana Gesänge der Frühe op.133 oraz Studien für den Pedal-Flügel. 6 Stücke in kanonischer Form op. 56 – ale w te drugie nie wierzę ani trochę, bo już widziałem je dwa razy w zapowiedziach, a ani razu w „produkcji”;
– LvB – Sonata As-dur op. 110 nr 31
– oraz dopiero co słyszana we Wiedniu V Suita angielska e-moll BWV 810 JSB.
Koniec i kropka – czyżbym idiotka? Wiem, swoboda doboru repertuaru. Mimo wszystko chciałoby się powiedzieć: ależ… Tylko komu?
Nu, ale PK będzie mogła za to „odrobić” zaległości z PA 😉
A jak już jesteśmy przy tych tzw. koncertach urodzinowych, to zapodam wieść hiobową. Tylko dlaczego mnie ona nie dziwi, i pewnie nie tylko mnie? Tak, tak – Martha 1 marca w Warszawie nie zagra. Zamiast niej będzie Ohlsson, co trochę nie jest to samo… 🙁
Ale podobno obiecała przyjechać w sierpniu. Więc teraz trzeba jej znaleźć termin w ramach ChiJE 😀
No i oczywiście będzie na Konkursie i zagra z Freire. Tfu, tfu. Tego odwołać nie powinna.
Zastanawiałam się przez moment nad tym kwietniowym Anderszewskim, ale ponieważ terminy mi troche nie pasowały, to przeprowadziłam ze sobą wewnętrzną rozmowę i wyszło mi, że: aż tak ciekawa Chopina według pana PA nie jestem, znam z nagrania i wystarczy, poza tym i tak nie wierzę, że tego Chopina zagra, a jeśli nie zagra Chopina, to zagra plus minus to co w Łodzi, bo ostatnio wszędzie to grał (no i koncert Bartoka, ale to w Wawie, to miał być recital) Czyli doszłam do konkluzji, to że to i tak kwaśnie winogrona. A teraz mogę sobie powiedzieć „a nie mówiłam” i poklepać się po plecach.
Wobec tej wieści hiobowej moje utyskiwanie jest zawracaniem głowy.
A ja mam już kupiony na Marthę i Nelsona bilet do Wiednia w marcu – będą nie będą – oto pytanie?
Julcia w tym Rachmaninowie troszkę – jak na mój gust – za bardzo prześlizguje się po tekście. Ale ona i dyrygent – śliczni bardzo oboje.
Vesper: raczej „lutowym” PA.
Ja rozumowałem (jak widać naiwnie), że skoro napisano, co napisano, a resztę tłucze już tak długo, to zaryzykuję – bo może jednak zagra co napisano, itd. Kolejne przemyślenia poddam inwersji i może wyjdę na rozumnego.
Tak, teraz patrzę, że rzeczywiście luty. Dlaczego tak mi się utrwaliło, że w kwietniu? Ale w lutym z terminami jeszcze gorzej. Nic to.
W Łodzi w tym roku podobno też ma być, tak, jak w zeszłym. I nie będzie grał Chopina.
Czy mi coś na oczy padło, czy na stronie FN nie ma żadnej wzmianki o tym recitalu w lutym?
Na stronie FN nie ma, bo nie mają zwyczaju spieszyć się z wrzucaniem koncertów innych organizatorów 👿
A wracając do wcześniejszej (przy okazji Lupu) kwestii podjęcia decyzji: kiedy wycofać się z czynnego życia koncertowego – podobno Zimerman zapowiedział wycofanie się z występów publicznych w 2011 roku. I to – przy wszystkich jego dziwactwach – gdyby się potwierdziło – też byłoby wieścią jeżeli nie hiobową, to z pewnością niewesołą.
Tu jest o koncertach jubileuszowych:
http://pl.chopin.nifc.pl/chopin2010/main/page/id/995
Dziwne z tym Zimermanem, ale po jego ostatnich zachowaniach może trochę mniej dziwne…
W Londynie ma grać 22 lutego (a 1 marca Pollini) i juz się martwią, czy aby rzeczywiście zagra…
FN nie swoje imprezy (a tak m.in. traktuje koncerty urodzinowe) w ogóle nie zamieszcza na stronie internetowej. I w tym uporze są konsekwentni, impregnowani i zabetonowani. Nie wiem tylko kim są ci „oni”, którzy o tym decydują. To już np. FK od roku czy dwóch w końcu zaczęła zamieszczać informacje o nie swoich imprezach. Może kiedyś doczekamy tego iw FN?
No jak to kto, dyrekcja poprzez szefa działu promocji 👿
Idę spać wrzuciwszy nowy wpis. Dobranoc!
Jeśli ten inny organizator to NIFC, to na jego stronach też nic nie ma 😯
Przecież podrzuciłam linkę o 00:50 😯
Zdaje się, że w ogóle KZ zaczyna turę we Włoszech – jak tam się pojawi, to pewnie i dojedzie do końca. Pani Teresa może wybierze się na niego 1 marca w Paryżu i coś napisze – chociaż ostatnio, a właściwie od dłuższego czasu jest bardzo, bardzo milcząca. Pozdrawiam Panią, pani T.
No tak, czyli jednak coś mi na oczy padło 😳
Tereska jest bardzo zajęta Rokiem Ch. (gra bardzo ciekawy program „Hommage a Chopin” utworów poświęconych Frycowi, zupełne cymelia jakieś) oraz Mamusią, która u niej gości. Obiecała, że się odezwie, ale jakoś pewnie wciąż kiepsko u niej z czasem. Za to ma być w lutym w Polsce i już się cieszę na kolejne spotkanie 😀
Domykając kwestię KZ – 8 lutego gra we Florencji, a 10 w Rzymie – powinny być wówczas już pierwsze „rezonanse”.
No to się wyjaśniło z panią T. Tak podejrzewałem, że oddana Frycowi bez reszty (przepr za fratern).
Dobranoc.
Och, jak milo, ze ktos o mnie jeszcze pamieta. A juz myslalam, ze nikt mnie nie kocha, nikt nie lubi.
Zajetam, tak. Jak wyszedlemk zajentyk, ale przede wszystkim glowa nie nadaza, wiec kiedy stwierdzilam, ze nie nadazam za blogiem, poddalam sie walkowerem. Blad w sztuce.
A nawet zaczelam pisac tak pieknie zalosna arie wypadajacego fortepianu… zaczynajaca sie od slow Leci piano z okna i… zadzwonil fortepian.
A jezeli jeszcze mozna o Chopinie, to takie cymelia z wydanej ostatniu ksiazeczki o nim, piora Eigeldingera:
Jean Jacques Eigeldinger
Frédéric Chopin
Fayard/Mirare 2003, éd. XI 2009
Oblicza mitu
Chopin…
• Fortepian uczłowieczony
• Bard zniewolonej Polski (Polonez op.53, zwany « heroicznym »
• Wizjonerski powstaniec (Etuda op.10 n.12, « rewolucyjna »)
• Zakochany, odrzucony przez przyrzeczoną narzeczoną (Walc op.69 n.1, « pożegnalny »)
• Wiotki towarzysz « skandalicznej » George Sand ; epizod Majorki (Preludium « deszczowe » op.28 n.15) ; obowiązkowe porównanie z kochankami z Wenecji : Musset-Sand
• Autor pseudo-listów, momentami świńskich, adresowanych podobno do pięknej hrabiny Delfiny Potockiej
• Gorączkujący gruźlik, zawsze na granicy śmierci, przedmiot zazdrosnej opiekuńczości
• Smętny twórca najsłynniejszego na świecie marsza żałobnego, poddanego niezliczonym przeróbkom wszelakiej maści (ps. Znalazłam nawet jedną, którą wykonuję – w rytmie mazurka)
• Elegijny kompozytor nokturnów i Etiudy op.10 n.3 zwanej « smutkiem », ozdób wybranych salonów,
• inkarnacja rubato ukochanego przez młode pensjonariuszki
• ulubiony kompozytor « lwów » fortepianu ze schyłku wieku, którzy wydają go na pastwę histerii publiczności
• dekadencki poeta chloroz i newroz
• sekretny i ponury artysta tajemnicy, niewypowiedzialnego i schyłkowego
• niematerialny sylf, anielska inkarnacja duszy, która gra na fortepianie (Balzac, Berlioz, Custine)
• Człowiek przybyły z innego świata, typowa reprezentacja uchodźcy – odcięty od rodziny, od świata młodości i od « zielonego raju dziecięcych miłości », ten, o którego niepokoi się z oddali starzejąca się matka « o to drogie dziecko, samo na ziemi dalekiej, tak chorowite i tak uczuciowe » (Correspondance de Frédéric Chopin, III, p. 151-152)
• Ten, który tak naprawdę czuje się inny aż do szpiku kości « anielski duch rzucony na ziemię w zmaltretowanym ciele, by dopełnić na niej tajemnego zbawienia », według Solange Clésinger-Sand (« Frédéric Chopin. Souvenirs inédits », Revue musicale de Suisse romande, XXX/5 (hiver 1978), p. 226)
• Ten, u którego « uczucie nostalgii wywodziło się z daremnej walki wywołanej przez energię myśli przeciw słabości materii » (Hiller)
• On, cudzoziemiec, pielgrzym beaudelaire’owskiego pochodu, który śpiewa swą nostalgię z najgłębszym bólem, z najgłębszą słodyczą.
Ileż jeszcze wizerunków, by « rozmarzyć pewnego wieczoru ludzkie szare komórki » ?
Pani Tereso,
oprócz samoistnych smaczków przytoczonych postaci mitu bonusową rozkoszą jest porównywanie Pani przekładu z przekładem z polskiej edycji tej książki (Renata Pragłowska-Woydtowa). 🙂
Pozdrawiamy gorąco skuci mrozem.