Zjawisko MacGregor
Dobre kilka lat temu wystąpiła w Warszawie, w sali kameralnej Filharmonii Narodowej, niezbyt zapełnionej – mało kto wiedział wtedy, kto to jest. Parę lat temu grała też we Wrocławiu. Dziś, myślę, wiadomo tu o niej nieco więcej, choć wciąż za mało. Joanna MacGregor to osobowość dużego formatu, i to na wielu polach. Jest pianistką wszechstronną, grającą zarówno Bacha (na YouTube najwięcej jej nagrań WTK), jak jazz, ale przede wszystkim współczesną muzykę fortepianową. Założyła własną wytwórnię płytową SoundCircus, gdzie wydała już szereg płyt (wcześniej nagrywała dla Collins Classics). Wydała też serię książeczek edukacyjnych dla dzieci. Od pięciu lat jest szefem artystycznym szacownego festiwalu w Bath, prowadzonego swego czasu przez Yehudi Menuhina; tutaj jej osobista zapowiedź tegorocznego festiwalu, który się odbył i na którym, jak widzimy, swoje miejsce miał Chopin, tutaj jeszcze o szefowej.
Co jest dla niej charakterystyczne, to otwartość dla każdej muzyki, gotowość do łączenia różnych gatunków i umiejętność udowodnienia, że w każdym z nich są rzeczy nie tylko wartościowe, ale i fascynujące. To pianistka ogromnie kreatywna, z bardzo osobistym podejściem do wykonywanych utworów, a przy tym bardzo dynamiczna, energetyczna, niemal drapieżna. Muzyka XX wieku jest z pewnością jej bazą. Gdy gra piekielnie trudne utwory Charlesa Ivesa, Conlona Nancarrow czy Frederica Rzewskiego, jest to absolutnie naturalne, nie zauważa się technicznych trudności. Z jednakową pasją gra tę muzykę i repertuar Jobima czy Piazzolli – tego ostatniego pięć utworów zagrała we własnej transkrypcji, jak najdalszej od banału. Miała dziś trudne zadanie – było gorąco (choć namiot był klimatyzowany, i tak duchotę dało się odczuć), ale nie miało to widocznego wpływu na jakość gry, a ostatnimi fragmentami Piazzolli wręcz rozgrzała publiczność dodatkowo. Na bis zagrała pierwszą Gnossienne Erika Satie, trochę za szybko, jak na mój gust, ale subtelnie i lirycznie.
Trochę podobną rzecz zrobił w poniedziałek paryski Amerykanin Jay Gottlieb, mieszając XX-wieczną muzykę „łatwiejszą” (Satie, Debussy, Ravel, Poulenc), wędrując poprzez mniej znanych Charlesa Koechlina i Federico Mompou, bardziej awangardowych Maurice’a Ohanę czy Franca Donatoniego, do kulminacji, jaką był Makrokosmos George’a Crumba. Potem były różne bluesy, ragtime’y i tanga, ale kompozytorów poważnych, jak Paul Hindemith, Erwin Schulhoff, Aaron Copland, wreszcie współczesna japońska twórczyni Karen Tanaka (Techno Etude No. 2). Jedną rzecz zrobił niepotrzebnie: pomiędzy te grupy utworów, po Crumbie, wcisnął pierwszą część Koncertu kolońskiego Jarretta, którą ktoś pracowicie zapisał. To trochę było bezsensowne: muzyka bez wątpienia oparta na improwizacji i odgrywana z nut (choć nieźle). Zważywszy też długość, był to niekonieczny punkt programu. Co nie znaczy, że muzycznie gorszy – przeciwnie, można było docenić, jak dobra to jest muzyka, że nawet przy odgrywaniu z nut nie traci swojego charakteru.
Oba te koncerty miały wspólny rys: założenie, by pokazać, jak wszechstronna jest muzyka XX i XXI wieku i że w gruncie rzeczy nieważne, z jakiej przegródki ją się bierze, byle była dobra. I dobrze wykonana.
Komentarze
Joannę McGregor pamiętam z filmu o Bachu, gdzie (współ)opowiadała o jego muzyce, grając od czasu do czasu. Bardzo zresztą przekonująco 🙂 (Ale jakąś drapieżność też dało się wyczuć.)
Rzeczywiście, jej sława jakby stopniowo i konsekwentnie się rozlewała. I bardzo dobrze, w przeciwieństwie do paru innych rozlewisk!
Pobutka (trochę poskładna byle jak, ale trudno… przynajmniej Bobika nie podrapie).
WTC wolę trochę mniej masywne – ale Suity Francuskie w nagraniu MacGregor bardzo mi się podobają 🙂
Takie dwa bieguny: rozlewisko sławy MacGregor i Dom nad rozlewiskiem.
Związanie z Bath jest bardzo znamienne. To miasto królewskie, a to za sprawą dodawania do wielu miejscowych instytucji określenia Royal. Royal Bath Hotel, Royal Bath and West England Society czy Royal Bath and West England Society Showgrounds. To ostatnie brzmi bardzo dumnie, a są to tereny wystaw rolniczych pod miasteczkiem Shapton Mallet, na których mieliśmy kiedyś przyjemność gościć.
W Bath mieszkała Jane Austen, a mieszka Nicolas Cage. Tu powstał zespół Tears for Fears. W ogóle miasto urocze i jak stworzone do muzyki fortepianowej i nie tylko fortepianowej.
Niewiele ponad 150 km od Londynu i 20 od Bristolu. Blisko Wells i pieczary Cheddar. Nie tak daleko do Oxfordu przez Stonehedge, a rzeką można dotrzeć do Stratfordu. Tyle skojarzeń z panią MacGregor.
Nigdy tam nie byłam – ze zdjęć widać, że jest pięknie.
Niestety Suit francuskich w wykonaniu Joanny MacGregor nie słyszałam. Na filmikach na YouTube są właśnie jej WTK z komentarzami.
Wczoraj córeczka kupowała kolumny. W pierwszym sklepie oferującym sprzęt Tonsil bardzo uprzejmy pan powiedział, że bez płyty nie mamy, co przychodzić, bo bez przesłuchania tej samej płyty w kilku sklepach na różnym sprzęcie nie mamy prawa podjąć decyzji. Przyniosłem z samochodowego odtwarzacza płytę Bird & Diz i pan z uznaniem stwierdził, że to jest to, co rzeczywiście pozwoli ocenić testowane kolumny. Nigdy nie myślałem o płytach pod tym kątem.
Lecę na nasiadówkę i pozdrawiam
Pan ma rację, że są płyty lepsze i gorsze do tych celów 🙂
Miałem ja kilka lat temu „fazę” na Ivesa i wtedy słuchałem 1 Sonaty w wykonaniu Joanny ale już wszystko zapomniałem i muszę sobie odświeżać – idę szukać tej płyty.
Ponieważ wróciłem z wakacji to zaraz będzie chłodniej. Zresztą na wyspie Krecie, gdzie przebywałem było gorąco ale nie „nieziemsko gorąco”. W telewizji kreteńskiej najczęściej można popatrzeć na takie występy jak np.:
http://www.youtube.com/watch?v=ppCtVhUZ5Uw&feature=related
lub wersja żywsza:
http://www.youtube.com/watch?v=llHfRMMv00A&feature=related
Mała zatem pamiątka z wakacji:
Mistrz gry na lirze z miasta Chania
Wpadł na pomysł nie do wytrzymania
Zapuścił pazur sobie po kryjomu
Taki jak lirnicy z Retymnonu
Na palcu co zbędny jest do grania
Kompozytor znany z Heraklionu
Fascynował się dźwiękiem dzwonu
A jednak na dzwony nie pisał wcale
Bo talent mu się stopił w upale
No i brak w Heraklionie karylionu
Pozdrowienia dla Kierownictwa oraz psa Bobika, który na Krecie miałby wyraj – kotów do gonienia mnóstwo niektóre bardzo nachalne na owoce morza zwłaszcza.
Co do testowania sprzętu chciałbym jedynie przypomnieć definicję audiofilii „jest to choroba objawiająca się tym, że muzyki używa się do odsłuchiwania wzmacniacza”
Kiedyś też było ściganie się na kolumny, z tym, że swego czasu to były wielkie szafy (mój przyjaciel, adwokat z Krakowa, meloman i audiofil, ma takie, które zawalają pół pokoju, zbudowane na zamówienie), teraz już chyba jednak i mniejsze są dozwolone 😉 Nie wiem, nie jestem audiofilem.
Jeżeli pobutka łagodnie drapie po brzuchu czy za uszkiem, to psy nie mają nic przeciwko. 🙂
Maciasie, to nie ten przypadek. Środki zarówno niedawno na wzmacniacz jak i obecnie na kolumny były bardzo ograniczone, ale tym bardziej dysponując małymi środkami ważne było, aby tych środków nie wyrzucić w błoto. I rzeczywiście ta płyta bardzo w tym pomogła. Mogła córeńka wydać 2,7 tys złotych za sprzęt (5 kolumn) prawie identyczny z tym, za który zapłaciła 1900, w tym 32 m kabla. Mogła też wydać 1300 zł za sprzęt prawie równej jakości, ale o nieco mniej dynamicznym brzmieniu, dla niektórych brzmiący lepiej. To lepsze brzmienie to chyba dla miłośników tzw. „pościelówek” i w ogóle muzyki łatwej i przyjemnej. W każdym razie nabyty sprzęt na pewno nie był sprzetem dla audiofila.
A audiofila prawdziwego znam. Już o nim pisałem kiedyś. Przegryfa płyty na studyjnego telefunkena i dopiero odsłuchuje. Co odsłuchuje? Telefunkena oczywiście, bo szuka tego, czego nie słyszał z płyty, a więc ukrytego ciepła dźwięku.
Kolumny przednie to Klipsch F1, które są na pewno z niskiej półki, ale ze skromnym wzmacniaczem grają nieźle.
W garażu stoją 2 kolumny synka, który średnio raz na 2 miesiące używa ich gdzieś tam. Ważą po 160 kg.
Oho…
Ja już kiedyś pisałem, że audiofil nie słucha muzyki, tylko sprzętu.
Płyta do odsłuchu może być dowolna, ale:
Kupujący musi ją bardzo dobrze znać, żeby móc stwierdzić, czy na danym sprzęcie mu się podoba, czy nie.
W zależności od rodzaju słuchanej muzyki, na pewno warto jako płyty testowe przynieść ze sobą coś na fortepian solo i coś, gdzie na pierwszym planie jest głos ludzki naturalny (Fitzgerald czy Fischer-Dieskau – nieważne).
Gostku, na płycie Bird & Diz słuchaliśmy utworów, w których solówki fortepianowe były znaczące i rzeczywiście były bardzo znaczące dla oceny. Z głosem wyszło gorzej, bo miałem ze sobą także płytę Mudy Watersa, ale okazała się kiepsko nagrana. Tu wypadało wszystko odwrotnie. Na najgorszych kolumnach grała najlepiej, bo niedoskonałości nagrania były maskowane. Na moim sprzecie samochodowym w ogóle tych niedoskonałości nie zauważałem.
Przeciągnąłem boczny wątek dalej niż to mogłem przewidywać. Ale już się wyłączam. Jadę do szpitala (służbowo).
macias1515 o 10:16 wrzucił dwa linki i poczekał, bo ja przemieszczałam się do firmy 🙂
Też mi się zdarzyło być na Krecie w lipcu i nie był to dobry pomysł – upał był niemożebny. Ale miło wspominam dzień odświeżenia, kiedy wybrałam się na wycieczkę do wąwozu Samaria – przepiękne widoki. Niestety nie robiłam jeszcze wtedy zdjęć. A w ogóle trafiłam pechowo, bo biuro podróży, które zresztą zaraz potem upadło, zamiast hotelu dało nam kwatery prywatne, gdzie nijakiej ochłody ani klimy nie było, nawet w nocy można było się udusić, a kiedy się otwierało okno, śmierdziały i chrumkały świnki i – przede wszystkim – cykady tak dawały czadu, że uszy świdrowało. Ja na szczęście wzięłam zatyczki, więc jakoś zasypiałam, ale rodzina się męczyła 👿
Miła jest Chania i Rethymnon, Heraklion mniej, a już to, co Angole zrobiły z Knossos, to woła o pomstę do nieba
Samaria wspaniała – nie byłem dotąd w tak wysokich górach bez śladów rzeźby lodowcowej – górotwór przecięty na kilkaset metrów i widać wszystkie uformowania wapienia itd – warto się tłuc kilkanaście km w upale a na finał kąpiel w Morzu Libijskim i rejs do Sfakii. Kreta w lipcu wspaniała pod warunkiem wcześniejszego dogłębnego researchu i unikania większych miast na dłużej niż na kilka godzin – ja byłem „we wiosce” z bardzo wspaniałą atmosferą. Pogoda dopisała – gdy w Polsce bylo 35 – na Krecie tylko 28-29 C i do morza blisko – bajka – życzenia Bobika się spełniły – dlatego że szczere i że za nie nie dziękowałem :-))
Knossos nie czepiałbym się – bo czym innym jest rekonstrukcja Biskupina przez prof. prof. Kostrzewskiego i Rajewskiego z lat 30-tych ? Tak wyglądała archeologia naukowa w XIX i I poł. XX wieku po prostu. Można się pośmiać z pałacu sprzed 3500 lat z luksferami szklanymi i elementami żelbetowymi udającymi drewno cedrowe ale dzięki temu coś możemy spróbować zrozumieć z tego wszystkiego. Największe wrażenie zrobiła na mnie droga królewska – najstarsza droga w Europie i w dodatku równiejsza od wielu polskich – a jej prof. A. Evans nie rekonstruował tylko odkopał i tyle 🙂 W Knossos jest też najstarszy teatr – zaraz kolo drogi zresztą. A jak w nim śpiewali to może i najstarszy teatr operowy …
Stanisławie – uwaga nie dotyczyła ani Ciebie ani Córki – tak mi się skojarzyło na marginesie. Dobry konsument to świadomy konsument. Ja np. używam do testowania sprzętu japońskiego zremasterowanego tłoczenia CD „Black Market” Weather Report bo mam ją „w kręgosłupie” a i różnic dynamicznych jest w tych nagraniach sporo – ale to zawsze każdy musi sam. W końcu jest zawsze bardzo wiele zmiennych przy doborze nagłośnienia.
Kto po relacji Maciasa podziękuje za jakiekolwiek dobre życzenia, sam sobie będzie winien. 😈
Na owoce morza ja też jestem łasy, nawet okropnie (Kierownictwo świadkiem), dlatego nadmorskie koty gonię ze szczególną zajadłością. Nawet nie z niechęci gatunkowej – konkurencja i tyle. 😉
A w Knossos tradycja nie ginie, o czym świadczy ta relacja:
Zubożała comtessa z Knossos
przybywała na rauty bosso,
lecz nie pieszo , w pyle, skwarze,
tylko – jak tradycja każe –
własnoręcznie w lektyce się niossąc. 🙂
Skoro Państwo Melomaństwo lubi limeryki, to pozwalam sobie podrzucić Wam kilka limeryków muzykalnych. Napisałam je kiedyś dla synka (jeszcze był synkiem, nie synem), bo twierdził, że nie ma rymu do słowa „skrzypek”.
Pewien skrzypek z okolic Jastrzębia
talent ma oraz serce gołębia.
Przed koncertem ów skrzypek
zjada zawsze oscypek
i w ten sposób natchnienie pogłębia.
Powiadali o skrzypku z Trzemeszna,
że uroda u niego pocieszna.
Zdenerwował się skrzypek
i wyjechał do Lipek,
do Wąbrzeźna, Paryża i Leszna.
Widział kiedyś skrzypek w Pacanowie,
jak typ jakiś walił żonę po głowie.
Zorientował się skrzypek,
że parszywy to typek,
co w łeb wali, a słowa nie powie.
Świadkiem był pewien skrzypek w Grajewie,
jak peklował rolnik świnię w zalewie.
Bardzo przejął się skrzypek
i poradził mu, by pek-
lował ją przy winie i śpiewie.
Znano kiedyś skrzypka z Tarnopola,
co nie lubił gorzały ni jabola.
Jako Żydek ów skrzypek
uwielbiał gęsi pipek,
który żarł z truskawkami prosto z pola.
Żył kiedyś skrzypek w Nepalu,
co stale przebywał w szpitalu.
Pod naporem legł skrzypek
ódr, szkarlatyn i grypek.
Jeden wirus – i już było po balu.
O, jeszcze jeden skrzypek mi się pęta, ale już bez rymu do się.
Widziano raz skrzypka z Pasłęka,
co tak grał, aż odpadła mu ręka.
Drugą oddał do prania,
lecz nie zaprzestał grania
i rzępolił Bacha, Liszta i Pulęka.
Ten rym jest jeszcze lepszy. 🙂 Nawet mi się kojarzy jeden skrzypek, ale on raczej nie z Pasłęka.
I jeszcze chciałem powiedzieć, że przeczytałem Poemat i że Bobik wielkim poetą jest.
😳
Nisiu, limeryki o skrzypku cudne. 😆 Szapo z basem. A, może nawet jeszcze pół basa dorzucę, bo pora taka, że można by zdrowie Autorki wypić. 🙂
Dzięki, Bobiku, dzięki! Beta i Szanta kazały Ci serdecznie pomachać ogonem. Ogona nie mam, więc macham łapą przednią!
A ja wlasnie odsluchuje jazzowy koncert z festiwalu Argerich z dwojki z 13-go lipca z tak zwanymi mieszanymi uczuciami. Mysle, ze trzeba miec super talent, zeby wykonac jednakowo swietnie jazz i powazke. Zapewne sa takie osobistosci, ale ochota z jaka porywaja sie artysci klasyczni na jazz czy pop jest w wiekszosci wypadkow pozalowania godna i chyba swiadczy o niedocenieniu obcego gatunku.
Pilnuj szewcze kopyta?
Szukałem jakiegoś skrzypka z Pasłęka, czy Pacanowa, rzępolącego Lista. Niestety, porannie znalazłem tylko skrzypkinię rzępolącą Listę Schindlera na pobutkę…
Raz pewnej skrzypkini z Hameryki
Brak talentu pomieszał szyki
I zamiast grania Liszta
Pozostała jej Lista
Schindlera, i w tej Liście byki…
Oszkalowałam panienkę, bo tak mi wyszło z rymu, ale aż tak tragicznie nie gra, tylko kiczowato. No bo też i kawałek taki.
Dzień dobry! Wreszcie można tu odetchnąć. Czego i Wam życzę 😀
NTAPNo1 – fakt, żeby ktoś tak samo dobrze wykonywał jazz i poważkę, to rzadko się zdarza, a nawet jak się zdarza, to jest dyskusyjne, jak u Jarretta. A kto grał jazz na tym festiwalu, ciekawam…
A w limerykach Nisi najbardziej mnie rozczulił rym (i pisownia) Pasłęka-Pulęka 😆
Chciałem zgłosić zdanie odrębne – był jeden zawodnik bezdyskusyjny – Friedrich Gulda.
Nisia rządzi czyli rulez jak pisze młodzież 😆
No to niech będzie Friedrich Gulda. Choć on taki pośrodku jest… tzn. to nie tyle jazz, co jazzawa konfekcja, ale bywa przyjemna.
http://www.youtube.com/watch?v=m017xsXZTNc&feature=related
Ciekawostka, Zawinul też nosił taką czapeczkę. Czyżby austriacka moda? Ale przez pewien czas nosił też coś takiego Richter 😉
Znał swoje miejsce w szeregu – takiej muzyki coś jakby ostatnio się nie słucha już (o jazzowym wczesnym Guldzie myślę – to może bardziej za konfekcję uchodzić). O ambitniejszym wykonawstwie – linki poniżej – bo ja bardzo lubię taki jazz z dojrzałego Guldy (przy okazji też z Zawinulem):
http://www.youtube.com/watch?v=toZdvTBMvOk&feature=related
albo:
http://www.youtube.com/watch?v=0QplmRgXVr0&feature=related
Płyta z częścią tego materiału ukazała się pod tytułem Life in Munich 1989 Gulda/Hancock/Zawinul.
A czapeczki to (chyba) na znak solidarności z czarnymi jazzmanami – muzułmanami. Nakrycia głowy wśród jazzmanów to też trochę z braku włosów (Ptaszyn mówi o tym otwarcie, Stańko trochę mniej) 🙂 Gulda był łysy zresztą od młodości.
Natomiast Richterem to jestem zaskoczony – właśnie przekartkowałem biografię Richtera Wadima Mogilnickiego i jest tam Richter w berecie, w uszance, nawet w peruce jako Liszt (wiadomo – do filmu) ale w tiubitiejce nie ma – wot siurpryz…
Właściwie nic ważnego, ale trafił mi się satanistyczny kod 666f i chciałem wykorzystać. Co znaczy to f? Diabli wiedzą. 🙂
Najpewniej 😉
macias1515, ja osobiście na własne oczy widziałam Richtera w czapeczce, w Filharmonii Narodowej. Wiele, wiele lat temu, ludzie tyle nie żyją. To chyba wtedy tak grał Schumanna, a zwłaszcza Prokofiewa VII Sonatę, że szczęka mi opadła z hukiem.
A tę biografię Richtera to gdzieś można dostać? 🙂
Tu bez czapeczki, ale z tym Prokofiewem. Finał od 6’29”. Kiedyś tu o tym już mówiliśmy: w tej części nie trzeba pędzić, jak wielu to robi – to ma kroczyć jak machina nieubłagana i okrutna:
http://www.youtube.com/watch?v=aRC54r5q8xs&feature=related
Jeszcze teraz ciarki mi chodzą, jak tego słucham.
Tym wzorem kieruje się też Sokołow:
http://www.youtube.com/watch?v=Azo68LgdqTQ&feature=related
To może znaczy że solidaryzował się Richter z ludami Kaukazu… W ZSRR bywały takie „fazy” popularności różnych dziwnych rzeczy i na przełomie lat 70 i 80tych była faza na tiubitiejki. Wcześniej na rubaszki ludowe itd.
Biografię Richtera można było kupić jak kiedyś w Łodzi w księgarni Światowid był dział rosyjski większy – wyd Ural Ltd 2000 Czelabińsk (ss 345 w tym indeks, kalendarium, zestawienie repertuaru). Sam Mogilnicki to chyba meloman amator bo inżynier, ale całą prasę radziecką i film Monsaigeona w bibliografii daje. Jeśli to dla Pani Kierowniczki interesujące – to proszę o sygnał – mogę jedynie sporządzić kopię i przesłać bo największa księgarnia rosyjska internetowa Biblio-Globus nie ma tego w katalogu dostępnych książek.
A nawiasem chyba ciekawsze dużo pamiętniki Richtera kosztują 116 dolarów. No ale to jest 800 stron bez mała
http://www.biblio-globus.us/description.aspx?product_no=9400814#
Na Amazonie wysokie notowania ma nowa ( z kwietnia tr) biografia napisana przez Karla Aage Rasmussena.
ad Wielki Wódz 2010-07-24 o godz. 13:07:
No, „f” jest szóstą literą alfabetu, więc kod jak najbardziej w porządku. Uważałbym na Twoim miejscu… jeszcze ten upał piekielny…
Program i wykonawcy:
Festiwal Il Progetto Martha Argerich w Lugano – koncert finałowy (Audytorium RSI, 1.07.2010)
Cole Porter (opr. David Miller) Anything goes, You’re the top, I’ve got you under my skin, Night and Day, Duke Ellington (opr. David Miller) Sophisticated Lady, Caravan, In a sentimental mood, It don’t mean a thing if it ain’t got that swing, George Gershwin (opr. Jascha Heifetz, David Miller, Percy Grainger) Summertime, My man’s gone now, It ain’t necessarily so, Bess, you is my woman now, A woman is a sometime thing z opery Porgy and Bess; Fantazja na tematy z opery Porgy and Bess; Leonard Bernstein (opr. John Musto) Tańce symfoniczne, Maria, A boy like that, America z musicalu West Side Story, Jerome Kern Smoke gets in your eyes.
Wyk. Muriel Bruno – sopran, Albane Carrère– mezzosopran, Fabrice Pillet – baryton, David Miller, Alexander Gurning, Lily Maisky, Stephan Zind, Myriam Farid, Walter Delahunt, Eduardo Hubert, Gabriele Baldocci, Gabriela Montero – fortepian, Ivry Gitlis – skrzypce
No wlasnie, jezeli wyliczamy tych co umia to moze jeszcze Bernstein?
Ale w druga strone to tez sie stosuje – patrz Nessun dorma uparcie wykonywana przez Arethe Franklin…
Dziwny zestaw. Większości nazwisk nie znam, może jeszcze nieznani? Ivry Gitlis – myślałam, że już dawno zawiesił skrzypce na kołku (lata temu słyszałam go tutaj i fałszował na potęgę). Osobnym rozdziałem jest Gabriela Montero – ona na pewno potrafi. W kazdym razie osobowość.
macias1515 – to mogła być ta „faza”, bo to było gdzieś w latach 70. Co do lektur – wszystko wygląda nader zachęcająco… ale kiedy to czytać 🙁 A propos zapisków Monsaingeona, znalazłam audycję p. Riegera (jak dobrze, że te archiwa nieboszczki polskiej sekcji RFI ciągle wiszą w sieci):
http://www.rfi.fr/actupl/articles/122/article_9993.asp
Na jakimś zdjęciu widziałem Richtera w tej czapce, ale nie mogę teraz tego znaleźć. Co do książek o wielkim Sviatoslavie to już od dłuższego czasu szykuję się na pozycję pana Monsaingeon, ale jakoś nie mogę zamówić (jakoś tak wychodzi). Jedynie udało się mi ‚ściągnąć’ taką oto książkę: http://www.trovar.com/str/books/delson.html w pliku Worda.
Niestety moje znajomość rosyjskiego wynosi 0 🙁 ale chociaż mam dzięki temu motywację do przyszłej nauki! 😀 Co do samego Richtera to największą bolączką mojego życia jest brak możliwości usłyszenia jego koncertu na żywo… niestety
Ja swego czasu całkiem nieźle znałam rosyjski, teraz trudno mi powiedzieć, bo nader rzadko używam. A języków zawsze warto się uczyć, żałuję, że nie douczyłam się niemieckiego, a mój angielski też murzyński jakiś… 🙁
Stara ta książka, z 1961 r. 🙂
Ja miałam szczęście na żywo ze trzy-cztery razy. Ostatnie występy warszawskie były niesamowite – wtedy już kazał przyciemniać salę, ze światełkiem na pulpit z nutami. Fantazja c-moll Mozarta – jak z innego świata już…
Rusycystka z Wiednia eksperymentująca z Musorgskim: http://www.youtube.com/watch?v=w7Jga-WQAT4
😯 😆
fajnego kota znalazłem 🙄
http://images.cheezburger.com/imagestore/2010/6/7/0d03a0cb-ef98-40cc-9690-8ca4f7cf02d4.jpg
Witam serdecznie po powrocie z urlopu.
Donoszę uprzejmie, że ja język rosyjski znam. Mam przyjaciółkę Rosjankę, z którą znamy się od trzynastego roku życia!
Urlop spędziłam z Nią i jej córką. Jeździłyśmy trochę po Niemczech, w największe upały. Kolej niemiecka i jej fatalne w upały funkcjonowanie pozwoliły mi poznać nieznane dotąd zakamarki języka rosyjskiego. Komentarze były przepiękne!
Dzisiaj rozmawiałyśmy na Skypie i wyszło, że mojego starszego dziecka nie udało się im sfotografować.
To PK w Katowicach miała lepszy refleks.
E, tylko kwiatek we włosach, i to przypadkiem 😆
przyciemnianie sali jest niesamowite 🙂 dlatego lubię recitale GS i PA, sam bym tak robił gdybym miał możliwość 😀
co do języków to mam śmiałe plany nauki w liczbie minimalnie takiej jak zwichrowany KZ albo wspomniany PA czy MA
kiedyś powiedziałem, że nie mogę ‚wybaczyć’ 😈 osobom, które były na recitalu SR, ale na panią Dorotkę nie sposób się gniewać czy złościć 😉
P.S.
gdyby pani Dorotka chciała mogę podzielić się książką o SR 🙂
Strasznie jesteście mili, macias1515 i mic. Ja coś będę musiała o nim w niedługim czasie napisać (chyba że sprzedam innemu autorowi), jakbym sobie nie radziła, to się zwrócę 😀
pani Dorotka sobie nie poradzi 😯
świat się kończy
a jeszcze informuję, że została wydana książka o MA po francusku ale czytałem opinie, że trochę słaba
http://www.amazon.fr/gp/product/2283023467/ref=s9_simh_gw_p14_i1?pf_rd_m=A1X6FK5RDHNB96&pf_rd_s=center-2&pf_rd_r=0177SAF60RP1ZGMMTASC&pf_rd_t=101&pf_rd_p=463375533&pf_rd_i=405320
No właśnie też o tym słyszałam. Muszę zapytać p. Alka Laskowskiego, bo on zdaje się to ma.
a przypomniałem sobie jeszcze 2 sprawy związane z SR:
1) http://www.richterforum.com/ (trochę czasu aby się przygotować 🙂 )
2) program (sam sprawdziłem bez wirusa) dzięki któremu można wyszukać koncerty i nagrania SR, prawdopodobnie wszystkie 😉
link do programu: http://homepages.nildram.co.uk/~pandatay/Richter/setup.exe
Pobutka.
Dobranocka 😀
A to w związku z tym, że rzeczywiście – jak tu wcześniej suponował 60jerzy – Sokołow zagra w Krakowie. 31 sierpnia.
http://www.muzykawstarymkrakowie.eu/kalendarz_mwsk_2010.htm
Pobutka!!
Wstawać!
Kotom jeść dawać!
http://www.youtube.com/watch?v=xWyUxts6vn8
Dzięki Hoko! Jak człowiek zaśpi, to koty chodzą głodne…
Pobutka.
Ech, co za krwawy poranek… Jeden koniecznie chce karmić koty kanarkami, drugi każe strzelać (buzią) z armaty…
A tu leje, że nawet wstawać się nie chce 🙁
Pani Doroto, ja nie na temat, za to z serdecznym podziekowaniem za bardzo ciekawy artykul o Mieczyslawie Weinbergu w lipcowej Osteuropie.
zaspałem, że aż miło 🙂 całe szczęście w nieszczęściu, że u mnie ani koty ani pieski nie chodzą głodne, u mnie też się chmurzy ale wolę taką pogodę, niż te upały 😀
Fajnie, że Sokołow zagra, niefajnie, że aż tak daleko 🙁
Tu też leje 🙁
Nie wolę takiej pogody. 👿 I nawet kanarkiem nie mogę się pocieszyć, bo nie jadam owoców południowych.
Gdzie jak gdzie.
W niektórych gospodarstwach domowych człowiek nie ma szansy zaspać, bo koty o 6:30 wokalnie, dobitnie i bezpardonowo przypominają o zaniedbaniu obowiązku (co ja mówię, zaszczytu!) karmienia ich głodnych, trzeszczących pyszczysk. 👿
Co za koty! Toż to jest prześladowanie ludzi! Amnesty International powinna się zainteresować tymi kotami.
Zwłaszcza jednym kotem, który prześladuje nie tylko swoich żywicieli, ale także swoją towarzyszkę… Czy ktoś może polecić dobrego kociego psychologa? 😉 Jak się leczy ADHD u kotów?
Najnowszy wyczyn niesymetrycznie burej to wejście po ścianie (tzn. po po takim chropowatym ociepleniu ściany, na naszym balkonie) na wysokość ok 2,5 m.
Powinienem był ją tam zostawić, żeby się nauczyła, że zejść trudniej niż wejść 😈
Nie wiem, jak się leczy ADHD u kotów, ale widziałam taką książkę
http://www.empik.com/jak-zyc-z-neurotycznym-kotem-stephen-baker,prod7080192,ksiazka-p
„Ostatnie badania przeprowadzone wśród kotów wykazują, że prawie 100 procent tych zwierząt jest neurotykami. Rezultat wydaje się nieco zaniżony.
Powód neurozy kota jest oczywisty. To ty.”
„Narząd słuchu kota jest tak zbudowany, by ludzki głos mógł łatwo wpadać przez jedno ucho i wypadać przez drugie. Ucho po lewej stronie (1) odbiera polecenie. Dźwięk przechodzi przez odpowiednie strefy mózgu (2), w których przekaz jest automatycznie odrzucany. Dźwięk zaczyna być traktowany jako element niepotrzebny, którego należy natychmiast się pozbyć. Zostaje usunięty z głowy z minimalną stratą szybkości (3). Cały proces trwa tylko kilka sekund.”
Niestety tłumaczenie pozostawie trochę do życzenia, ale cóż…
😆 Materia, jak widzę, dokładnie już przestudiowana 😆
Nerwicowi sa raczej ludzie, ktorym Kot zezwala mieszkac pod wspolnym dachem (sa niezbedni do otwoerania puszek i ciezkich drzwi lodowki oraz wymiany pisaku w kuwecie).
Mechanizm wchodzenia polecenia przez jedno ucho i wychodzenie drugim jest mechanizmem samooczyszczania sie swiadomosci.
TYpowym przejawem skrajnego znerwicowania kociego personelu jest przypadek opisany powyzej, kiedu Kot wchodzi po scianie, zas Personel jest przekonany, ze nalezy go ze sciany zdjac, bo sam rzekomo nie potrafi.
Nic glupszego .Pamietam scene, kiedy moj bl.p. Brat Pickwick, oosbnik dosc wypasiony, bless his whiskers, wszedl bardzo waskim „korytarzem” miedzy dwie szyby w oknie. Byly to szyby angielskie, nieotwoeralne, izolujace od halasu z pobliskiego lotniska. Wszyscy obecni w pokoju zamarli sadzac, ze trzeba bedzie albo wybijac szybe, albo rozmontowywac okno.
Otoz Pickwa poradzil sobie z tym bez namyslu. Doszedl do sciany, statal na dwie lapy, obrocil sie o 180 stopni i wyszedl tak jak wszedl.
Kiedy indziej sam zadziwilem cala 4-osobowa grupe policjantow z Zachodniego Londynu, ktora zjawila sie w naszym mieszkaniu (bo sie bali wejsc do mieszkania sasiadki w ataku ostrej schizofrenii i chcieli najpierw wpuscic tam Stara).
Kiedy sobie rozmawiali i nie zwracali na mnie uwagi. wskoczylem na waziutki gzyms 4-metrowego okna, przeszedlem sie z jednego konca do drugiego i zeskoczylem lekko w sam srodek tej grupy. Wtedy juz wiedzieli na pewno, ze to Stara ma pierwsza wejsc do mnieszkania buszujacej schizofreniczki, ewentualnie w asyscie Kota Mordechaja. Easy-peasy 😈
Tere tere.
Żeby coś oczyścić, to trzeba to mieć 😛
Opisany mechanizm w praktyce uniemożliwia, aby jakikolwiek sygnał do kociego mózgu w ogóle dotarł, nie mówiąc już o tym, żeby tam choć na chwilę pozostał.
Oczywiście zupełnie osobną sprawą jest dźwięk krojenia wołowiny na desce do mięsa.
W czasie deszczu koty się nudzą… 😆
Witam Marię – miło, że „Osteuropa” jest czytana 😀 A o Weinbergu będzie i w „Polityce”. W piątek lecę do Bregenz, żeby obejrzeć premierę Pasażerki, być na kilku koncertach i na sympozjum.
podsyłam link gdyby ktoś chciał wysłuchać audycji o NIFC-u 🙂
Podpięłam linkę, bo coś długa była…
o dobrze! 🙂 ja właśnie czegoś takiego nie umiem 🙁
Gostek Przelotem – na Twoim miejscu unikalbym przelatyania gdzies w poblizu Zachodniego Londynu. Mysz latajaca czy biegajaca jest tylko mysza.
Uprzedzilem 👿
Do Bregenz przez Wien? 😉
Przez Zurych, i stamtąd pociągiem 😀
A przy okazji wszystkiego najlepszego! 😉
Dziękuję serdecznie! 😀
W Bregencji może padać przy +20 st. W nocy zaledwie +11 🙁
Mnie by się przydała informacja, czy jutro będzie padać w Brukseli. Nie ma w okolicy jakiegoś jasnowidza? 😉
Tak, widziałam prognozy, ma lać 🙁 Ale i tak cały dzień będę zajęta koncertami, spektaklami, sympozjum… Do pracy jadę i tyle 🙂
Bobiczku, na onecie piszą, że nie ma padać. Ale nie zawsze można im wierzyć…
Jutro w Brukseli pochmurno, pod wieczór lekki deszcz.
W internecie tu piszą tak, tam piszą inaczej, w realu teraz w Brukseli leje, bo przed chwilą dzwoniłem, ale co będzie jutro, to na razie nie wie nikt. A mnie interesuje przede wszystkim to, czy mam się jutro zrywać o jakiejś porze, której nie ma, żeby się do tej Brukseli pchać, czy mogę spokojnie dospać do pory przyzwoitej. 🙂
Pobutka spóźniona… ależ senność mnie zbiera i przysypiać nakazuje…
Też dziś zaspałam 😳
Jedyne skuteczne zabezpieczenie przed zaspaniem to brak zobowiązań w godzinach porannych. Godzina powstania z łóżka staje się wówczas kategorią neutralną, nie nacechowana zawczesnością lub zapóźnością.
Ciekawe – w percepcji mojej pięciolatki, muzyka renesansowa jest fajna, barokowa nudna, romantyczna nie do słuchania. Klasycyzm nie przeszkadza, ale i nie wzrusza. Za to koniec wieku XX i wiek dwudziesty zachwyca 😯
o to bardzo ciekawe vesper 🙂 pierwszy raz o czymś takim słyszę 😀