Martha, Mischa
No więc nie wyszliśmy z tego koncertu wstrząśnięci czy zmieszani. Wyszliśmy w takim nastroju, w jakim można być po spotkaniu z dwiema legendami, które, choć już idą w lata, są w niezłej formie, ale to już nie całkiem to. Powody zresztą, dlaczego „to nie całkiem to”, są różne. Ale przy tym pozostaje wielka sympatia i szacunek dla wspomnień. Po prostu to jest nasza Martha i nasz Mischka (jego zresztą dawno tu nie było) i ich lubimy bez względu na cokolwiek.
Martha… Niepotrzebnie jednak nasłuchała się rad Fou Ts’onga, żeby zwalniać, ściszać, uspokajać się. Tak robiła w bardziej lirycznych momentach Koncertu e-moll Chopina, ale niestety sprawiała wrażenie kogoś, kto zakłada maskę, i to nie swoją, niepasującą. Te spokojne momenty wychodziły jej jakoś dziwnie płasko i bez wyrazu. Dopiero kiedy nie wytrzymała w końcu i znów zaczęła po dawnemu, zwłaszcza w finale, poczuliśmy, że wreszcie znów jest sobą. Ale tym razem nie było czegoś takiego jak parę lat temu po Szostakowiczu, kiedy wszyscy natychmiast zerwali się z krzeseł krzycząc. Tu nie było to tak jednoznaczne, ale jednak w końcu wstaliśmy. Na bis był Mazurek C-dur i Schumanna Majaki senne (Traumeswirren) z Fantasiestücke op. 12.
Znajoma opowiadała mi potem, że kiedy poszła do niej za kulisy (znają się), Martha jej powiedziała: wie pani, zawsze tak się boję grać Chopina w Polsce…
Jeszcze jedna ciekawostka: podczas występu Marthy na sali były kamery, czemu można było się dziwić. Ale to była jej córka Stephanie (z małżeństwa ze Stephenem Kovacevichem), dziennikarka z zawodu, która kręci o matce film.
Mischa oczywiście zrobił teatr. Wyszedł ubrany w typowe dla siebie ciuchy z gniecionego materiału: frak w swoim ulubionym gołębim kolorze i szerokie pantalony; na szyi oczywiście naszyjnik. Koleżanka z radia, która przeprowadzała z nim wywiad (ci, którzy słuchali transmisji w Dwójce, pewnie go słyszeli), opowiadała, że on ma dwa naszyjniki, jeden do noszenia na co dzień, drugi na koncerty, i nie może się bez nich obejść – są jak amulety. Ubranka oczywiście są specjalnie dla niego projektowane. Jego obecna, kolejna żona jest projektantką, mają dwoje dzieci – jedno sześcioletnie, drugie półroczne. Mischa pochwalił się koleżance zdjęciami; żona asystowała przy wywiadzie pełna napięcia (pewnie tym większego, że koleżanka jest przystojną dziewczyną…). Mówił też, że dużo teraz koncertuje ze swoją córką Lily, pianistką.
A jak grał? Ech, ten sam problem, co zawsze: zbytnia porywczość odbijała się na dźwięku i intonacji, tym razem wahnięć było więcej. Ale były i fragmenty w Koncercie a-moll Schumanna naprawdę piękne, jak druga część. Z nim jest odwrotnie niż z Marthą. W finale go znów poniosło. Ale ludzie to lubią, a jeszcze patrzenie na niego to dodatkowa jakość – właśnie zastanawialiśmy się z koleżeństwem, jak to się odbiera przez radio, skoro tak istotny walor jest odcięty… Na bis był oczywiście Bach, stałe jego numery (i w ogóle ulubione przez wiolonczelistów): Sarabanda z Suity c-moll i Preludium z Suity G-dur.
A teraz czekamy na sobotni koncert. No i tego dnia dwa razy Sonata wiolonczelowa Chopina…
Komentarze
Ja tylko dodam – dla tych, co to lubią szczególiki – w którymś momencie Misza w trakcie obcierania czoła ręcznikiem (stacjonarnie umieszczonym z tyłu wiolonczeli 🙂 ) tak się wkręcił w to wycieractwo, że ręczniczek owinął mu się wokół smyka, omal nie wyrywając mu go z ręki. Śmisznie to wyglądało niepomiernie. Rozliczne koleżeństwo ze śmichu się lekko poddusiło. I taki to już był ten teatrzyk pana Miszy cały czas.
A Martha – skromniutko tym razem – na czarno. Za to z dekoltem już mniej skromnym.
To ja wracam do robótek ręcznych. Dobranoc – za oknem jakieś wichry wczesnojesienne.
Sam mam rzadka skore wiec oczywiscie wspolczuje. Pomietam tez film z Verbiera ktory bardzo dokladnie pokazywal pot kapiacy na wiolonczele, niezbyt potrzebnie….
Pobutka zaspana nieco…
[1ee1]
Tak, grała wolniej, ale jest to wciąż ta sama Martha. Nie wiem, czy słuchała porad innych pianistów czy nie, ale nie odbierajmy artystom (zwłaszcza takiego kalibru!) prawa do zagrania utworu inaczej niż „zwykle”. Po 50 latach grania tego koncertu…
Jak powiedział inny mistrz: Expectation is a prison
Nie oczekujmy, nie spodziewajmy się i nie bądźmy rozczarowani, jeśli artysta pewnego dnia zagra inaczej niż do tego przywykliśmy.
Brzmienie miała genialne jak zwykle. Gostkowej i Gostkówny akurat nie było w domu, kiedy zaczęli grać, ale jak weszły, reakcja była natychmiastowa 🙂
Jakie by nie było „interesujące” czy „oryginalne”, wykonanie Oliego przy wczorajszym było blade, słabe, dziwaczne. Łatwo mi będzie o nim zapomnieć. Gra Marty zapada w pamięć zawsze.
Booosze, jakim patetyzmem pojechałem. 😛
Po Argerich nie spodziewałam się wstrząśnienia, ale ciekawa byłam jej interpretacji. Dla mnie jest niezrównaną interpretatorką utworów wymagających odrobinę „cięższej/gorętszej/szybszej” ręki. Druga część była dla mnie trudna, w części III rzeczywiście jakby siebie odnalazła. Przez pierwszą przyzwyczajam się zaś do „normalnej” orkiestry (z trudem), z fortepanem nie było najmniejszego kłopotu. Proszę wybaczyć te może kuriozalne uwagi o różnym stopniu akceptacji, ale tak było. I zdałam sobie sprawę, że prawie od roku nie słyszałam koncertów Chopina „normalnie”.
Z Maiskiego jestem niezmiernie zadowolona, ale to też stąd, że jestem wielką, największą miłośniczką wiolonczeli, bardzo lubię Maiskiego w szczególności, to czy tamto może umnąć w tzw. ogólnym wyrazie. Publisia się zdematerializowała (nieważne co, ważne Nazwiska, wczoraj chyba nawet tylko jedno, ale czy szary meloman może nie póść ?), orkiestra jak za mgłą (swoją drogą jej partia i tak jest napisana zaskakująco daleko w tle). No i tak to się tworzy odbiór zpadający na lata w głowie, nieco ułomny, bo z bagażem atmosfery wydarzenia, wspomnień, ale mój.
A suity (wszystkie, podkreślam) uwielbiam. Po raz kolejny poraził mnie geniusz Bacha. Tak niewiele, jeden instrument….
—–
Na niepoważnie – wycieranie odbywało się zawsze w takt orkiestry, Sztuka.
Strój (MM) o wiele bardziej stonowany niż w 2000. Lata lecą (?).
„…prawie od roku nie słyszałam koncertów Chopina “normalnie””
O to to właśnie. Prawda, jak miło wracać do domu?
A „ręczniczek” raczej przypominał czarny szaliczek 😀
Nie wiem, czemu NTAPNo1 zatrzymało w poczekalni 😯 A pamiętam kiedyś taki występ Mischy z Amadeusem bodajże, że grał trzy koncerty i po każdym się przebierał, kompletnie mokry. Trzy gnieciuchy, gołębi, czarny i jakiś żółtozłotawy 😆
Jacy oni w Pobutce młodziutcy… Mischka całkiem czarny. Teraz jest biały jak śnieg, ale szopę na głowie ma równie imponującą 😉 A Martha zwykle występuje z czarną górą, tylko zwykle nosi jakąś kolorową spódnicę, a wczoraj nosiła skromną grafitową. Chyba trochę zeszczuplała…
Jeszcze dodam, że zebranko nie było potrzebne, bo mic nas odnalazł już przy wejściu do filharmonii 🙂 Dziś (w przerwie koncertu z Nelsonem Freire) też spotykamy się w zbliżonym miejscu, bo mic z mt7 mają interesy 😉 Jak kto chce się podłączyć do minizlotu, zachęcamy 😀
Nie, to chyba nie było z Amadeusem. Chyba to był występ solowy z suitami Bacha 🙂
A co do wiolonczeli i Koncertu Schumanna, moje najukochańsze jego wykonanie to Dominika Połońskiego… 🙁
Wpgapiając się w radio zachodziłam, wyobrażałam sobie, jak Mischa macha tą czupryną na lewo i prawo, w przód i tył. Ale wycieranie szaliczkiem czoła i plątanie go ze smyczkiem nawet mi się nie przyśniło… i jeszcze w takt muzyki…
I jeszcze – jeśli dobrze rozumiem te nieśmiało podane detale – można było zerknąć na cycki Marty? Boże, jak ja nienawidzę wszystkich, którzy mieli bilety…
🙂
W radiu wszystko brzmiało pięknie, komórki nie dzwoniły, koty się tuliły, a w przerwie fajny bardzo wywiad z Mischą. Ale to nie to samo.
O, jeszcze jedna kociara na blogu 😉
http://www.youtube.com/watch?v=KCSEwfqs-VM
Stare, ale jare, hy hy.
1. Proszę zwrócić uwagę na minę w 5:30
2. Zagadka – w tym wideło jedna rzecz się mocno nie zgadza – co?
A tu:
http://www.youtube.com/watch?v=snZozXyQrGQ
troszkę fałszujemy, ale grzywą trzęsiemy jak zawsze 🙂
Hy hy, a tu jest wywiadzik z głupawą dziennikarką ze Sztokholmu, o którym mówiliśmy wczoraj z 60jerzym i mic-iem (Martha się nudzi i ogląda sobie salę):
http://www.youtube.com/watch?v=Ov2tHIKnET0&feature=related
PK się niewątpliwie delikatnie i oszczędnie wyraża o koleżance po fachu 👿
Nie dotrzymałem do końca.
Pani Doroto – to było bodajże w połowie lat 90tych w Łazienkach – grał wtedy suity rzeczywiscie; pamiętam że upał był nie do zniesienia…
Mnie wykonanie Argerich bardzo przekonało, nie miałem wrażenia że się do czegoś zmusza w drugiej części. Dla mnie jej wystep był potwierdzeniem że nie jest istotna doskonałość techniczna i bezbłędna interpretacja a osobowość wykonawcy. Trochę mniej przekonał mnie Maisky, choć przyznaję że chwilami było po prostu pięknie. Bardzo podobała mi się też gra orkiestry.
Natomiast ten pomysł z wręczaniem paszportu podświetlanego latarką wydawaną w osobnej walizce był surrealistyczno-pompatyczny, zupełnie jakby go Gombrowicz wespół z Mrożkiem wymyślili 😛
-> gostek: wszystko się zgadza, wideło udowadnia jedynie geniusz Marthy która nie przerywa gry nawet jak jej fortepian podmieniają w trakcie 😀
Bartosz 13:26
🙂
Tak przelotem 😉 powiem Wam ciekawostkę – pamiętacie, kiedyś się upierałam, że Richter za którymś razem grał w Warszawie w tiubetejce na głowie. Okazuje się, że dobrze pamiętałam – było to w 1962 r. Dzieciątkiem byłam, ale trudno nie pamiętać Richtera 😀
No mi akurat nie trudno nie pamiętać Richtera w 1962 r., bo dopiero za jakieś trzy lata miałem zawitać na tym trzecim kamieniu od Słońca 😛
Panie Gostku z rana – w sprawie wracania do domu – oczywiście tak, jeżeli, jak Martha ma się coś do zaproponowania, osobowość.
Jam, bez głosu, przygłucha, niekształcona, mam ten luksus, że przede wszystkim zwracam uwagę na interpretację, emocje.
****
Tośmy z tego samego roku ów, gdy Martha laury zbierała. Dobry rok.
W sensie dobry roczmik? 😀
Matko, wstałam dziś o 6-tej, już ledwo zipię, jak ja wydzierżę przytomnie te koncerty?
Chyba sobie szatana herbacianego zrobię.
🙂
A dobry. Marta zebrała laury, kiedy jeszcze nie wyjrzałem na świat, ale już blisko miałem.
A, bo Pani Kierowniczko, ja czasem z pracy a czasem z domu i kuki mnie nie rozpoznaje najwyrazniej. Ale mnie sie w poczekalni nie nudzi….
No, ale nie byłoby źle, gdyby Kierownictwo w poczekalni ustawiło automaty z kawą i chipsami, lodówkę z minibarkiem, miskę z wodą i stolik z kabanosem. W końcu nigdy nie wiadomo, kto w takiej poczekalni wyląduje. 🙂
Luudzieee!
Ale wieczór! I ja się martwiłam, jak wydzierżę!
Szaleństwo! Poezja! 3 bisy.
Rozeszła się wieść, że może jeszcze jeden wieczór ekstra się wydarzy.
Czekam na wieści od Kierownictwa. 😀
Kierownictwo dopiero wróciło, musiało zasięgnąć języka i wie, że nic nie wie. To znaczy może coś, może się odbędzie, może nie, raczej w ramach wieczornego poniedziałkowego koncertu, ale jeszcze nie wiadomo, czy na pewno. Okaże się – dam znać.
Napiszę więcej, jak się wyśpię.
A na dobranoc pierwszy z trzech bisów 😀
http://www.youtube.com/watch?v=6FS00xQUYws&feature=related
Pobutka.
… przecież Martha bawi się cudownie dźwiękami. Jak ktoś powyżej napisał, „Po 50 latach grania tego koncertu…”. Robi to z lekkością, i do tego te jej „minki”, które uwielbiam. 🙂
On – witam. Minek niestety nie widziałam, bo siedziałam bardziej z lewej 🙁
Zaraz zabiorę się za nowy wpis 😉
Pani Doroto,
z niecierpliwością czekam na nowy wpis. I gdyby Pani zechciała „podesłać” wszystkie bisy – będę wdzięczny.
Czy dobrze zrozumiałem, że być może czeka nas jeszcze jakaś niespodzianka wieczorową porą? Jakiś nieplanowany koncert?
Pozdrawiam
sasiad z kabat
… o dzień dobry, o południowym poranku. 😀 Martha zawsze robi „minki”. Rok temu podczas koncertów z Capuçonami to dopiero robiła, a jak brewki ze zdziwienia unosiła. Do tego nuci i podśpiewuje w czasie grania, tak jak Gould 😀
Wczorajszy występ był dziełem dwóch osób, każda wniosła istotny wkład.
Ładnych kilka lat wstecz 😀
http://www.youtube.com/watch?v=-s1C4XjBx9s
wojtek.k – witam sąsiada 😀 Wpis już jest, podrzuciłam takie linki, jakie znalazłam. Łącznie z tym od mt7, który zresztą już PAK dał parę dni temu na Pobutkę zaspaną nieco… 😉
a czy Marthunia nuci czysto czy nie? 😉