Concerto Köln gra Ślązaka
Grzegorz Gerwazy Gorczycki (wł. Gorczyca) urodził się w Bytomiu (a właściwie w Rozbarku, który jest dziś dzielnicą Bytomia). Pamięta się go jednak i kojarzy głównie w związku z Krakowem, gdzie trafił po studiach w Wiedniu i Pradze, a najwyższą funkcją, jaką pełnił, było kierownictwo kapeli katedralnej (pełnił też wiele innych, kościelnych). Zapowiadający na koncercie jego utworów w Mikołowie wciąż tytułował go „ksiądz Grzegorz Gerwazy Gorczycki”, co mnie prawdę mówiąc trochę raziło, bo czy ktoś zapowiada utwory „księdza Antonia Vivaldiego”? Kompozytor to kompozytor. Choć jego twórczość, w każdym razie ta zachowana, to wyłącznie muzyka religijna.
Podkreślano tu również intensywnie jego śląskość. Ale to nic dziwnego, że czyniono tak w jego rodzinnych rejonach, zwłaszcza na koncercie inaugurującym XXI Mikołowskie Dni Muzyki. Muszę powiedzieć, że jestem zbudowana frekwencją – największy kościół miasta (Bazylika św. Wojciecha) był pełen. O wyrobieniu tutejszej publiczności mówi też fakt, że nikt nie wyrywał się do oklasków w środku utworu, co przecież i w stolycy się zdarza. A w tym wypadku byłby nawet pretekst, bo całość została pokawałkowana: każda z części obu utworów, Conductus funebris i Completorium, została poprzedzona wygłoszeniem tekstu w tłumaczeniu polskim z ambony przez aktora Andrzeja Lajborka. To było straszne: w założeniu chodziło tylko o to, by słuchacze wiedzieli, o czym mówi tekst; jednak aktor poczuł swoje pięć minut i odwalił tak patetyczne kiczowisko, jakby był co najmniej Savonarolą.
To był najgorszy element tego koncertu, bo jeśli chodzi o stronę muzyczną, to było dużo lepiej. Concerto Köln nie miało za dużo czasu na próby, intensywne dwa dni, ale już było w stanie nadać partyturom Gorczyckiego dodatkowej świeżości i swobody (w tym trochę barokowych ozdobników, co wyrwało tę muzykę ze sztywniactwa, z jakim nierzadko się ją wykonuje). Świetny był moment w Conductus, kiedy była mowa o Sądzie Ostatecznym – trąbki znakomicie podkreśliły atmosferę.
Porządną robotę wykonał też Poznański Chór Kameralny. Z solistów najbardziej satysfakcjonowały głosy kontratenora Piotra Olecha i tenora Macieja Gocmana, także sopranistki Marzeny Michałowskiej, kiedy się pilnowała i nie rozwibrowywała głosu; tylko bas, Józef Frakstein, nie zawsze „wyrabiał się na zakrętach” – to nie śpiewak barokowy, drobne nuty nie są jego specjalnością. A przy tempach, jakie nadawał dyrygent, Jurek Dybał (sami ich ponoć chcieli), było to podwójnie trudne.
To są jednak prawdziwe hity, zwłaszcza Completorium (sama też śpiewałam je w chórze, więc wiem, jaka to przyjemność). Ogromnie się spodobały, był nawet bis (myśmy też zawsze bisowali Nunc dimittis). W Wiki nazywają Gorczyckiego „polskim Haendlem” – przyznam się, że takiego określenia nie słyszałam i uważam, że raczej mu daleko (z wielu względów), ale czy finałowy fragment Completorium (od ok. 3 minuty) nie ma w sobie cienia haendlowskiej atmosfery? A tutaj, gdzieś od 0’37” do 0’57”, jest jakby drobna zapowiedź Alleluja… (To wykonanie zresztą jest powolniejsze i nudniejsze.)
Ciekawam reakcji po wykonaniu poznańskim.
Komentarze
Hm. Czasami się spotyka „Padre Antonio Soler”, tylko po hiszpańsku jakoś bardziej naturalnie brzmi, niż „ksiądz Grzegorz…”
No tak, ale w ogóle było tylu kompozytorów stanu duchownego, a do większości z nich ta zasada się jakoś nie stosuje. O Vivaldim mawia się „Il Preto Rosso”, ale na zasadzie ksywki, jeśli mogę tak nieeleganckiego słowa użyć 😉
Bo on zakonnikiem był, ten Soler, czyli ojcem. Ale żeby o cywilnych księżach tak per ksiądz, to jest niestety objaw. 🙁
Nie słyszałam (niestety) jak dotąd, żeby ktoś sprawniej i z większym zaangażowaniem odegrał Gorczyckiego niż dzisiaj. I zastanawiam się, z jakich powodów właściwie robi się z niego taką dość rachityczną muzykę. Z naszej muzyki dawnej sakralnej mnie akurat najbliżsi są Szamotulczyk i Zieleński, którego kocham, również z własnej, że się tak wyrażę, praktyki wykonawczej. Ale muszę przyznać, że momenty dziś były, a przede wszystkim był jeden sprawnie działający organizm muzyczny. Jurek Dybał poprowadził całość z sercem i energią (dyryguje „prowokalnie”, oddycha ze śpiewakami, podaje tekst). Muzyka „dała ognia”. Było w niej miejsce dla wykonawców, żeby się „wygrać i wyśpiewać”, no a Concerto Köln miało duuuży zapas możliwości technicznych i dzięki temu też i swobodę i trochę fantazji… Chór bardzo sprawny i zaangażowany. To był Gorczycki podany na ciepło i rzeczywiście na barokowo (odważne kontrasty i tempa). Z solistów dla mnie na czele Marzena Michałowska – ma głos przestrzenny, okrągły, zwinny i giętki – w sam raz żeby śpiewać barok z sercem i głową, tak było i dziś.
Właśnie sobie siedzę i prześpiewuję w głowie różne utwory Gorczyckiego, nawet nie musiałam szukać partytur, bo są już online. I dochodzę do wniosku, że wolę jego utwory prima prattica (m.in. Tota pulchra es Maria). A to porównanie z Haendlem gruuubo na wyrost. Gorczycki w muzyce użytkowej religijnej to powiedzmy rozmiar M, Haendel – XXXL 🙂
PS. Recytacje – kompletna załamka. Nie mam nawet siły o nich nic napisać… Na szczęście byłam na to przygotowana, bo przeczytałam wpis PK…
O, doczekałam się relacji 😀
Ja mam wielką słabość do Completorium, które zawsze, kiedy je wykonywaliśmy, było przebojem. Oczywiście, jak to w chórze, mam z tym utworem również mało przystojne skojarzenia – oczyma duszy widzę, jak na tzw. zielonym koncercie na wyjeździe w Finlandii nasza sopranistka, złotowłosa Basia o niewinnym błękitnym spojrzeniu, bez zmrużenia oka śpiewa bardzo lirycznie: ty mendo, ty mendo, spirytus lubisz… (commendo, commendo spiritum meum) 😆
Niewinne spojrzenie to podstawa 😀 Mnie się zdarzyło w pewnym polsko-niemieckim chórze tzw. projektowym śpiewać w jednym z utworów zupełnie nowy tekst ku zaskoczeniu dyrygenta zresztą, bo dowiedział się na koncercie. Napisaliśmy go w nocy przed dniem koncertu, potem starannie opracowaliśmy rozłożenie sylab, wokalizy itd. Wyszło nieźle. Do tradycji tego zespołu należało też, że jeśli w programie były dwa utwory rozpoczynające się w tej samej tonacji, to się je podmieniało. Dyrygent podawał dźwięki, pokazywał wejście, a potem błyskawicznie musiał się łapać, bo zaczynaliśmy inny utwór.
W tej Finlandii to była hulaj dusza, bo oczywiście nikt na sali nie rozumiał tekstu 😆 Zielone koncerty były sprawdzianem na poczucie humoru dyrygenta – jedni umieli się zachować, wymyślając przy okazji swoje niespodziewajki, ale pamiętam i takiego, który się obraził 😈
Praca z chórem to czasem survival 😉
Oj, tak 😆
To ja mówię dobranoc.
Dobranoc 😀
Odwołanie się do „polskiego Haendla” słyszałem już wcześniej, przy okazji Festiwalu im. G.G.G. i Emmy Kirkby w Katowicach. Dla mnie to zupełnie niezrozumiałe, chyba, że ktoś unikał określenia ‚polski Bach’.
Pobutka.
Spóźnione komcie:
1. Skromnie zwrócę uwagę, że przed audycją wymieniłem trzy wykonania, które potem pojawiły się w trybunale.
2. Przeoczenie, czy niedopatrzenie – Ten Bernstein to był z NY Phil z lat 60. (na Sony), czy z Concertgebouw na DGG?
Ten trybunał jakoś o takiej porze nadają, że zawsze mnie nie ma, a nie pamiętam, żeby go sobie nagrać.
3. Faktycznie, Soler był zakonnikiem, nie księdzem.
A W. Wódz ma absolutnie rację mówiąc o objawie. Dotarło to do mnie później wieczorem, kiedy prasowałem sobie koszule i oglądałem koncert Stonesów 😛
4. Czy takie słopiewnie o spirytusie to jest klasyczne „gotowanie” dyrygenta, jak aktora w teatrze?
Pozwalam sobie przenieść tutaj rozmowę o Kyrie d-moll WAMa, żeby nie było biegania od wpisu do wpisu.
To utwór bardzo tajemniczy. Rękopis zaginął w XIX wieku, utwór zachował się w pierwodruku Andrégo. Nie wiadomo kiedy i dlaczego powstał, z uwagi na klarnety (w Salzburgu ich nie było), Jahn datuje go na rok 1781, czyli okres Idomeneusza w Monachium, Robbins-Landon wysunął jednak tezę, którą podjęli wydawcy w Nowej Edycji u Baerenreitera, że to dzieło z ostatniego okresu (1787-91), kiedy Mozart miał się rzekomo zwrócić znów ku muzyce religijnej. Żadnego dowodu na to, ani nawet materialnej przesłanki, nie ma. Podejrzewa się nawet, że kto inny rzecz dokończył.
PMK
Gostku – to była wersja z Concertgebouw. A „zielony koncert” to jest zazwyczaj ostatni koncert na trasie, coś jak „zielona noc” na koloniach 😉 Tak że gotowanie dyrygenta, i owszem, ale też dyrygent może gotować chórzystów, wolna wola, wszelkie chwyty dozwolone 😆
A wynik gotowania ma być strawny, czyli publika ma się nie zorientować?? Frapujące…
Gdzieś czytałem, że Christow i Dobrowen w trakcie lunczu sobie troszkę nadużyli i Christow wyśpiewywał przy nagraniu niepriliczne teksty, a Francuzi z zachwytem nagrali. Ale nie wiem czy puścili w świat 🙁
PS Do prasowania puściłem Rossiniego!
Bardzo odpowiednia muzyka 😉
PAK-u, jeśli tak miałoby wyglądać unikanie określenia „polski Bach”, to ja doprawdy bardzo dziękuję 😉
Enigmatyczne Kyrie K. 341. Najważniejsze, że mamy kolejność dźwięków, a reszta też frapująca… To może chociaż wiadomo, kto i gdzie wykonał po raz pierwszy? No a Mozartwoche byłoby jak ulał 🙂
PS. Rossini do prasowania – to jeszcze zależy co. Ja bym Leżniewej nie włączała, bo można zapomnieć o żelazku.
Chyba nie to samo odczuwamy przy Rossinim (Il Barbiere … to było) 😉 Bo ja z uporem maniaka usiłuję tę mainstreamową operę owładnąć (jako formę), więc z zaciśniętymi zębami słucham… dodaje energii do prasowania, a i zamaszyste ruchy mam. Aidy nie wydzierżyłem. A jeszcze sobie Falstaffa sprawiłem… (z Toscaninim). Ciężko będzie.
Tak to jest jak czytam książyszcze Pana Piotra. On tam tak wzdycha z zachwytu nad różnymi, że… racjonalność we mnie mięknie.
Żelazkowanie jest czynnością na tyle bezmyślną, że chyba każdej muzy można słuchać… 🙄
Tadeuszu, gratuluję samozaparcia, ale dlaczego?
Czy „owładnąć” znaczy „zapoznać się z repertuarem w celu uzyskania zdolności rozpoznania utworów”, czy „nauczyć się lubić”?
Narażając się niektórym ważnym osobistościom na Dywanie, nie pałam miłością do opery, ani do szeroko pojętego repertuaru pieśniowo-ariowego. Nie potrafię powiedzieć dlaczego, bo wokalną muzykę religijną bardzo lubię.
Nie wiem, jak daleko Pan zajechał w Aidzie, Panie Tadeuszu (mam nadzieję, że nie słuchał Pan tej z Toscaninim? w przeciwieństwie do Falstaffa – no i Otella, rzecz prosta! – tam tylko jego warto naprawdę słuchać! polecam Soltiego z Price i Gorr, albo Mehtę z Nilsson i Bumbry), ale jeśli nie do końca, to proszę spróbować scenę Amneris z Kapłanami z IV aktu.
Z tymi „łatwymi” utworami jest dziwne zjawisko. Najpierw wydają się banalne. Moja pierwsza próba z Łucją z Lammermoor, przed laty, skończyła się fatalnie. Potem, stopniowo, niesposób się od nich odczepić. Okazuje się, że coś w tym jest, co sięga głębiej, niż nam się wydaje.
Ja tam od lat twierdzę, że nie ma takiego Bouleza, co nie śni po nocach, żeby choć raz w życiu machnąć Marsz Toreadora…
PMK
Z dźwiękowego (żeby nie powiedzieć audiofilskiego) punktu widzenia dodam, że rozpoczynać poznawanie utworu od nagrania historycznego jest o tyle ryzykowne, że nie pozwala na wychwycenie szczegółów, które mogą potem zaważyć na odbiorze utworu.
Dopiero znając utwór dobrze można pokusić się o nagranie ‚telefoniczne’, bo wtedy mózg sam dopowie to, czego nie słychać na płycie.
Hm, odpowiedzi jest dużo… Najpierw negatywnie: lubić to ja już chyba nie będę. A jak tak słucham, to dochodzę do przekonania, że ja wiele tych arii jednak znam. Pozytywnie: usiłuję zrozumieć innych ludzi :-), a może i siebie. jak oni mówią, ooooo, a ja, eeeeee, no to dlaczego? Argumenty intelektualne nie idą, trzeba empirii!
Aida: bo kilka osób, od Bernsteina do Kamińskiego, twierdzi, że słyszy zapożyczenia z Aidy w Oedipus Rex (który to utwór Pan PK umieszcza wśród oper). No ja też chciałbym usłyszeć… więc to i zamiłowanie do muzyki Strawińskiego sprawia. Pieśnio-arie solowe, spoko, słucham bez grymaszenia. Nawet zdarza mi się z otwartą gębą.
Dziękuję. Aida z Soltim właśnie. Trochę mnie zastanowiło, czy tę blachę to Verdi eksponuje, czy to Solti… bo bardzo ją słychać. I czy nie dobrze by zrobiło mojej percepcji jakby to było wolniej wykonywane. Bo mi tchu zaczyna szybko brakować.
Ponieważ moje słuchanie muzyki zaczynało się od mono, to uważam, że jestem dobrze przygotowany!
Zgadzam się z Gostkiem całkiem, że najpierw lepiej sobie ułatwić życie nagraniem możliwie modern. Generalnie zawsze zalecam zresztą, w odniesieniu do czegoś nowego a ważnego, słuchanie nie jednego, ale dwóch nagrań na zmianę, żeby się nie pomylił utwór z wykonaniem. Czasem nagranie historyczne jest po prostu monumentalne i nie da się ominąć: Falstaff i Otello Toscaniniego, czy I akt Walkirii pod Bruno Walterem, daleko nie szukając, choć to porządne produkcje studyjne, dobrze odrestaurowane – są znacznie gorsze przypadki…
Z Tadeuszem też się zgadzam, że nie ma co nikogo przekonywać, ani siebie też, że „Mickiewicz wielkim poetą był”, bo jak bebechy dają odpór, to bebechy mają rację – bez nich się nie da. Ja mam od dzieciństwa straszny problem z jednym z największych kompozytorów i jednym z największych pisarzy w dziejach i już się pewnie nic na to nie da poradzić… nie bierze mnie i już.
Wyraźna aluzja do Aidy jest też w Grimes’ie.
Oczywiście, że Edyp jest wśród oper! Skoro nawet Pasje Bacha inscenizują (co uważam za brednię, że o… Requiem Verdiego nie wspomnę…)! Opera to nie brzydkie słowo…
Z tym bezpiecznym dokazywaniem w Finlandii byłbym ostrożny. Polonia jest tam całkiem spora i kulturalnie aktywna. Przed transformacją w Polonii dominowały zdecydowanie polskie żony Finów. Większość z nich chodziła na wszystkie imprezy kulturalne, szczególnie muzyczne, w polskim wykonaniu. Potem przybywało różnych fachowców podejmujących tam pracę. Ale pożartować sobie zawsze można, ja się takimi rzeczami nie gorszę.
Na kongresie sobotnim dużo było o roli kultury w rozwoju gospodarczym. A nawet szerzej. Np. jak na rozwój gospodarczy wpływają oczekiwania rodziców w stosunku do dzieci. Wśród interesujących cech zajmowano się wyobraźnią, indywidualnością i posłuszeństwem. Okazuje się, że o ile w Niemczech i Szwecji dwie pierwsze cechy są pożądane u dzieci u zdecydowanej większości społeczeństwa, to w Polsce zaledwie u kilkunastu procent. Z kolei posłuszeństwo jest najważniejsze u 60% rodziców polskich i poniżej 20% w Szwecji i Niemczech. Szczególnie w Niemczech wynik zaskakuje. Te preferencje przekładają się potem na system edukacji. Dzieci, gdy dorosną, przejmują preferencje wychowawcze rodziców i koło się zamyka. Przerwanie tego koła jest najłatwiejsdze w systemie edukacji i w tym kierunku starania są czynione od rządów Buzka z pewnym cofnięciem za czasów min. Łybackiej. W świetle tych badań zaczynam rozumieć opór wobec obecnych reform min. Hall. Ten opór widac nie tylko u rodziców ale i u pedagogów.
Taki kongres to za mało, żeby pchnąć wszystko we właściwym kierunku. Ale jest to na pewno krok w dobrym kierunku i kolejna kropla drążąca skałę. Kiedy zrozumiemy, że kultura jest podstawą rozwoju cywilizacyjnego, nie będzie trzeba pisać petycji o utrzymanie S1.
PK wyjaśniła mi coś niecoś w sprawie Mahlera. Przyznam, że się nim nie zachwycałem słuchając w radio. Wydawał mi się taki eklektyczny bez zdecydowanego wyrazu. Jednak w Filharmonii podobał mi się i zastanawiałem się nad przyczynami tego podobania. Uwaga PK, że zupełnie inaczej słucha się Mahlera na żywo, to chyba to. Oczywiście każdego na żywo odbiera się inaczej, ale tutaj ma to wyjątkowe znaczenie.
No i proszę, potwierdza się 🙂
Bardzo zasmucające te wyniki badań. Nie jest dobrze z naszym krajem 🙁
Wbrew stereotypom, mamy wysoki stopień konformizmu oraz edukację i kulturę opartą na podporządkowaniu się tradycyjnym autorytetom. To już wiadomo od dawna. Można tu przytoczyć wnioski Marii Lewickiej z badań psychologicznych z 1985: „jesteśmy [Polacy] jednym z bardziej konserwatywnych, hierarchicznych i kolektywistycznych krajów wśród uwzględnionych w tym porównaniu… nie jesteśmy ani nadmiernie dbający o wzmocnienie swojej pozycji (własnego Ja), ani nazbyt skoncentrowani na wartościach pozajednostkowych (przekraczaniu Ja)… skłaniamy się ku uznawaniu tradycyjnych autorytetów”.
Tylko nic z tego nie wynika.
No, wynika. Pewien rodzaj zamknięcia, niewoli umysłów 🙁
Tyle się wydarzyło od 1985 r., że nie dziwiłoby, gdyby nastąpiła jakaś przebudowa. Ale na to trzeba pokoleń.
Nic z tej wiedzy nie wynika w kulturze ani szkolnictwie. Tak miało być. Raczej nadal się karmimy starymi mitami.
Miałem nadzieję, że wrócą ci z emigracji i będzie świeży zastrzyk. Ale nie wracają, a jak wrócą to z powrotem do starych nawyków.
Nie wracają, bo też i nie bardzo mają do czego. Przecież nie wraca się do czegoś, od czego się uciekało 🙁
Właśnie wartość kongresu polegała na ustaleniu, że wynika z tego brak możliwości szybkiego rozwoju gospodarczego. Możemy konkurowac na świecie tylko tym, co Chińczycy, czyli pracowitością i niskimi kosztami robocizny. A z Chińczykami pod tym względem nie wygramy. Jeżeli chcemy konkurować innowacyjnością, technologią, musimy lepiej rozwijać kulturę i podmiotowość obywateli. W efekcie szybciej rozwijać płaty czołowe mózgu 🙂
Na razie to jest tresura młodych umysłów za pomocą wszechobecnych testów, pisała o tym zresztą niedawno „Polityka”. Na studiach już trudno to w ludziach odkręcić, zmagam się z tym na co dzień… Nastawienie na „dobrą odpowiedź”, punkty i wynik rządzą, zwykła chęć poznania gdzieś tam wstydliwie przestępuje z nogi na nogę przy końcu kolejki.
Kurczaki!
Gdy coś ciekawego w P-niu się, dzieje, ja akurat zapadam na zdrowiu 🙁
Z tego powodu ani Concerto Koln, ani – póki co – „Fairy Queen” (liczę na jakiś czerwcowy termin).
A ja mam ostatnio pretensje do „starszych umysłów”, gdzie (przykład z mojego otoczenia) osoba dorastająca w latach 70-tych, będąca niebawem prawie-magistrem-zarządzania, na hasło The Beatles i Led Zeppelin kompletnie nie kuma o co chodzi! A ja potem muszę brać leki na nadciśnienie…
Dziś od młodych oczekuję orientacji w obecnych trendach kultury i aktywności choćby w takich inicjatywach, jak choćby założony przez moich znajomych „Komiks Bękartem Kultury”. Młodzi potrafią dziś robić naprawdę ciekawe rzeczy!
Pozdrawiam!
Aha, na marginesie wizyty pani Fleming : właśnie słuchałem recitalu, jakiego Jonas Kaufmann udzielił dwa dni temu w Reykjaviku z Iceland Symphony Orchestra.
Jak Państwo myślą: czy łatwiej i taniej go ściągnąć do zbankrutowanej Islandii, niż do Warszawy?
PMK
Może był tam przejazdem i utknął na lotnisku? 😉
Niemieckie wyniki byłyby może zaskakujące przed 68 rokiem, ale nie po. 😉 Nigdy dosyć przypominania, jak „rewolucja” 68 roku zmieniła i przeorientowała w sferze wartości niemieckie społeczeństwo. Od tego czasu to są już inne Niemcy i inni Niemcy.
Oczywiście nie stało się to wszystko w tym jednym roku, ale on dał impuls do zmian. Które rzeczywiście nastąpiły. 🙂
Panie Piotrze, z Islandii mają dalej do jego rodzinnego Monachium niż niektórzy z nas (z Polski). Czymś pocieszać się trzeba.Słyszał Pan, że Pana „ulubiony baryton” zamierza za 2 lata śpiewać w MET Germonta seniora? A jak on zamierza, to nic mu na drodze nie stanie, niestety.
Droga Pani Urszulo, ma Pani oczywiście rację – ale, jak w arytmetyce, to działa na obie strony: jeżeli z R do M jest dalej, niż z W do M (zresztą, o ile wiem, JK mieszka na stałe w Zurychu, ale tu się mogę mylić), to znaczy również, że z M do W jest bliżej, niż do R… I co z tego?
W moich fusach wygląda to tak: nasi agenci właśnie się dowiedzieli, że JK jest na topie i zaczęli z nim negocjować. Ponieważ JK ma kalendarz zajęty do połowy lat 20 XXI wieku, to go usłyszymy, jak zacznie śpiewać… Telramunda.
W formie jest niesłychanej, cios za ciosem: Walkiria, Pieśń o ziemi z Abbado w Berlinie, zaraz potem to… Ani jednej puszczonej frazy, ani jednej nuty, czy słowa. Messa di voce na koniec Cielo e mar znamionuje artystę najwyższych lotów. Kiedy się zdecyduje zaśpiewać Radamesa, to może – na swój sposób – dorównać Corellemu.
Podobno orkiestra powiedziała JK, że nie ma co próbować więcej, niż dwa bisy, bo tam więcej nie bywa. No więc były cztery…
Mamy więc znowu coś w rodzaju voci parallele : Kaufmann i Beczała. Niemiec i Polak (który do tego tańczy po sześciu językach jak Gedda!) – a Włocha ani dudu… Żeby ich tylko, jak mówią Francuzi, małe świnki nie zjadły.
A niech mój „ulubiony baryton” śpiewa sobie Germonta, już wolę to, niż Rigoletta. Przynajmniej będzie wiarygodny „postaciowo”. Zwykle śpiewają go… młodzi barytonowie zrobieni na starców, bo to stosunkowo lekka rola…
PMK
No dobrze (westchnienie), a jakie płyty z panem Kaufmannem dobre (gdzie je trzymać…)? Widzę co prawda, że on gustuje w tej muzyce, w której ja nie 🙁 Ale jest Die schöne Müllerin. Dobre? Sehnsucht?? Reakcje na Verismo są mieszane. Carmen, piszą, że dobrze śpiewają, ale (na Blu_rayu) reżyseria cienka. Mogę zamknąć oczy…
(Też westchnienie, ale z innego powodu)
Na youtube wyłowiłam mały fragment nowego starego „Atysa”. Piękny. Takie kołysanie do snu to ja rozumiem: http://www.youtube.com/watch?v=am0XibDjzUs
Może nawet przyśni mi się, że go grają gdzieś w Polsce?
Przyśnić się to może wszystko 😆
Gadacie pod dwoma wpisami, a ja zaraz uszykuję trzeci – nie można tego nie zrobić po dzisiejszym wydarzeniu. Minizlocik też był – Gostek (z Gostkową), 60jerzy, andrusz 🙂
Zabieram się do wpisu dopiero teraz, bo musiałam się posilić oraz dokładnie sprawdzać, co było na bisy. Nie mogę Wam przecież jakiejś ciemnoty wciskać 😀
Tam jest cały stary Atys z 1987 roku!!! Już pobieram. 😎
(a nowy to pewnie via Nowosybirsk, bo nie mam Mezzo w kablu)
Jestem bardzo ciekaw czy Pani się podobało 🙂
Wodzu, też nie mam Mezzo. Czasem gdyby nie tuba, to by człowiek o bożym świecie pojęcia nie miał 😉 To idę śnić tę tragedię w pięciu aktach z prologiem, mam nadzieję, że w kolorze.