Kolejny „polski” koncert Kronosów

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

To był wyjątkowo nostalgiczny występ Kronos Quartet. Już kilka lat temu zespół wystąpił na krakowskim Festiwalu Muzyki Polskiej z całkowicie polskim programem, w tym prawykonaniem nowego utworu Pawła Mykietyna. Tym razem było nieco inaczej: kompozycje twórców działających w Polsce przemieszane zostały z dziełami artystów amerykańskich o polskich korzeniach. I tu nawiążę do jednego z wątków spod poprzedniego wpisu: w Ameryce obraz kraju jest bliższy prawdy historycznej, o czym świadczy umieszczenie w programie także utworów związanych z tematyką żydowską: pierwszym punktem było Aheym (jidysz: do domu) Bryce’a Dressnera, na co dzień gitarzysty rockowego zespołu The National (a także współpracownika m.in. Philipa Glassa i Steve’a Reicha, co było słyszalne), a trzecim – wzruszająca transkrypcja modlitwy Sim Shalom według śpiewu kantora Altera Yechiela Karniola, urodzonego w drugiej połowie XIX wieku pod Krakowem, później związanego m.in. z synagogą w Nowym Jorku (śpiewała tu pięknie wiolonczela). Jednak nostalgia żydowska Dessnera i polska – Marka Nowakowskiego, syna imigrantów z Chicago, połączona zresztą wspólną tonacją c-moll, nie była specjalnie ciekawa. W tym drugim przypadku Pieśni dziadkowe miały nawiązywać do melodii kolęd śpiewanych przez dziadka autora, ale skończyło się na dość groteskowym Hej, hej, ułani… oraz cytacie z III Kwartetu Góreckiego – bo podczas pisania utworu zmarł Górecki i kompozytor postanowił poświęcić mu swoje dzieło. Ze średnio interesującym efektem.

Do Góreckiego Kronosi wrócili na początek drugiej części, ale nietypowo: sonorystycznym utworem z 1962 r. Elementi per tre archi (David Harrington wystąpił jako dyrygent i oświadczył potem, że to był jego debiut w tej roli), po czym skontrastowali go całkowicie z kompozycją nada Brahma Kena Walickiego, zainspirowaną muzyką hinduską.

Jednak najlepsze w tym programie były dzieła polskich kompozytorek, których talent Harrington słusznie podkreślił w swojej zapowiedzi. W pierwszej części – V Kwartet smyczkowyBallada zimowa” Olgi Hans (tej od koncertu wiolonczelowego na prawą rękę), istotnie bardzo zimowy, o przenikliwych, szklistych brzmieniach, oraz IV Kwartet smyczkowy „Kołysanka” Hanny Kulenty, niezwykle konsekwentny od strony formalnej i przejmujący od strony treściowej. Po raz kolejny powtórzę, że Kulenty jest jedną z bardziej niedocenianych kompozytorek – po prostu to nasza ścisła czołówka, o czym nie wiedzieć czemu się nie mówi i czego się nie uwzględnia, nie wiem, czemu, z zawiści chyba? Bardzo się cieszę z tego, co powiedział Harrington: że już napisała dla nich kolejny kwartet. Cieszę się też, że – wreszcie! – wyszła płyta z jej muzyką (dostałam ją w dzień wyjazdu, więc przesłucham dopiero po powrocie).

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

PS 1. Były trzy bisy: jedna z Pieśni kurpiowskich Góreckiego, egipskie tango i grecka piosenka.

PS 2. Jestem zbulwersowana formą książki programowej. Nigdzie ANI SŁOWA na temat biografii kompozytorów! Jak można było zredagować coś takiego, nie jestem w stanie zrozumieć.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj